NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura skandynawska. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą literatura skandynawska. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 18 grudnia 2012

Książka #229. [geim], aut. Anders de la Motte

Tytuł oryginalny: [geim]
Seria: [geim]
Gatunek: kryminał
Wydawca: Czarna Owca
Rok wydania: 2010 (USA), 2012 (Polska)
Projekt okładki: Liklas Lindblad
Tłumaczenie: Paweł Urbanik
ISBN 978-83-7554-489-3
Ilość stron: 408     Format: 135x210 mm


    Ten Szwed ma przeszłość bogatą w ekstremalne wrażenia. Pracując jako policjant, dyrektor do spraw bezpieczeństwa w branży IT, a także konsultant do spraw bezpieczeństwa międzynarodowego zdobył wiedzę i doświadczenie, które z chęcią wykorzystuje teraz, w zupełnie innej dziedzinie. Życie Andersa de la Motte dało mu inspirację do stworzenia powieści o tytule „[geim]”, która szybko stała się bestsellerem na całym świecie i ukazując autora jako wprowadzającego sporo świeżości w znane szwedzkie kryminały. „[geim]” rozpoczyna trylogię pełną niebezpieczeństw oraz teorii spiskowych, w Polsce pojawiającej się za sprawą Wydawnictwa Czarna Owca.

    Henrik HP Petterson to trzydziestoletni obibok, który marzy o tym, aby zbić fortunę, a jednocześnie się przy tym nie narobić. Jego siostra jest jego całkowitym przeciwieństwem. Oddana w pełni swojej pracy w policji, którą z bratem łączą nie tylko więzy krwi, ale też sekret sprzed lat. Teraz HP ma szansę odbić się od dna, kiedy to znajduje tajemniczy telefon. Dzięki niemu wkracza do niesłychanie ekscytującej, ale również i dochodowej gry, gdzie zdobywa punkty, wymienne na pieniądze, za drobne zadania. Jednakże, gdy w czasie jednego z nich przypadkowo rani swoją siostrę, HP łamie najważniejszą regułę Gry i mówi o wszystkim swojej siostrze. Teraz musi walczyć o swoje życie z wysoko postawionymi ludźmi, którzy nie cofną się przed niczym, aby wykonać zlecone zadania.
    „[geim]”zdecydowanie nie należy do tradycyjnych kryminałów, z którymi mieliśmy dotychczas do czynienia. Z jednej strony lektura plusuje wychodząc poza przyjęte ramy kryminałów, ale z drugiej strony z lekka zawodzi, gdyż widz spodziewa się zupełnie czegoś innego. Nie jest to krwawa jatka, której można byłoby się spodziewać. Trudno doszukiwać się tutaj akcji rodem z powieści Dana Browna, czy makabrycznych opisów Jeffreya Deavera. Anders de la Motte wychodzi naprzeciw współczesności dlatego podstawą do budowania przez niego napięcia staje się elektronika napędzająca współczesny świat, sieć, w której znajduje się niemalże każdy z nas. Czytając książkę doświadczamy tego, że nikt z nas nie jest anonimowy, a jeden mały drobiazg może do nas doprowadzić. Autor bardzo ciekawie rozpoczyna swoją powieść. Intryguje nas tajemniczą Grą, a także tym co kryje się poza nią. Niestety, dynamiczna akcja i pewien element tajemniczości znika wraz ze zniknięciem HP z Gry i robi to zdecydowanie za szybko. Obawiamy się więc czym pisarz może nas zaskoczyć i znalazł złotego środka. Ostatecznie kończy się na psychologicznych rozważaniach dotyczących zaufania Becki do mężczyzn, roztrząsanie postawy HP, a także ich wspólnej przeszłości. Ma to swoje zalety, gdyż tym samym buduje się tutaj charakterystyczne postaci i dochodzi się do sedna ich problemów, ale z drugiej trudno jest nie oprzeć się wrażeniu, że dominuje to cały tekst. Nie mniej, autor stosuje pewien manewr, który wykorzystuje się dziś także i w filmach, przy finiszu nakręca akcję do niemożliwości. Doprowadza do prawdziwej eksplozji wrażeń, zaskakuje nas, ale przede wszystkim zawiesza nasze emocje nad krawędzią. Wszystko po to, aby zachęcić czytelnika do dalszych niebezpiecznych poczynań Przywódcy.
    Anders de la Motte ma u mnie plus przede wszystkim za to, że nie podjął się taniego chwytu, jakim jest wciągnięcie bohaterów w romans. Jako jeden z nielicznych prezentuje dramat rozgrywający się w jednej ze szwedzkich rodzin. Czyniąc to przybliża czytelnikowi bohaterów i pozwala wyrobić sobie o nich zdanie, polubić ich, bądź znienawidzić. HP prezentuje jako tradycyjnego lesera, których całe mnóstwo jest w dzisiejszym świecie. Człowieka, który woli siedzieć przed telewizorem i oglądać filmy, bądź przed komputerem i grać w najlepsze gry ostatnich dni. Człowieka, który chce się szybko dorobić i dla którego Gra jest złotym środkiem do realizacji celu. Trudno jest darzyć tego typa sympatią, aczkolwiek jego miłość do siostry w pewien sposób go rehabilituje. Przez niego wprowadza się nas w świat, w którym człowiek chce być oceniany, chce stać się sławny, chce zyskać poklask wśród ludzi, w jego mniemaniu, odrobinę gorszych. Z drugiej strony mamy wycofaną młodą kobietę, która musi mierzyć się z przeszłością i zatajać prawdę sprzed wielu lat. Prawdę, która odbiła na niej piętno i nie pozwala na pełne zaufanie do współczesnego życia. Autorowi udało się zaprezentować relacje pomiędzy tym dwojgiem, a także z ich otoczeniem. Bardzo dobrze wykreowane, zarówno postaci, jak i świat, w którym liczy się pieniądz. W dodatku delikatnie dotyka tematyki terroryzmu, a także spisków, bowiem w tej lekturze nic nie jest takie, jakim wydaje się być.
    Do każdego kto ma ochotę sięgnąć po „[geim]” z pewnością przemówi okładka. Oddaje ona całą istotę w zaledwie przedniej i tylnej okładce, będącej frontem i tyłem telefonu komórkowego będącego powodem całego tego zamieszania. Skropiony czerwienią krwi zapowiada niemały rozlew krwi, którego próżno szukać na stronicach książki.
    Z przykrością stwierdzić muszę, że lektura „[geim]”odrobinę mnie zawiodła. Spodziewając się czegoś zupełnie innego podeszłam do niej z prawdziwym entuzjazmem. Niestety, niewiele dała mi z tego co oczekiwałam. Dlatego też jeżeli ktoś liczy na porywającą akcję, rozlew krwi i fascynujące śledztwa to może skończyć tak jak ja. Nie mniej, każdy kto podejdzie do książki z dystansem i umysłem otwartym na zupełnie inny klimat kryminału powinien poczuć się usatysfakcjonowany. Nie brak jej bowiem napięcia, ciekawych relacji międzyludzkich, a przede wszystkim intrygujących odniesień do współczesnego postępu cywilizacyjnego. W dodatku, zakończenie pozostawia w nas sporo niedosytu, więc czytelnicy z pewną niecierpliwością wyczekiwać będą kolejnego tomu.

Ocena: 4/6

Recenzja dla portalu IRKA.



