NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MAG. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą MAG. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 11 maja 2014

Książka #318. Na zawsze martwy, aut. Charlaine Harris

Tytuł oryginalny: Dead Ever After
Seria: Sookie Stackhouse #13
Gatunek: romans paranormalny
Wydawca: MAG
Rok wydania: 2013 (Świat), 2013 (Polska)
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
ISBN 978-83-7480-382-3
Ilość stron: 448    Format: 150x225 mm
      Wszystko to, co ma swój początek, w końcu musi się też i zakończyć. Dlatego też, gdy w 2001 roku Charlaine Harris stworzyła niezapomnianą Sookie Stackhouse i nakreśliła wokół niej niezwykły romans i przygody oczywiste było, że pomysł ten nie będzie żył wiecznie. Choć historia o wampirach z południa miała swoje wzloty i upadki, to jednak fanki były wierne bohaterce. „Na zawsze martwy”to trzynasty, zamykający całą serię tom, którym autorka zaskoczyła, nawet rozjuszyła wszystkie miłośniczki kłów i przystojnego Erica. A mnie?
     Sookie próbuje pozbierać się po tym, jak wykorzystała wróżkowy kamień cluvier dor do ożywienia swojego najlepszego przyjaciela i jednocześnie szefa- Sama. Zważywszy na to, w jakiej złości jej ukochany Eric opuścił ją ówczesnego wieczoru zwiastuje ona rychły koniec ich związku. Nie myli się, bowiem wampir wiking musi spełnić swoje powinności względem Freydy, która niegdyś została mu wybrana na żonę. Tymczasem Sookie nie zdaje sobie sprawy, że ktoś czyha na jej życie, a niegodziwcy wrabiają ją w zabójstwo jej niegdysiejszej najlepszej przyjaciółki. Na pomoc przybywa jej ojciec chrzestny, półdemoniczny prawnik Cataliedes, a także wiedźmowata przyjaciółka, którzy zrobią wszystko, aby ocalić jej skórę.
      Za każdym razem, gdy kończy się epoka konkretnej książki czytelnikowi trudno jest się rozstać z bohaterami. Na siłę przeciąga wczytywanie się w kolejne strony, bo zwyczajnie nie znosi pożegnań z czymś, co zajmowało mu myśli przez kilka, kilkanaście lat. Pożegnanie z Sookie jest tym trudniejsze, że z książki na książkę autorka próbowała, jak najbardziej urozmaicić przygody dziewczyny- choć niekiedy wpadła w mocną przesadę. Kogoż to nasza blond kelnerka telepatka nie spotkała na swojej drodze. Wszystko zaczęło się od wampirów, ale okazały się być one jedynie kroplą w morzu dziwactw, które pojawiły się w Bon Temps i życiu dziewczyny. Jak się teraz patrzy na to całościowo to dość zaskakujące jest to, jak wiele przeżyć może jedna dziewczyna. Atak menad, starcie z boską armią zbawienia, demony, wampiry, wilkołaki, rygrysołaki i inni zmiennokształtni, no i oczywiście wróżki! Była niczym magnes na wszelkie istoty. W finałowym tomie, o dziwo- wszystko to schodzi na dalszy plan, choć i nawet tutaj autorka potrafi zaskoczyć czytelnika wprowadzając kolejną, nadprzyrodzoną postać- samego diabła. Niestety, nie ma on większego wpływu na akcję więc w ogóle było to bezsensowne, ale mniejsza o to. To co najbardziej boli w tej części to właśnie takie ułagodzenie wszystkiego. Po tych wszystkich nadnaturalnych przygodach bohaterka musi mierzyć się z czymś ludzkim, z czymś w czym niewielu potrafi jej pomóc. Przeżyła tak wiele starć, a osłabić ma ją zwykłe oskarżenie o morderstwo. Oczywiście wiadomo, że jest to odrobinka misternego planu wyższych sfer, ale i tak szybko się o tym zapomina. Wszystkich fanów boli najbardziej rozwój wydarzeń, bo całą serię Sookie na zmianę spotyka się to z Billem to z Erikiem- czyli wampirzymi swoimi adoratorami, a jednak w finale relacje z owymi bohaterami mocno się ochładzają- przynajmniej z tym drugim, co po wydarzeniach z wcześniejszych tomów jest tym bardziej niezrozumiałe. Autorka podąża w zupełnie inną stronę, co szokuje równie bardzo jak finał 6 sezonu „Czystej krwi”.Ponoć rozwścieczone fanki pisały nawet listy z groźbami, ale prawda jest taka, że to co daje autorka wydaje się być najbardziej logicznym zamknięciem opowieści Sookie i jej straszliwych nieraz przeżyć. Jak dla mnie, to zakończenie jest idealne!
     Nasza główna bohaterka przechodzi diametralną przemianę. Jakby nagle stała się doroślejsza, mniej irytująca i bardziej niezależna- choć to ostatnie można akurat zwalić na jej głupotę. Podejmuje racjonalne decyzje, niekiedy szokując swoimi wyborami. Nie biega za swoimi facetami, ale murem stoi za przyjaciółmi. Po dwunastu tomach, w końcu, w tym finałowym staje się wzorową obywatelką miasteczka i przyjaciółką. Brawo. To nic, że autorka robi taki nierealny przeskok w zachowaniu, a w dodatku totalnie zapomina o prawdziwej naturze Sookie...
     Jak na finał opowieści książka „Na zawsze martwy”nie jest specjalnie melodramatyczna, bardziej zaskakuje niektórymi posunięciami. Autorka niemrawo zamyka wszystkie rozpoczęte wątki, czego przykładem może być finał Sookie. Nie każdemu podobać musi się droga, którą wybrała kelnerka, ale jej decyzja jest dowodem na to, jak wielkiej przemianie uległa ta dziewczyna. Jest to nietuzinkowe rozwiązanie, ale jednocześnie jeden z najbardziej rozsądnych i oczywistych sposobów na finał. Może nie tak chcielibyśmy zakończyć nasze spotkanie z Sookie, ale nie należy zapominać, że zawsze możemy wpaść do niej w odwiedziny, czy to otwierając książkę, czy włączając kolejny epizod serialu „Czysta krew”... Ona zawsze będzie tam na nas czekać!
Ocena: 4/6

