NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura brytyjska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura brytyjska. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 lipca 2019

Książka #502: Dlaczego mamusia przeklina. Rozterki wkurzonej mamy, aut. Gill Sims

 
   W życiu niemalże każdej kobiety przychodzi taki dzień, kiedy pragnie zaprzestać bycia kurą domową, matką na 24h/7, sprzątaczką, praczką, kucharką, kochanką i opiekunką. Każda ma swoje granice wytrzymałości, w szczególności, gdy chce od swojego życia coś więcej. Nikt nie zrozumie kobiety bardziej niż druga kobieta, nikt nie zrozumie frustracji matki, tak jak inna matka. Naprzeciw mało urokliwym wołaniom o pomstę do nieba większości matek wychodzi Gill Sims z kontynuacją swojego bestselleru „Dlaczego mamusia pije”. Gdy dołożymy do tego „Dlaczego mamusia przeklina”, a także uroczą wywieszkę na drzwi bardziej dobitnie sygnalizującą wszystkim wokół „Dajcie wy mi wszyscy w końcu święty spokój!” być może otrzymamy nie tylko zrozumienie, ale również i chwilę spokoju.


     Ellen jest typową matką na brytyjskich przedmieściach. Dwójka diabłów do ogarnięcia, niekoniecznie współpracujący mąż, no i oczywiście uroczy piesek. Po sukcesie swojej aplikacji o nazwie „Dlaczego mamusia pije” kobieta nie chce już wieść życia wiecznej utrzymanki i opiekunki, chce rozpocząć własną karierę i spełniać się w innej roli. Gdy nikt nie wierzy w powodzenie udaje jej się osiągnąć sukces, a cała jej rodzina będzie musiała przystosować się do sytuacji, w której mamy nie ma cały czas w domu. Jak pogodzić pracę, zajmowanie się dziećmi z innymi zadaniami? Ellen daje radę!

     Nie uważam tej powieści za nic odkrywczego, zwyczajny zapychacz czasu, który na swój nietypowy sposób spróbuje rozluźnić człowieka. Fabuła nie jest poprowadzona w żaden dynamiczny, czy porywający sposób. Ot, zwyczajna historia, która aż czyha za rogiem, żeby się wydarzyć i którą każdy inny ma w nosie. Wygląda to jak kartki wyrwane z pamiętnika, bo autentycznie jest zapisem co ważniejszych wydarzeń w życiu Ellen. Przepychanie się z głupimi matkami szkolnych dzieciaków, do tego wszystkiego rozpoczęcie nowej pracy, gdzie postanawia nie mówić współtowarzyszom niedoli o znacznie odbiegającym od ich norm standardzie życia. Zawsze w takich sytuacjach wątki muszą zmierzać już tylko w jednym kierunku- „Kobieto! Jesteś zła, że w ogóle myślisz o powrocie do pracy! Powinnaś siedzieć i interesować się jedynie tym ,co zrobić na obiad.” To ciągnie za sobą lawinę innych wydarzeń, które wciąż niekoniecznie robią wrażenie. Oczywiście, Gill Sims ukazuje lekko zwichrowany wizerunek rodziny, ale być może z jej badań wynika, że każda taka rodzina jest lekko odchylnięta od normy. Jest wątek porzucenia rodziny, konflikty małżeńskie o różnym natężeniu, odebranie narodzin dziecka, a więc i przełamywanie barier... wydarzeń co nie miara, a jednak wszystko jest jakieś takie mało przekonujące. Ja obwiniam tutaj samą autorkę i totalnie schematyczne podejście do tematu. Niczym się to nie wyróżnia, autentycznie.

     Być może to główna bohaterka jest tutaj największym problemem. Niby bardzo zadziorna, wulgarna, itp., a jednak zakrawa to o zbędną nijakość, a może wręcz w drugą stronę- pewną nienaturalność. Choć jakby nie było, jej niektóre komentarze potrafią rozbroić największego ponuraka. Wystarczyłoby jednak kilka fajnych postaci, a mogłoby wyjść z tego coś o wiele fajniejszego niż rodzinny dramat. Trochę można wyczuć tutaj strachu przed totalnym popuszczeniem emocji, bo kiedy już zaczyna się nakręcać jakaś akcja, zaraz wydarzy się coś, co ją ułagodzi. To nie mój typ literatury. Już nie.

     Powieść Gill Sims z pewnością odpowie na wszystkie pytania, nawet i to tytułowe „Dlaczego mamusia przeklina”. Wniosek nasuwa się sam! Dzieciaki to niewdzięczne bachory, mąż zapatrzony jest tylko w siebie , a w dodatku praca z niektórymi ludźmi z każdym dniem staje się coraz większym koszmarem. W szczególności, gdy człowiek wpada w wir kłamstw i kłamstewek. Szczerze przyznam, że trochę męczyłam się z tą książką. To świadczy tylko o jednym, nawet najbardziej fascynująca historia może zmęczyć, jeżeli nie ma najmniejszego sensu. Z jednej strony lekka opowieść, bardzo fajnie napisana, a z drugiej brak jej polotu, charakteru. Niestety, w ogóle do mnie nie trafiła, choć tematem bliska jest mojemu sercu i moim osobistym zapędom.

Ocena: 4/6
Recenzja dla wydawnictwa HarperCollins Polska!