środa, 14 listopada 2012

Książka #218. Krąg, aut. Mats Strandberg, Sara B. Elfgren

Tytuł oryginalny: Cirkeln
Seria: Engelsfors#1
Gatunek: fantasy
Wydawca: Czarna Owca
Rok wydania: 2011 (Szwecja), 2012 (Polska)
Projekt okładki i ilustracje: Pär Ahlander
Tłumaczenie: Patrycja Włóczyk
ISBN 978-83-7554-397-1
Ilość stron: 576    Format: 145x210 mm


    Autorzy prześcigają się w najrozmaitszych pomysłach na urozmaicenie młodzieży ponurych wieczorów. Kiedy za oceanem królują romanse paranormalne, Szwecja przechodzi prawdziwie oświecenie w klimacie kryminałów. Najpierw był Stieg Larsson dla dorosłych, a teraz przyszła pora na odrobinę okrucieństwa, magii i nastoletnich problemów w najnowszej propozycji Mats Strandberg i Sary B. Elfgren. „Krąg” jest dopiero pierwszym z trylogii z Engelsfors i zapowiada niesamowitą i tajemniczą przygodę z młodymi czarownicami.

    Engelsfors to małe, urocze i całkiem spokojne miasteczko, przynajmniej dla niektórych. Wszystko się zmienia, gdy pewnego dnia, w szkole, odnalezione zostaje ciało jednego z uczniów- Eliasa. To wydarzenie rozpoczyna cały ciąg innych, niewytłumaczalnych zjawisk, w wyniku, których objawiają się moce Wybranych. Było ich siedmioro, teraz pozostała piątka. To właśnie oni tworzą magiczny Krąg, który ma się wzajemnie wspierać. Jest to jednak trudne, kiedy ich moce uwarunkowane są od szalejących w nich hormonów. Wspólnie starają się odnaleźć mordercę zanim ten odnajdzie ich.
    „Krąg”łączy w sobie wszystkie zalety, które posiadać może idealna powieść dla młodzieży, przynajmniej względem współczesnych kryteriów. Stanowi swoistą mieszankę twórczości Sary Shephard, czy też L.J. Smith. Nie brak jej grozy i tajemnic, w których zakochały się fanki „Pretty Little Liars”, nie szczędzi się magicznych zaklęć i rytuałów sekretnego kręgu niczym w „Tajemny krąg”. Nawet i pojawienie się potężnej Rady można powiązać ze znaną serią „Buffy- postrach wampirów”, gdzie wszystko było od nich zależne. Młodzi autorowie, dwójka dziennikarzy- Mats Strandberg oraz Sara B. Elfgren, czerpią pomysły do swojej powieści z najrozmaitszych i najbardziej fascynujących prac, które wywarły przeogromny wpływ na współczesną młodzież.
    Autorom udaje się wykreować bardzo ciekawe postaci, a wszystko to za sprawą ich bardzo życiowych problemów. Młode buntowniczki, które przeżywają swoje inicjacje seksualne, mierzą się z utratą ukochanego, czy też ze standardowymi problemami z rodzicami. Mamy tutaj dzieci rozbitych rodzin, jest także ofiara romansu ze starszym od siebie nauczycielem, czy też mierząca się z własnymi kompleksami i niegodziwościami kolegów dziewczyna. Wszystko obraca się wokół życia zwyczajnych nastolatek, posiadających zwyczajne problemy. Typowa gadanina, która momentami może nużyć, ale ostatecznie część z czytelniczek może zyskać inspirację do rozwiązywania własnych problemów z ich rówieśnikami, chłopcami, czy rodzicami.
    Bywa melodramatycznie, bywa zabawnie, ale bywa też i przerażająco, bowiem gdzieś tam pomiędzy tym roztkliwianiem się nad sobą czai się zło. Nikt z tajemnej piątki Wybranych nie może czuć się bezpiecznie, gdy gdzieś tam ktoś czyha na iż życie. Bohaterowie rozpoczynają więc własne śledztwo w celu odnalezienia sprawcy morderstw popełnionych na dwójce ich przyjaciół. Napięcie wylewa się ze stron całymi masami i to w zasadzie już od pierwszych stron lektury. Jednakże jeżeli ktoś liczy na to, że później będzie lżej, to jest w ogromnym błędzie, gdyż staje się to zapalnikiem do dalszych niekontrolowanych i niesamowitych wydarzeń. Telekineza, władanie umysłami, czy niewidzialność. Czarownice Ziemi, Czarownice Drewna, a także Wody. Krąg, Rada, rytuały. Wiele magicznych odniesień, tajemne znaki i zdolności medium to coś co zdecydowanie wprowadza czytelnika w urzekający świat magicznych sekretów, nie bojący się zadrzeć z najwrażliwszymi punktami naszej psychiki. Z pewnością znajdzie uznanie u miłośników tytułów z gatunku.
    Można powiedzieć, że pierwszy tom o miasteczku Engelsfors zdecydowanie się wyróżnia, choć zapowiada się, że i dwie pozostałe części trylogii pójdą w jego ślady. Niebanalna oprawa graficzna ze wspaniałą ilustracją Pär Ahlander to coś co intryguje i przykuwa oko. Dodatkowo niesie za sobą silny przekaz, który od razu nakieruje czytającego na właściwie ścieżki. Co tu dużo mówić, trzeba życzyć wszystkim tak nietuzinkowych pomysłów na okładki do książek!
    To, co niegdyś je rozdzielało, teraz może je połączyć już na zawsze. Bohaterki „Kręgu”, niczym dziewczyny z „Pretty Little Liars”, zaskakują swoimi decyzjami, choć może bardziej przeznaczeniem. Tak, jak lektura, stają się wzorcowym uosobieniem różnorodności, która została zawarta na stronicach książki. Mats Strandberg wraz z koleżanką- Sarą B. Elfgren, w niecodzienny sposób łączą w sobie zarówno elementy magii i grozy ulokowanych w pełnym dramatów życiu nastolatek rządzonych hormonami. Taka kompozycja niekoniecznie musi się udać, aczkolwiek pierwszy tom trylogii Engelsfors udowadnia, że pozory mylą!

Ocena: 4/6

Książkę przeczytałam dzięki Wydawnictwu Czarna Owca!

piątek, 7 września 2012

Książka #199. Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet, aut. Stieg Larsson

Tytuł oryginalny: Män som hatar kvinnor
Seria: Millenium #1
Gatunek: kryminał
Wydawca: Czarna Owca
Rok wydania: 2005 (USA), 2011 (Polska)
Projekt okładki: Jörgen Einéus
Tłumaczenie: Jolanta Kozak
ISBN 83-237-7554-081-9
Ilość stron: 640    Format: 135x210 mm


    Znany szwedzki dziennikarz, Stieg Larsson, zmarł zanim doczekał się premiery napisanej przez siebie trylogii, której to przyszło zostać bestsellerem. Seria kryminalna Millenium to nie tylko rewelacyjna lektura, ale też i ekranizacja filmowa, wpierw szwedzka, później i amerykańska (bo Ci to zawsze muszą wszystko przerobić pod swoje własne widzimisię). Otwiera ją tytuł „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet”, bo to właśnie od niej rozpoczęły się śledcze przygody Blomkvista i Salander.