wtorek, 4 czerwca 2013

Książka #258. Pułapka na martwego, aut. Charlaine Harris

Tytuł oryginalny: Deadlocked
Seria: Sookie Stackhouse #12
Gatunek: romans paranormalny
Wydawca: MAG
Rok wydania: 2012 (USA), 2013 (Polska)
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
ISBN 978-83-7480-299-4
Ilość stron: 448      Format: 125x195 mm
     Po tak wielu latach, w których towarzyszyliśmy pięknej luizjańskiej telepatce- Sookie Stackhouse, powoli, ale skutecznie, autorka zbliża się ku końcowi przygód o wampirach z południa. Cykl powieści Charlaine Harris to już pewna machina, która była z nami tak długo, która przeniosła się na ekrany telewizorów i z którą tak ciężko będzie nam się rozstać. Wszystko jednak wskazuje na to, że „Pułapka na martwego” to przedostatni tom tej niezwykłej wampirzo-wilkołako-wróżkowej opowieści.


    Do miasta przybywa król wampirzej części Luizjany- Felipe de Castro. Tymczasem Sookie przyłapuje Erica na wysysaniu krwi z żył innej kobiety, w dodatku na łóżku, w którym dziewczyna spędza noce u swojego męża. Jednakże prawdziwy problem zaczyna się w chwili, gdy ta sama kobieta zostaje znaleziona martwa przed Fangtasią. Kiedy cała wina spada na Northmana, oczywiste jest, że Sookie robi wszystko, aby znaleźć prawdziwego winnego. Tym sposobem znowu znajduje się na celowniku wilkołaków, a przy okazji odkrywa tajemnice swoich wróżkowych gości.
    Takiego tematycznego misz-maszu już dawno nie widziałam w cyklu o Sookie. Dzieje się tutaj niemalże wszystko, a w połączeniu z nadmierną ilością bohaterów całość wydaje się być bardzo przytłaczająca. Jednakże wielowątkowość nie jest tutaj wielką wadą, bowiem Harris tak sprawnie wprowadza kolejne tematy, że nie tylko nakładają się na siebie, ale również wzajemnie się uzupełniają doprowadzając do wspólnego finału. Mamy tu więc problemy Sookie z wróżami i pewną szczeliną pomiędzy światami, która pozostała niedomknięta, a także konflikty ze stadem Alcide'a. Jednakże to mały pikuś w porównaniu do problemów, które wystawią miłość Sookie i Erica na wielką próbę.
     Wszystkie wydarzenia, które się tutaj rozgrywają owiane są wielką tajemnicą. W sumie, nie jest to nic dziwnego w tej serii o wampirach. Nie mniej, jest to kolejny tom, w którym autorka nie powołuje się na magiczne zdolności naszej uroczej bohaterki. I całe szczęście, bo zaczynało być to odrobinę schematyczne. Teraz widać, że ewidentnie stara się poukładać życie wszystkich bohaterów, a także szykuje fanów serii na drastyczne zakończenia, które nie do końca mogą się wszystkim spodobać (no i podobno się nie spodobały po zamknięciu serii). Zapowiada się całkowity zwrot w akcji i w emocjach naszej bohaterki. Wielki finał tego tomu jest tak zaskakujący, tak dziwny, że aż nieprawdopodobny. Z jednej strony dość oczywisty, gdyby brać pod uwagę wcześniejsze tomy, ale z drugiej tak straszliwie niesprawiedliwy dla innych relacji. Szkoda, że autorka chce obrać akurat ten kierunek w emocjach Sookie, no ale może moje przewidywania niekoniecznie się sprawdzą.
    Bez względu na wszystko Charlaine Harris postarała się o książkę pełną najrozmaitszych uczuć. Wraz z bohaterami odczuwamy smak zdrady i ból porażki. Stajemy przed ciężkimi wyborami, a przy okazji rozwiązujemy zagadki. Jest tu także i miejsce dla szczęśliwych wydarzeń, które tym razem dotyczyć będzie przyjaciółki Sookie- Tary. Czymże jednak byłaby seria o magicznych istotach z Luizjany, gdyby nie pełne napięcia i intryg wydarzenia, które rozruszają nawet najnudniejszą fabułę.
    Innymi słowy, „Pułapka na martwego” to kalejdoskop wrażeń. Począwszy od powstania nowego życia, poprzez okrutne sceny walk, aż po prawdziwe poświęcenia. Najnowszy tom okazuje się być bardzo dynamiczny i przykuwający uwagę. Są tu chwile na wzruszenia, a także prawdziwe momenty grozy. Nie zabraknie nawet i inteligentnych dyskusji, które o dziwo coraz bardziej cechują blond telepatkę. Tęskniłam za Sookie i jej przygodami, a przedostatnia ich odsłona całkowicie spełnia oczekiwania. Jednakże z pewną trwogą wyczekuję finału serii, który zawiódł tak wiele fanek, że aż groziły autorce śmiercią jej i ich własną. Obawiam się trochę, że także i moje nadzieje nie zostaną spełnione. Czas pokaże, bowiem z pewnością będę trwać przy pannie Stackhouse u kresu jej literackiej podróży!
Ocena: 4/6
Recenzja dla portalu Anime-Games-World!

niedziela, 13 stycznia 2013

Książka #233. Śmiertelna groźba, aut. Jim Butcher

Tytuł oryginalny: Grave Peril
Seria: Akta Dresdena #3
Gatunek: fantasy, kryminał
Wydawca: MAG
Rok wydania: 2008 (Świat), 2012 (Polska)
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
ISBN 978-83-7480-269-7
Ilość stron: 496    Format: 125x195 mm