Tytuł oryginalny: Why Mummy Swears / Tłumaczenie: Marta Żbikowska / Wydawca: Harper Collins Polska / Gatunek: obyczajowe / ISBN 978-83-276-4011-6 / Ilość stron: 352 / Format: 145x215mm

Rok wydania: 2019 (Polska) 2018 (Świat)

sobota, 11 maja 2019

Książka #498: To, co zakazane, aut. Tabitha Suzuma


     Ostatnio stałam się bardzo wybrednym miłośnikiem książek, filmów i seriali; dość trudno jest mnie zadowolić. Gdy pojawiła się informacja o nowościach wydawniczych dzieci Papierowego Księżyca byłam sceptycznie nastawiona, w szczególności do jednego z tytułów „To, co zakazane”. Hasła typu „Ta historia łamie serce” nigdy mnie nie kusiły, gdyż zazwyczaj się nie sprawdzały. Kilka słów nakreślające fabułę wydawało się intrygujących, ale kierujących moje myśli tylko w jedną stronę: „Skończy się tak, jak zawsze!”. Po przeczytaniu najnowszej powieści Tabithy Suzumy całkowicie zmieniam swoje zdanie.

     Siedemnastoletni Lochan i szesnastoletnia Maya to dwójka najstarszego rodzeństwa wśród pięciorga dzieci porzuconej kobiety u kresu wytrzymałości. Tych dwoje zawsze było dla siebie czymś więcej niż tylko bratem i siostrą. Razem płakali, razem się śmiali, razem opiekowali się swoimi młodszymi braćmi i siostrą; stali się dla nich rodzicami. Robią wszystko, aby tylko opieka społeczna nie dowiedziała się o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami ich domostwa; razem wymyślają najrozmaitsze historie usprawiedliwiające nieobecność ich matki. Nic więc dziwnego, że między tą dwójką rodzi się coś więcej niż przyjaźń. Coś bardzo niewinnego, acz...zakazanego przez obyczaje i prawnie.

     W swojej powieści autorka porusza bardzo kontrowersyjny temat. Temat, który bardzo rzadko jest podejmowany; no może jedynie poza „Grą o tron”, bo tam stosują go nagminnie. Kazirodztwo to nie jest łatwy temat. Wszystko dlatego, że zakazuje tego wiara, przyjęte obyczaje, przyjęte prawa... Każdy kraj stawia krzyżyk na takich relacjach, także i w Polsce, choć to oczywiście nie jest zaskakujące. W naszym kraju kazirodztwo jest przestępstwem przeciwko wolności seksualnej i obyczajności, zgodnie z art. 201 Kodeksu karnego, za które grozi pozbawienie wolności od 3 miesięcy do 5 lat. Dotyczy to zarówno rodzeństw, jak i rodziców, a nawet i przybieranej rodziny. Znam się trochę na prawie, co nie? Nie mniej, mnie samej (choć uważam się za osobę niezwykle tolerancyjną) ciężko było przebrnąć przez wszelkie sceny okazywania sobie miłości. Nie było łatwo czytać o zbliżeniach, o wszelkich czułościach; jedynym rozwiązaniem okazało się być całkowite odcięcie myślenia i zapomnienie o tym, że jest to rodzeństwo. To było świetne posunięcie zważywszy na ostatnie sceny tej opowieści.

     Jednakże kazirodztwo to nie jest jedyny problem tej książki, a w zasadzie nie jest to nawet główny problem. Najgorszym do przetrawienia, zrozumienia okazał się by dramat tej rodziny. Każda chwila, w której matka nie była matką; każda scena, gdzie wolała nowego chłopaka od swoich dzieci; każdy możliwy fragment przywołujący przeczytane bajki na dobranoc, nieucałowane czoła, nieutulone dzieci; wszystko to wywoływało we mnie fizyczny ból. Sytuacje, które zmusiły najstarsze z dzieci do szybkiego wkroczenia w dorosłość i zastępowania dorosłych w najważniejszej życiowej roli, rozdzierały serce. W szczególności, jak przypomni się człowiekowi, gdy spędził półtora miesiąca w szpitalu z dala od swojego dziecka i każdego dnia za nim płakał. Nie znosiłam „matki” tej piątki dzieciaków, którzy jej potrzebowali. Nie znosiłam tego, że musieli kombinować, żeby nie odkryć się przez pomocą społeczną, żeby nie rozdzielili ich rodzeństwa.

     Oba powyższe wątki kumulują się w pewnym momencie, gdzie dochodzi do prawdziwego wybuchu emocji u czytelnika. Wtedy powieść wchodzi na zupełnie nową płaszczyznę, której chyba nikt się nie spodziewał. Oprócz mnie, ale sama jestem sobie winna, bo w trakcie czytania skoczyłam sobie na końcówkę (muszę przestać to robić!). Zupełnie jakbyśmy wsiedli do prawdziwego emocjonalnego rollercoastera i zapomnieliśmy zapiąć pasów; mamy tutaj wszystkie emocje od miłości, przez przerażenie, aż do pogardy.

     Spodziewałam się, że ta lektura nie będzie dla mnie łatwa. Nie sądziłam jednak, że „To, co zakazane” będzie taką jazdą bez trzymanki. Oczekiwałam po tym tytule bardzo wiele, o wiele więcej zostało mi oddane w zamian. Odnalazłam w sobie podziw dla bohaterów, zarówno ten negatywny, jak i pozytywny; bohaterów, których doceniam za odwagę, doceniam za siłę, bo nie łatwo jest się podnieść po takich doświadczeniach. To nie jest łatwa w odbiorze książka, jest niezwykle kontrowersyjna i myślę, że każdemu ciężko będzie znaleźć w sobie ten magiczny wyłącznik, który pomoże spojrzeć na tę historię z nieco innej perspektywy i zrozumieć. Ja ją pokochałam i znienawidziłam jednocześnie. Pokazała mi siłę rodziny, ale również słabości współczesnego, zacofanego świata.

Ocena: 6/6
Recenzja dla wydawnictwa Młodzieżówka!