     Mikael Blomkvist jest wydawcą i redaktorem magazynu „Millenium”. Jednakże z powodu zniesławienia jednego z gigantów gospodarczych zmuszony jest odsunąć się w cień i czekać na przejście burzy. W tym czasie zgłasza się do niego miliarder w podeszłym wieku Henrik Vanger z dość nietypową prośbą. Chce, aby dziennikarz pod pozorem pisania biografii jego rodu, tak naprawdę doszukał się prawdy o zniknięciu przed 40 laty jego ukochanej siostrzenicy- Harriet. Kiedy wydaje się, że szansa na powodzenie jest znikoma na horyzoncie pojawia się, uchodząca za niezrównoważoną, Lisabeth Salander.
    Pośród dzisiejszego wysypu lektur rodem z kryminalistyki brakuje rzeczywistych perełek. Można by powiedzieć, że „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” mógłby się zaklasyfikować do takich lektur, aczkolwiek czegoś tej książce brakuje. Oczywiście, mamy tutaj wielką tajemnicę, która będzie ciągnęła nas przez każdą kolejną stronę i wciągała nas w nieskończoność, tak, że będziemy chcieli skończyć całą lekturę w jedną noc. Oczywiście, wydarzenia, które stanowią podstawę dla fabuły są dość osobliwe, a tym samym niesamowicie fascynujące. Akcja szybko się nakręca, aby lada chwila zwolnić do zatrważająco nudnych obrotów. Nie mamy tutaj więc przeciążenia wrażeniami, czy też uczucia wymęczania nas zbędnymi dłużyznami.
    Autor przez swoją książkę prezentuje przede wszystkim zawiłość zawodu dziennikarza. Nie tylko zdobywanie przez niego materiałów do artykułów, ale też i konsekwencje jego własnej twórczości, o czym część współczesnych dziennikarzy zapomina, bądź zwyczajnie ignoruje. Głównie jednak skupia się na innym problemie, który zasadniczo przy każdym kolejnym rozdziale jest nam przypominany, mowa tutaj oczywiście o przemocy jaką kobiety doświadczają ze strony mężczyzn. Uwidocznione przez rewelacyjną kryminalną zagadkę zmyśloną przez Larssona w dość brutalny sposób wpija się w nasz umysł. Subtelnie liżąc temat wykorzystywania młodych ludzi przez ich opiekunów, ukazuje, że nikt nie może się czuć bezpieczny, nigdy. I jedynie bystrość umysłu może pomóc nam wyjść z tarapatów, a przyznać trzeba, że Salander z szokującą sprawnością się to udało.
     Były dziennikarz bardzo dobrze kreuje swoje postaci. Stosując podział fabuły na dwa oddzielne wątki- ten dotyczący Blomkvista i ten o Salander, daje możliwość bliższego rozpoznania tej dwójki bohaterów. Czyni to jednak na dwa zupełnie różne sposoby. Obojga poznajemy ze strony ich czynów, jednakże to właśnie na Lisabeth skupia się cała uwaga. Autor dokonuje psychologicznej analizy jej zachowań, w czasie, gdy przy Blomkviście prezentuje suche fakty. Nie mniej, postarał się, aby czytelnik zapoznał się zarówno z jedną, jak i drugą postacią, a tym samym poczuł z nimi więź emocjonalną.
    Stieg Larsson wydaje się takim szwedzkim Stephenem Kingiem, bowiem do pewnego momentu jego historia jest strasznie monotonna. Bardzo długo się rozkręca i gdyby nie brutalne opisy tortur, czy dziwacznych zachowań bohaterki, pewnie jeszcze dłuższej przyszłoby nam czekać na jakieś konkrety. Brutalności nam nie szczędzi, a opisy są bardzo szczegółowe. W jak największym stopniu stara się oddać nie tylko otoczenie, bohaterów, ale też i zawiłości gospodarki. To okazuje się być niezwykle męczące, w szczególności, że można byłoby to mocno ukrócić wyrzucając zbędne elementy, a i tak sens pozostałby ten sam. Autor napisał swoją książkę bardzo przystępnym językiem. Momentami zdarza mu się wtrącić angielskie zwroty, które momentami wypadają dość nienaturalnie i można nawet powiedzieć, że komicznie. Nie mniej, nie opiera treści na banałach. Sprawnie zbudowane przez niego dialogi są inteligentne i zarazem interesujące. Czyni to lekturę niesamowicie przystępną dla zwykłego odbiorcy.
     Tyle się człowiek nasłuchał o wspaniałościach tej lektury, że postawił sobie bardzo wysokie oczekiwania. Tym samym można powiedzieć, że czytadło od zmarłego pisarza to zwyczajnie przereklamowana książka, jakich wiele na dzisiejszym rynku, przynajmniej w moim mniemaniu. „Mężczyźni, którzy nienawidzą kobiet” to wstęp bardzo interesujący i jednocześnie wciągający. Czytelnik łapczywy jest na dalsze elementy układanki i złakniony jest rozwiązania wielkiej zagadki. Dzięki swobodnemu stylowi autora pozycja ta może znaleźć uznanie u każdego, czy to krytyka literackiego, czy człowieka, który kątem oka dostrzeże na półce księgarni dość wymyślną okładkę. 

Ocena: 5/6

piątek, 20 lipca 2012

Książka #179. Zły anioł, aut. Kenneth B. Andersen

Oryginalny tytuł: Ondskabens engel
Gatunek: fantasy
Wydawca: Jaguar
Rok wydania: 2011 (Dania), 2012 (Polska)
Projekt okładki: Piotr Cieśliński
Tłumaczenie: Frank Jaszuński
ISBN 978-83-7686-104-3
Ilość stron: 359     | Format: 135x200 mm
    Po trzech tomach wreszcie nadszedł wielki finał. Duński mistrz fantastyki, Kenneth B. Andersen kończy swoją serię powieści o nastoletnim chłopcu i jego piekielnych przygodach. W 2012 roku wydawnictwo Jaguar zaprezentowało swoim czytelnikom atrakcję nie z tej ziemi, a wydarzenie, na które oczekiwaliśmy w końcu stało się rzeczywistością wraz z czwartym i ostatnim tomem „Wielkiej wojny diabłów” o tytule „Zły anioł”.

