NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzicielstwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rodzicielstwo. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 czerwca 2019

Książka #499: Zapisane w bliznach, aut. Adriana Locke


     „Zapisane w bliznach”, to nie pierwsza książka autorstwa Adriany Locke, z którą polscy czytelnicy mieli okazję się zapoznać. Wcześniej w księgarniach czekało na nich „Poświęcenie”, które mogliśmy przeczytać również za sprawą wydawnictwa Szósty Zmysł. Po sukcesie pierwszego tytułu biegniemy do sklepów z nadzieją w sercu, że znowu przyjdzie nam przeżywać emocjonalny rollercoaster. W moim odczuciu, nie jest ten sam poziom dramatyzmu, ale to już kwestia gustu i faktu, co kogo wzrusza.

     Elin i Tyler to para marzeń. Poznali się w szkole, zakochali się w sobie i ostatecznie wzięli ze sobą ślub. Wieli z pozoru szczęśliwe życie, jednakże gdy nie mogli spełnić swoich marzeń coś zaczęło się między nimi psuć. Ostatnią kroplą do czary goryczy okazuje się być wypadek Tylera na kopalni, który rozdziela kochanków na długi czas. Kiedy znowu przychodzi im się spotkać przypominają sobie o dawnym uczuciu i robią wszystko, aby na zawsze pozostać już razem.

     Skłamałabym, gdybym powiedziała, że „Zapisane w bliznach” to książka zła. Byłabym bezduszną zołzą, gdybym stwierdziła, że historia tutaj zaprezentowana nie poruszyła mojego serca. Pewnym jest jednak to, że wzruszyła mnie i zainteresowała mnie mniej niż poprzednia powieść Adriany Locke, którą miałam okazję czytać. Historia tutaj jest wielowątkowa. Mamy przede wszystkim ukochaną parę, która wydaje się być wzorem do naśladowania, w końcu cała opowieść krąży wokół nich. Przeżywamy rozstania, przeżywamy powody tych rozstań, a także niezwykłe chwile uniesień. Powieść nakreśla wątek macierzyństwa i ogromnej potrzeby spełnienia się w tej roli. Jest też jego druga strona, bardzo delikatna i niekoniecznie każdy chce stawiać jej czoła. Różnie ludzie na to zareagują, ale raczej nigdy negatywnie. Może wzruszać, zdecydowanie bardziej od drugiego przewodniego tematu. Z nim pewnie więcej ludzi będzie się utożsamiać, w szczególności ci, którzy mieli w swojej rodzinie górników pracujących pod ziemią. Podziała to na czytelników, którzy każdego dnia czekali w obawie, czy ukochana osoba powróci z pracy. Ten wątek bardzo rzadko pojawia się w literaturze tego typu. Szczerze, ja się spotykam z nim po raz pierwszy. Fajnie, że się go porusza i dobrze, że poświęca się mu więcej czasu niżeli jedynie krótkie wspomnienie. Wprowadzenie czytelnika w dramaturgię całej sytuacji, pomagając mu odczuć to co czują zarówno górnicy, jak i ich rodziny, sprawdza się tutaj idealnie.

     Pomiędzy wierszami wyczytać można coś jeszcze. Jest to niezwykła przyjaźń, która potrafi połączyć ze sobą ludzi, dając im ogromną siłę. Każdy szuka swojego miejsca w życiu, a czytając o tych bohaterach ma się wrażenie, że oni swoje znaleźli. Pokazali aż nadto, że zdolni są do wszystkiego dla tej drugiej osoby, da się odczuć to wielkie wsparcie i miłość, jakie sobie okazują. Na takim fundamencie zbudowane są bardzo mocne i charakterne postaci. Elin i Tyler wspierani są przez swoich najlepszych przyjaciół: frywolnego Corda, który chciałby kiedyś kochać kogoś, tak jak kocha się dwójka jego przyjaciół; najlepszego człowieka pod słońcem, brata Elin- Jiggsa; no i oczywiście jego przepiękną żonę, która lada moment urodzi mu dziecko, a jest niczym siostra dla Elin- Lindsay. Niekiedy zdarzają się przypadki, że samemu można sobie wybrać rodzinę- to jest jeden z takich przypadków.