Tytuł oryginalny: Forbidden / Tłumaczenie: Joanna Krystyna Radosz / Wydawca: Młodzieżówka / Gatunek: obyczajowy / ISBN 978-83-65830-51-7 / Ilość stron: 376 / Format: 143x205mm

Rok wydania: 2019 (Polska) 2010 (Świat)

środa, 7 listopada 2018

Książka #490: Atlas mitów, aut. Thiago de Moraes

     Bazgroli od kiedy tylko pamięta. Wolał rysunki niż skupianie uwagi na czymkolwiek. Teraz jego małe twory ożywiają w licznych publikacjach, tak jest w przypadku „Atlasu mitów”. Książce, której temat jest bardzo znany, utrwalany od wielu lat, ale też i ponadczasowy. Mitologię grecką, czy nordycką zna już chyba każdy, ale czy ktokolwiek wie kim byli Janomani, czy Jorubi? Thiago de Moraes zabiera czytelnika w niesamowitą przygodę po wierzeniach ludzi całego świata, a robi to w niezwykle bogaty sposób.

     Świat zbudowany z czterech dysków, czarownica w moździerzu, wielkie kurczaki, wampiry, czy maczuga, która z jednej strony zabija, a drugiej ożywia. Co łączy te wszystkie elementy? Są przedmiotami mniej, bądź bardziej pokręconych mitologicznych opowieści z całego świata. Bez względu na to, z którego zakątka pochodzą, czy to z Grecji, czy ze Skandynawii, czy Japonii, wszystkie stanowią podwaliny wierzeń mieszkańców tamtejszych rejonów. Szczęśliwie, w końcu ktoś podejmuje próbę pokazania wielu nieznanych światów najmłodszym czytelnikom.

     Publikacja Thiago de Moraesa ciągnie ten sam schemat. Każda z mitologii rozpoczyna się słowem wstępu, w którym odnajdziemy lokalizację danych wierzeń oraz mały zarys. Następnie przechodzi się do planszy prezentujący dany świat według konkretnych założeń. Prezentuje ona nie tylko spojrzenie na wygląd świata, ale również najważniejszych bogów, a przy każdym znajduje się drobny opis jego domeny. Naprzemiennie stosuje się układ poziomy bądź pionowy- ten drugi nakłada lekkie problemy z komfortem zapoznawania się z nim. W dalszej kolejności autor zapoznaje nas z najważniejszymi, najbardziej znanymi, bądź najbardziej kluczowymi opowieściami konkretnej mitologii. Z jednej strony bardzo sobie cenię niektóre z wyborów, ale innych- w szczególności, w przypadku tych najbardziej znanych nie do końca potrafię zrozumieć. Szkoda, że nie potraktowano tej publikacji jako sposobu na pokazanie tego co nieznane. Po co kolejny raz zaczytywać się w pracach Heraklesa, jak można byłoby poznać szczegóły wyprawy Jazona po złote runo, czy każdy inny mniej znany mit. Szkoda. Finałem ma być przytoczenie kilku stworzeń oraz artefaktów charakterystycznych dla danych wierzeń. Tutaj można było zdecydowanie bardziej to rozwinąć, a nie skupiać się zaledwie na 4 elementach. Cały ten układ wydaje się mieć sens, w szczególności, że jednej części poświęca się mniej drugiej więcej uwagi. Zachowuje więc to formę kompendium wiedzy odnośnie mitologii, ale też nie spełnia do końca tych przesłanek, gdyż jego za mało.

     Przez to, że twórca chciał przybliżyć czytelnikowi jak najwięcej mitologicznych światów, a nie rozszerzać za bardzo swojej publikacji wszystko potraktował praktycznie powierzchownie. Opisy bogów nie mające więcej sensu- momentami wydają się wręcz oczywiste, a niekiedy nawet i całkowicie zbędne. Z drugiej zaś strony te mity, które w zamyśle powinny zostawiać czytelnika z jakimś morałem, a tutaj sens niektórych jest w ogóle średnio zrozumiały. Autor wybierał chyba najbardziej pokraczne historie o dzieciach-dzbaneczkach, o latających wiedźmach w moździerzach, czy o dzieciach jedzących wszystko w koło- nawet swoich rodziców. Cóż zrobić, w tych dawnych czasach to było niczym w „Modzie na sukces”- czyjaś córka była jednocześnie również matką tego ktosia, itp. Co niektórzy bardzo lubili zjadać swoje własne dzieci, a także innych ludzi... Wszystko dla władzy. Stwierdzić można z łatwością ponadczasowość tych mitów.

     Ogromną zaletą książki „Atlas mitów” jest jej wygląd. Opatrzona jest licznymi rysunkami i choć nie są one może specjalnie urodziwe, bo kreskę mają dość surową, to jednak jest w nich jakieś hipnotyzujące piękno. Zaliczyć można je do bardzo chłodnych w ich kolorystyce, bowiem nie szaleją z pełnią barw, a też nie są jakoś szczególnie ciepłe, czy kuszące. Ilustracje Thiago de Moraesa mają tutaj kluczowe znaczenie, bowiem wyglądają bardziej niczym wyjęte z publikacji dla dorosłych niż dla dzieci. Nie ma tu krągłych buziek, czy twardych i smukłych linii, jest za to zabawa cieniem i światłem, oraz dynamiką.

    Bardzo żałuję, że „Atlas mitów” nie jest bardziej obszernym tytułem. Szkoda, że bardziej nie zagłębia się w poszczególnych bogów zamiast powierzchownie opisywać cechy ich charakteryzujące. Atlas ten mógłby wskazywać więcej artefaktów, prezentować więcej kluczowych dla mitologii postaci oraz mniej znane wszystkim mity. Bardzo dobrze jednak, że takie publikacje powstają i docierają przede wszystkim do najmłodszych czytelników, którzy dowiedzą się, że istnieją również inne opowieści, a nie tylko te o bohaterskim Heraklesie, władcy psot- Lokim, czy egipskim panem świata umarłych- Anubisie.