     Filip Engell utknął wraz ze swoim kolegą Sorenem w Piekle. Nie ma zamiaru powracać do życia dopóki nie odnajdzie Satiny, która została porwana przez Aziela. Dowiedziawszy się prawdy o śmierci swojego ojca, chłopak w końcu zamienia się w diabła, ku uciesze Szatana. Pod nową postacią postanawia dostać się do nowego piekła rządzonego przez swojego wroga i odbić swoją ukochaną. Przy okazji poznaje plany przeciwnika i planowaną wojnę o tron i nowe Piekło
     Długo oczekiwany finał historii w końcu nadszedł. Przykro jest rozstawać się z bohaterami „Wielkiej wojny diabłów”, ale na szczęście robimy to w wielkim stylu. Pasjonujące wydarzenia rozgrywające się na stronicach „Złego anioła”nabierają rozpędu. Wydawałoby się, że chodzi tutaj jedynie o odbicie ukochanej z rąk tyrana. Jednakże nie brakuje tu też i wielkiego finału, prawdziwego łubudu. Niestety, autor nie poszedł na całość. Zupełnie jak w kolejnych finałach serialu „Supernatural” nie szaleje zbytnio z rozlewem krwi i nie pozwala do końca zatracić się w historii. Oczywiście, dochodzi do wielkiej bitwy, wielkiej wojny, która w końcu udowadnia sensowność nazwy dla całej serii. Jest jednakże dość ograniczona, a to trochę frustruje. Więcej uwagi poświęca się za to przygotowaniom do niej. Coraz większe zagadki, które ostatecznie zostają rozwiązane, przy okazji fascynując tokiem rozumowania bohaterów. Nie mniej skupiamy się bardziej na interpretacji założeń, mitów. „Zły anioł” ponownie ociera się o religijne podania i to tym razem nie tylko poprzez postaci, które przedstawia, ale historie, które przytacza. Kiedy wcześniejsze tomy ściśle trzymały się określonego tematu, jak śmierć, czy zło, wydaje się, że ostatni nie ma takiego wspólnego mianownika. Jednakże szybko zdamy sobie sprawę ze swojej pomyłki, bowiem tym razem chodzić będzie o człowieczeństwo. Dlatego też fabuła wspiera się historią o Raju, w którym pierwsi ludzie Adam i Ewa wykazali się niesubordynacją wobec Boga. Autor ciekawie przedstawił tę znaną przypowieść przełożoną na realia tejże książki. Tym samym zachęca czytelnika do rozmyślań nad wolną wolą ludzkości, a także nad ich czynami. Interesujące jest również drugie dno całej serii, który zaczyna być dla nas jasny dopiero przy końcu tego tomu. Przez cały czas nie chodziło jedynie o walkę ze złem, o walkę w imię miłości, czy przyjaźni. Okazało się, że najistotniejsza była tutaj strata młodego chłopca. Chłopca, któremu odebrano ojca, a który marzył o ostatnim spotkaniu z nim. Kiedy w końcu zdajemy sobie z tego sprawę, cała ta „Wielka wojna diabłów” zyskuje zupełnie innego wymiaru, a to czyni tytuł jednym z najlepszych z całej serii.
     Uznawany za mistrza fantastyki w Danii, Kenneth B. Andersen dotarł także i do Polski. Przez cztery tomy bardzo sprawnie prowadził fabułę przybliżając nam trochę religijnych założeń i ich interpretacji. Wszystko to zawsze idealnie wplatał do realiów swojej powieści, tym samym kusząc czytelnika. Bez przeszkód opisywał najgorsze ze scen, choć zdecydowanie je ułagadzał. Trochę denerwuje w finałowej części, że bał się zaryzykować prawdziwym Armageddonem, ale dobrze, że w ogóle udało mu się poruszyć ten motyw, bowiem idealnie wkomponował się w fabułę. Nie ryzykuje jednak, co jest dość rozsądne jako, że z pewnością chciał, aby powieść pozostała tytułem dla młodzieży. Aby czytelnicy mogli się bardziej utożsamiać z bohaterami Andersen prowadzi pierwszoosobową narrację w osobie Filipa. Dopiero teraz widzimy pewną niedogodność z tego płynącą, bowiem mamy ograniczone pole widzenia, w szczególności jak Engell postanawia stracić przytomność w środku rozgrywki. Denerwuje nas to, że wiele wydarzeń tym samym przemija nam niepostrzeżenie. Interesującym rozwiązaniem tego problemu po raz kolejny okazało się wprowadzenie Globusa Zła, w którym mogliśmy zobaczyć to co nas ominęło. Pisarz w bardzo ciekawy sposób zamyka całą historię. Nie mamy wrażenia niepełności. Wszystko jest tak jak być powinno. Lepszego zakończenia nie dałoby się wymyślić.
     Z okładki „Złego anioła” spogląda na nas Satina, a za nią... czyżby to był Filip? W żaden sposób nie tłumaczy to całościowej fabuły ostatniego tomu powieści. Książka dostarcza nam niesamowitych wrażeń. Zanosi nas na zupełnie inne wyżyny religijności. Wyciska łzy z oczu, trzyma w napięciu, ale przede wszystkim zmusza do refleksji nad własnymi uczynkami. Jednakże można było napisać o wiele bardziej emocjonujący finał. Choć Andersen próbuje wprowadzić czytelnika w popłoch i rozniecić przerażenie, to jednak nie ryzykuje, nie czyni z tego prawdziwego widowiska- a szkoda. Nie mniej, śmiało można powiedzieć, że ostatni tom z serii „Wielka wojna diabłów” jest całkiem dobry i stanowi idealne podsumowanie tego co dotychczas przeżyliśmy z Engellem i Szatanem. Aż trudno przyznać się do tego, że z żalem odkładamy książkę na półkę. W końcu... będziemy tęsknić!

Ocena: 5/6

Recenzja dla Anime-Games-World.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Książka #134. Śmierć w pigułce, aut. Kenneth B. Andersen

Oryginalny tytuł: Den forkerte død
Gatunek: fantasy
Wydawca: Jaguar
Rok wydania oryginału: 2009 (Dania), 2011 (Polska)
Projekt okładki: Piotr Cieśliński
Tłumaczenie: Frank Jaszuński
ISBN 978-83-7686-053-4
Ilość stron: 376  | Format: 145x205mm



     Duński mistrz fantastyki młodzieżowej, Kenneth B. Andersen, znów w natarciu. Po ogromnym sukcesie jaki zaliczyły pierwsze dwa tomy najnowszej diabelskiej serii, „Wielka Wojna Diabłów”, w końcu jesteśmy na półmetku. Po rozważania na temat zła i konieczności równowagi w świecie przyszedł czas na prawdziwe starcie tytanów podziemia. W trzecim tomie, „Śmierć w pigułce”, atmosfera się zagęszcza. Wojna pomiędzy diabłami zbliża się z każdym dniem coraz bardziej, a my podróżujemy po przeróżnych zaświatach w poszukiwaniu jednego z chłopców. Tak, niedoszły następca Lucyfera, Filip Engell, powraca!