     Nie mogę powiedzieć, aby „Zapisane w bliznach” było książką idealną. Owszem, przyjemnie się czyta, dostarcza baardzo wielu złożonych emocji i wielu wrażeń z powodu wielopłaszczyznowej opowieści, ale jakoś...nie ujmuje serca. Oczywiście, wylewamy może łez wraz z Elin, mamy ochotę zaserwować prawy sierpowy Tylerowi, a także z całego serca ukochać Corda, ale mam wrażenie, że pomimo całej sympatii do bohaterów, opowieść zaginie pomiędzy innymi obyczajówkami. Pomimo wątku górnictwa, które dość rzadko pojawia się w literaturze tego typu, wspomnienie o tym może się ulotnić. Nie mniej, dla zwyczajnej rozrywki, która pomoże oderwać się od codzienności warto sięgnąć i się z nią zapoznać.

Ocena: 5/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!

Tytuł oryginalny: Written in the Scars / Tłumaczenie: Klaudia Wyrwińska / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: obyczajowy / ISBN 978-83-65830-62-3 / Ilość stron: 380 / Format: 150x200mm

Rok wydania: 2019 (Polska) 2016 (Świat)

sobota, 11 maja 2019

Książka #498: To, co zakazane, aut. Tabitha Suzuma


     Ostatnio stałam się bardzo wybrednym miłośnikiem książek, filmów i seriali; dość trudno jest mnie zadowolić. Gdy pojawiła się informacja o nowościach wydawniczych dzieci Papierowego Księżyca byłam sceptycznie nastawiona, w szczególności do jednego z tytułów „To, co zakazane”. Hasła typu „Ta historia łamie serce” nigdy mnie nie kusiły, gdyż zazwyczaj się nie sprawdzały. Kilka słów nakreślające fabułę wydawało się intrygujących, ale kierujących moje myśli tylko w jedną stronę: „Skończy się tak, jak zawsze!”. Po przeczytaniu najnowszej powieści Tabithy Suzumy całkowicie zmieniam swoje zdanie.

     Siedemnastoletni Lochan i szesnastoletnia Maya to dwójka najstarszego rodzeństwa wśród pięciorga dzieci porzuconej kobiety u kresu wytrzymałości. Tych dwoje zawsze było dla siebie czymś więcej niż tylko bratem i siostrą. Razem płakali, razem się śmiali, razem opiekowali się swoimi młodszymi braćmi i siostrą; stali się dla nich rodzicami. Robią wszystko, aby tylko opieka społeczna nie dowiedziała się o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami ich domostwa; razem wymyślają najrozmaitsze historie usprawiedliwiające nieobecność ich matki. Nic więc dziwnego, że między tą dwójką rodzi się coś więcej niż przyjaźń. Coś bardzo niewinnego, acz...zakazanego przez obyczaje i prawnie.

     W swojej powieści autorka porusza bardzo kontrowersyjny temat. Temat, który bardzo rzadko jest podejmowany; no może jedynie poza „Grą o tron”, bo tam stosują go nagminnie. Kazirodztwo to nie jest łatwy temat. Wszystko dlatego, że zakazuje tego wiara, przyjęte obyczaje, przyjęte prawa... Każdy kraj stawia krzyżyk na takich relacjach, także i w Polsce, choć to oczywiście nie jest zaskakujące. W naszym kraju kazirodztwo jest przestępstwem przeciwko wolności seksualnej i obyczajności, zgodnie z art. 201 Kodeksu karnego, za które grozi pozbawienie wolności od 3 miesięcy do 5 lat. Dotyczy to zarówno rodzeństw, jak i rodziców, a nawet i przybieranej rodziny. Znam się trochę na prawie, co nie? Nie mniej, mnie samej (choć uważam się za osobę niezwykle tolerancyjną) ciężko było przebrnąć przez wszelkie sceny okazywania sobie miłości. Nie było łatwo czytać o zbliżeniach, o wszelkich czułościach; jedynym rozwiązaniem okazało się być całkowite odcięcie myślenia i zapomnienie o tym, że jest to rodzeństwo. To było świetne posunięcie zważywszy na ostatnie sceny tej opowieści.