Ocena: 4/6
Recenzja dla wydawnictwa Nasza Księgarnia!

Tytuł oryginalny: Myth Atlas / Tłumaczenie: Anna Nowak / Ilustracje: Thiago de Moraes / Wydawca: Nasza Księgarnia / Gatunek: dziecięce / ISBN 978-83-10-13377-9 / Ilość stron: 96 / Format: 285x350
Rok wydania: 2018

sobota, 26 sierpnia 2017

Książka #463: Harry Potter i Przeklęte dziecko, aut. John Tiffany, Jack Thorne


   Harry Potter to pewna epoka, która wydawała się zakończyć dawno temu. Jednakże rok 2016 był rokiem wielkich powrotów klasyków, a już od dłuższego czasu słychać było o pomyśle stworzenia przedstawienia scenicznego, będącego kontynuacją przygód małego czarodzieja. Nie każdy Potteromaniak ma okazję jechać do Londynu na sztukę, ale dzisiejszego dnia każdy może poznać jej fabułę poprzez książkę “Harry Potter i Przeklęte dziecko”.

     Czas Harry’ego Pottera w Hogwarcie już dawno się skończył, ale jego historia pozostaje żywa. Daje się to we znaki jego synowi, Albusowi Severusowi, który właśnie rozpoczyna naukę w szkole Magii i Czarodziejstwa. Ku zaskoczeniu wszystkich bardzo szybko zaprzyjaźnia się z synem Malfoya i obaj chłopcy trafiają do Slytherinu. Problemy w komunikacji z ojcem i chęć dorównania jego świetności sprawiają, że chłopak posuwa się do czynu, który na zawsze może odmienić nie tylko ich życie, ale również zmienić losy całego świata.
     Gdy kończy się historia taka jak “Harry Potter” każdy fan potrzebuje swojego domknięcia. Można powiedzieć, że “Insygnia Śmierci” miały przecież zadowalający finał, ale jednocześnie otworzyły furtkę do możliwości kontynuowania magicznych przygód Potterów i ich przyjaciół. Trudno z tego nie skorzystać, więc kwestią czasu było aż ktoś złapie haczyk. Szkoda tylko, że najpierw powstała sztuka. Szkoda, że tekstu nie napisała Rowling. Szkoda, że tak bardzo naciągana jest ta historia, ale…
     Nie zmienia to faktu, że jest to kolejna książka ze świata Pottera, a dla sentymentalnego i utęsknionego fana tylko tyle wystarczy, aby pokochać ją całym sercem od pierwszego spojrzenia na okładkę. Przymyka się więc oko na fabułę opierającą się o tę z jednego z wcześniejszych tomów, która momentami zaczyna drażnić. Docenić można jednak te oczywiste rozważania o tytule “Co by było gdyby…”. Ciekawie jest w końcu poczuć świat, gdyby wydarzenia z ostatniego tomu potoczyły się inaczej. Dostajemy odpowiedzi na pytania, które z pewnością nie raz kłębiły nam się w głowie a my po prostu baliśmy się je zadać. Przy okazji stawia się czytelnika przed standardowym dylematem moralnym, czy zmieniłby jedno wydarzenie ze swojego życia, gdyby tylko miał taką możliwość. W dodatku pojawia się tu tajemnica “Przeklętego Dziecka”. Kto nim jest i jak bardzo nabruździ w życiu bohaterów? Oczywiście odpowiedź nie jest tak oczywista jak się narzuca czytelnikowi, a i samo rozwikłanie tej zagadki nie jest szczególnie porywające.
     Ta książka pokazuje jak ważne jest zauważanie i słuchanie swoich dzieci. To przede wszystkim problemy z komunikacją, ciągłe niedomówienia i kłótnie o nic doprowadzają do podziału rodziny, a dzieci szukają wtedy sposobów na udowodnienie swojej wartości. Oczywiście, w realnym świecie nikt nie zrobi tego co Albus Severus i Scorpius, ale i tak może być dramatycznie.
     Książka, która zmienia się z prozy pisanej w coś na wzór dramatu, tudzież scenariusza nie jest całkiem chybionym pomysłem. Dzięki temu czyta się zgrabnie i szybko, choć z początku trudno jest się przyzwyczaić do zmian bohaterów i lektura idzie dość topornie. Podział na akty, sceny. Mamy tu nawet didaskalia, a na końcu rozpiskę obsady. Prawie jak napisy końcowe.
   Uznałabym, że “Harry Potter i Przeklęte Dziecko” to względnie udana książka. Dzięki niej możemy znowu poczuć smak magii i zagrożenia, a także spojrzeć na ulubionych bohaterów dzieciństwa z innej perspektywy. Jednakże za mało tu przygody w przygodzie a za dużo naciągania fabuły pod konkretne pomysły. Brak w tym serca J.K. Rowling, brak humoru i takiej swoistej lekkości. Nie mniej, sentyment pozostaje więc i miłość pozostaje niezmienna.