    Mijają kolejne miesiące od kiedy Filip Engell powrócił z Piekła. Do tej pory wciąż nie użył pigułek przemiany, które jego przyjaciółka Satina podarowała mu na wypadek, gdyby ten zatęsknił za nią i zechciał wrócić wśród diabły. Chłopca męczą koszmary, w których, jego niegdysiejszy prześladowca, a teraz najlepszy przyjaciel- Søren, ginie w wypadku. Sen staje się prawdą, ale okazuje się, że winę za nią ponosi sam Filip, gdyż chłopak przez przypadek wziął jedną z pigułek przyjaciela. Chcąc ratować Sørena Filip podąża jego śladem po świecie umarłych. Niestety, nie ma go tam, gdzie każdy mógłby się go spodziewać. Filip wyrusza w podróż po innych krainach zmarłych, aby odnaleźć przyjaciela i przywrócić równowagę we wszechświecie, a towarzyszy mu Satina. W międzyczasie w Piekle zaognia się konflikt pomiędzy diabłami spowodowany decyzją Lucyfera o zakończeniu nieśmiertelnej egzystencji diabłów.
    Zazwyczaj jest tak, że im dalej zaczytujemy się w kolejnych tomach serii powieści zaczynamy już powoli nudzić się schematycznością i monotematycznością lektury. Zaskakujące jest więc to, że seria „Wielka Wojna Diabłów”zdecydowanie wyróżnia się na tym tle, bo i oczywiście, początek jest zazwyczaj taki sam, bo za każdym razem Filip musi kopnąć w kalendarz, żeby przybyć do Piekła, ale rozwój wydarzeń w treści za każdorazowo idzie w różnych kierunkach. „Śmierć w pigułce”to przede wszystkim zupełnie inna opowieść. Tutaj tematem przewodnim jest to, że śmierć można zawrzeć w maleńkiej pigułce. To ta sama pigułka jest sprawcą ogromnego zamieszania jakie wynika z tego, że to Søren ją połknął. Wszystko byłoby w porządku, gdyby ten oto koleżka myślał akurat o Piekle w czasie swojego umierania, no ale nie. Najwyraźniej myślał o niebieskich migdałach, gdyż Filip nie może go odnaleźć tam gdzie ewidentnie powinien trafić za swoje nieprzyjemne występki. I wtedy właśnie rozpoczyna się niesłychana przygoda, która nie kończy się na granicach Piekła. Jak wiadomo ile wierzeń, tyle przeróżnych krain umarłych. Tak więc Filip wyrusza do części z nich, oczywiście nie tylko tych dla potępieńców, ale i dla zbawionych. Usłyszymy tu między innymi o nordyckim Helu i Asgardzie, udamy się w podróż do otchłani mitologicznego Hadesu i Tartaru, ale przede wszystkim... odwiedzimy Niebo! Co może okazać się nie lada przygodą. W każdym z tych miejsc usłyszymy o niezwykłych osobach. Tym samym autor nawiązuje do mitologicznych postaci takich jak Syzyf, czy Herakles, ale też i o postaciach bardziej realnych, jak Astrid Lingren- twórczyni „Pippi Pończoszanki”. Trzeba to przyznać, że miło jest poczytać o osobach i postaciach, które znamy, o których słyszeliśmy kiedykolwiek. Gdyby tego było mało w Piekiełku rozpętuje się prawdziwe piekło. Dochodzi do zdrad, do odkrywania niesłychanych tajemnic, które skrywane są nie tylko w diabelskich kątach, ale i w niebiańskich chatkach. Umysł czytelnika próbuje był cały czas skupiony, gdyż stara się sam domyślić, któż to stoi za wielkim spiskiem. Przez to historia jest bardzo wciągająca, bo nie brak tutaj akcji, małego terroru, ale i odrobiny romansu. Ten tom zaskakuje, bowiem nikt nie spodziewałby się w jakich kierunkach mogą podążyć niektóre z wątków. No i przede wszystkim, kończy się zupełnie inaczej niż inne tomy, a to zapowiada nadejście czegoś bombowego!
     Autor po raz kolejny udowodnił, że całkowicie zasługuje na tytuł, który nadali mu światowi krytycy. Mówi się, że jest duńskim królem fantastyki i trudno się temu nadziwić. Przede wszystkim ma talent do budowania napięcia. W sprawny sposób prowadzi czytelnika przez kolejne wydarzenia nawet na moment nie tracąc skupienia. Chwila nieuwagi i każdy domyśliłby się o co chodzi, ale prawda jest taka, że tym sposobem trzyma nas w niepewności powodując, że gdy dochodzi do rozwiązania zagadki przeżywamy nagłe olśnienie! Oczywiście, co bardziej zawzięte umysły już pewnie w połowie opowieści wyłapią o co tu naprawdę chodzi. W dodatku, Kenneth B. Andersen, w genialny sposób rozwiązał problem połączenia kilku wizji piekła w jednym tomie. Jest to naprawdę godne podziwu. Niektórzy mogą mieć pewne odczucie przeładowania informacjami, aczkolwiek nic tak nie bawi jak wpadanie w kolejne tarapaty naszych bohaterów.
     O czym w zasadzie jest ta książka? Poprzednie tomy, miały w zasadzie coś do przekazania. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że „Śmierć w pigułce”nie ma nam nic do powiedzenia. Jednakże, gdy zastanowimy się bardziej zobaczymy przede wszystkim prezentację zupełnie różnych form piekielnych czy niebiańskich. Każdy z nas zastanawia się co nas spotka po śmierci. I choć teorii jest wiele to ja pozostaję wierna jednemu przekonaniu- Niebo, jako nasze najpiękniejsze chwile z życia pełne miłości, natomiast Piekło- najgorsze zbrodnie! Ponadto pokazuje się tutaj potęgę poświęcenia dla innego człowieka, dla przyjaciela, ale też i słuszność zachowywania równowagi w przyrodzie, gdy dochodzi do nieoczekiwanych i nieplanowanych zgonów.
     Tom „Śmierć w pigułce”zdecydowanie wyróżnia się na tle swoich poprzedników. Zadziwia przede wszystkim to, że trzyma poziom. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że jest minimalnie lepszy od poprzednich. W końcu wydarzenia nabierają rozpędu i akcja staje się bardziej dynamiczna. Nie skupiamy się jedynie na walce dobra ze złem, ale również na wątkach pobocznych, takich jak silne uczucia miłości. Porusza się tutaj istotne wydarzenia dla wiary chrześcijańskiej, jak chociażby przeszłość Adama i Ewy, czy postać samego Boga. Wszystko to w sposób niezwykle interesujący, lekki i zabawny. Z niecierpliwością wyczekuję finałowego tomu!

Ocena: 5/6

Za możliwość przeczytania i zrecenzowania kolejnego tomu tej diabelskiej powieści serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar oraz portalowi Sztukater, który mi go udostępnił. 









sobota, 21 stycznia 2012

Książka #84. Wyprawa Kon-Tiki, aut. Thor Heyerdahl

Tytuł oryginalny powieści: Kon-Tiki Ekspedisjonen
Tytuł oryginalny filmu: Kon-Tiki
Gatunek: reportaż, dokument, przygodowy
Wydawca: Mayfly
Rok wydania oryginału: 1948 (Norwegia), 2010 (Polska)
Zdjęcia: Kon-Tiki Museum Grafika: Agata Raczyńska
Tłumaczenie: Jerzy Pański
ISBN 978-83-929483-4-6
Ilość stron: 247  | Format: 135x191 mm 

    Znany na całym świecie podróżnik i odkrywca, Norweg z pochodzenia – Thor Heyerdahl, stał się wzorem dla wszystkich miłośników podróży, także tych morskich po jego wyprawie na tratwie Kon-Tiki po wodach Pacyfiku. Mając na celu obalenie powszechnej opinii o niemożności przebywania przez starożytnych sporych odległości na tratwach dokładnie spisał wszystkie szczegóły wyprawy, a książkę nadał tytuł „Wyprawa Kon-Tiki”. Swoją pracę uzupełnił także filmem dokumentalnym „Kon-Tiki”, który nakręcił wraz z towarzyszami podróży, a który w 1952 roku zdobył statuetkę Oscara za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny roku. Zarówno książka, jak i film, zostały wznowione dzięki Wydawnictwu Mayfly, i stały się jednym z wydań z cyklu 360o Człowiek na krawędzi.

