NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spotkania. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą spotkania. Pokaż wszystkie posty

sobota, 2 grudnia 2017

[Relacje]: Zaczytany tłum badający granice wytrzymałości i elegant zawstydzający innych, czyli wyprawa na Targi do Krakowa


     Każdego roku, gdy tylko moja stopa staje na powierzchni EXPO w Krakowie powtarzam, że to jest mój ostatni raz. Zmasakrowana przez dziki tłum, który usilnie zderzał się z moim brzuchem ciążowym sprzed dwóch lat, a także przegrzana przez nadmiar ludzi w zeszłym roku, postanowiłam ponownie pojawić się w Krakowie. Jednakże teraz było inaczej!
     Zawsze zastanawiałam się po co ja w ogóle jadę na te durne targi. Książki kupić mogę wszędzie, niejednokrotnie po atrakcyjniejszych cenach niż tych na książkowym międzynarodowym wydarzeniu. Nie mniej, człowiek nie jedzie tam tylko dla książek- tak... zawsze przyjeżdżam obładowana, ale nie o to chodzi. Przede wszystkim chodzi o ludzi. I nie jakiś pisarzy, bo w tym zakresie to organizatorzy nie mieli zazwyczaj nic do zaoferowania- poza niektórymi przypadkami, ale mądry Polak po szkodzie. Najważniejsi byli znajomi czytelnicy, którzy też z chęcią pojawiali się u wrót EXPO.
    Po raz pierwszy od kilku lat pojechałam na Targi nie po książki, nie na spotkania blogerskie, a... zobaczyć się z pisarzami. Nie zmienia to faktu, że i tak przyjechałam z walizką książek i spotkałam się z blogerami. Początkowo myślałam, że będzie to spotkanie z jednym pisarzem. Z człowiekiem, który stworzył niesamowitą serię thrillerów przygodowych przepełnionych zagadkami. Książki Dana Browna były jednymi z pierwszych, które przeczytałam w całości więc oczywistym jest, że darzę go ogromnym sentymentem. Gdy tylko dowiedziałam się, że będzie w Krakowie w ramach festiwalu Conrada i że wejście będzie darmowe, stało się oczywiste- „Muszę tam być!”. Koleżanka załatwiła wejście, ja zarezerwowałam nocleg i mogłam cierpliwie czekać na realizację marzenia. Kilka dni później zwaliła mi się na głowę informacja, że otóż dnia następnego po moim spotkaniu z Brownem, na samych Targach Książki pojawi się sam Nicholas Sparks! Nie dowierzałam. To naprawdę niesamowite, że przez tyle lat nie było na Targach nikogo wartego mojej uwagi, a tu proszę- dwa, a nawet trzy dni pod rząd (bo w sobotę był także Eric-Emmanuel Schmitt- ale to już byłby za długi czas bez Mikusia!), mogę spotkać się z moimi ulubionymi pisarzami. Pełna ekscytacji i lekkiego zdenerwowania dotarłam do Krakowa. I chociaż podróż nie przebiegała bezproblemowo nie byłam w ogóle przygotowana na to, co spotkało mnie w tych przepięknym mieście.
     Na starcie przeceniłam wytrzymałość swojego telefonu, który po obfoceniu targów książki i kilku strategicznych stoisk zaczął do mnie krzyczeć „Kobieto! Opanuj się! Masz tylko 15% baterii!”. Hm. No, ale cóż zrobić, że na targach pojawiły się epickie dziewczyny a zakładki były tak osom, że trzeba było obcykać stoisko. Nic nie mogłam poradzić również na to, że na hali spotkałam również Roberta Cichowlasa, który ponownie pamiętał mnie- choć widzieliśmy się rok, dwa lata temu (przecież ja z Mikim w ciąży byłam!), no więc przeszliśmy na „ty” i choć nie miałam przy sobie żadnej jego książki zgodził się zrobić sobie ze mnie selfiaczka.
Sami rozumiecie- telefon nie miał szans przetrwać przy takiej eksploatacji. Zważywszy na to, że po targach planowałam jedynie wpaść na chwilę do hostelu, rzucić gratami o podłogę i wyruszyć na Rynek coś zjeść, po drodze do Kijów Centrum na spotkanie z Brownem, stanowiło to pewien problem. Nawet spory. Udało mi się trochę podładować, ale w sumie dawno w mieście nie byłam więc trzeba było strzelać selfiki na każdym kroku. Potem pobiegałam po pobliskich knajpach szukając czegoś lekkostrawnego do jedzenia, co nie zamorduje mojej wątroby, bo w końcu woreczka nie mam zaledwie od pół roku, a także kontaktu, gdzie będę mogła podłączyć ładowarkę. Nic się nie martwcie. W Kijów Centrum podłączyłam się również do listwy przypodłogowej, a i tak bateria zdychała mi zanim weszłam na salę. Przez to skutecznie udaremniłam sobie spotkanie z koleżanką, która pisząc do mnie na Facebooku nie skontaktowała się ze mną, bo co chwilę wyłączałam przesyłanie danych- próbując zaoszczędzić baterię, bo a nuż widelec Dan Brown da sobie strzelić ze mną selfika, a mnie akurat telefon odmówi posłuszeństwa. Ostatecznie nic takiego nie miało miejsca, ale kogo to obchodzi.