Ocena: 5/6

Tytuł oryginalny: Harry Potter and the Cursed Child / Tłumaczenie: Piotr Budkiewicz, Małgorzata Hesko-Kołodzińska / Wydawca: Media Rodzina / Gatunek: fantasy, przygodowe / ISBN 978-83-8008-227-4 / Ilość stron: 368 / Format: 135x205mm
Rok wydania: 2016 (Świat) 2017 (Polska)

piątek, 28 lipca 2017

Książka #456: Koniec końców, aut. Lemony Snicket


     Już jest! Tu i teraz! Wielki finał, na który czekaliśmy trzynaście tomów. Wielkie rozwiązanie wielkiej zagadki nadeszło, a wraz z nim... lekkie rozczarowanie. Lemony Snicket w końcu skończył spisywać historię trójki rodzeństwa Baudelaire. Nie zrobił tego tak jak dotychczas w trzynastu rozdziałach, ale dołożył coś dodatkowego, coś co może zaskoczyć. Nigdy nikt nie spodziewałby się takiego rozwoju wydarzeń, jak w „Koniec końców”. No bo... któż tak kończy taką poczytną serię?!
     Po opuszczeniu Hotelu Ostateczność wraz z Hrabią Olafem, sierotki Baudelaire wpadają w sztorm i lądują z nim na tajemniczej wyspie. W całkiem nowym miejscu od razu znajdują sojuszników, którym nie są do końca nieznani, tak samo zresztą, jak i Olaf. Szybko jednak przekonają się, że wyspa rządzi się swoimi prawami, których pilnuje tajemniczy doradca Isz. Tam w końcu mają szansę ukryć się przed wszelkimi niebezpieczeństwami, które czyhają na nich w świecie, a przy okazji odkryć ostateczny sekret ich rodziny. I jest spora nadzieja na realizację tego planu jeżeli tylko pozbędą się demona ich przeszłości, Hrabiego Olafa.
      Kto by przypuszczał, że finał jednej z najgorętszych serii będzie się rozgrywał na jednej z najgorętszych wysp? Niemalże w całkowitym odosobnieniu, bez zbędnych postaci mogących okazać się być wrogami. Jedynym problemem wydaje się być Olaf, który przepędzony przez mieszkańców wyspy, tuła się gdzieś po jej piaskach. Niby jedna wyspa, tak ograniczona swoją wielkością, a jednak skrywająca tyle sekretów. Młodzi bohaterowie w końcu mają szansę znaleźć spokój, ale też i rozwikłać tajemnicę swojej rodziny. W szczególności, gdy wychodzi na jaw ich powiązanie z Iszmaelem i wyspą. Jest to w pewien sposób zaskakujące, zważywszy na to, że takiego obrotu czytelnik by się nie spodziewał. Choć z drugiej strony, skoro trafiają właśnie tam, a to już finał opowieści, to chyba oczywistym zdaje się, że tam musi się wszystko zakończyć. W miejscu, w którym wszystko się rozpoczęło. W miejscu tym, gdzie poznają prawdę i odnajdują prawdziwe oblicze hrabiego Olafa. Nic nie jest takie jak się wydawało, a niektóre z odpowiedzi dają niestety jeszcze więcej pytań. Jest to frustrujące, ale w zasadzie daje ciekawą furtkę dla wyobraźni czytelnika. Poznamy wielkie tradycje WZS, które odbijają się nie tylko na Baudelaire'ach. Dowiemy się kim naprawdę jest Lemony Snicket, a także słynna Beatrycze, której dedykuje każdy kolejny tom. Zrozumiemy prawdę na temat całej serii i skąd wziął się w ogóle jej tytuł. Nie do końca pojmiemy jednak udział Olafa w tym wszystkim, co jest prawdą a co zwykłą manipulacją? To już pozostawia się luźnej interpretacji. Na część zagadek odpowiedź dostajemy wprost, a w sprawie innych wielu rzeczy musimy się domyślić.
     Nie mniej, rozwiązywanie zagadek nie jest tutaj jedynym wątkiem, choć faktycznie determinuje to wszystko i tego najbardziej pragniemy. Cała fabuła kumuluje się wokół wątku wyspy i rządów Iszmaela, którego wszyscy zaczynają mieć powoli dość. On nie wydaje rozkazów, on jedynie sugeruje, ale tak naprawdę każdy podporządkowuje się jego sugestiom. Niby prawo, ale bezprawie praktykowane przez samego czcigodnego doradcę. Na swój pokręcony sposób motyw ten pokazuje jak łatwo można sterować ludźmi, jeżeli tylko przedstawi im się sprawy w określony sposób i przy wykorzystaniu odpowiednich środków, na przykład jakiegoś uzależniającego trunku. Niczym mała sekta, z której ciężko jest się wyrwać. Zaskakujące jest jak bardzo logiczne myślenie przestaje mieć tutaj wówczas sens.
    Oczywiście, spora część akcji jest tutaj mocno naciągana. Rozwiązania jakie wpadają do głowy młodym Baudelaire'om są raczej ciężkie do zrozumienia, ale to w końcu są sierotki, z której każdy ma swoje własne talenty. Zaskakujący jest tutaj również nieoczekiwany zwrot dotyczący hrabiego Olafa. Nagle stał się zupełnie innym człowiekiem w ludzkich oczach i przestał ziać groza, tak jak dotychczas- a przynajmniej przestał sprawiać takie wrażenie. Tym bardziej zaskakuje koniec jego opowieści. Choć zaskakujący sposób, to jednak bardziej przewidywalnego sposobu nie można byłoby chyba wymyślić.
     „Koniec końców” daje nam niemalże wszystko to, czego pragnęlibyśmy po finale takiej opowieści. Co prawda, sama końcówka lekko rozczarowuje, a także samo miejsce akcji, ale ogólnie zamysł jest zrozumiały i ciekawie jest dochodzić do prawdy wraz z sierotkami Baudelaire. Szkoda tylko, że nie zamyka się tak wiele wątków... Natomiast niefortunne zdarzenia, które spotykały je przez trzynaście tomów w końcu znajdują swoje zakończenie i kumulują się w ostatnich chwilach lektury. Więcej już wrażeń nie można byłoby sobie wyobrazić więc cud niesamowity, że sierotki to wszystko przetrwały! Z pewnością ktoś nad nimi czuwał, być może rodzice, a być może sam Lemony Snicket!