    W kwietniu 1947 roku Thor Heyerdahl wyruszył w niezwykłą studniową podróż po Pacyfiku, chcąc udowodnić, że możliwe jest przebycie szlaku z Peru na Polinezję, jedynie dzięki pomyślnemu wiatrowi i prądowi morskiemu. Zebrał załogę, zebrał fundusze, udało mu się zdobyć także pnie balsy, które były idealnym i jednocześnie jedynym tworzywem, z którego można było stworzyć tratwę i przeżyć wyprawę. Nie obywało się bez licznych problemów, ale ostatecznie tratwa ochrzczona imieniem „Kon-Tiki” wyruszyła z podróż po niezbadanych wodach oceanu Spokojnego.
    Książka „Wyprawa Kon-Tiki” jest dość osobliwym zapisem z podróży szóstki żądnych przygód naukowców. Bez problemów dołączyli oni do Heyerdahla zaintrygowani możliwością przeżycia niesamowitych wrażeń na morzu. Zasadniczo można podzielić ją na cztery części, choć sam film ma ich jedynie trzy. Pierwsza z nich to wprowadzenie do całej podróży.  Heyerdahl serwuje nam kilka historycznych informacji na temat samego Kon-Tiki, aby wprowadzić i uzasadnić wybór właśnie jego imienia na nazwę tratwy. Przez całą książkę pojawiają się różnego rodzaju wstawki historyczne. Autor nie omieszka zapoznać czytelnika z historią mijanych przez nich Wysp Wielkanocnych, a także historii powstania wspaniałych rzeźb, które można tam podziwiać. Tego w filmie nie ma, co jest w pełni zrozumiałe. 
W dalszej części mamy przygotowania do wyprawy, czyli przede wszystkim problemy wynikające z pozyskaniem funduszy, czy też zdobyciem pni balsy. Samo zdobycie załogi okazało się nie tak trudne, choć jak się okazało później nabycie pozostałych aktywów także obyło się bez większego bólu, gdyż wszyscy chcieli mieć swój udział w tej niezwykłej wyprawie. W filmie natomiast, pozbawiono widza zbędnych elementów. Tutaj wszystko przebiegało bezproblemowo, a sam Heyerdahl wydawał się zapomnieć o tych szczegółach. 
Ostatecznie dochodzi do wypłynięcia tratwy, choć i tutaj nie obyło się bez kłopotów, kiedy pozostawiono na lądzie część załogi. Umiejętność komunikacji z innymi okazała się być tutaj bezcenna, choć i o tym nie wspomniano w filmie. Dla wyprawy były to ciężkie chwile, aczkolwiek czytającemu uśmiech wypełza na usta. Później wszystko jednak idzie, względnie, bezproblemowo. Bohaterowie tej ekspedycji relaksowali się na swojej tratwie i nie musieli zbytnio walczyć o przetrwanie, bo jak się okazało nie tylko mieli czym gasić pragnienie- pomimo stęchłej wody, ale też i zaspokajać głód. Ryb tam mieli pod dostatkiem, co okazało się koić i jedno i drugie. Przez całą tą wyprawę z pewnością wiele się nauczyli. Obserwowali niezwykłe morskie stworzenia, a także próbowali ich. Od planktonu, po rekiny, czy koryfeny- będących odmianą delfinów. Dzięki produkcji filmowej możemy zobaczyć je na własne oczy i chyba nic tak nie przerażało jak wieloryby, czy gigantyczne rekiny wielorybie. W filmie pozbawiono nas jednak elementów, które mroziły krew w żyłach, ale nie ma się czemu dziwić, bowiem trudno, żeby odkrywcy mieli możliwość kręcenia filmu, kiedy zmagali się ze sztormami, zwalistymi falami przy rafie koralowej wyspy Raroia, czy choćby pomyśleli o tym, kiedy jeden ze współtowarzyszy wylądował za burtą. Dlatego też, z punktu widzenia filmu wszystko wyglądało dość spokojnie. Dopiero kiedy zagłębiamy się w lekturę odkryjemy z jakimi problemami musieli zmagać się Norwegowie zanim dotarli do docelowego punktu, będącego ostatnią częścią ich podróży.
    Heyerdahl przede wszystkim postarał się o to, aby jego reportaż z wyprawy był pełny. Opisywał nie tylko wszelkie wydarzenia, które rozgrywały się na pokładzie. Część z nich prezentowana była w formie zapisów z dziennika pokładowego. Nie zabrakło tutaj także historycznych odniesień do pożywienia, czy też mijanych miejsc. Szczegółowo opisywał otoczenie- lazur wody, gwieździste niebo, czy okropność niektórych ze stworzeń morskich. Oczywiście, tego wszystkiego nie zobaczymy w filmie, przynajmniej nie tak wyraźnie, bowiem nakręcony on został jeszcze w okresie przedwojennym, a to czyni film nie tylko czarno-białym, ale i dość ograniczonym. Nie zarejestrowano tutaj żadnych rozmów- wyjątkiem jest tylko przygrywanie na gitarce, aczkolwiek Heyerdahl stara się na bieżąco wszystko opisywać. Niestety, napisy do filmu nie są zbyt dobrze zsynchronizowane, albo za późno się pojawiają, albo za szybko znikają. W dobie kiedy angielski powinni znać wszyscy, zdarzają się jednak wyjątki. I choć dla mnie było to względnie zrozumiałe, to dla moich towarzyszy w oglądaniu nieszczególnie. Wszystko wynagradzać powinna muzyka Sune Waldimira, i w niektórych momentach naprawdę tak jest. Momentami to ona sygnalizuje nam nadejście niebezpieczeństwa, czy też ukazuje jak beztroskie mają życie na pokładzie tratwy podróżnicy. Jednakże kiedy przychodzi do momentu, w którym bohaterowie lądują na Tahiti i wyskakują dziewczyny tańczące hula, ścieżkę dźwiękową można było sobie darować i pozostawić jedynie możliwość słuchania wspaniałej lokalnej muzyki. 
    Czytając „Wyprawę Kon-Tiki” ma się wrażenie, że Heyerdahl zna się na tym co robi. Nie wyruszył w wyprawę nieprzygotowany, aczkolwiek już wcześniej miał podobne doświadczenia więc tym razem wiedział co robić. Udało mu się przede wszystkim obalić mity, a także przeświadczenia naukowców, którzy wróżyli niepowodzenie tej misji. Dzięki swoim rozbudowanym opisom udało mu się przenieść czytelnika na pokład Kon-Tiki. Z kolei swoim filmem, którym nakręcił wraz z pozostałą częścią załogi, udało mu się po części zaprezentować kolejne elementy wyprawy. Brakuje w nim wielu elementów, ale jeżeli ktoś chce się z nimi zapoznać, zawsze może sięgnąć do książki. Operowanie kamerą na otwartym morzu nie należało do najłatwiejszych, w szczególności, że tak łatwo było o uszkodzenie sprzętu z powodu zalania. Okazuje się jednak, że Heyerdahl stał się inspiracją dla wielu podróżników, także dla Polaków, którzy już teraz planują powtórzyć sukces Norwega. 

Ocena książki: 4/6
Ocena filmu: 7/10

Ocena ogólna: 7/10

Książkę przeczytałam, a film obejrzałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mayfly, a także portalu Sztukater, który mi je udostępnił.

piątek, 30 grudnia 2011

Książka #71. Kostka śmierci, aut. Kenneth B. Andersen

Oryginalny tytuł: Dødens terning
Cykl: Wielka Wojna Diabłów. Księga 2
Gatunek: fantasy młodzieżowe
Wydawca: Jaguar
Rok wydania oryginału: 2007 (Dania), 2011 (Polska)
Projekt graficzny serii i okładki: Piotr Cieśliński
Tłumaczenie: Frank Jaszuński
ISBN 978-83-7686-052-7
Ilość stron: 376  | Format: 135x200 mm



     „Kostka Śmierci” to drugi tom z serii „Wielka wojna diabłów”, która wyszła spod pióra duńskiego pisarza specjalizującego się w tworzeniu powieści fantastycznych – Kenneth B. Andersen. Z pewnością niewielu spodziewało się, że powieść „Uczeń Diabła”, która dała początek serii tak wstrząśnie światem młodych czytelników. Historia spotkała się z takim entuzjazmem, że, w zasadzie, można było spodziewać się podobnego sukcesu przy kontynuacji, a opowieść o młodym chłopcu, który pomaga diabłom ma potencjał na jeszcze wiele, równie fascynujących tomów.