     Jednakże kazirodztwo to nie jest jedyny problem tej książki, a w zasadzie nie jest to nawet główny problem. Najgorszym do przetrawienia, zrozumienia okazał się by dramat tej rodziny. Każda chwila, w której matka nie była matką; każda scena, gdzie wolała nowego chłopaka od swoich dzieci; każdy możliwy fragment przywołujący przeczytane bajki na dobranoc, nieucałowane czoła, nieutulone dzieci; wszystko to wywoływało we mnie fizyczny ból. Sytuacje, które zmusiły najstarsze z dzieci do szybkiego wkroczenia w dorosłość i zastępowania dorosłych w najważniejszej życiowej roli, rozdzierały serce. W szczególności, jak przypomni się człowiekowi, gdy spędził półtora miesiąca w szpitalu z dala od swojego dziecka i każdego dnia za nim płakał. Nie znosiłam „matki” tej piątki dzieciaków, którzy jej potrzebowali. Nie znosiłam tego, że musieli kombinować, żeby nie odkryć się przez pomocą społeczną, żeby nie rozdzielili ich rodzeństwa.

     Oba powyższe wątki kumulują się w pewnym momencie, gdzie dochodzi do prawdziwego wybuchu emocji u czytelnika. Wtedy powieść wchodzi na zupełnie nową płaszczyznę, której chyba nikt się nie spodziewał. Oprócz mnie, ale sama jestem sobie winna, bo w trakcie czytania skoczyłam sobie na końcówkę (muszę przestać to robić!). Zupełnie jakbyśmy wsiedli do prawdziwego emocjonalnego rollercoastera i zapomnieliśmy zapiąć pasów; mamy tutaj wszystkie emocje od miłości, przez przerażenie, aż do pogardy.

     Spodziewałam się, że ta lektura nie będzie dla mnie łatwa. Nie sądziłam jednak, że „To, co zakazane” będzie taką jazdą bez trzymanki. Oczekiwałam po tym tytule bardzo wiele, o wiele więcej zostało mi oddane w zamian. Odnalazłam w sobie podziw dla bohaterów, zarówno ten negatywny, jak i pozytywny; bohaterów, których doceniam za odwagę, doceniam za siłę, bo nie łatwo jest się podnieść po takich doświadczeniach. To nie jest łatwa w odbiorze książka, jest niezwykle kontrowersyjna i myślę, że każdemu ciężko będzie znaleźć w sobie ten magiczny wyłącznik, który pomoże spojrzeć na tę historię z nieco innej perspektywy i zrozumieć. Ja ją pokochałam i znienawidziłam jednocześnie. Pokazała mi siłę rodziny, ale również słabości współczesnego, zacofanego świata.

Ocena: 6/6
Recenzja dla wydawnictwa Młodzieżówka!

Tytuł oryginalny: Forbidden / Tłumaczenie: Joanna Krystyna Radosz / Wydawca: Młodzieżówka / Gatunek: obyczajowy / ISBN 978-83-65830-51-7 / Ilość stron: 376 / Format: 143x205mm

Rok wydania: 2019 (Polska) 2010 (Świat)