 
    Serię o Harrym Dresdenie, autorstwa Jima Butchera, który zyskał fanów właśnie dzięki tej powieści, spisałam na straty po zaledwie dwóch tomach. Pierwszy intrygował, ale nie był zbyt porywający. Drugi z kolei przytłaczał akcją, ale w ogóle nie fascynował. Myślałam, że Dresden pójdzie u mnie w odstawkę, aż do momentu, w którym pojawiła się część trzecia, o nic niemówiącym tytule „Śmiertelna groźba”


     Mag Harry Dresden bawi się w pogromcę zła wraz z Rycerzem Boga – Michaelem Carpenterem. W szczególności teraz, kiedy granica pomiędzy rzeczywistością a Nigdynigdy jest tak straszliwie rozchwiana. Akurat trafiają na złośliwego ducha, którego wznowiona aktywność jest co najmniej podejrzana. Jednakże, gdy tylko mag korzysta z mocy swojego wejrzenia dostrzega prawdziwe utrapienie tej istoty- druty kolczaste. Śledztwo prowadzi ich na trop straszliwego demona mszczącego się na wszystkich, którzy byli przy jego śmierci. Zagrożone jest nie tylko życie Harry'ego, ale także jego ukochanej Susan, chicagowskiej policjantki Murphy oraz rodziny Michaela.
     W końcu w cyklu o ekscentrycznym magu coś zaczyna się dziać. Niczym w „Koszmarze z ulicy Wiązów” zagrożenie przychodzi ze strony snów, ale jest niczym więcej jak jedynie chęcią zemsty. Były już wilkołaki, były loup-garou, były też i wampiry, och zaraz, tym razem też są, ale nie w tym rzecz. Pojawia się coś nowego. Coś co piorunuje, coś co przeraża. Wizja ataku ze strony snu jest tak oszałamiająca, że aż trudna do uwierzenia. Śniący Koszmar może nie zginie tak, jak i Ci z rąk Freda Kruegera, aczkolwiek to co ich spotyka może być o wiele gorsze- uwięzienie we własnym ciele i tracenie zmysłów. Bardzo ciekawy wątek, świetnie rozbudowany i trzymający w napięciu! W dodatku sprytnie połączony zarówno z przeszłością powieści, jak i z jej przyszłością. Pełno tutaj zwrotów w akcji, a także kontrolowanych intryg. Wszystko to przeciwko tym piękniejszym, czyli Sidhe. Jakby nie było to właśnie one upominają się o Dresdena, a on co rusz się wymyka. Nie mniej, to ciągłe wymijanie, wciąż coraz nowsze pomysły powoli stawały się frustrujące. Interesujące jest to jak wkomponowano do fabuły motyw wiary w Boga, który dotychczas był pomijany przy całych tych okultystycznych i demonicznych akcjach. Książka coraz więcej zyskuje, a dzięki rozbudowanym wątkom mamy możliwość zainteresowania się nie tylko bocznymi wydarzeniami, ale również i bohaterami.
     Boskość zostaje sprowadzona na Dresdena poprzez całkiem nową, a jakże mężną i przystojną postać Michaela Carpentera. Trzeba jednak ochłonąć, bo rycerz ten ma rodzinę, a i owszem, tacy zawsze mają. Całkowicie oddany swojej misji z zabójczym mieczem, któremu sztylet braci Winchesterów przeciwko demonom do pięt nie dorasta. I to jest ten człowiek, którego obecność bardzo dobrze wróży kontynuacji. Bowiem dzięki niemu, ale i nie tylko, Harry przeżywa jakąś wewnętrzną przemianę. Wciąż jest lekkomyślny, to prawda, ale w końcu zaczyna mu na czymś zależeć. Nie do końca pasuje mu taki wizerunek ułagodzonego mężczyzny, ale miało to swoje plusy, bo dostrzegliśmy go jako człowieka zdolnego do poświeceń, a także takiego dla którego ktoś chce się poświęcać. Doprowadza to do pewnej bardzo pięknej sceny, na której wspomnienia wzruszenie chwyta za serce. Oczywiście, nieodzownym elementem tego tomu, jak i poprzednich, jest humor, wciąż podtrzymywany dzięki Bobowi, który choć nie do końca ludzki sprawia takie wrażenie.

„- (…) I patrz, Harry, to twoja matka chrzestna. Cześć, Lea!
Gdyby miał ciało, teraz pewnie by podskakiwał i machał do niej ręką”*.
     Lektura, którą czyta się lekko, która nie plącze nam języka, a która nie jest też i do końca banalna. Słownictwo utknęło, gdzieś w szufladzie z magicznymi frazesami, aczkolwiek poprzez postać demona pojawia się też i kilka archaizmów, ale niezbyt rzucających się w oczy. Język prezentuje wszystko czysto i przejrzyście, a tym samym nie mamy wrażenia przytłoczenia. Do tego dochodzi jeszcze okładka, na której Dresden znów niewyraźnie się prezentuje, ale to nic, bo w końcu oddaje ducha tej części bez nadmiernych symboli.
     Bez dwóch zdań, dzięki „Śmiertelnej groźbie”opowieść o Harrym Dresdenie uległa pewnej ewolucji. Nadal pozostaje zabawna w pewien makabryczny sposób, ale teraz naprawdę czyta się ją z zapartym tchem. Sporo jeszcze brakuje jej do ideału, ale dzięki powalającej i wciągającej fabule, przybocznym wątkom romantycznym i boskim, a także całkiem nowym porywającym postaciom ma szansę przerodzić się w naprawdę dobrą serię. Oczywiście, o ile tylko Jim Butcher utrzyma poziom i uwagę czytelnika.