     Spotkanie z Danem Brownem przebiegło bardzo sympatycznie. Tłumy nie postanowiły mnie staranować, pomimo tego, że byłam jedną z pierwszych osób w kolejce (choć może to być też kwestia rozwarstwienia się kolejki na trzy gałęzie- do trzech różnych wejść). Wszyscy, no dobra- większość, odbierali słuchaweczki, gdzie mogli słuchać głosu tłumacza, podpisywali oświadczenia, a ja stwierdziłam, że w końcu nie po to pół życia uczyłam się angielskiego, żeby teraz nie skorzystać z moich magicznych zdolności. Dobrze zrobiłam, bo mogłam się w pełni skupić na wykładzie i głosie Dana Browna- choć niektórzy tłumaczenie mieli tak głośno zapuszczone, że z każdej strony otaczał mnie szept. Nie! To nie były głosy w mojej głowie!
     Kiedy pisarz wszedł na scenę, przeżyłam jedno z najbardziej niesamowitych uczuć, jakie było mi dane doświadczyć- czystą ekscytację połączoną ze wzruszeniem. Możecie się śmiać, ale autentycznie oczy zaszkliły mi się od wzruszenia, bo po raz pierwszy mogę na żywo zobaczyć kogoś takiej sławy. Dan Brown okazał się być bardzo dobrze wychowanym człowiekiem, w przeciwieństwie do prowadzącego spotkanie Bartka Węglarczyka, który postanowił cały czas wisieć nad pisarzem, pomimo przygotowanego miejsca siedzącego tuż obok. Niby go krępował. A mnie niezręcznie było patrzeć na ten cyrk! Niesamowicie popisali się też fotoreporterzy. Strzelali fotki ze swoich potężnych aparatów z prędkością karabinu maszynowego, na co Dan Brown dowalił im tak, że aż im w pięty poszło i zaprowadziło daleko od sceny. Rozpoczął się wykład. Cała sala zamilkła i zaczęła się magia, od której na pewnym etapie zaczęły mi się oczy kleić. Zawsze tak mam, gdy ktoś za długo mówi o rzeczach, o których nie mam pojęcia. Niestety, „Początku” jeszcze nie czytałam. Nawet sam Bruce Willis nie skupiłby na tyle mojej uwagi, gdyby gadał o tym co Dan Brown. Nie mniej, okazał się być człowiekiem bardzo inteligentnym i dowcipnym, w ten mój ulubiony sarkastyczny sposób. Żadnego pytania nie pozostawiał bez odpowiedzi, bo po zakończonym wykładzie, w trakcie którego trochę się śmialiśmy, trochę wzruszaliśmy, a trochę nudziliśmy, był czas na serię pytań. Każdy zgłaszający się mógł liczy na komentarz. Niestety, każdy. Miałam niefart siedzieć koło człowieka, z najgłupszym pytaniem we wszechświecie. Żałowałam, że nie mogę się zapaść pod ziemię i osłaniając się szalikiem niczym tarczą Wonder Woman krzyczałam w duchu do Browna, że nie mam nic wspólnego z tym kosmitą, który wypala z tekstem typu: „Czy nie czujesz się już trochę stary?!”. Po czym stwierdza, że pracuje nad pomysłem i żeby dał mu namiar do siebie w celu przedyskutowania, itp., itd. Serio? Człowiek wyglądał na całkiem ogarniętego, dopóki nie wstał i nie przemówił. Dan Brown był o tyle kulturalny, że odpowiedział na to dziwne pytanie. Tak, nawet na to. Oczywiście, ludzie chcieli wiedzieć wiele rzeczy. Dziewczyny mówiły o tym, jak książki pisarza zmieniły ich życie ukierunkowując kariery. Inni chcieli wiedzieć, co pisarz myśli o problemie dzisiejszego świata, w którym każdy wierzy w co chce, a jeszcze inni pragnęli, aby Langdon przyjechał na misję do Polski- w końcu tyle jest tu pięknych zabytków. Bardzo dużo fajnych pytań, na pewno łechtających ego autora. Kiedy jednak padło pytanie z publiczności, czy chłopaczek dostanie autograf na książce, gdy Brown powiedział, że nie ma szans, a Węglarczyk dowalił, że pod trzema fotelami są naklejki i te osoby dostaną autograf- nie wiedziałam czy się modlić o to, aby tej naklejki tam nie było, czy żeby jednak się pojawiła- najlepiej z egzemplarzem książki, bo przecież swojego nie brałam- skoro i tak miało nie być podpisów. Odeszłam bez książki, ale za to z całą masą emocji i wspomnień, które trzymają się mnie po dziś.

    Piątek był dniem, który z zamysłu miał być mocno zakręcony. Zjedzenie śniadania w okolicy Rynku (Tutaj muszę wtrącić, że w Bistro Bene jadłam najwspanialsze gofry na świecie. Pysznie waniliowe z karmelizowanymi owocami, serkiem wiejskim i syropem klonowym- MNIAM!), ogarnięcie smoka dla Mikusia, wymeldowanie się na czas, odeskortowanie bagażu na przydworcową przechowalnię i dojazd do EXPO, gdzie miałam spotkać się z Nicholasem Sparksem. Oczywiście po drodze umyśliłam sobie, że skoro i tak mam być wcześniej, to równie dobrze mogę przyspieszyć kroku i uderzyć na spotkanie blogerów z domem wydawniczym Publicat. Bo taki miałam kaprys i już. I tak miałam sterczeć w gigantycznej kolejce do Sparksa, więc stwierdziłam, że trochę spożytkuję ten czas. Niestety, marsze dnia poprzedniego sprawiły, że moje durne białe trampki mnie obtarły i nie do końca udało mi się wymierzyć czas dotarcia. Wobec czego dotarłam zmaltretowana do sali lwowskiej, gdzie doczekałam spokojnie spotkania. Koło mnie młoda mama karmiąca, z dzieckiem- sorka, ale nigdy tego nie zrozumiem. Ja bym tak małego dziecka nie zabrała w takie zatłoczone miejsce. Pamiętacie zapewne, że rok temu mój wówczas ponad półroczny beboczek został z tatą swoim w samochodzie, kiedy ja buszowałam szaleńczo po hali wystawienniczej. Anyway... spotkanie ciekawe. Postanowiłam znowu rozruszać swoje kontakty z wydawcą, a że Pani Małgosia bardzo do tego zachęcała- również cudownymi podarunkami, moja tęsknota jest usprawiedliwiona. Po tym spotkaniu nastąpiła długo wyczekiwana chwila- ustawienie się w kolejce do podpisywania książek przez Nicholasa Sparksa.
     Już na starcie zobaczyłam jedną dziewczynę, w której teczce kątem oka dostrzegłam książkę Sparksa więc niczym Sherlock a'la Poirot wywnioskowałam, że tu jest właściwa kolejka i trzeba zagadać. Byłam 5 w kolejce. Jednakże wiecie... my formowałyśmy kolejkę dla tych do podpisu, a pół godziny wcześniej było jeszcze spotkanie VIPowskie dla wybranych, więc wiadomo- ich ta kolejka nie dotyczyła. Półtorej godziny stania w kolejce (bo w końcu stałam tam praktycznie od 13), zdążyłam poznać kilku ciekawych ludzi. Chłopaka, który stał tam specjalnie dla żony. Kobietę, która nauczyła się języka angielskiego tylko po to, żeby przeczytać książki Nicholasa, a potem sama skończyła jako nauczycielka. Każdy z nich miał różne książki. Ja wzięłam oczywiście „Jesienną miłość”, bo to moja pierwsza książka jaką kupiłam sobie za własne pieniądze, podczas wycieczki w liceum do Krakowa. I to nie zakupiona w jakimś Empiku, a małej księgarence przy Rynku. Piękne czasy. Drugą był „Pamiętnik”. Uwielbiam tę historię. W oczekiwaniu dowiedziałam się, że autor podpisuje maksymalnie 3 książki. No więc się mieściłam. Niektórzy przynieśli ich aż 11 i próbowali poupychać tym, którzy nie mieli wielkiej trójki. No, ale takie spędy rządzą się swoimi prawami, a organizatorzy najwyraźniej nie spodziewali się takiego nawału, bo to co działo się na godzinę przed planowanym podpisywaniem książek przeszło moje i zapewne organizatorów oczekiwania, ale to tylko ja użyłam wulgarnych słów, aby dać upust swojej agresji wobec durnego tłumu, dzikiego tłumu, z pozoru oczytanych i całkiem kulturalnych ludzi. Nieważnym jest, że z drugiej strony drzwi zaczęła się formować odrębna kolejka, bo ludzie z zaproszeniami na VIPowe spotkanie zaczęli się zbierać. Jak widać okazja czyni cwaniaka, w szczególności w sytuacjach, gdy mamy spotkać ulubionego pisarza. Takie wydarzenie zabiera ludziom maniery, a przede wszystkim zdrowy rozsądek i zamiast przejść na koniec kolejki, jak nakazywała ochrona, pchali się na przód, czyli na ludzi na przodzie, których po jednej strony mieli napierający tłum, a po drugiej betonową ścianę. Dziwicie się czemu wybuchłam? I jeszcze te komentarze: „Ale o co Pani chodzi? My tutaj staliśmy od 14, tylko, że z boku”. Jak można nie dogadać takim ludziom: „Serio? To ciekawe, bo ja tu stoję od 13, nikogo wokół mnie nie było poza 4 osobami”. A chciałam zaznaczyć, że przez pierwsze półtorej godziny formowała się całkiem zgrabna kolejeczka za nami. Stwierdzam, że takie wydarzenia to nie dla mnie. Na początku tworzenia tej masy ludzi byłam 5 w kolejce. Na salę weszłam jako 20, mniej więcej. Ważne, że weszłam i mogłam oddychać. Na sali okazało się, że Sparks podpisze tylko jedną książkę: „Wybierzcie Państwo swoją ulubioną. Pan Sparks tylko podpisuje książki, bez dedykacji”. Potem jeszcze pamiątkowe zdjęcie- tak jestem na nim! Nadeszła moja kolej. Szybkie podanie telefonu Pani Agacie, podanie książki Sparksowi z uśmiechniętym „Hi”. Uśmiech do zdjęcia „Thank you” za podpisanie książki, ano jakże, i tyle. Nie trwało to chyba nawet 2 minut. A ja tutaj ćwiczyłam całą litanię, żeby opowiedzieć czemu ta książka. Ćwiczyłam jak przeliterować „Agniecha”. Napisałam na karteczce swój pseudonim... Ech. Przynajmniej mam podpisaną „Jesienną miłość”. To był wybór oczywisty! Wypadłam zdyszana.