niedziela, 12 lipca 2015

1178. Niezwykłe życie Timothy'ego Greena, reż. Peter Hedges


     Twórcy coraz częściej łączą ze sobą skrajne gatunki, aby podnieść atrakcyjność filmów. Ostatnimi czasy panuje moda na ulepszanie tradycyjnych dramatycznych opowieści o dozę magii, tak jak to jest w przypadku „Niezwykłego życia Timothy Greena”. Film w reżyserii Petera Hedgesa to swoista nauka dla przyszłych rodziców adopcyjnych, a nauczycielem jest mały chłopiec z ogrodu.
     Cindy i Jim Greenowie otrzymują jedną z najgorszych wiadomości (Jennifer Garner, Joel Edgerton)- nie mogą mieć dzieci. Zrozpaczeni, pozbawieni ostatnich nadziei, nie potrafią pogodzić się z prawdą. Postanawiają więc spisać wszystkie cechy, jakie posiadałby ich wymarzony synek. Kartki wsadzają do pudełka i zakopują w swoim ogrodzie. Kiedy wyjątkowo burzliwej nocy słyszą tajemnicze hałasy z zaskoczeniem stwierdzają obecność małego chłopca (Cameron 'C.J.' Adams), dokładnie takiego, jak sobie wyśnili. Ma on tylko jedną małą wadę- małe zielone listki wokół kostek.
     Amerykanie kolejny raz wyskakują z genialnym przepisem na to jak szybko stać się rodzicem. Tym razem trochę urozmaicają stary schemat i dodają do tego nowe ingrediencje tworzące dziecko w ekspresowym tempie. Oj, gdyby był jakiś magiczny sposób na zamianę dziewięciu miesięcy męczarni, na jedno zwyczajne hokus pokus, to każda kobieta by z niego skorzystała. „Niezwykłe życie Timothy Greena” to produkcja jakich dużo w światowej kinematografii. Młode małżeństwo dojrzewające do tego, aby mogło zostać rodzicami, no i dziecko, które naprawdę dojrzewa, bez względu na to czy w sposób metaforyczny czy dosłowny. Schemat dość oklepany często wywlekający na wierzch również coraz częstsze problemy ludzi z zajściem w ciążę. Przy okazji takiej zawsze pojawiają się dodatkowo dwa problemy, czy to zapłodnienia in vitro, czy adopcji. W tym filmie ciężko mówić o tym pierwszym, choć nie jest to tak całkowicie pozbawione sensu. Nie mniej, uwaga twórców, tak samo jak i widzów skupia się na tym drugim, czyli adopcji. Jakby nie było to właśnie tak zaczyna się ta opowieść, od rozmowy kwalifikacyjnej w biurze adopcyjnym, gdzie to Cindy i Jim starają się o adopcję dziecka. Wszakże chodzi tu właśnie o rodzicielstwo, a nawet najróżniejsze jego barwy. Mamy tutaj dopiero uczących się jak być rodzicami małżonków, których stawia się naprzeciw prawdziwej pani domu ze swoimi wspaniałymi dzieciakami, niczym wyciętymi z czasopisma. Z drugiej zaś strony pojawia się tutaj też bardzo kiepska postawa rodzica, odbiegającego od ideału, a w którą to nie chcą popaść młodzi Greenowie. Chodzi tu o prawdziwą dumę z dziecka, bez względu na to czy spełnia nasze chore ambicje, czy idzie własną drogą. Ponadto w dość niecodzienny sposób ukazuje się tutaj walkę ze stereotypami, a także i wychodzeniem poza przyjęte ramy naszej własnej osobowości. Coś co trącić może lekką pospolitością, dzięki magicznej atmosferze filmu przeradza się w coś zupełnie innego.

     Magia towarzyszy obrazowi od chwili, kiedy w życiu Greenów pojawia się Timothy. Dzieciak idealny, niczym człowiek lasu ozdobiony liśćmi, które skrywają swój własny sekret. Trudno jest nie polubić tego dzieciaka, chociaż wystawianie się na budujące działanie promieni słonecznych może być dość irytujące. W szczególności, kiedy są ważniejsze rzeczy do zrobienia. Nie mniej, czym jest mecz piłki nożnej w chwili doładowania swoich witek. Nie mamy tutaj przeładowania efektami specjalnymi, wszystko skupia się w zasadzie na niesamowitej grze światła i oczywiście muzyki. Geoff Zanelli jednym razem potrafi nas zasmucić, innym z kolei rozbawić. Jego utwory idealnie wkomponowują się w cały obraz.
     Rzadko kiedy zdarza się, aby w produkcji, gdzie istotą są uczucia, aktorzy nie umieli ich z siebie wykrzesać, ani zarazić nimi widza. Nie spodziewałabym się tego ani po Jennifer Garner, ani po Davidzie Morse, którzy byli całkowicie bezpłciowi w tym obrazie. Garner to jeszcze chociaż dawała nam radość z powodu jej uroczych dołeczków w policzkach, ale reszta to dno. Joel Edgerton zachowywał się, jakby ten cały problem w ogóle nie tyczył się jego. Można byłoby podziękować całej obsadzie za te kiepskie występy, bo przynajmniej nie przytłoczyli swoimi wątpliwymi osobowościami małego Camerona 'C.J.' Adamsa. Dzieciak skupia na sobie całą uwagę, choć oczywiście nie prezentuje sobą szczytu aktorstwa. Myślę jednak, że jeżeli będzie dalej grywał to na jego filmy gnać będą tłumy, i to nie tylko dla pięknej buźki.
     Kiedy pierwszy raz zobaczyłam zwiastun „Timothy Greena” od razu zaświtała mi w głowie myśl, że muszę obejrzeć ten film! Po długim czasie, w końcu nastał ten piękny dzień i ciężko jest mi jednoznacznie stwierdzić, czy czuję się tym zawiedziona. Z pewnością oczekiwania miałam znacznie większe, bowiem nie trudno spodziewać się wystrzałowych efektów i prawdziwie fascynującej historii. I nie jestem do końca pewna, czy to beznamiętna gra aktorska, drugorzędna historia o ołówkach, czy to właśnie minimalizm twórczy sprawia, że film jest zwyczajnie średni. Nie mniej, tak właśnie jest, ale dla zielonych listków, wzruszającej końcówki i uroczego dzieciaka warto zobaczyć ten film.