Ocena: 5/6
Recenzja dla portalu A-G-W.info

* Jim Butcher „Śmiertelna groźba”, Wydawnictwo MAG, 2012, str. 405

czwartek, 27 grudnia 2012

Książka #230. Martwy wróg, aut. Charlaine Harris

Tytuł oryginalny: Dead Reckoning
Seria: Sookie Stackhouse #11
Gatunek: romans paranormalny
Wydawca: MAG
Rok wydania: 2011 (USA), 2012 (Polska)
Projekt okładki: Piotr Chyliński    Ilustracja: Wojciech Zwoliński
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
ISBN 978-83-7480-273-4
Ilość stron: 462    Format: 125x195 mm

    W tym roku, w Stanach, premierę miał 12 tom powieści o uroczej kelnerce, do której lgną wampiry i istoty nadnaturalne najróżniejszej maści. W Polce, jak dotąd, pojawiło się 10 książek z tej serii, a pod koniec 2012 roku, za sprawą wydawnictwa MAG, światło dzienne ujrzał 11 o tytule „Martwy wróg”. Charlaine Harris nie daje odpocząć fanom serii odkrywając coraz więcej tajemnic, które skrywa przeszłość Sookie Stackhouse.


     U Merlotte'a źle się dzieje. Po tym, jak zmiennokształtni objawili się światu już prawie nikt nie przychodzi do baru, w którym pracuje Sookie Stackhouse. Sytuacji nie poprawia także pojawienie się w pobliżu lokalu oferującego najrozmaitsze rozrywki, będącego własnością nowego regenta Luizjany- Victora. To też z jego winy Sookie stała się małżonką Erica. Wszyscy starają się odsunąć go od władzy, więc Eric obmyśla więc plan zgładzenia wampira. Tymczasem ktoś czyha na życie Sookie, a wróże z jej rodziny dzielnie starają się jej pilnować, od kiedy kraina wróżek została zamknięta.
    Intrygi, niebezpieczeństwo i wampiry to nieodzowne elementy życia niemalże trzydziestoletniej kobiety. Kobiety niezwykłej, bo obdarzonej zdolnością telepatii. Kobiety magicznej, bowiem nie jest do końca człowiekiem. Okazuje się, że to zaledwie wierzchołek góry lodowej, pod którą skrywa się zawiła i pełna niespodzianek przeszłość Sookie. Tajemnica związana z jej pochodzeniem, a także z genezą jej talentów zostanie w końcu rozwikłana. Jednakże to teraźniejszość spędza jej sen z powiek. Choć życie z jej małżonkiem nie należy do najtrudniejszych to nie może oprzeć się wrażeniu, że Eric wraz z Pam coś przed nią ukrywają. Dochodzą do tego również dylematy moralne związane z przemianą człowieka w wampira w celu jego ratowania, czy pozwolenie mu na odejście z godnością. Gdyby tego było mało przeszłość Sookie znowu daje o sobie znać i jej życie znajduje się w niebezpieczeństwie. Chcą ją spalić wraz z barem Sama, atakują jej rodzinę, jak gdyby nigdy nic. To zaledwie mały element mrożących krew w żyłach przygód dziewczyny. Schemat z poprzednich książek wciąż jest powielany. Większość czasu nic się nie dzieje, oprócz małych przebłysków dynamizmu, aż wszystko to prowadzi do wielkiej walki, która z zasady ma przywrócić spokój w otoczeniu i relacjach Sookie z innymi. Tym razem, dla odmiany, to nie magiczne zdolności dziewczyny staną się najważniejszym elementem tych rozgrywek. W końcu autorka postanawia dać jej spokój, a tym samym trochę odciążyć jej wątłą psychikę. Pogłębia za to jej relacje z jej rodziną, a także pomaga jej zrozumieć co jest ważne. Nie ma tutaj przewrotnych fascynacji, Charlaine Harris dała nam także i spokój z pikanterią, która towarzyszyła Sookie niemalże w każdym z tomów.
     Harris w końcu pozwala dojrzewać Sookie. Dziewczyna, którą dotychczas uważaliśmy za dość naiwną, głupiutką wręcz, zaczyna walczyć o samą siebie. Nie podąża już ślepo za swoimi fascynacjami, za swoimi pragnieniami. Zaczyna używać mózgu, który chowa się pod tą burzą blond włosów. Oznacza to, że i dialogi przestają być aż tak infantylne, a postać Stackhouse przestaje na chwilę denerwować. Najwyraźniej Jason zaginął gdzieś w akcji, tak samo jak i zmiennokształtni przyjaciele Sookie, jak Alcide. Tym razem fabuła skupia się na wampirach i wróżach i to oni zostają bardziej rozbudowani. Odkrywamy tajemnice Erica, cieszymy się na powrót starego znajomego, a wróże dostarczają nam nie lada atrakcji. Jeżeli do tej pory uznawaliśmy ich za dziwacznych, czy też dość słabo nakreślonych, teraz nasze zdanie ulegnie całkowitej zmianie.
     Seria o wampirach z Luizjany powoli zaczyna tracić ten element ekscytacji. Brutalność i erotyzm zostaje odstawiona na bok, pozwalając skupić się czytelnikowi na rodzinie i odkrywaniu własnej tożsamości. „Martwy wróg”to swoisty powrót do przeszłości, który pozwoli zarówno bohaterce, jak i czytelnikowi, zrozumieć problem dziewczyny. Nie zabraknie tutaj i porywów namiętności, czy interesujących zwrotów akcji, ale ogólnie nie robi to już tak piorunującego wrażenia jak dotychczas. Pozostaje tylko czekać na dwunasty tom i liczyć na to, że seria w końcu zostanie zakończona. 
Ocena: 4/6

Recenzja dla portalu A-G-W.info
 

sobota, 1 grudnia 2012

Książka #223. Martwy w rodzinie, aut. Charlaine Harris

Tytuł oryginalny: Dead in the Family
Seria: Sookie Stackhouse #10
Gatunek: romans paranormalny
Wydawca: MAG
Rok wydania: 2010 (USA), 2012 (Polska)
Projekt okładki: Piotr Chyliński    Ilustracja: Wojciech Zwoliński
Tłumaczenie: Ewa Wojtczak
ISBN 978-83-7480-254-3
Ilość stron: 432    Format: 125x195 mm

   Tworzenie niekończących się serii jest dość ryzykownym posunięciem, czego przykładem może być wleczący się „Dom Nocy”. Charlaine Harris nie idzie jednak w ślady swoich koleżanek po fachu, bowiem każdy tom z serii o Sookie Stackhouse trzyma w napięciu. Trzymał, bowiem w końcu doczekaliśmy się dziesiątego tomu o tytule „Martwy w rodzinie” i, niestety, wrażenia lekko opadają. Jest to jedna z gorszych pozycji, ale wciąż utrzymana w klimacie nieumarłych i paranormalnych zdolności luizjańskiej kelnerki dostarcza niemałych wrażeń.