     Mija dłuższy czas, od kiedy Filip Engell powrócił z Piekła po uratowaniu Diabła. Teraz próbuje odnaleźć się wśród ludzi, choć pozostały mu nawyki po tym jak paradował po Piekle będąc jednym z diabłów. Bardzo tęskni za ciemnością, ale również za Satiną, którą pozostawił w piekielnym otoczeniu. Jego tęsknotę potęguje również to, że od dłuższego czasu, jego przyjaciółka, nie kusi go już do robienia złych uczynków. Jednakże już wkrótce Filip znowu umiera, aby powrócić pod Bramę Piekła. Tym razem pomagać będzie samej Śmierci w odzyskaniu ważnego przedmiotu decydującego o ludzkim losie na Ziemi – Kostki śmierci. W nowej misji towarzyszy my nie kto inny, jak urocza diablica- Satina.
    Kenneth B. Andersen ponownie zsyła czytelnika w piekielne czeluści. Tym razem fabuła krążyć będzie wokół Śmierci- bardziej i mniej dosłownie. Bowiem centrum wydarzeń nie będzie stanowiła tylko osoba Śmierci, czyli Mortimera, ale także śmierć w takim znaczeniu jaki wszyscy rozumieją. Brak Kostki, którą rzuca Mortimer, aby wyznaczyć liczbę lat ile żyć będzie każdy z ludzi oznacza nieśmiertelność dla ludzkości. Filip będzie musiał położyć temu kres, ponownie wypełniając przysługę dla diabłów. Niestety, walka o przyszłość Ziemi i dobrego honoru Śmierci przybierze osobisty charakter, kiedy młody chłopiec dostrzeże coś co nie było przeznaczone dla jego oczu- klepsydrę jednej z bliskich mu osób. Przyjdzie mu walczyć o własne szczęście, czując przy tym nie lada presję. Sprawa z góry wydaje się skazana na klęskę, bowiem wraz z Satiną nie mogą natrafić na żaden trop. Na drodze stawać będzie im wiele przeciwności, które często będą oddziaływały z niekorzyścią dla ich psychiki. Filip ponownie będzie musiał mierzyć się z uczuciem utraty ojca, kiedy potępieńcom przyjdzie bawić się jego emocjami. Dodatkowo będzie musiał stanąć przed dobrą i złą sławą, bo, jakby nie było, przy poprzedniej wizycie uratował samego Diabła od rychłej zguby. Jego wyczyn spotkał się z uznaniem diabłów wspierających Pana Ciemności. Z tego też powodu postawiono Filipowi pomnik, aby uczcić ten wyczyn. Jednakże Ci, którzy woleliby widzieć Diabła martwego z pewną satysfakcją wykazują swoją niechęć dewastując pomnik. Piekło zostało podzielone i to wszystko za sprawą Filipa. Młody chłopiec nie spodziewa się jednak, że zadanie, które teraz wykonuje nie tylko odmieni życie na Ziemi, ale również w Piekle, co po raz kolejny podzieli mieszkańców tego miejsca i z pewnością przysporzy chłopcu oraz Diabłu groźnych przeciwników.
     W drugim tomie o tytule „Kostka Śmierci” Kenneth B. Andersen po raz kolejny stara się udobruchać diabły. Próbuje zmienić przekonanie o ich podłości, co przypomina tą samą strategię, którą stosują pisarki tworząc nowe historie o wampirach. Andersen stawia na demony, które tak samo jak poprzednio okazują się być potrzebne społeczeństwu. Jednakże kiedy „Uczeń Diabła” skupiał się na wywlekaniu na wierzch niezbędności zła, tak „Kostka Śmierci” skupia się wokół potrzeby śmierci. Śmierci, która dotyczy nie tylko ludzi, ale również i diabłów. Tym samym autor stara się w dość makabryczny sposób zaprezentować potrzebę Śmierci, ewidentnie negując nieśmiertelność. Robi to w bardzo prosty sposób, bo przecież jego twórczość skierowana jest do młodszych czytelników. Prostym językiem ma zamiar docierać do każdego z nich. Dla ubarwienia swojej opowieści autor wprowadza kilka niezwykłych postaci, które stara się opisać w bardzo precyzyjny sposób, w szczególności, gdy są one istotne dla dalszego rozwoju fabuły. W końcu poznajemy konia Śmierci, którego za nic nie chcielibyśmy spotkać w normalnym świecie. Nie są to widoki przyjemne dla ludzkiego oka, wobec czego można trochę nagiąć naszą wyobraźnię, bądź po prostu ominąć te opisy. Jednakże w tym tkwi cały urok tej powieści. To przecież historia o Piekle, a tam nie zobaczymy różnorodnych kwiatów, czy pluszowych misiów, a może jednak? Styl pisania Andersena z pewnością potrafi uprzyjemnić nawet najcięższe fragmenty, bowiem przez jego powieść przechodzi się bardzo szybko i płynnie.
    Seria „Wielka wojna diabłów” jest jedyna w swoim rodzaju także ze względu na okładki. Zdecydowanie odróżniają się one od tych z oryginalnych wydań powieści. W polskim wydaniu na okładce każdej powieści z tej serii dominuje czerń. To ona stanowi tło dla wszystkiego co się na niej znajduje. „Uczeń Diabła” utrzymany był w czerwonej kolorystyce, natomiast „Kostka Śmierci” zaatakowana została przez zieleń i różne jej odcienie. Na frontowej okładce zobaczymy głowę staruszka z przepaską na oczach, a nad nim kosa ponurego żniwiarza. Pod nią dostrzec można dwie kostki na planszy do gier choć wiadome jest, że Kostka Śmierci to nie byle jaka kostka, tylko kostka składająca się z płaszczyzn od 1 do 100 lat. Nie mniej przedstawia się to w formie gry, czym w rzeczywistości jest. Z pewnością okładka przykuwa uwagę czytelnika. Widząc ją, od razu na myśl przychodzi pierwszy tom serii, gdyż jej wygląd idealnie łączy się z wyglądem poprzedniej okładki.
    „Kostka Śmierci” to dopiero drugi tom z serii „Wielka wojna diabłów”. Sądząc po historii spodziewać można się wielu jej kontynuacji. Wszystko zależne jest od poziomu jaki będą trzymać kolejne tomy. Sądząc po „Kostce Śmierci” nie ma czego się obawiać, gdyż powieść jest równie fascynująca i po raz kolejny Kenneth B. Andersen pisze o dość istotnych rzeczach. Co prawda kiedyś te potrzeby się skończą, zobaczymy co wówczas zrobi autor. Choćby dla samej tej ciekawości warto jest śledzić dalsze przygody Filipa Engella, a przy okazji można skorzystać z bardzo dobrej rozrywki, którą serwuje autor, pełnej makabry, emocji, ale też i humoru. 

Ocena: 5/6

Gorąco dziękuję Wydawnictwu Jaguar za możliwość przeczytania tej książki i jej zrecenzowania, a także portalowi Sztukater za jej udostępnienie.





wtorek, 22 listopada 2011

Książka #50. Uczeń Diabła, aut. Kenneth B. Andersen


Oryginalny tytuł: Diœvelens lœrling
Cykl: Wielka Wojna Diabłów. Księga 1
Gatunek: fantasy młodzieżowe
Wydawca: Jaguar
Rok wydania oryginału: 2009
Rok wydania w Polsce: 2011
Projekt graficzny serii i okładki: Piotr Cieśliński
Tłumaczenie: Frank Jaszuński
Redakcja: Julia Holewińska
Korekta: Zespół
ISBN 978-83-7686-044-2
Ilość stron: 368
Format: 135x200 mm

     Wszyscy z pewnością pamiętają twórczość jednego z duńskich pisarzy, autora jednych z piękniejszych bajek z XIX wieku – Hansa Christiana Andersena. W 2011 roku rynek duńskiej literatury młodzieżowej i dziecięcej należy do Kennetha B. Andersena, który karierę zawodową rozpoczynał jako nauczyciel. Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, że najwyraźniej minął się z powołaniem i postanowił inaczej wspomagać dzieciaki pisząc dla nich fascynujące powieści. Tym też sposobem w 2008 roku na półkach księgarni ukazała się jego niezwykła powieść o tytule „Uczeń Diabła”, która dała początek bestsellerowej serii „Wielka Wojna Diabłów”. Książka doczekała się także wyróżnienia ze strony Duńskiego Ministerstwa Kultury i Związku Bibliotekarzy oraz dziecięcego i młodzieżowego oddziału Denmark Radio, który uhonorował autora nagrodą Orla.