Ocena: 6/10

Oryginalny tytuł: The Odd Life of Timothy Green / Reżyseria: Peter Hedges / Scenariusz: Peter Hedges / Zdjęcia: John Toll / Muzyka: Geoff Zanelli / Obsada: Jennifer Garner, Joel Edgerton, Cameron 'C.J.' Adams, Ron Livingston, Dianne Wiest, Rosemarie DeWitt, Odeya Rush, Peter Morse, Common / Gatunek: Dramat, Fantasy / Kraj: USA

Premiera: 15 sierpnia 2012 (Świat) 18 stycznia 2013 (Polska na DVD)

środa, 4 marca 2015

SZORTy #13: Milion sposobów jak zginąć na Zachodzie, Histeria, Wykapany ojciec

Oryginalny tytuł: A Milion Ways to Die in the West | Reżyseria: Seth MacFarlane | Scenariusz: Seth MacFarlane, Alec Sulkin, Wellesley Wild | Obsada: Seth MacFarlane, Charlize Theron, Liam Neeson, Amanda Seyfried, Neil Patrick Harris, Giovanni Ribisi | Kraj: USA | Gatunek: Komedia, Western
Premiera: 29 maja 2014 (Świat) 30 maja 2014 (Polska)
Ocena: 1/10

sobota, 22 października 2011

816. Plan B, reż. Alan Poul

Oryginalny tytuł: The Back-Up Plan 
Reżyseria: Alan Poul 
Scenariusz: Kate Angelo 
Zdjęcia: Xavier Perez Grobet 
Muzyka: Stephen Trask 
Kraj: USA  
Gatunek: Komedia romantyczna 
Premiera światowa: 23 kwietnia 2010 
Premiera polska: 11 czerwca 2010  
Obsada: Jennifer Lopez, Alex O'Loughlin, Danneel Ackles, Melissa McCarthy, Noureen DeWulf, Michaela Watkins
 
     Alan Poul to nowe nazwisko filmowego świtka. Do tej pory reżyserował znakomite seriale telewizyjne jak „Sześć stóp pod ziemią”, czy też „Rzym”. Po bardziej dramatycznych produkcjach postanowił spróbować swoich sił na dużym ekranie, jednakże jego pierwsza produkcja „Pink Collar” przeszła bez większego echa. Z pewnością spodziewa się, że po filmie „Plan B” zrobi się o nim głośno i być może tak właśnie będzie, ponieważ film ten jest ciepły, ale i uroczy. Przyjemnie się go ogląda a nic więcej nie potrzeba widzowi, aby się rozluźnić.
     Zoe (Jennifer Lopez) jest przepiękną kobietą, której trudno jest znaleźć idealnego faceta. Zmęczona ciągłym poszukiwaniem miłości postanawia skorzystać z planu zapasowego i poddać się sztucznemu zapłodnieniu nim będzie za późno. W dniu, w którym wychodzi z zabiegu spotyka w taksówce przystojnego Stana (Alex O'Louglin), któremu od razu wpada w oko. Mężczyzna robi wszystko, aby Zoe zwróciła na niego uwagę, a ona specjalnie mu w tym nie przeszkadza pewna, że z pewnością za pierwszym razem nie doszło do zapłodnienia. Niestety, już po pierwszej randce okazuje się, że dziewczyna jest w ciąży. Teraz musi wyznać Stanowi prawdę, ponieważ pojawiają się pierwsze objawy ciąży. Nie spodziewa się, jak zaskakująca może być dla niej decyzja Stana.