Jestem wśród pierwszych uciętych głów!
Źródło: fan page Wydawnictwa Albatros
Pierwszy plan z "Jesienną miłością" w ręce
Źródło: fan page Wydawnictwa Albatros

      Poleciałam do szatni, zabrałam manele i ruszyłam w drogę powrotną. Oczywiście, w biegu. Najwyraźniej krakowiacy nie mają rozmienić kasy na tramwaj. No cóż. Najwyraźniej wydarzyły się na drogach w piątkowy wieczór jakieś dramatyczne rzeczy, bo autobus się spóźniał. Nogi praktycznie miałam w tyłku po dwóch dniach chodzenia. Nie mówiąc o tym, jak bardzo byłam zmęczona i głodna, bo przecież żyłam praktycznie na obwarzankach- w szczególności w piątek, bo poza pysznym goferowym śniadaniem zjadłam tylko obwarzanka na targach i obwarzanka w busie. Cud, że w ogóle od niego wsiadłam. Na ostatnie miejsce siedzące. Byłam gotowa koczować na dworcu kolejną godzinę w oczekiwaniu na następny, bo nie było szans, żebym ustała w mikrobusie półtorej godziny (jak się później okazało, przez korki podróż wydłużyła się do 2,5h). Dobrze, że miałam walizkę, a w niej większość książek, które kupiłam w czwartek.

     Zmęczona dotarłam do domu o 20, a miałam być godzinę wcześniej. Mikuś już spał. Miałam nadzieję przywitać go pluszowym smoczkiem Wawelskim, którego upolowałam dla niego w Sukiennicach. Przywitał się z nim dopiero na następny dzień. Poza tym smokiem i książkami została mi masa różnorakich wrażeń z pobytu w Krakowie, a także kilka wniosków. Na pewno nigdy więcej nie pojadę tam sama (nieważne, że na przyszły rok ostatni czwartek i piątek października zaplanowałam urlop), następnym razem powinnam wziąć dwie walizki, muszę wracać wcześniejszym autobusem (a najlepiej w sobotę rano), koniecznie muszę zaopatrzyć się w powerbanka na wypadek awarii energetycznych telefonu, muszę kupić wcześniej bilety komunikacyjne, muszę poćwiczyć panowanie nad agresją i rozwścieczonym tłumem, zabrać książkę Roberta Cichowlasa do podpisu. Nie oszukujmy się, za rok na pewno tam będzie. ZNÓW! Poza tym w tym roku zrobiłam o tyle dobrze, że ogarnęłam targi przed weekendem. Brawo ja! 