Ocena: 5/6

Tytuł oryginalny: The End / Tłumaczenie: Jolanta Kozak / Wydawca: Egmont / Gatunek: przygodowa / ISBN 978-83-237-1862-8 / Ilość stron: 352 / Format: 130x180mm
Rok wydania: 2006 (Świat), 2007 (Polska)

poniedziałek, 24 lipca 2017

Książka #455: Przedostatnia pułapka, aut. Lemony Snicket


     To już niemalże finał, to już prawie koniec. Każdy liczy na to, że rodzeństwo Baudelaire w końcu odnajdzie swoje szczęśliwe zakończenie, choć oczywiście Lemony Snicket jest innego zdania wciąż ostrzegając nas przed parciem na przód w lekturze. „Przedostatnia pułapka” to jednakże tom bardzo niezwykły, bowiem chyba najciekawszy ze wszystkich dotychczasowych. Po nijakich przygodach, w końcu mamy zjednoczenie!
     Kit Snicket zabiera rodzeństwo Baudelaire do ostatniego bezpiecznego miejsca WZS- Hotelu Ostateczność. Jednakże, aby nie wpaść w ręce wroga muszą działać pod przykrywką boyów hotelowych, uważać na bliźniaczych właścicieli, z których jeden jest sojusznikiem, a drugi wrogiem, no i wykonywać wszystkie powierzone im zadania- nawet gdyby bardzo tego nie chcieli. Ku ich zaskoczeniu zadanie może być o wiele bardziej skomplikowane i trudne do zrealizowania niż mogłoby im się wydawać, a wszystko przez to, że do Hotelu Ostateczność zjechali chyba wszyscy wrogowie, a także sojusznicy, z którymi mieli styczność od początku wiadomości o śmierci ich rodziców.
     Pierwsze stronice kolejnego, dwunastego już tomu, w ogóle nie zwiastują tego co ma nastąpić. Gdyby człowiek nie wiedział, że seria składa się z trzynastu części, to pomyślałby, że dalszy rozwój wydarzeń jest idealną podwaliną dla finału i zamknięcia. Wszystko przez ten genialny zjazd wszystkich białych, szarych i czarnych charakterów, którzy przybywają do Hotelu Ostateczność. Ponownie spotkamy się z tymi, o których już dawno zapomnieliśmy, a także z takimi osobnikami o których pamięć jest wciąż żywa. Wraz z nimi powracają zarówno pogodne, jak i osnute deszczowymi chmurami wspomnienia, więc kalejdoskop wrażeń gwarantowany. Na każdym piętrze hotelu inna twarz i nigdy do końca nie wiadomo kto jest przychylny, a kto nie. W szczególności, że problemy zaczynają się już na etapie kierownika budynku, a w zasadzie kierowników. Młode rodzeństwo musi usługiwać, nie może zdradzać prawdziwej tożsamości, a realizacja ich zadań podczas pobytu w hotelu zaprezentowana zostaje w bardzo ciekawy sposób, dający możliwość dowolnego wyboru, w którą z historii zaczytać się najpierw. Czy jest to fajne? Jak najbardziej, w szczególności, że dodaje wrażeń. Co chwilę coś się dzieje i o dziwo nie ma miejsca na nudę. Nasi mali bohaterowie często stawiani byli przed różnymi dylematami, ale to, co ma miejsce tym razem, przechodzi już wszelkie pojęcie. Wiadomo bowiem, że powroty demonów przeszłości pociągać za sobą będą różne konsekwencje, dopada ich więc też i ręka sprawiedliwości. Zaskakujące jest tutaj też i to, jak łatwo dochodzi do obrotu spraw, bez względu na to, czy na korzyść bohaterów, czy przeciwko nim. Jedno wydarzenie napędza drugie i zanim się spostrzeżemy dochodzimy do ostatniej strony, a tam następuje chyba jedno z największych zaskoczeń całej serii!
     Bohaterowie poznają kolejne szczegóły ze swojego życia. Wiedzą już mniej więcej czym jest Hotel Ostateczność, czym jest WZS i o co tutaj w ogóle chodzi. Względnie wszystko trzyma się spójnie, choć wciąż pozostają pytania bez odpowiedzi. A uzyskane odpowiedzi nie mogą być bardziej irytujące. Choć, to co najbardziej dobija w tym tomie, to chyba ciągłe oskarżenia, naręcza dowodów i tego typu rzeczy, od których powtarzania się z łatwością rozboli nas głowa. Szaleństwo również nam grozi. Jednakże pomimo tego, lektura wciąż pozostaje lekka, wciąż szybko się ją czyta i z łatwością można się w nią wciągnąć. Znowu odrobinę moralizuje, ponownie stawiając przed Baudelaire'ami pytania odnośnie czystości ich zamiarów.
     „Przedostatnia pułapka” jest chyba najbardziej wielobarwnym z tomów, wszystko przez to, że oferuje szerokie spektrum wydarzeń i bohaterów, z którymi stykaliśmy się już wcześniej. Powieść coraz częściej stawia przed czytelnikiem pytanie, czy złe uczynki w dobrej wierze czynią nas winnymi zbrodni, czy też i nie. Pomimo swojej infantylności stara się być coraz dojrzalsza, bowiem mija już pewien czas od kiedy poznaliśmy rodzeństwo. Z pewnością jednak stanowi dobrą rozrywkę i wciąż potrafi wciągnąć, a to jest w niej chyba najważniejsze.