    Sookie Stackhouse po raz kolejny ściąga na siebie kłopoty. Lecząc rany po wielkiej bitwie z wróżkami próbuje odnaleźć się w nowej roli- małżonki Erica. Jako przyjaciółka stada wilkołaków z alfą w postaci Alcida poproszona zostaje o użyczenie swojego lasu. Ta jedna noc sprowadza na nią nie lada problemy, kiedy okazuje się, że na jej terenie znaleziono nowe zwłoki. W dodatku wprowadza się do niej jej kuzyn wróż imieniem Claude, który od czasu zamknięcia portalu do wróżkowej krainy tęskni za towarzystwem istot swojego gatunku. Gdyby tego było mało do miasta przybywa stwórca Erica wraz ze swoim nowym dzieckiem, co ewidentnie nie jest nikomu na rękę. Dziwnym sposobem, od tamtej pory, w mieście zaczynają ginąć ludzie.
    Nasza urocza blondynka ponownie musi mierzyć się z konsekwencjami swojej dobroci i braku asertywności. Nie tylko zaczyna prowadzić przytułek dla naturalnych istot- od wróżów po wilkołaki, ale również i nie potrafi powiedzieć 'nie' w przypadku każdej z próśb, która zagraża jej życiu- chociażby spełniania zachcianek przywódcy watahy wilkołaków. Książki z serii Sookie raz są lepsze raz gorsze. Tom „Martwy i nieobecny” dostarczał prawdziwie fascynujących sytuacji i trzymał czytelnika w napięciu do ostatniej strony. Jako, że poprzedzający go tom „Gorzej niż martwy” był zdecydowanie gorszy można powiedzieć, że autorka daje nam chwile wytchnienia przed następną częścią. Zauważyć można więc pewne wahania w jakości kolejnych tytułów, aczkolwiek widać tu swoistą konsekwencję. Niestety, „Martwy w rodzinie” jest jednym z tych gorszych i póki co, najsłabszym z dotychczas powstałych. Wszystko przez przeładowanie fabuły. Pojawia się zbyt wiele wątków, bo jest i motyw wróżek, wilkołaków, a także i wampirów. Sookie kolejny raz musi stawić się na wezwanie Alcide'a, aby pomóc mu w niemałym problemie. Mierzy się także z nieokiełznaną wampirzą żądzą krwi, kiedy do jej życia wkracza Appiusz Liwiusz wraz ze swoim dzieckiem, carewiczem Romanowem. O dziwo sięgnie także do swoich korzeni, kiedy w fabule po raz kolejny pojawią się wróżki. Bez względu na to czy pod postacią Claude'a, czy żądnego zemsty tajemniczego wróża chcącego pomścić ukochaną. Jednakże gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi zwrotami w akcji, gdzieś pomiędzy wydarzeniami, które teoretycznie mają wzbudzić w nas nieskrywaną fascynację wkrada się zwyczajowa nuda, która jest chwilami nie do zniesienia.
     Dlatego też ciekawym urozmaiceniem są tutaj obowiązki Sookie jako małżonki Erica, w szczególności te łóżkowe, a także i wszelkie poboczne wątki, których jest tutaj cała masa. Sookie stanie się mentorem dla pewnego dziecka, które musi męczyć się z takim samym, jak i ona, problemem. Być może w końcu uda jej się dojrzeć do definitywnego załatania serca, a także i poznać smak prawdziwej miłości .
    Charlaine Harris bawi się z czytelnikiem w kotka i myszkę. Raz udaje jej się stworzyć naprawdę intrygującą pozycję, aby za chwilę całkowicie go zdołować miernotą kolejnego. Kobieta z pewnością ma talent do pisania historii, aczkolwiek tomem „Martwy w rodzinie”udowadnia, że trochę wyczerpują jej się pomysły. Zaczyna kończyć pewne istotne wątki i jest to już znakiem ostrzegawczym do rychłego zakończenia. Nie mniej, wciąż wzbudza zainteresowanie, bowiem ani przez chwilę nie nudzi nas światem, w którym przyszło żyć Sookie. Tym razem udaje jej się trochę rozbudować zdolności głównej bohaterki, przez co zyskuje ona w naszych oczach. Jednakże Sookie nadal pozostaje naiwną dziewczyną, która liczy na sekretnie ukryte dobro w każdym z nas. Autorka pozbawia nas jednej z ciekawszych postaci, aby zastąpić ją inną. Presleya zastępuje Romanow, wielki rosyjski carewicz. Podnosi nam więc odrobinę adrenalinę. Niestety, najnowszą pozycję urozmaica także mało fascynującymi opisami i wydarzeniami, bez których mogłaby się obejść, gdyż nie są jakoś szczególnie istotne dla fabuły.
   Okładka ponownie urzeka swoim wyglądem. Jej bazą stało się zdjęcie autorstwa Wojciecha Zwolińskiego, którego niemalże każda praca byłaby idealnym materiałem na okładkę kolejnych pełnych magii i grozy powieści. „Martwy w rodzinie” nadal utrzymuje kolorystykę całej serii, a piękna blondynka o krwistoczerwonych ustach i krwi wylewającej się spomiędzy palców nadaje charakteru całej kompozycji. Przykuwa wzrok i zachęca do zakupu.
    Szczerz muszę przyznać, że dziesiąty tom o Sookie Stackhouse mocno mnie zawiódł. „Martwy w rodzinie” momentami potwornie nuży i ciężko jest przebrnąć przez niektóre fragmenty. Szczęśliwie, są to jedynie chwile, które szybko mijają, bowiem książkę czyta się bardzo przyjemnie. Sookie i jej mrożące krew w żyłach przygody wzbudzają w czytelniku zainteresowanie, ale również i dlatego, że nie jest to jedna z tych głupich i infantylnych opowieści dla nastolatków. Charlaine Harris nie czyni postaci, czy wydarzeń łagodniejszymi, ale sprawia, że dochodzi tu do swoistych transformacji w imię wyższych wartości. Choć najnowsza pozycja z mojej ulubionej serii o wampirach wypada dość słabo na tle pozostałych, to jednak wierzę, że zgodnie z tendencją, „Dead Reckoning” zwyczajnie powali mnie i innych na kolana. 