wtorek, 24 listopada 2015

[Relacje] Pogaduchy o serialach, czyli Serialkon 2015

      Niemalże miesiąc po targach książki ponownie przybyłam do Krakowa. O dziwo, w bardziej komfortowych warunkach i z odrobinę innych pobudek. Nie od dziś wiadomo, że to filmowo-serialowa część mojej pasji zdecydowanie dominuje nad książkami, to w końcu od filmów zaczęła się moja przygoda z blogowaniem. Zważywszy na to, ile seriali ostatnio się ogląda, koniecznym było dla mnie pojawienie się na Serialkonie, który w dniach 21 i 22 listopada odbywa się w Krakowie. Dajcie spokój! Trudno, żebym odpuściła okazję zintegrowania się z innymi fanami supernaturalnych przygód braci Winchester, zombiastycznych produkcji, czy baśniowych interpretacji czarnych charakterów. Przy okazji mogąc zaopatrzyć się w kilka ciekawych gadżetów ze świata filmowo-serialowego. Wydarzenie, które wydawało się być marzeniem, stało się nim i pomimo wszelkich trudności pod postacią ciąży i mokrej pogody, udało mi się je zrealizować. Z czego oczywiście... szalenie się cieszę!
     Całość imprezy zaczęła się bardzo deszczowo. Na miejsce przyjechałam zdecydowanie za wcześnie i pokwitłam w kolejce przed budynkiem z 20 minut. Tak, w deszczu! Kiedy jednak otworzono drzwi, nie skorzystałam z opcji pierwszeństwa dla kobiet w ciąży. Cóż... nawet w autobusie dziwnie się czuję, jak ktoś ustępuje mi z tego powodu miejsca. Nie mniej, akredytacja, czyli tak naprawdę zapisywanie się na udział w całym konwencie, przebiegła bardzo sprawnie! To nic, że dziewczyna mnie rejestrująca wpisała złą miejscowość, bo zamiast niej wpisała nazwę ulicy (?!). Dostałam pakiet powitalny, w tym dwa opowiadania, wydanie najnowsze CD Action (które już zdążyłam podarować tacie!), kolorowankę od Stabilo, zakładkę, no i oczywiście legitkę- bez której miano niby nie wpuszczać na panele. Po pewnym czasie domyśliłam się, że nie obdarowano mnie programem. Co z lekka mnie zirytowało, ale na szczęście wcześniej wgrałam sobie go na telefon i wiedziałam, gdzie biec na kolejne wykłady. Później, w wytyczonej przez samą siebie długiej przerwie nadrobiłam ten niedobór.
     Obawiałam się, że trochę się pogubię pomiędzy Arteteką, gdzie odbywała się Akredytacja i znajdowali się wszyscy wystawcy, a faktyczną Biblioteką, w której to właśnie odbywała się większość wykładów, w których chciałam uczestniczyć. Na szczęście, obawy się nie sprawdziły, a ja nawet bez problemu przemieszczałam się pomiędzy budynkami. Swoją przygodę z konwentem, gdzie można było słuchać i gadać o ulubionych serialach od rana do wczesnego wieczora, rozpoczęłam oczywiście wykładem o moim ukochanym serialu „Supernatural”. Ze względu na maniakalne podejście do osoby Deana Winchestera nie mogło mnie tam zabraknąć w szczególności, że „Supernaturalowy flirt z popkulturą” przygotowany przez Magdę „Cathię” Kozłowską miał kręcić się wokół tak licznych odniesień serialu do popkultury! Z przerażeniem dostrzegłam, że sala jest raczej niewielka, ale prawdziwie zaparło mi dech w piersiach, jak zobaczyłam ile ludzi- głównie dziewczyn, zwaliło się na odczyt! Drzwi co kilka minut się otwierały i choć dawno zabrakło miejsc ludzie z zafascynowaniem wbijali na salę i siadali na podłogach. Z perspektywy całej mojej obecności na konwencie muszę stwierdzić, że był to najbardziej oblegany wykład ze wszystkich, na których byłam. Nic dziwnego, bowiem Cathia okazała się być przesympatyczną i zabawną osobą, wielu z nas kocha Winchesterów, no i temat był rewelacyjny, o czym przekonałam się przed nim i w trakcie. Bowiem w oczekiwaniu na resztę uczestników (w końcu miało się wszystko zacząć o 12, a my zjawiliśmy się jakieś 10 minut przed czasem) prowadząca odkryła dostęp do Internetu i uraczyła nas przesympatycznymi filmikami parodiującymi „Supernatural”. Podczas parodii The Hillywood Show, kręcącej się wokół 9 i 10 sezonu serialu wszystkim udzielił się pozytywny nastrój. Jedna z dziewczyn, ubrana oczywiście w stylu łowcy, ze znamieniem Kaina na przedramieniu i pradawnym Ostrzem w ręce, zaczęła wywijać na środku w rytm piosenki „Shake it off” parodiując parodię. Nikt nie chciał za nią ruszyć w tany więc skwitowała resztę sali stwierdzeniem: „Nie umiecie się bawić!”. Ja oczywiście praktycznie popłakałam się ze śmiechu, jak na końcu filmiku pojawili się wygłupiający się aktorzy, w tym mój ukochany Dean, tzn. Jensen. Od razu humor miałam na ponadprzeciętnym levelu.
No, ale film się skończył, a przecież dopiero za kilka chwil miał się rozpocząć wykład. Co więc uczyniła Cathia? Wbrew wszelkim protestom dziewczyn, żeby nie puszczała tego utworu i tak to zrobiła i wtem na rzutniku pojawił się występ młodych dziewczyn z odcinka sezonu 10 o tytule „Fan Fiction”, a przy okazji 200 odcinka serialu, kiedy to Winchesterowie trafili do szkoły, w którym fanki przygotowywały musical o ich nadnaturalnych perypetiach. Ta niezwykle nastrojowa przeróbka „Carry On Wayward Son” zarówno podczas oglądania serialu, jak i na tym panelu rozczuliła niemal wszystkich. Mnie jeszcze bardziej, kiedy pół sali zaczęło śpiewać razem z filmikiem... Autentycznie łzy stanęły mi w oczach. 
Dalej wszystko potoczyło się gładko. Słuchaliśmy o tym, jak twórcy serialu flirtują z klasycznym rockiem, twórczością Kinga, czy filmami, jak odwołują się do legend miejskich (wszyscy stwierdziliśmy, że tęsknimy za początkami serialu, gdzie takie odcinki były na porządku dziennym), a także jak zgrabnie bawią się z fanami, czy to poprzez wrzucanie ich w faktycznego świata aktorów grających postaci- wiekopomna scena z wizytą w domu Jareda i Genevieve, czy twittowanie Castiela w serialu i po chwili pojawiający się na jego Twitterze dokładnie ten sam wpis. Wszystkie te przykłady uzupełnione o chyba najlepsze fragmenty ze środkowych sezonów serialu, kiedy to właśnie narodził się gigantyczny fandom braci Winchester i zabawy było zdecydowanie najwięcej! Aż żal było wychodzić z tej sali bowiem pomimo totalnej izolacji od reszty ludzi poczułam się jak w tej prawdziwej supernaturalowej rodzinie, o której tyle czytam w sieci.
     Wykład odrobinę się przeciągnął, więc w biegu wpadłam do sali z moim następnym punktem konwentu (dobrze, że było to w tym samym budynku, bo miałam zaledwie 5 minut, aby się doturlać). Po drobnych problemach technicznych rozpoczął się wykład „Zombie w popkulturze. Nie tylko The Walking Dead” prowadzony przez doktorka z Uniwersytetu Śląskiego – Mikołaja Marcela. Ha! Choć wiedziałam, że cały ten odczyt nie będzie kręcił się wokół seriali, to nie sądziłam, że prawie całkowicie je pominie. Twórca skupił się na genezie zombie, wspomniał o najstarszych dziełach literackich, które wprowadziły wyrażenie „zombie”, no i oczywiście o pierwszych wizualizacjach, w tym tych stworzonych przez George'a Romero. Seriale pojawiły się jedynie na chwilę, przy wspomnieniu o wizerunku zombie, gdzie mogliśmy zobaczyć rozpadających się Szwendaczy z „The Walking Dead”, bladolicą Liv z „iZombie”, no i oczywiście pół-zombie, pół-człowieka Murphy'ego z „Z Nation”. Najwyraźniej tylko ja byłam świadoma tytułu ostatniego serialu i okazuje się, że przetrwałam więcej jego odcinków, niż twórca panelu. Przyznał się wszystkim, że poziom absurdu był ponad jego siły i nie obejrzał nawet całego pierwszego sezonu. Brawo ja! Z pewnością o wiele bardziej zapoznałam się z zombiakami podczas tego wykładu, widać było, że jego autor to bardziej badacz naukowy niżeli zwykły fan i choć było momentami bardzo luzacko, to jednak zabrakło tutaj więcej o serialach. 
      Po drugim wykładzie miałam w planach wziąć udział w konkursie z tematyki „Once Upon a Time” a'la VaBank. Zrezygnowałam, bo o wiele bardziej chciałam uderzyć na wystawców i popatrzeć na te wszystkie gadżety serialowe. Oczywiście, odrobinę za bardzo się zawiodłam. Spodziewałam się wysypu figurek, bo przecież Funko oferuje całą masę takich pierdół z najrozmaitszych seriali, kurde... liczyłam, że wrócę z Deanem do domu! Przeliczyłam się jednak i pozostało mi szperać między biżuterią i koszulkami, więc tak naprawdę pomiędzy dwoma stoiskami- Biżuterii tematycznej oraz Maginarium. Na pierwszym kupiłam sobie dwie bransoletki nawiązujące do „Supernatural”- no wiadomcia, a na drugim całą resztę pierdół. Czyli? Koszulkę Serialkonu, torbę ze Szczerbatkiem, podkładki pod kubki- ze Szczerbatkiem oraz Deadpoolem, zakładkę do książki z „Supernatural”, no i tyle... Aczkolwiek te dwie pierwsze rzeczy dostałam dopiero w drugiej turze mojego pobytu u wystawców, bo... Cóż.. koszulki z Serialkonu można było zamówić sobie przez Internet na stronie Maginarium i odebrać je na konwencie. Nie zrobiłam tego z powodów oczywistych- nie byłam pewna, czy ostatecznie się tam pojawię. W konsekwencji wyglądało to tak, że była część koszulek na sprzedaż i część dla tych, którzy mieli je odebrać na wydarzeniu. Oczywiście, jak to zwykle bywa z moim szczęściem, lista z koszulkami odłożonymi zaginęła, więc panowie sprzedający nie mogli mi wydać tego, co chciałam. Kwitłam tam chyba całą tą moją długą przerwę czekając, aż się znajdzie. Przyznam szczerze, że oburzenia już nie kryłam w pewnej chwili, bo ewidentnie widać już po mnie, że jestem w ciąży, a przez to cholernie się przegrzewam i kręgosłup mnie napiernicza od tego bezczynnego stania... W końcu, po jakichś pół godziny pan sprzedający obiecał mi odłożyć t-shirt i miałam się po niego zgłosić później. Najwyraźniej zlitował się w końcu nad Mikołajem czającym się w moim brzuchu. Z lekka sfrustrowana wyruszyłam więc z Arteteki znowu do Biblioteki, bo tam miał się odbyć ostatni planowany przeze mnie wykład. 
     Nie mogło mnie tam zabraknąć z oczywistych powodów. Po 1. wykład tematem związany był z moim innym ulubionym serialem „Once Upon a Time”, a po 2. prowadziła go Gosia z bloga gosiarella.pl, z którą sympatyzuję sobie w sieci i już kilka razy spotkałyśmy się przy okazji Targów Książki w Krakowie (kilka, no wow... aż dwa!). Przy niej dzielnie trwała Agata, która wspierała ją jak mogła w tym podniosłym wydarzeniu, czyli jej występie o tytule „Nikt nie rodzi się zły, czyli ewolucja czarnych charakterów w Once Upon a Time”. Obie z Agatą siadłyśmy w pierwszym rzędzie, aby kibicować i wspierać koleżankę na środku sali. Widać było, że zżera ją trema, ale na szczęście publika była rewelacyjna i szybko pomogła jej się rozluźnić. Kilka osób wdawało się w dyskusje nad problematyką postaci Reginy i Rumple'a- praktycznie wszyscy zgodzili się, że uwielbiają te dwie postacie, tak samo jak i jednogłośnie okrzyknięto Śnieżkę najbardziej wkurzającą postacią z serialu. Co dziwne, oberwało się też Błękitnej wróżce i w ogóle wszystkim wróżkom, które zdają się mieć wkład w mroczne życie czarnych charakterów. Ciekawe, że coś takiego wyszło, było to dla mnie bardzo odkrywcze i szczerze mówiąc na tyle zaskakujące, że zupełnie inaczej spojrzałam na ten wykład. Nawiązywały się naprawdę interesujące dyskusje z trafnymi stwierdzeniami, które dawały do myślenia i sprawiły, że część dziewczyn została również po spotkaniu, aby wymienić się uściskami i pogadać ogólnie o fanowaniu baśniom. Ja osobiście stwierdzam jedno... fajnie jest kibicować znajomym podczas takich występów, ale nie ogarniam tego stresu, który się od nich przejmuje. Momentami byłam przekonana, że denerwuję się bardziej od Gośki! Choć było przyjemnie, szybko musiałam się pożegnać, bo w końcu miałam za zadanie jeszcze wytargać moją koszulkę z rąk Maginarium (!), no i mąż miał za chwilę po mnie nadjechać. 
     Z uwagi na swoje ograniczenia, nie mogłam niestety uczestniczyć przez dwa pełne dni w tym konwencie dla miłośników seriali- czego ogromnie żałuję, chociażby ze względu na niedzielne wykłady o fenomenie „Przyjaciół”, czy stawaniu się łowcą z „Supernatural”. Część rzeczy mogłam nadrobić dzięki transmisji na żywo z Biblioteki, ale niestety... dotyczyło to jedynie tych występów, które odbywały się w sali debatowej Arteteki. Smuteczek. Nie mniej, będą już w domu posłuchałam sobie sobotnich dyskusji o „Nostalgicznych serialach z dzieciństwa” [link]- chyba jednego z najbardziej mi bliskich i udanych paneli, „Serialowych geniuszach” [link], czy „Hannibal- ballady i romanse” [link]- podczas, której padło stwierdzenie, jakoby serial był tworem fana Hannibala i sprezentowany innym fanom. Natomiast w niedzielę od samego rana wspierałam Gosiarellę i Agatę na ich panelu dyskusyjnym o „Serialowych teen dramach” [link]. Potem zostałam przed ekranem, piąte przez dziesiąte przysłuchując się „Adaptacjom literatury w ujęciu telewizyjnym”[link], gdzie żałowałam iż tak bardzo skupiono się na twórczości Jane Austen, aby w końcu wytężyć umysł na „Jak pisać/mówić/rysować o serialach?”[link], podczas którego dowiedziałam się, że Zwierz i Kaśka to dwie różne istoty, a Zombie Samurai zdenerwował mnie niemiłosiernie swoim klikaniem na telefonie! W późniejszych chwilach nadrobiłam sobie również „Filmy vs seriale- zacieranie granic między gatunkami”[link]- gdzie znowu Zombie wystawił moją cierpliwość na próbę od samego początku maltretując swój telefon oraz „Lajfstajl w serialach” [link], który zaciekawił mnie tym jak motywy serialowe, ich styl i życie bohaterów potrafią przeniknąć do naszej rzeczywistości.
     Podsumowując całe wydarzenie muszę stwierdzić, że takiego czegoś było mi trzeba! Po tych wszystkich spotkaniach z książkoholikami na targach, oczywiście poza zjazdami z blogerami filmowymi- w końcu mogłam uczestniczyć w czymś, co autentycznie szalenie poprawiło mi humor, zdecydowanie nastroiło mnie optymistycznie na resztę tygodnia, a wszystko przez to, że choć raz nie poczułam się jak kosmita wśród obcych ludzi gadając i słuchając o ulubionych serialach! Dlatego też za tę moc wrażeń, za rewelacyjną i sprawną organizację, za tak świetny kontakt z maniakami seriali i masę informacji pragnę gorąco podziękować organizatorom Serialkonu! Naprawdę... jeżeli tylko będę w stanie, pojawię się za rok!