wtorek, 18 października 2011

814. Och, życie, reż. Greg Berlanti

Oryginalny tytuł: Life as We Know It
Reżyseria: Greg Berlanti
Scenariusz: Ian Deitchman, Kristin Rusk Robinson 
Zdjęcia: Andrew Dunn 
Muzyka: Blake Neely 
Kraj: USA 
Gatunek: Komedia, Dramat, Romans 
Premiera światowa: 02 października 2010 
Premiera polska: 03 grudnia 2010 
Obsada: Katherine Heigl, Josh Duhamel, Josh Lucas, Jessica St. Claire, Hayes McArthur, Christina Hendricks

    Wiele osób zadaje sobie pytanie co by było gdyby. Młodzi ludzie z kolei rzadko zastanawiają się nad tym co by się stało z ich dorobkiem, z ich dzieckiem, gdyby coś im się stało. Reżyser filmu „Och, życie” – Greg Berlanti, przestrzega tych właśnie ludzi przed brakiem wyobraźni, jeżeli chodzi o przyszłość ich, a także tego co po sobie zostawiają. W końcu nikt nie wie, kiedy przyjdzie na niego pora i wypadałoby pomyśleć zawczasu o zabezpieczeniu. Takie wartości próbuje widzowi przekazać Berlanti w swojej komedii romantycznej, w której nie tylko nie zabraknie dramatyzmu, ale też i przede wszystkim ciepła, humoru i miłości.

    Cała historia rozpoczyna się w chwili, kiedy Alison (Christina Hendricks) umawia swoją najlepszą przyjaciółkę Holly (Katherine Heigl) z przystojnym przyjacielem jej chłopaka Petera (Hayes MacArthur) – Erikiem (Josh Duhamel). Randka okazuje się totalnym niewypałem i Holly ma nadzieję już nigdy nie oglądać twarzy Erica. Niestety, nie będzie jej to dane, gdyż Alison w końcu poślubia Petera więc Holly i Eric zmuszeni są spędzać ze sobą czas. Całe ich życie rozpada się na kawałki, kiedy pewnego wieczoru dostają informację o tragicznym wypadku ich przyjaciół. Wkrótce po tragedii odwiedza ich prawnik informując, że przyjaciele Holly i Erica uczynili ich prawnymi opiekunami ich malutkiej córeczki- Sophie. Młodzi i niedoświadczeni będą musieli sprostać trudnemu zadaniu jakim jest rodzicielstwo, aby zapewnić Sophie kochający dom.

wtorek, 19 lipca 2011

794. Jak ukraść Księżyc, reż. Chris Renaud, Pierre Coffin

Oryginalny tytuł: Despicable Me
Reżyseria: Chris Renaud, Pierre Coffin
Scenariusz: Ken Daurio, Cinco Paul
Muzyka: Heitor Pereira, Pharrell Williams
Kraj: USA 
Gatunek: Animacja, Familijny, Komedia
Premiera światowa: 20 czerwca 2010
Premiera polska: 20 sierpnia 2010
Dubbing oryginalny: Steve Carell,
Miranda Cosgrove, Dana Gaier, Elsie Fisher, Jason Segel, Russell Brand, Julie Andrews, Will Arnett,
Dubbing polski: Marek Robaczewski, Ola Zaręba, Helena Englert, Lena Ignatiew, Jarosław Boberek, Zbigniew Konopka, Antonina Girycz, Miłogost Reczek