Ocena: 5/6

Tytuł oryginalny: The Penultimate Peril / Tłumaczenie: Jolanta Kozak / Wydawca: Egmont / Gatunek: przygodowa / ISBN 83-237-2195-5 / Ilość stron: 366 / Format: 130x180mm
Rok wydania: 2005 (Świat), 2006 (Polska)

czwartek, 20 lipca 2017

Książka #454: Groźna grota, aut. Lemony Snicket

 
    Powolnymi krokami zbliżamy się do rozwiązania największej zagadki literatury dziecięcej! Już wkrótce, Lemony Snicket, zakończy swoją misję opowiedzenia całemu światu historię sierotek Baudelaire, a tym samym dotrzemy do finału niefortunnych zdarzeń. „Groźna grota” to kolejny tom z serii, który stanowi spójną całość z poprzednimi, a przy tym pozostaje na poziomie dotychczasowego zagrożenia.
     Kiedy rodzeństwo Baudelaire rozdzielone zostało w nurtach rzeki od brata trojaczków Bagiennych, cudem udało im się uciec przed Hrabią Olafem trafiając na pokład „Queequegu”, łodzi podwodnej dowodzonej przez Kapitana Widdershinsie. Razem z jego załogą przemierzają odmęty głębokiej wody, w jednym celu- odnalezienia cukiernicy i wyruszenia na spotkanie z innymi członkami WZS. Liczne wskazówki kierują ich do jednego miejsca, tajemniczej Gorgonicznej Groty.
     Tym razem rodzeństwo Baudelaire zabiera nas na głębinowe wyprawy. Wydaje się być to naturalną koleją rzeczy, skoro zaliczyliśmy już górskie wspinaczki, odwiedziny w Wesołym Miasteczku i inne charakterystyczne rejony w jakie można byłoby się wybrać podczas wycieczki. Tak trochę jest z „Serią niefortunnych zdarzeń”, ma to wygląd takiej swoistej wyprawy w trakcie, której udowadnia się nam, że w każdym miejscu może zdarzyć się coś nieprzewidzianego i potencjalnie groźnego, w szczególności kiedy ściga nas taki łotr jak Hrabia Olaf. Ten tom przypomina trochę wyprawę z Juliuszem Varne'm, choć nie na tak majestatycznym poziomie. Autor przyjmujący pseudonim Lemony'ego Snicketa znowu nie szczędzi dziwaczności i najrozmaitszych sytuacji mrożących krew w żyłach. Po raz kolejny rozpoczyna się statyczna akcja, pełna rozwiązywania problemów, szukania tropów, aby za chwilę przemienić się w coś naprawdę dynamicznego. Dynamika niczym z historii o poszukiwaczach skarbów, którzy ostatecznie muszą natrafić na jakiś faktyczny problem zagrażający ich życiu i tak jak do tej pory obawialiśmy się Hrabiego Olafa, tak na drodze stają nam znacznie straszliwsze niebezpieczeństwa. Doprowadza to do sytuacji, która spina czytelnika niemożliwie, chociaż każdy racjonalnie myślący człowiek nie przejmie się taką koleją rzeczy wiedząc, że to przecież nie może się tak skończyć. A może właśnie to byłoby ciekawym ciosem dla książki? Może właśnie tego ta seria potrzebuje, takiego nieoczywistego zakończenia? Wydawałoby się, że bohaterowie unikną spotkania z Olafem, choć ciężko stwierdzić skąd taka nadzieja skoro każda z książek musi się ewentualnie skończyć jego pojawieniem się. Zaskakuje jednak coś innego, coś czego do tej pory nie było. Nadzieja!
     Nic bardziej nie denerwuje w książkach dla dzieci niżeli powtórzenia. Niestety, Snicket wystawia ludzką cierpliwość na poważną próbę. Po raz kolejny! Już dawno temu zdążyliśmy się przyzwyczaić do niebanalnego słownictwa zawartego w każdej z serii powieści. Już dawno przestaliśmy się przejmować infantylnością tych książek. Nie mniej, to co się tutaj wyprawia przechodzi wszelkie pojęcie. Oczywiście, można to wszystko zwalić na kwestię charakterystyczności tomu, którego fabuła kręci się wokół podmorski wojaży, ale naprawdę... nadużywanie wyrażenia „Aj-aj” już bardziej irytujące być nie może. Z pewnością pojawia się w tekście więcej niż 100 razy. Za każdym razem, gdy ktoś z załogi łodzi podwodnej się odzywa to niemalże co słowo, tudzież, co zdanie używa tego zwrotu. Głowa od tego boli. Tak samo jak od powtarzania tej dziwacznej mantry „Kto się waha- ten zgubiony”... „Albo ta”! Litości.
    Spotkanie z „Groźną grotą” ma bardzo wiele odcieni. Z jednej strony budzi grozę, intryguje, wywołuje żałość wobec rodzeństwa Baudelaire, zaś z drugiej szarpie ludzkie nerwy. Ciekawe jest to, że fabuła jedenastego tomu jest konsekwencją tomu poprzedniego, ale stanowi też wprowadzenie do kolejnego. I to nie tylko poprzez listy zostawiane przez Snicketa dla wydawcy. Historia rodzeństwa wzbudza coraz więcej emocji i gdy jedna zagadka zostaje rozwiązana zaczynają pojawiać się kolejne wątpliwości. Poza tym lektura tej książki grozi tym, że młody czytelnik, urzeczony morskimi podróżami i tak częstym powtarzaniem jednego zwrotu, zacznie co drugie wyrażenie używać kapitańskich słów „Aj-aj”! Oj, biada nam...