Ocena: 3/6

Recenzja dla A-G-W

wtorek, 4 września 2012

Książka #198. Smutna historia braci Grossbart, aut. Jesse Bullington

Oryginalny tytuł: Sad Tale of the Brothers Grossbart
Gatunek: fantasy
Wydawca: MAG
Rok wydania: 2009 (USA), 2012 (Polska)
Projekt okładki: Keith Hayes i Lauren Panepinto Ilustracja: Istvan Orosz
Tłumaczenie:Małgorzata Strzelec
ISBN978-83-7480-253-6
Ilość stron: 384    Format: 135x202 mm

    Świat demonów i czarownic, świat łowców, pogromców, ten właśnie świat jest idealną inspiracją dla twórców wszelkiej maści do tworzenia filmów, czy powieści. Tym przykładem poszedł debiutujący Jesse Bullington, który postawił na humor i wyuzdanie średniowiecznej rzeczywistości i stworzył lekturę dla wymagającego czytelnika o tytule „Smutna historia braci Grossbart”.

    Dwóch nikczemnych braci, którzy lubią wszelakie uciechy cielesne i nie stronią od bójek i popijawy. Hegel i Manfried Grossbart, podróżują po średniowiecznej Europie, plądrując groby spotykają na swojej drodze nadnaturalne istoty. Jednakże gdzieś pomiędzy kolejnymi z walk ściągają na siebie gniew żądnego zemsty Heinricha, który nie spocznie przed niczym dopóki nie dorwie tej dwójki.
    Zachęcający opis przypominający fabułę znanego amerykańskiego serialu o braciach Winchester. Jednakże nie dajcie się zwieść temu porównaniu, bowiem Grossbart to zupełnie inna bajka. Są źli, bardzo źli. Mordują, gwałcą i nie mają przed tym żadnych skrupułów. Nie mniej, wszystko to wynieśli ze swojego- jakby to dzisiaj określono- patologicznego środowiska. Dzieciństwo przypominające jedną wielką porażkę ukształtowało ich takimi jakimi się stali. Dość bestialskie morderstwa, nie tylko na potworach, ale i też ludziach, niemalże kanibalistyczne zapędy i seksualne zabawy dodają pewnego animuszu całej opowieści. Nie mniej, trzeba przyznać, że spójności jako takiej tutaj nie ma. Wydarzenia przeskakują z jednych w drugie i choć mają jakieś wspólne ogniowo to stanowią, tak jakby osobne cząsteczki, które za nic w świecie nie chcą się połączyć. Bracia bowiem nie wyruszają w misję, po prostu wyruszają. Co innego dotyczy Heinricha, który ma jeden konkretny cel. Ten cel gdzieś po drodze się zatraca, aczkolwiek ostatecznie ukazuje jak bardzo zgubna może być chęć zemsty, a także jak bardzo destruktywne dla ciała i dla duszy mogą być zachowania Grossbartów.
    Choć wymowa jaką autor narzuca powieści jest niesamowicie wymowna, choć język, którym się posługuje jest pełen niebywałych zwrotów i odniesień, to jednak całość wydaje się dość mało interesujące. Odczuwa się klimat gotyckiej Europy, w którą wrzuca się czytelnika już od pierwszych stron. Jesse Bullington nie stroni od brutalnych opisów wyszukanych zabójstw, czy też kreatywności w erotycznych epizodach. Nie boi się połączeń z najobrzydliwszymi, nie boi się, że ktoś w połowie może odłożyć książkę, bowiem wprowadza tu troszkę elokwentnego humoru. Wykazując się pomysłowością w opisach potworów, syren i czarownic liczył na to, że zdobędzie sympatyków wśród fanów paranormalnych zjawisk. Oczywiście, może zyskać niemałą sympatię aczkolwiek to nie uratuje ogólnego odbioru powieści.
     Pewne jest, że gotycka literatura fantasy zupełnie nie sprawdza się w moim przypadku. Choć doceniam książkę za jej nietuzinkowy język i niebywały styl, to historia w ogóle mnie nie porwała. Jako sympatyczka podróży w nieznane, w których bohaterowie walczą ze złem wszelkiej maści muszę stwierdzić, że czuję się mocno zawiedziona tym, co przedstawił Jesse Bullington. Skupia się bardziej na ogólnym klimacie, a także nad brutalnością braci Grossbart, zapominając o jakiejś konkretnej fabule. I choć „Smutna historia braci Grossbart” kończy się w dość zaskakujący sposób, choć cała opowieść wydana jest w autentycznie pięknej oprawie, to niestety, nie do końca przekłada się to na treść.

Ocena: 3/6

Recenzja dla portalu Anime-Games-World.

sobota, 18 sierpnia 2012

Książka #191. Mechaniczny książę, aut. Cassandra Clare

Tytuł oryginalny: The Clorkwork Prince. The Inferal Devices – Book Two
Gatunek: fantasy, steampunk
Wydawca: MAG
Rok wydania: 2011 (USA), 2012 (Polska)
Projekt okładki:Irek Konior     Ilustracja: Damian Bajowski
Tłumaczenie: Anna Reszka
ISBN 978-83-7480-249-9
Ilość stron: 496    Format: 135x202 mm

     Wszyscy poznali i pokochali niesamowity świat wraz z serią „Dary anioła”, autorstwa Cassandry Clare. Jednakże, kiedy świat filmowy zabiera się do ekranizacji my możemy spokojnie zaczytywać się w kolejnych tomach. Jednakże, zanim Clare i Jace w ogóle się narodzili, w magicznym świecie inny romans zaczął rozkwitać. Seria „Diabelskie maszyny” to prequel znanej historii. Tu cofamy się czasów wiktoriańskich, aby poznać początki konfliktów. „Mechaniczny książę” to już drugi tom, utrzymanej w klimacie maszyn parowych i pięknych kreacji, powieści.