    Pomysł na animację o intrygującym tytule „Jak ukraść Księżyc” przedstawił animator jednego ze studiów w Hiszpanii- Sergio Pablos. Na jego podstawie powstał ciekawy scenariusz, który wyreżyserować zdecydowali się Chris Renaud oraz Pierre Coffin. Nad całością prac czuwała wytwórnia Universal Pictures wraz z ekspertami od animacji z Illumination Entertainment, którzy to nawet na sekundę nie pozostają w tyle za takimi wytwórniami jak Disney, czy też Dreamworks, od których to wywodzą się największe hity wśród animacji. Ten film animowany o gburowatym złoczyńcy miał szansę zawładnąć sercami widzów, a także i krytyków na gali rozdania Złotych Globów. Niestety, został pokonany przez produkcję "Toy Story 3".

poniedziałek, 13 grudnia 2010

694. Sierota, reż. Jaume Collet-Serra

Oryginalny tytuł: Orphan
Reżyseria: Jaume Collet-Serra 
Scenariusz: David Johnson
Zdjęcia: Jeff Cutter
Muzyka: John Ottman 
Kraj: USA / Francja / Kanada / Niemcy 
Gatunek: Thriller
Premiera światowa: 24 lipca 2009 
Premiera polska na DVD: 22 stycznia 2010 
Obsada: Vera Farmiga, Peter Sarsgaard, Isabelle Fuhrman, Jimmy Bennett, Aryana Engineer, CCH Pounder