Ocena: 5/6

Tytuł oryginalny: The Grim Grotto / Tłumaczenie: Jolanta Kozak / Wydawca: Egmont / Gatunek: przygodowa / ISBN 83-237-8854-5 / Ilość stron: 352 / Format: 130x180mm
Rok wydania: 2004 (Świat), 2005 (Polska)

niedziela, 16 lipca 2017

Książka #453: Zjezdne zbocze, aut. Lemony Snicket

     Każdy kolejny tom tej, coraz bardziej niezwykłej, „Serii niefortunnych zdarzeń” przybliża nas do odkrycia sekretu, który frapuje nas już od pierwszego tomu. Szczęśliwie, mamy oto część 10 o tytule „Zjezdne zbocze”, w której to śledztwo Lemony'ego Snicketa daje coraz więcej odpowiedzi, odsłaniając kolejne zaskakujące karty.
     Słoneczko zostało schwytane przez Hrabiego Olafa, który podąża teraz śladem głównej kwatery WZS, podczas gdy Wioletka i Klaus Baudelaire robią wszystko, aby ujść z życiem w rozpędzonym barakowozie. Rozdzielone rodzeństwo nie marzy o niczym innym jak znów znaleźć się w swoich ramionach. Zanim to jednak nastąpi przebyć muszą wiele kilometrów pokrytych śniegiem i lodem, a pomoc znajdują u człowieka, który od dłuższego czasu uznawany był za jedną z ofiar straszliwego pożaru.
     I takim oto sposobem dochodzimy do kolejnego miejsca, w którym Seria zdarzeń niefortunnych wybija się całkowicie od schematu wytyczonego przez pierwsze części. Nie ma tutaj żadnych opiekunów, bowiem od pewnego czasu, od czasu szpitala, młodzi Baudelaire zdani są jedynie na siebie samych. Nie mogą liczyć już w żaden sposób na pomoc pana Poe, a jedynie przypadkowych ludzi, na których trafiają podczas swoich poszukiwań. Co jest teraz na tapecie? Aktualnie wciąż szukamy Akt Snicketa, które ponoć zawierają wystarczające dowody przeciwko Hrabiemu Olafowi, a dodatkowo mogą dać odpowiedź na temat domniemanego ocalałego z pożaru domu rodziny Baudelaire. Tyle sekretów, tyle pytań i tak niewiele odpowiedzi. Okazuje się jednak, że chociaż jedna wątpliwość została rozwiana. Szkoda tylko, że dotyczy to zupełnie innej rodziny o wielkim majątku. Nie mniej, taki obrót w wydarzeniach... tego chyba nikt się nie spodziewał. Dzięki temu powieść zyskuje zupełnie inny wymiar, odkrywa przed nami naprawdę niezgłębione wcześniej płaszczyzny, więc i daje chwilę na zastanowienie. Skończyły się bajki na zasadzie „sierotki poszły do opiekuna, gdzie odnalazł je Olaf, ale na szczęście udało im się ujść cało”. Teraz akcja nabiera tempa, jest tutaj więcej dramatyzmu, ale także chwil grozy. Dzieciaki nie są już bezpieczne, w końcu są jedynie dziećmi, a okazuje się, że same walczyć muszą z kryminalistami, którzy mają wielkie ambicje, a także środki, aby osiągnąć własne cele.
     Oczywiście, nie ma szans na to, aby książki nie przestały trącić banalnością i dziecinnością. W końcu, są to lektury przeznaczone stricte dla dzieci. Zdarzają się więc liczne wpadki i rzeczy, które nadal będą frustrować, bo serio... kiedy Słoneczko zacznie się poprawnie wysławiać?! Choć z drugiej strony, ma to swój urok i stanowi pewną cechę charakterystyczną tejże powieści, więc jak dla mnie mogłoby pozostać takim berbeciem do samego końca. Zaskakująca przemiana odbywa się u sierotek. Nie są już całkowicie bezbronnymi osobnikami, którymi trzeba pomagać na każdym kroku. Stały się bardziej odpowiedzialne, bardziej inteligentne, choć też niestety... bardziej nikczemne. Pomysły, na które wpadają momentami wzbudzają kontrowersje, pomimo tego, że cel wydaje się być szczytny. Dorośleją jednak w zastraszającym tempie, nabierają hardu ducha i odwagi! Czego nie można powiedzieć o Hrabim Olafie, którego w „Zjezdnym zboczu” jest zdecydowanie więcej. Czytelnik ma wrażenie, że jego osoba jest niezwykle ogłupiająca. Niby taki bandzior, a jednak zakrawa na osobnika o dziecięcym umyśle. To już więcej grozy wprowadzają jego pomocnicy, którzy nie dość, że wyglądają nieszablonowo, to jeszcze swoimi zachowaniami sieją postrach.
     „Zjezdne zbocze” to kolejna, bardzo udana część serii niefortunnych zdarzeń, która przytrafia się sierotom Baudelaire. Odkrywa zupełnie nowe tereny naszego osobistego zaskoczenia. Być może nie zachwyca, ale ciągłość jaką tworzy fabuła od czasu szpitala jest wprost zdumiewająca i o wiele lepiej sprawdza się niż schematyczność pierwszych tomów. Dzięki 10 tomowi wszystko zaczyna składać się w logiczną całość. Wszystkie te szyfry, sekrety, nawet i odkrycie skrótu WZS, nad którymi bohaterowie głowią się od bodajże 6go tomu, wszystko zaczyna mieć większy sens. A jak jeszcze dodamy do tego odrobinę dramatyzmu i grozy, a w dodatku połączymy to z niezwykłymi zwrotami wydarzeń to cóż... mamy prawie idealną propozycję dla młodych czytelników, która nie zanudzi też tych starszych.

Ocena: 5/6

Tytuł oryginalny: The Slippery Slope / Tłumaczenie: Jolanta Kozak / Wydawca: Egmont / Gatunek: przygodowa / ISBN 83-237-2099-1 / Ilość stron: 360 / Format: 130x180mm
Rok wydania: 2003 (Świat), 2004 (Polska)