     Tess przebywa w Instytucie, gdzie wciąż pląta się pomiędzy uczuciami do umierającego Jema, a jego przyjacielem Willem, który ma swoje własne powody, aby trzymać się na dystans. Jednakże już wkrótce temu magicznemu sanktuarium grozić może całkowita zmiana, kiedy sam Benedict Lightwood stawia w wątpliwość zdolności Charlotte do kierowania nim. Nocni łowcy będą musieli zrobić wszystko, aby odnaleźć miejsce przebywania Mortmaina, który wciąż tworzy armię składającą się z potężnych i maszyn. Nikt nie spodziewa się, że przy okazji Will odnajdzie swoją siostrę, Tess na nowo zjednoczy się z bratem, a urocza pokojówka- Sophie, zakocha się.
     „Diabelskie maszyny” to cykl książek, utrzymanych w popularnym ostatnio klimacie steampunk, gdzie dominują czasy wiktoriańskich wynalazków. „Mechaniczny książę” kontynuuje wydarzenia rozpoczęte w pierwszym tomie, ale nawet na chwilę do nich nie nawiązuje. Przez to czytelnik, któremu przyszło wyczekiwać rok na kolejną książkę może mieć pewien problem z ponownym wkręceniem się w opowieść. Nie jest to jednak powód do rozpaczy bowiem autorka chwyta nas za rękę i od razu rzuca na głęboką wodę. Nie da się nie zachłysnąć z nadmiaru wrażeń, których dostarcza nam lektura. Świat pełen czarów, niezwykłych istot i niekonwencjonalnych przedmiotów jest idealnym tłem dla ciekawej opowieści o młodzieńczych, ale i przy tym całkowicie dojrzałych emocjach i śmiałych decyzji. Sprawnie zarysowana historia, której nie brak dynamiki owianej dymem. Lekko zarysowane wątki melodramatyczne, z elementem morału. Ciekawie zaprezentowane trudy miłości, nie tylko nastoletniej, ale i małżeńskiej, gdzie wystarczy jedno niedomówienie, aby wszystko legło w gruzach. Trzymanie się na dystans z powodu klątwy, niszczącej wszystkich, których kochamy, a symbolizującej nasze własne opory przed zaangażowaniem się w emocje i strach przed byciem zranionym i, niekiedy też, zranienia innych. Ostatecznie jest to historia o dżentelmentach i honorze, o przyjaźni ponad wszystko i dowodzie na to, że nic nie jest w stanie zerwać silnych więzi. A ponadto tajemnica i rozwiązywanie szczegółów egzystencjonalnych młodych bohaterów wprowadza nas w mistyczny klimat. Finał? Dość optymistyczny, choć czy na pewno? Z pewnością nie jest jednym z tych banalnych i pozbawionych wyrazu, dostarcza niezapomnianych emocji i zachęca do dalszej lektury.
     Cassandra Clare tworzy rzecz niesamowitą. Stworzyła świat rządzony przez Clave, w którym Podziemni i Przyziemni żyją na świecie tuż obok Nefilim. Potomkowie tej ostatniej rasy- Nocni Łowcy to element niebezpieczeństwa, który zachwyca czytelników bez reszty. Reszta stanowi już tylko drugie połówki do połączenia, dając wybuchowe mieszanki. Dzięki narracji trzecioosobowej mamy wrażenie jakbyśmy znajdowali się wewnątrz wydarzeń. Wiemy o wszystkim co się rozgrywa, choć obserwator nie jest on wszechwiedzący. Nie musi, postacie i tak zostały bardzo dobrze wykreowane, bo każda z nich jest charakterystyczna i wzbudza niebywałe emocje. Autorka, z rzadko spotykaną swobodą, rozpisuje się o tym magicznym świecie. Stara się przy tym dbać o najmniejszy szczegół, aby utrzymać klimat wiktoriańskich czasów, a przy tym zainteresować nimi czytającego. Udaje jej się to, zaskakująco dobrze!
    Jeżeli ktoś do tej pory nie znał jeszcze świata nowej starej fantastyki naukowej, to dzięki „Mechanicznemu ksieciu”zakocha się w nim bez reszty. Cassandra Clare z pewnością doprowadzi Was do przejmujących emocji, które pozwolą całkowicie zatracić się w tym świecie pełnym parowozów, wynalazków, przepięknej urody stylizacji i magii. Wszystko całkowicie spójne, choć może trochę przewidywalne. Bez różnicy, drugi tom i tak stanowi bardzo dobrą rozrywkę, choć odrobinkę gorszą od poprzedniego. 

Ocena: 5/6

Recenzja dla A-G-W.

 

piątek, 1 czerwca 2012

Książka #161. Pełnia księżyca, aut. Jim Butcher


Oryginalny tytuł:Dresden Files. Fool Moon
Seria: Akta Dresdena #2
Gatunek: fantasy, kryminał
Wydawca: MAG
Rok wydania: 2001 (USA), 2012 (Polska) 
Projekt okładki: Piotr Chyliński  Ilustracja na okładce: Chris McGarth
Tłumaczenie: Piotr W. Cholewa
ISBN 978-83-7480-237-6
Ilość stron: 400  | Format:125x195 mm 


     Harry Dresden zajął już szczególne miejsce w naszych umysłach po lekturze jego przygód, „Front burzowy”. Amerykański pisarz, Jim Butcher, nie daje długo czekać na dalsze losy tego niezwykłego maga współpracującego z chicagowską policją. Tym też sposobem w pół roku po polskiej premierze, wydawnictwo MAG przygotowało dla fanów serii „Akta Dresdena” kolejny tom o tytule „Pełnia księżyca”. A w nim akcja nabiera tempa i poznajemy kolejne magiczne istotny z niezwykłego świata ekscentrycznego maga.