Linki do wszystkich paneli dyskusyjnych z Arteteki Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej w Krakowie:
Nostalgiczne seriale z dzieciństwa”: https://www.youtube.com/watch?v=g1qYv5N3mOo
Wzorce męskości w serialach”: https://www.youtube.com/watch?v=rAAwgkv_MEg
II wojna światowa w serialach”: https://www.youtube.com/watch?v=MepdzfYUvxE
Space opera- wczoraj i dziś”: https://www.youtube.com/watch?v=CIA7ulCewvc
Clara Oswald i Doctor Disco ratują świat”: https://www.youtube.com/watch?v=GV13gDqWdIo
Hannibal – ballady i romanse”: https://www.youtube.com/watch?v=_-Je1ZqpF7c
Serialowe teen dramy”: https://www.youtube.com/watch?v=pA0q8id9Drc
Adaptacje literatury w ujęciu telewizyjnym”: https://www.youtube.com/watch?v=QPaz4gw8Ge0
Jak pisać/mówić/rysować o serialach?”: https://www.youtube.com/watch?v=HAm3yNw49-8
Filmy vs seriale – zacieranie granic między gatunkami”: https://www.youtube.com/watch?v=vuJmpSuTkLc
Lajfstajl w serialach”: https://www.youtube.com/watch?v=iArrs5JT_sU
Zrób to sam! Tworzenie serialu internetowego dla początkujących”: https://www.youtube.com/watch?v=kWMojziaVyc