    Kiedy Jaume Collet-Serra rozpoczynał karierę filmową, nikt za specjalnie nie był nim zachwycony. Jego pierwszy film „Dom woskowych ciał” został zmieszany z błotem przez widzów, a krytycy także nie zalewali go pozytywnymi opiniami, co skończyło się nominacją do Złotej Maliny. Nic więc dziwnego, że na prawdziwy hit w jego wykonaniu trzeba było czekać 4 lata, a i w międzyczasie za specjalnie nie wysilał się, aby stworzyć coś kreatywnego. Jednakże „Sierota” może zmienić sposób postrzegania tego reżysera, gdyż film to nie tylko zaskakujący film grozy, ale także dramat rodzinny ukazujący wątek adopcyjny.
    Młode małżeństwo – Kate i John, przechodzą ciężkie chwile po śmierci ich nienarodzonego dziecka i problemach alkoholowych Kate. Pomimo tego, że mają dwójkę wspaniałych dzieci – Max i Daniela, odczuwają pewną pustkę. Dlatego też w końcu decydują się na adopcję, aby przelać swoją miłość na dziecko, które będzie jej potrzebować. Udają się do jednego z sierocińców prowadzonych przez siostry zakonne. Tam spotykają uroczą i utalentowaną brunetkę imieniem Esther. Z pozoru Esther nie ma żadnych problemów z przystosowaniem się do otoczenia. Jest miłą i uprzejmą dziewczynką, która zdobywa serce większości domowników. Niektórzy jednak dostrzegają prawdziwe oblicze dziewczynki, a jej przeszłość nasuwa wiele pytań bez odpowiedzi. Próbuje je odnaleźć Kate, której nikt nie chce uwierzyć wciąż posądzając ją o powrót do dawnych nawyków. Niestety wszyscy przekonają się wkrótce do czego naprawdę zdolna jest mała dziewczynka.
    Kiedy starasz się o adopcję dziecka z sierocińca nigdy do końca nie wiadomo jakie dziecko wybierasz. Oczywiście, porządne domy dziecka prowadzą kartotekę swoich podopiecznych i wiedzą o nich wszystko, ale może zdarzyć się mogą sytuacje, których nie da się przewidzieć. Z tego też powodu sytuacja zaistniała w filmie jest wręcz niemożliwa, a przynajmniej nie powinna się nigdy wydarzyć. Rodzice i adoptowane dziecko i tak już przechodzą ogromny stres, nie muszą dodatkowo denerwować się przyszłymi konsekwencjami swoich czynów. Państwo Colemanowie, niestety nie mieli takiego szczęścia i stresu było co nie miara, przynajmniej dla jednego z nich. Historia została fantastycznie przedstawiona. Twórcom udało się utrzymać widza przy ekranie, zainteresować tym co działo się w życiu bohaterów. Rewelacyjnie wyszło im stopniowanie napięcia. Już sam początek zapowiada bardzo dobry film grozy. Później sytuacja lekko się rozluźnia chociaż wciąż w powietrzu wisi ten dziwny nastrój. Kiedy pojawia się Esther wszystko przybiera na sile. Z każdym kolejnym dniem akcja się rozwija, a wraz z nią rośnie napięcie. W punkcie kulminacyjnym widz dostaje po głowie rozwiązaniem zagadki. Po wyjaśnieniach siedzi się z rozdziawioną szczęką i trawi to czego się właśnie widz dowiedział. Wyjaśnienie przychodzi niespodziewanie i osobiście w ogóle nie sądziłam, że będzie jakaś druga strona tej historii. Naprawdę myślałam, że to dziecko jest nienormalne. Umknęły mi zwyczajne wyjaśnienia tego wszystkiego. Umknęły mi drobne szczegóły, które mogły dać mi odpowiedź, no ale po co doszukiwać się kontekstów, których się człowiek nie spodziewa. Do tej pory siedzę zaskoczona i nie mogę uwierzyć w to jak twórcom udało się mnie nabrać – a to nie zdarza się zbyt często.
    Film ten to nie tylko rewelacyjna historia, ale przede wszystkim niezwykły klimat. Udało się go osiągnąć między innymi poprzez zdjęcia Jeffa Cuttera, który pracował także przy produkcji mojego ukochanego „Constantina”. Wszystko utrzymane zostało w stonowanych barwach, przez co film był szary i przede wszystkim ponury. Mrocznego klimatu dodawała także muzyka Johna Ottmana, który już wcześniej współpracował z reżyserem przy „Domu Woskowych Ciał”, ale też z innymi twórcami przy  „Sile strachu”, czy „Inwazji”. Te ciche dźwięki wywoływały dreszcze. Dźwiękowe próby zmylenia widza, jak przykładowo mroczna muza sygnalizująca, że zaraz zdarzy się coś złego, a jednak nic się nie dzieje. Wszystko to sprawia, że widz wkręca się w klimat tej produkcji i zapamiętuje ją na długo.
    Przy takich filmach jak „Sierota” aktorzy nie mają za bardzo możliwości się wykazać. Do takich osób należy tutaj Peter Sarsgaard. Nigdy nie przepadałam za kolesiem, a w tym filmie wyjątkowo nie podobała mi się jego postać, więc jego aktorstwo także puszczałam mimo uszu, czy tam oczu, jak kto woli. Z drugiej zaś strony takie opowieści dają szansę pokazania się czarnym charakterom jak przykładowo Esther. Grająca ją 13letnia Isabelle Fuhrman pokazała, że ma szansę zostać wielką aktorką. Póki co nie ma na swoim koncie zbyt wielu produkcji, ale jeżeli będzie dalej grała tak jak w „Sierocie” to z pewnością daleko zajdzie. Zrobiła wrażenie genialnie odgrywając rolę małej dziewczynki z zaburzeniami. Pokazała swoje dwa aktorskie oblicza – udowodniła, że będzie czarować w komediach i filmach familijnych, a także przerażać jako mordercze dziecko. Wspaniała mimika twarzy dodaje jej tylko profesjonalizmu. Vera Farmiga w filmie zagrała kochającą matkę z problemami. Przekonała do swojej postaci idealnie wczuwając się w rolę. Rzadko się to zdarza, ale muszę powiedzieć w końcu, że jest świetną aktorką. Natomiast ozdobą tego filmu była mała Aryana Engineer, która zagrała głuchoniemą Max. Dziewczynka była tak słodka i urocza, że aż widz uśmiecha się za każdym razem gdy widzi ją na ekranie.
    Z pośród wielu różnych i w dodatku przeciętnych  horrorów mieszanych gatunkowo z thrillerami „Sierota” wyróżnia się najbardziej. Przedstawia nie tylko dramat rodziny spowodowany utratą dziecka, ale także problemy z jakimi przyjdzie im się zmagać po adopcji psychopatki. Film na każdym kroku szokuje. Momenty, w których widzowi wydaje się, że twórcy przystopują z ich przedstawieniem posuwają się o krok dalej i to ze sporą brutalnością. Każdy element filmu wpływa na jego mroczny klimat, przez co wpełza widzowi pod skórę. W dodatku niesamowita gra aktorska, w tym przerażająca kreacja Furhman sprawiają, że widz z pewnością na długo zapamięta tę produkcję.