     Filip Engell jest wzorowym chłopcem, któremu problemy sprawia prześladujący go w szkole Søren. Pewnego dnia dochodzi do tragicznego wypadku, kiedy to kolega wpycha go pod koła nadjeżdżającego samochodu. Filip ginie na miejscu. Jednakże za swoje wzorowe zachowanie nie trafia do Nieba, tak jak zawsze myślał, a do Piekła. Na miejscu okazuje się, że ma on zostać następcą Diabła w rządzeniu Piekłem i złymi uczynkami na Ziemi. Niestety, zachodzi straszliwa pomyłka, gdyż to nie anielski Filip miał zginąć podczas wypadku, a jego kolega, ucieleśnienie wszelkiego zła- Søren. Lucyfer nie ma jednak innego wyjścia, to właśnie Filip musi przygotować się do objęcia piekielnego tronu, gdyż on sam jest umierający. Pomaga mu w tym wierny sługa Lucyfera- Lucyfaks, który zrobi wszystko, aby wykrzesać ze wzorowego chłopca diabelską iskrę. Pomiędzy ćwiczeniami w byciu złym Filip poznaje przepiękną diablicę, imieniem Satina, która pomaga mu w rozwikłaniu zagadki pogarszającego się zdrowia Diabła.

     Czytając literaturę młodzieżową można natknąć się na najróżniejsze tematy. Większość z nich krąży wokół zmiany z natury złego bohatera, na istotę pozytywną. Taka sytuacja zdarzała się przy książkach o wampirach, powieściach o wilkołakach, a teraz do tego grona dołączyły też publikacje o demonach i diabłach. W „Uczeń Diabła” sytuacja jest dodatkowo niezwykła, bo cała historia zaczyna się od niesłusznego pojawienia się Filipa na piekielnych ziemiach, no a potem akcja nabiera tempa. Podczas tej lektury czytelnik nie ma chwili wytchnienia. Podchodzi do niej dość sceptycznie, jednakże, gdy będzie gdzieś na około 50 stronie to książka pochłonie go bez końca. Mamy tutaj intrygę, a także wielką zagadkę wymagającej rozwikłania, a której wyjaśnienie będzie co najmniej zakręcone. Dodatkowo będziemy towarzyszyć młodemu Filipowi na drodze do bycia złym. Obfitować to będzie w liczne testy i ćwiczenia, którym ten młody człowiek zostanie poddany. W niektórych momentach książka nabiera trochę romantycznego zabarwienia, ale na szczęście autor nie poszedł dalej w tym kierunku. Zatem o czym jest w ogóle „Uczeń Diabła”? Przede wszystkim o byciu złym w dobry sposób. Kenneth B. Andersen próbuje uzmysłowić każdemu czytającemu dlaczego zło jest istotnym elementem ludzkości. Ze względu na tematykę powieści pojawiają się liczne nawiązania do Biblii, do historii, które zna każdy chrześcijanin.
     Kenneth B. Andersen wprowadza w swojej powieści narrację trzecioosobową. Ten sposób prezentowania treści dał mu szansę zaprezentowania wydarzenia rozgrywające się w Piekle z różnych perspektyw. Jednakże Andersen postanowił skupić się jedynie na Filipie Engellu. To na nim koncentruje swoją uwagę i stara się nie rozpraszać czytelnika poprzez zmianę punktu widzenia na innego bohatera drugorzędnego. Dzięki temu bardzo dobre kreuje swoje postacie, ponieważ jako obserwator ma ogromną wiedzę na temat bohaterów i potrafi bez problemu wniknąć w ich emocje. Jedyne co można by zarzucić samej fabule to zrobienie z Diabła kogoś miłego. To zupełnie taka sama sytuacja, jak w powieściach„Zmierzch”, gdzie oswaja się wampiry. Tutaj poznajemy bardziej ludzką stronę Diabła, który nie tylko staje się umierający, ale może także przekazać piękne uczucia, niejednokrotnie wzruszające. Czytelnik dziwnie się z tym czuje, ale przecież to tylko książka, a nie rzeczywistość. Andersen tworzy także bardzo szczegółowe opisy, niekiedy wydaje się, że aż nadto, gdy objawia nam się przed oczami wizerunek kota obdartego ze skóry. Nie mniej okazuje się, że autor zna się na rzeczy i dzięki umiejętnie dobranemu słownictwu potrafi stworzyć niesamowity piekielny świat, który mógłby urzec każdego.
     Do publikacji w Polsce serii Kennetha B. Andersena prawa wykupiło Wydawnictwo Jaguar, którego domeną jest fantastyczna literatura młodzieżowa. Książka, co prawda, przyszła do Polski trzy lata po światowej premierze, ale nie jest to coś nad czym można ubolewać, a wręcz przeciwnie trzeba się cieszyć, że w ogóle się pojawiła. Okładka frontowa powieści trafnie oddaje jej charakter. Całość utrzymana jest w diabelskiej kolorystyce, gdyż mamy tutaj i czernie i czerwienie, a wykorzystana czcionka na okładce także mogłaby naśladować satanistyczne bazgroły. Na pierwszy plan wysuwa się tutaj diabelska głowa, która, fakt, przeraża. Obok stoi sobie zupełnie niepozorny młodzieniec, na którego koszulce odczytamy „King of Hell”, czyli „Król Piekła”. Od razu daje to czytelnikowi znak, o czym będzie czytał. Tylna okładka także przykuwa wzrok. Opis powieści zaprezentowany został niczym na cyrografie. Jedyne czego mu brakuje to naszego podpisu krwią. Z pewnością jest to oprawa, która przykuwać będzie wzrok każdego przechodzącego w pobliżu.
     Wielka Wojna Diabłów. Uczeń Diabła” to niespodziewanie ciekawa książka. Być może niewielu, spoglądając na nią, mogłoby się domyśleć, że powieść ta pochłonie ich bez reszty, ale tak się właśnie dzieje. Z początku tylko intryguje, ale kiedy akcja rozpoczyna się na dobre, i Filip trafia do Piekła, ani na chwilę nie zwalnia. Nie brakuje jej humoru, ani młodzieńczej swobody. Ma też w sobie pewną świeżość koncepcyjną, gdyż trudno byłoby spotkać podobną powieść w dzisiejszych czasach. Nie mniej, schematy pozostały, ale kierunek, w którym podąża fabuła jest bardzo obiecujący. Trudno będzie nie wyczekiwać w niecierpliwości na kolejny tom tej serii. Bowiem ma ona potencjał, ma wspaniałe postacie i przede wszystkim genialną ideę, która będzie jej przyświecać. Z pewnością prezentuje zło w dobrym świetle, ale przecież prawdziwie zostało napisane, że dobro nie może istnieć bez zła.


Ocena: 6/6 

Za książkę serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar, a także portalowi Sztukater za jej udostępnienie.