czwartek, 19 listopada 2015

[Relacja] Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie vs. Śląskie Targi Książki w Katowicach

Koniec roku to czas wymarzony dla wszystkich książkoholików. Targi książki w Krakowie, targi książki w Katowicach, targi książki we Wrocławiu... jest w czym wybierać. W tym czasie można ogołocić swój portfel do cna, ale przy okazji zdobyć też wymarzone prezenty gwiazdkowe dla domowników z autografami ich ulubieńców- o ile na nich trafimy.
19. Międzynarodowe Targi Książki w Krakowie / 22.-25. października

Dla mnie tegoroczne targi książki były niemałym wyzwaniem. Jako, że jestem w tak zwanym „stanie błogosławionym” do ostatniej chwili biłam się z myślami, czy pojadę na moje ukochane targi do Krakowa. Nauczona zeszłorocznym wypadem wiedziałam czego się spodziewać- tłumów, niemożliwej do wytrzymania duchoty na sali, a także ścisku w autobusie, bo EXPO Bus zawsze był zawalony po brzegi. Jednakże w tym roku praktycznie wszystko było przeciwko mnie, w szczególności, że już tydzień przed imprezą ogłoszono, że będzie problem z dojazdem z uwagi na maraton. Lekko zbladłam na tę wieść i byłam niemalże pewna, że nie będę miała siły tłuc się autobusami po nie do końca znanym mi Krakowie. I kiedy w ostatniej chwili nawalił mi kierowca, a także tragarz książek w jednym totalnie podupadłam na siłach i byłam bliska darowania sobie tego wypadku, który będzie koszmarem dla mojego kręgosłupa. Na szczęście z pomocą zjawiła się moja kochana Basieńka, która postanowiła być moim bodyguardem. Spotkałyśmy się zatem na dworcu w Krakowie i ruszyłyśmy w drogę. Do tej pory jestem Basi wdzięczna za wynajdowanie mi miejscówek siedzących w komunikacji miejskiej i że z uporem maniaka opiekowała się berbeciem! Muszę jednak przyznać, że i tak byłam zaskoczona luzami w tramwaju i autobusie. Oczywiście, gdyby nie Basia zgubiłabym się dwa razy, ponoć z kobietą w ciąży się nie kłóci, choć akurat w tej kwestii powinno się! Dotarłyśmy o dziwo, a tam... zaczęło się piekło!
Jak jeszcze bez problemu i kolejek przeszłam przez bramkę dla blogerów, to potem zaczęły się schody. Oczywiście, biegi wprowadziły drobne poślizgi w dojeździe na czas i nawet już mój mały busik z Sosnowca do Krakowa opóźnił się z 10 minut. Niby niedużo, ale jak ktoś ma dopracowany plan co do ostatniej sekundy, to wiecie... Na miejsce dotarłam więc na 15 minut przed rozpoczęciem się spotkania blogerów organizowanego przez wortal Granice oraz Śląskich Blogerów Książkowych. Uderzam do szatni, a tam kolejka w nieskończoność... zgrzana i zdyszana stwierdziłam, że nie ma bata, abym tam stała. Udałam się odwiesić płaszcz po zjeździe. I wtedy spotkał mnie pierwszy szok- bezpłatna szatnia! Brawo. Rok temu trzeba było zapłacić 2 złote więc zmiana na plus. Kolejnym pozytywem był sam zjazd. Najpierw ŚBKowcy wręczyli Złote Zakładki laureatom- w tym Marcinowi Prokopowi, który pozdrowił nas z filmiku, potem Granice nagrodziły blogerów. Po rozdaniu nagród przeszliśmy do części integracyjnej. Niestety, kiedy blogerzy dostali prezenty większość się zmyła. Szkoda, aczkolwiek jest to zrozumiałe po części, bo to w końcu Targi, w dodatku sobota, więc kumulacja atrakcji, więc większość pognała smyrać ulubionych autorów o autografy. Kiedy inni zapoznawali się z halą, w tym Ania i Gabrysia, które super było zobaczyć ponownie, ja zostałam na spotkaniu. Miałam wielkie oczekiwania, które zostały spełnione! Na pewno było 100 razy lepiej niż w zeszłym roku. Trochę się pozwierzaliśmy z naszych sekretów książkowych, choć szczerze przyznam, że ja osobiście nie znoszę udzielać się na forum i za każdym razem jak piłeczka wpadała mi do rąk, to przeżywałam mikrozawał. Już pomijam fakt, że niewiele miałam do powiedzenia, jako, że tyle czytam i tak mało uwagi do tego przykładam. Nawet nie byłam w stanie wybrać najlepszej według mnie powieści w tym roku. Hm. Po spotkaniu wyściskałam się z Kasiek, którą znam z sieci już baaardzo długo, a nie widziałyśmy się ani razu- obie byłyśmy uradowane, że w końcu nam się udało, a także z Kasią z ŚBKów, którą ostatnio widziałam... kurde, z rok czasu już będzie. Cieszyłam się z tych chwil, z każdej sekundy spędzonej z blogerami, których znam i lubię, i z wielkim smutkiem uzmysłowiłam sobie, że być może minie sporo czasu zanim znowu ich spotkam...

