Każdy
kolejny tom tej, coraz bardziej niezwykłej, „Serii
niefortunnych zdarzeń”
przybliża nas do odkrycia sekretu, który frapuje nas już od
pierwszego tomu. Szczęśliwie, mamy oto część 10 o tytule
„Zjezdne
zbocze”,
w której to śledztwo Lemony'ego Snicketa daje coraz więcej
odpowiedzi, odsłaniając kolejne zaskakujące karty.
Słoneczko zostało schwytane
przez Hrabiego Olafa, który podąża teraz śladem głównej kwatery
WZS, podczas gdy Wioletka i Klaus Baudelaire robią wszystko, aby
ujść z życiem w rozpędzonym barakowozie. Rozdzielone rodzeństwo
nie marzy o niczym innym jak znów znaleźć się w swoich ramionach.
Zanim to jednak nastąpi przebyć muszą wiele kilometrów pokrytych
śniegiem i lodem, a pomoc znajdują u człowieka, który od
dłuższego czasu uznawany był za jedną z ofiar straszliwego
pożaru.
I takim oto sposobem dochodzimy
do kolejnego miejsca, w którym Seria zdarzeń niefortunnych wybija
się całkowicie od schematu wytyczonego przez pierwsze części. Nie
ma tutaj żadnych opiekunów, bowiem od pewnego czasu, od czasu
szpitala, młodzi Baudelaire zdani są jedynie na siebie samych. Nie
mogą liczyć już w żaden sposób na pomoc pana Poe, a jedynie
przypadkowych ludzi, na których trafiają podczas swoich poszukiwań.
Co jest teraz na tapecie? Aktualnie wciąż szukamy Akt Snicketa,
które ponoć zawierają wystarczające dowody przeciwko Hrabiemu
Olafowi, a dodatkowo mogą dać odpowiedź na temat domniemanego
ocalałego z pożaru domu rodziny Baudelaire. Tyle sekretów, tyle
pytań i tak niewiele odpowiedzi. Okazuje się jednak, że chociaż
jedna wątpliwość została rozwiana. Szkoda tylko, że dotyczy to
zupełnie innej rodziny o wielkim majątku. Nie mniej, taki obrót w
wydarzeniach... tego chyba nikt się nie spodziewał. Dzięki temu
powieść zyskuje zupełnie inny wymiar, odkrywa przed nami naprawdę
niezgłębione wcześniej płaszczyzny, więc i daje chwilę na
zastanowienie. Skończyły się bajki na zasadzie „sierotki poszły
do opiekuna, gdzie odnalazł je Olaf, ale na szczęście udało im
się ujść cało”. Teraz akcja nabiera tempa, jest tutaj więcej
dramatyzmu, ale także chwil grozy. Dzieciaki nie są już
bezpieczne, w końcu są jedynie dziećmi, a okazuje się, że same
walczyć muszą z kryminalistami, którzy mają wielkie ambicje, a
także środki, aby osiągnąć własne cele.
Oczywiście,
nie ma szans na to, aby książki nie przestały trącić banalnością
i dziecinnością. W końcu, są to lektury przeznaczone stricte dla
dzieci. Zdarzają się więc liczne wpadki i rzeczy, które nadal
będą frustrować, bo serio... kiedy Słoneczko zacznie się
poprawnie wysławiać?! Choć z drugiej strony, ma to swój urok i
stanowi pewną cechę charakterystyczną tejże powieści, więc jak
dla mnie mogłoby pozostać takim berbeciem do samego końca.
Zaskakująca przemiana odbywa się u sierotek. Nie są już
całkowicie bezbronnymi osobnikami, którymi trzeba pomagać na
każdym kroku. Stały się bardziej odpowiedzialne, bardziej
inteligentne, choć też niestety... bardziej nikczemne. Pomysły, na
które wpadają momentami wzbudzają kontrowersje, pomimo tego, że
cel wydaje się być szczytny. Dorośleją jednak w zastraszającym
tempie, nabierają hardu ducha i odwagi! Czego nie można powiedzieć
o Hrabim Olafie, którego w „Zjezdnym
zboczu”
jest zdecydowanie więcej. Czytelnik ma wrażenie, że jego osoba
jest niezwykle ogłupiająca. Niby taki bandzior, a jednak zakrawa na
osobnika o dziecięcym umyśle. To już więcej grozy wprowadzają
jego pomocnicy, którzy nie dość, że wyglądają nieszablonowo, to
jeszcze swoimi zachowaniami sieją postrach.
„Zjezdne
zbocze”
to kolejna, bardzo udana część serii niefortunnych zdarzeń, która
przytrafia się sierotom Baudelaire. Odkrywa zupełnie nowe tereny
naszego osobistego zaskoczenia. Być może nie zachwyca, ale
ciągłość jaką tworzy fabuła od czasu szpitala jest wprost
zdumiewająca i o wiele lepiej sprawdza się niż schematyczność
pierwszych tomów. Dzięki 10 tomowi wszystko zaczyna składać się
w logiczną całość. Wszystkie te szyfry, sekrety, nawet i odkrycie
skrótu WZS, nad którymi bohaterowie głowią się od bodajże 6go
tomu, wszystko zaczyna mieć większy sens. A jak jeszcze dodamy do
tego odrobinę dramatyzmu i grozy, a w dodatku połączymy to z
niezwykłymi zwrotami wydarzeń to cóż... mamy prawie idealną
propozycję dla młodych czytelników, która nie zanudzi też tych
starszych.
Ocena:
5/6
Tytuł
oryginalny: The
Slippery Slope / Tłumaczenie:
Jolanta Kozak / Wydawca: Egmont / Gatunek:
przygodowa / ISBN
83-237-2099-1 / Ilość
stron: 360 / Format: 130x180mm
Rok wydania: 2003 (Świat), 2004
(Polska)
Prześlij komentarz