    Po ostatniej akcji, w której pomagał detektyw Murphy w rozwikłaniu sytuacji, Harry Dresden już od miesiąca nie ma żadnych wiadomości od przyjaciółki. Jednakże w najmniej spodziewanym momencie to właśnie ona pojawia się przed nim informując o niezwykle brutalnych zabójstwach, które miały miejsce podczas pełni księżyca. Teraz doszło do kolejnego, w wyniku, którego ucierpiał człowiek lokalnego gangstera- Marcone'a. Po wstępnych oględzinach tego co pozostało z ofiary mag wnioskuje, że zabójcą nie był zwykły człowiek, a prawdopodobnie wilkołak.
    Na wstępie trzeba powiedzieć, że choć „Pełnia księżyca”, w niektórych momentach, nadal pozostaje równie nudna jak poprzedni tom, to jednak ma więcej porywających scen, w które zaczytujemy się na jednym wdechu. Być może wynika to z faktu, że ta część dotyczy popularnego ostatnio nurtu wilkołactwa, a przez to tematycznie staje się bliższa współczesnemu sercu. Butcher jednak nie skupia się na samym tym problemie, w ogóle wprowadza tutaj wszystkie rodzaje wilkołaków, jakie dotychczas mogliśmy spotkać w literaturze i w filmie z tego gatunku, bowiem mamy tu wilkołaki, loup-garou, czy nawet hexenwulfen. Każde o zupełnie innych usposobieniach i powstające na różne sposoby, ale żadne nie mające nic wspólnego ze znanymi nam sposobami tworzenia się wilkołaków. Jako, że powieść dotyczy głównie poruszania się w krainie magii, to i do narodzin tych istot dochodzi właśnie z tego powodu. Wprowadza to zupełnie inne spojrzenie na te nadnaturalne stworzenia, a przy tym w jakiś sposób fascynuje czytelnika. W szczególności, jeżeli dochodzi do prawdziwej rzeźni, której dokonuje niekontrolujący się loup-garou. To właśnie ten temat stanowi podstawę dla wszelkich działań Dresdena, ale choć wie on co może być przyczyną tych zgonów, to nie wie dokładnie kto za tym wszystkim stoi. I tutaj właśnie pojawia się zagadka, którą przyjdzie mu rozwiązać. Będzie to jednak dość trudne, jako, że dość mocno nadszarpuje zaufanie Murphy, a tym samym ściga go policja.
     W książce dochodzi także do tego, że mag zaczyna powoli wątpić, zaczyna się gubić w tym co jest dobre a co złe, a co za tym idzie jego zdolności zaczynają być troszkę ograniczone. Ciągłe zmęczenie, brak oparcia, powodują, że zaczyna widzieć pokusę w rzeczach, w których nie dostrzegał jej wcześniej. I tutaj dojdzie do kolejnego niezwykłego zwrotu w akcji, który całkowicie zmieni nasze postrzeganie, bowiem ukarze nam bohatera jako nie tak do końca twardego maga. Jest piękny moment, kiedy dochodzi do rozeznania w magii i Dresden wyznaje, czym jest ona dla niego i dlaczego tak bardzo różni się od czarnoksiężników. Chwyta to za serce, a jednocześnie daje do myślenia czytelnikowi, aby sam potrafił zdefiniować samego siebie i tym samym mógł odróżnić słuszne od nieprawego.
    Jim Butcher, bardzo dobrze łączy w sobie elementy magii, z kryminałem, a także wilkołaczymi elementami. Tym razem bardziej rozbudowuje dodatkowy motyw, ale także i elementy magiczne. Poznamy więcej zaklęć i różnych rytuałów, które z wiadomych powodów nie pomogą nam w rzeczywistości, ale stanowią pewne oderwanie od dotychczasowych kryminalnych ścieżek. Te z kolei zostały zepchnięte na dalszy plan, gdyż całość przybiera bardziej magiczny wyraz. Butcher nie szczędzi w słowach, bez problemów też opisuje nam rozrywane ciała, czy też rozbryzki na ścianach, chociaż w tym zakresie nie poszedł na całość i jego opisy nie były aż tak obrzydliwe. Za wiele uwagi poświęca elementom bez większego znaczenia, jak chociażby budowlom, w których znajdują się bohaterowie. Na dalszy plan spycha miłosne uniesienia, ale gdzieś pomiędzy rozgrywającą się masakrą będą rodziły się uczucia i dojdzie do seksualnych ekspresji. Momentami, zbyt przydługie i nic nie znaczące opisy są niezwykle męczące i człowieka aż korci, żeby przeskoczyć o kilka stron. Na szczęście pomysłem wiele tutaj nadrabia i choć nie przykuwa uwagi czytelnika w całości do lektury, to wzbudza w nim zainteresowanie.
     Z tytułem i okładką dającą sygnały o czym będzie „Pełnia księżyca” (jakby ktoś nie dostrzegł to na murze są zakrwawione ślady łap), twórcy oprawy mogą zainteresować czytelnika. Nie będzie on także zawiedziony fabułą, bowiem sam wątek przewodni, a także kierunek, w którym zdąża akcja wzbudza szczere zainteresowanie. Nie brakuje rozbudowanych opisów, które dla sympatyków będą nie lada gratką, ale także i mrożących krew w żyłach sytuacji, które sprostają oczekiwaniom najbardziej wymagających fanów tego typu treści. Choć powieść nie fascynuje do końca to jednak bez przeszkód można stwierdzić, że jest lepiej niż z „Frontem burzowym”, a to daje nadzieję na jeszcze lepszy rozwój wydarzeń w kolejnych tomach o magicznym detektywie- Harrym Dresdenie.

Ocena: 4/6

Recenzja dla portalu A-G-W.