 (kliknij, aby powiększyć)
Po spotkaniu przyszedł czas na najgorsze i najlepsze zarazem- łażenie po hali. Już na samą myśl robiło mi się słabo, ale ucieszyłam się, że mam bardzo okrojone plany zakupowe- miałam się kusić jedynie na wyjątkowe okazje. To nic, że kilka przegapiłam, bo nie miałam już siły targać więcej książek. Już wychodząc ze spotkania blogerów byłam obładowana dwiema. Zostaliśmy obdarowani książkami, a w ogóle się na to nie przygotowałam! Ruszyłam więc zaczynając od sekcji A i tak dalej wzdłuż po kolejnych stoiskach, względnie ułożonych, choć jednego musiałam się naszukać. Łażenie po hali okazało się być nie lada wyczynem, jeszcze większym niż sądziłam. Te wszystkie kolejki do sławnych i bogatych, ci ludzie zachowujący się jak bydło... przerosło mnie to i już w połowie chodzenia, czyli po pół godziny miałam serdecznie dość i chciałam stamtąd uciekać. W szczególności, że przy stanowisku z Piotrem Fronczewskim jakiś wyrośnięty smarkacz mnie potrącił, gdy z turbodoładowaniem wyruszył zza moich pleców, rozpychając się i biegnąć w stronę prezydentowej Kwaśniewskiej. Totalnie jednak rozbroiło mnie, jak musiałam się cofnąć do wcześniejszej alejki, aby dojść do jednego wydawcy, bo cała droga przede mną zawalona była ludźmi, którzy wręcz wisieli przy stanowisku Burdy nad biedną Martyną Wojciechowską i machali jej książkami nad głową, aby dała im autograf. Serio? Nie dało się ustawić w kolejce jak cywilizowani ludzie?! Porażka. Więcej klasy zachowano przy Jolancie Kwaśniewskiej, aczkolwiek to wiadoma sprawa ochrony, która dzielnie odgradzała zafascynowany tłum od pięknej kobiety. Ukradkiem udało mi się zrobić jej zdjęcie. Żałuję, że już byłam taka obładowana i obolała, może wtedy sama stanęłabym w kolejce, aby i dla mnie podpisała kolorowankę!
Po niecałej godzinie miałam dość. Rozbolało mnie już ramię od prezentów ŚBKowców, wielgachnego ilustrowanego Pottera, Magnusa Chase'a, a także dwóch książek od Repliki. Tak... wiem, że to mało, ale ciążyło strasznie. Na szczęście udało mi się dorwać gdzieś jakieś ostatki picia i błagałam męża, aby jak najszybciej po mnie przyjechał. Chciałam zobaczyć więcej, chciałam odwiedzić wydawnictwo SQN i dorwać się do zombiaków oraz gadżetów, no ale cóż zrobić.

 
 (kliknij, aby powiększyć)
Najpozytywniejszym wydarzeniem z targów była dla mnie wizyta na pierwszym stoisku po wyjściu ze spotkania blogerów, a mianowicie na stanowisku Repliki. Większość już zna tę historię, ale stwierdziłam, że chce mieć wszystkie wspomnienia z tego dnia w jednym miejscu. Rzecz miała się następująco. Podbiłam do stoiska Repliki, gdzie już na Facebooku widziałam, że książkę, którą od nich chciałam, a mianowicie „17 szram” mieli w ultra promocyjnej cenie. Wzięłam ją więc, a przy okazji poprosiłam sprzedawcę również o „Czas zamykania” Ketchuma. Wtem podbija drugi pan z wydawnictwa, spogląda na moje zakupy i rozgrywa się oto taka dyskusja:

Pan z wydawnictwa (patrząc na okładkę "17 szram"): "A nie chciałaby Pani może autografu jednego z tych autorów?"
Agniecha (z zaintrygowaniem i błyskiem w oku): "Hmmm.... a którego?"
PzW (wskazując nazwisko Roberta Cichowlasa): "A tego tutaj!"
A (uchachana z bananem na ryjku): "JAAAASNE!"
Agniecha rozgląda się na stoisku za Panem Robertem, lekko zdziwiona. Nagle Pan z Wydawnictwa do mężczyzny, który sprzedawał mi książki: "Robercie, trochę się napracujesz!".
Agniecha do pana Roberta (strzelając buraka i mordując siebie samą w myślach, że nie poznała swojego ulubionego pisarza grozy w Polsce):
"Przepraszaaaam! W ogóle Pana nie poznałam!"RC: "Bo ja tu jestem incognito, ale kolega każdemu musi zdradzać moją tożsamość! Dla kogo będzie?"A: "Dla Agniechy!"
RC (z lekkim zwiasem nad pseudonimem): "Agniecha... Skądś kojarzę. Nie udziela się Pani może na Lubimy Czytać?"
A: "A tam od razu udziela, czasem tylko coś tam dodam jak obejrzę. Tzn. przeczytam! Aczkolwiek oglądam też filmy, choć horrory mniej. Raz jednak wygrałam u Pana na blogu książkę "Szóstą erę" i też dostałam od Pana autograf."
RC: "Wiedziałem, że skądś kojarzę."

(kliknij, aby powiększyć)
Takie wydarzenia zawsze są dla mnie mega pozytywne, choć oczywiście nie obyło się bez tego, że o mało zawału nie dostałam! Ach, jaka ja nerwowa w tej ciąży. Nie mniej, dla takich niespodzianek, jak spotkanie z Robertem Cichowlasem, zobaczenie Jolanty Kwaśniewskiej i Piotra Fronczewskiego oraz dla wsparcia ze strony Basieńki [Orcia na diecie], dla spotkania z Gosią [Gosiarella], Anią [Wyznania książkoholiczki], Gabrysią [Zanim zajdzie słońce], Kasiek [Z pasją o dobrych książkach] i Kasią [Przekładaniec kulturalny], warto było przeżywać te koszmary i być po prostu w tym miejscu! Nie żałuję żadnej z tych chwil, choć po powrocie do domu ledwo mogłam się ruszać! Dziwne natomiast, że na te wszystkie stresy, męczarnie i kilka godzin na nogach mały bobek, który w czasie Targów miał być jeszcze Natanem w ogóle się nie poruszył. Hm.

I Śląskie Targi Książki w Katowicach / 6.-8. listopada 2015

Po krakowskich targach byłam już tak wydojona z gotówki, że do Katowic pojechałam w zasadzie tylko dla rozrywki. Pogoda zapowiadała się ładnie, ja miałam na targi aż 15 minut jazdy autobusem, więc w zasadzie- czemu nie! Wybrałam się więc 6 listopada, w piąteczek i w dodatku w samo południe. Pierwszy raz odwiedzałam Międzynarodowe Centrum Kongresowe i zrobiło na mnie piorunujące wrażenie. Tak wielkie, jak ono same! 


(kliknij, aby powiększyć)
Weszłam do wielkiego holu, tak wielkiego, że sama nie ogarniałam i zapytałam uprzejme panie w samotnej recepcji na środku tego ogromu, w którą stronę na targi książki. Na szczęście, były schody ruchome, bo ogrom schodów mnie przeraził. Pozostało tylko oddać kurtałkę do bezpłatnej szatni i ruszyć przez drzwi na mikroskopijną wręcz halę, jeżeli przyrównać ją do holu. Hm. Już na starcie rzucił mi się w oczy luz. Szerokie alejki i tak niewiele ludzi. Innymi słowy bajka! Przy samych drzwiach Śląscy Blogerzy Książkowi ogarniali wymianę. Miałam jedną książkę, ale wiecie... nie bardzo miałam chęć się schylać z brzuchem, żeby pogrzebać w tej stercie, a to co rzuciło mi się w oko zbytnio mnie nie fascynowało, więc sobie darowałam wymianę. Drugi rzut oka padł na stoisko Sklepu Komiksowego, a mianowicie na rozrzucone komiksy, które sprzedawca sobie układał. Bowiem tam dostrzegłam plakat z Supernatural. Podekscytowana pytam po ile komiks, na co pan z uśmiechem odpowiada, że to jest tylko reklama. Lekko się podłamałam, ale długo smutna nie byłam, bowiem okazało się, że komiksy z Winchesterami też są! Musiałam jednak poszwendać się trochę po hali i wrócić, bo gdzieś zaginęły w akcji. Niestety, za bardzo nie było gdzie chodzić. Choć przyznam szczerze, że obeszłam halę kilka razy, bo nie mogłam odnaleźć wydawnictwa ZNAK, u którego chciałam kupić Paddingtona. Na szczęście, wcześniej na recepcji dorwałam mapkę i program targów więc wiedziałam gdzie szukać. No cóż... taką klitkę trudno zauważyć, a i obawiałam się, że raczej nie będzie tam miśka. Nie myliłam się. Zrezygnowana poszłam dalej. Nie spodziewałam się zobaczyć stoiska wydawnictwa SQN i ucieszyłam się niezmiernie, że znowu miałam szansę dostać torbę Zawodowego czytelnika i ekipę zombiaków! Jako, że nie miałam nic- dla odmiany, mogłam zacząć od zakupu u nich. Miły pan najwyraźniej rozpoznał mnie z Facebooka, jako tę maniaczkę napastującą ich o The Walking Dead- no chyba, że mój śladowy fejm wyprzedza mnie dalej niż wiem (hehe!) i dostałam zniżkę, a także torbkę. Sympatycznie! Wtedy postanowiłam, wracam na komiksy! Supernatural się odnalazł i znowu dostałam go taniej, niż zakładaliśmy z panem sprzedawcą. Do tego dobrałam sobie jeszcze kochanej Sailorki i stwierdziłam, z radością, że wystarczy mi tego dobrego. Ruszyłam do domu.


(kliknij, aby powiększyć)
 

Całość łażenia po targach łącznie z podróżą na nie zajęło mi godzinę. Hm. Nie spotykałam się ani ze znajomymi, ani z gwiazdami. Dajcie spokój, był dopiero piątek rano. Większość wydawców nie miała nawet książek porozkładanych. Przerażająca była wielkość stanowisk i słabe wyposażenie, w zasadzie... same nowości. Ech. Trzeba stwierdzić, że Śląskie Targi wypadły zdecydowanie lepiej przed rokiem. Zniknęły sprzęty narciarskie i innego rodzaju bzdety, choć zaczęłam się śmiać na widok jacuzzi... Nie mniej, organizacyjnie wszystko wypadło lepiej, pewnie dlatego, że pieczę sprawowali organizatorzy Warszawskich Targów Książki.

Kraków kontra Katowice

Tych dwóch wydarzeń nie ma co w ogóle porównywać. Krakowskie wydarzenie jest na miarę międzynarodową. Ludzi jest tam zawsze od groma, tak samo zresztą jak różnego rodzaju gwiazd oraz wydawców. Naprawdę wiele się dzieje więc nic dziwnego, że warunki jakie tam panują wyglądają tak a nie inaczej. Dobrze jedynie, że organizatorzy wychodzą naprzeciw i znieśli opłaty na szatnie, uzbroili się w bankomat, no i odwiedzanie łazienek obyło się bez opłat.
Natomiast Katowice to zdecydowanie mniejsze wydarzenie, z mniejszą ilością ludzi, wystawców i gwiazd. Nie było żadnych fascynujących spotkań, ani warsztatów, czy wykładów. Tu więc już wszystko było za free, począwszy od wejścia poprzez szatnie, na łazienkach skończywszy. Szkoda tylko, że nie uzbrojono się w bankomat, choć może też go nie zauważyłam. Zdecydowanie więcej przestrzeni, aczkolwiek hala nieporównywalnie mniejsza od tej krakowskiej. Odnoszę wrażenie, że hol MCK był 5 razy większy od hali wystawowej. Niestety, wystawcy byli o wiele słabiej zaopatrzeni, widać było, że to taki odpoczynek po krakowskich targach.
Oczywiście, ciężko jest porównywać te wydarzenia, jako, że na targach w Krakowie byłam w sobotę- gdzie to dzień wolny, więc nawał ludzi, a Katowice odwiedziłam w zwykły dzień roboczy. Nie mniej, w kwestiach organizacyjnych te dwa wydarzenia mogłyby się wzajemnie uzupełniać.