NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą izolacja. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą izolacja. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 14 grudnia 2010

726. Dystrykt 9, reż. Neil Blomkamp

Oryginalny tytuł: District 9
Reżyseria: Neil Blomkamp  
Scenariusz: Neil Blomkamp, Terri Tatchell  
Zdjęcia: Trent Opaloch  
Muzyka: Clinton Shorter  
Kraj: USA / Kanada / Nowa Zelandia / RPA
Gatunek: Sci-Fi / Dramat  
Premiera światowa: 13 sierpnia 2009  
Premiera polska: 09 października 2009  
Obsada: Sharlto Copley, Nathalie Boltt, Sylvaine Strike, John Sumner, William Allen Young, Jed Brophy 


    Pochodzący z Johannesburga w RPA Neill Blomkamp w 2005 stworzył film krótkometrażowy opowiadający o przybyszach z kosmosu zmuszonych pozostać na Ziemi przez uszkodzony statek matkę. Filmik ten przeszedł do historii bez większego echa. Wystarczyło jednak czterech lat, a także nazwiska znanego reżysera Petera Jacksona jako producenta filmu, aby powstał „Dystrykt 9”, który każdy pragnie obejrzeć, a przynajmniej większość – w szczególności jeżeli mówić o mężczyznach. Biorąc jednak pod uwagę mój sentyment do uroczych obcych istot, nie powinno dziwić, że i ja postanowiłam obejrzeć ten film, a teraz z chęcią przedstawiam moje własne zdanie na jego temat.
     Ponad 20 lat temu w Johannesburgu wylądował, a właściwie zawisł w powietrzu statek kosmitów przynosząc ze sobą milion kosmitów, w budowie przypominających krewetki. Obcy byli wygłodzeni i pochorowani, dlatego też stworzono dla nich specjalne miejsce na Ziemi, w którym mogli rozpocząć życie. Nazwano to miejsce dystryktem 9. Rząd jednak zdaje sobie sprawę z tego, że obcy nie mogą opuścić naszej planety i w związku z tym chce przenieść obozowisko w inne, odleglejsze miejsce. Dlatego też wysyłają przedstawiciela MNU – Wikusa Van De Merwe`a (Sharlto Copley), który ma każdemu z kosmitów wręczyć nakaz eksmisji, a także przeszukać każdy slums w poszukiwaniu nielegalnej kosmicznej broni. Podczas wizyty u jednego z nich Wikus rekwiruje dziwną tubę, która przypadkowo opryskuje go dziwnym płynem. W ciągu kilku godzin zaczynają dziać się z nim dziwne rzeczy i z przerażeniem stwierdza, że staje się jednym z obcych. Nie wie jednak, że to dopiero początek jego problemów, bowiem wojsko ma zamiar wykonywać na nim eksperymenty, żeby w końcu uruchomić broń pochodzącą od obcych. Wikus będzie musiał ukrywać się w dystrykcie 9 i z pomocą nowego krewetkowego przyjaciela imieniem Christopher walczyć o własne, normalne życie. 
    Kiedy pierwszy raz usłyszałam o tym filmie pomyślałam: „o co tyle szumu?”. Widziałam ciekawe plakaty, czytałam mniej ciekawe opisy, aż w końcu podczas seansu jednego z najlepszych filmów roku 2009 zobaczyłam zwiastun „Dystryktu 9”. Wiedziałam, że muszę go zobaczyć, no i zobaczyłam. Byłam zaskoczona, ponieważ nie był to film jakiego się spodziewałam. Nie ma wielkiej walki Ziemian z kosmitami, nie ma jakichś nie wiadomo jakich efektów specjalnych, poza tym jest to film nakręcony w mój ulubiony sposób, czyli z punktu widzenia kamerzysty, ale też nie do końca. Trochę dramatu, trochę akcji, a w tle historia niczym z filmu science fiction. W sumie daje nam to bardzo ciekawy film, który ogląda się… może nie przyjemnie, ale w skupieniu.
    Zdecydowanie jest to film wyróżniający się na tle innych filmów. Ma ciekawy scenariusz, który momentami jest przewidywalny, no ale nie o to w tym wszystkim chodzi, bo jakby się skupić to wszystko idzie w każdym filmie przewidzieć. Z początku właściwie nie wiadomo o czym konkretnie będzie ten film, bo przecież fabuła musi się na czymś skupić, a tak to było to o wszystkim i o niczym. Oczywiście do momentu wizyty u znajomego Christophera. Wtedy wiadomo już wokół czego będzie biegła akcja, ale też nie do końca, ponieważ film ma drugie dno, czyli kosmitów. Na dodatek jest to historia niezwykle dramatyczna. Wewnętrzne dylematy głównego bohatera, jak dla mnie, są dość irytujące, ale nie zmienia to faktu, że wzruszał mnie. Bardziej jednak obchodził mnie los obcych, bo to oni byli w tym wszystkim najbardziej poszkodowani.
    Prawdziwa jazda zaczęła się dopiero w drugiej połowie filmu, kiedy to Christopher postanawia pomóc Wikusowi. Wtedy udają się w pewne miejsce i tam ma miejsce prawdziwa jatka. Widzimy wtedy co może ta broń pochodząca od obcych, ale nie wiedząc czemu widok rozpryskujących się ciał bardzo mnie bawił (czy ja nie mam serca?!). Najbardziej podobała mi się jednak ostateczna walka kiedy to Wikus odnajduje robota. Wtedy dopiero zaczyna się dziać i, naprawdę, aż miło jest popatrzeć – no może nie zawsze. W tym momencie także nie obyło się bez śmiechu. Jedna scena tak nas rozbawiła z moim chłopakiem, że musieliśmy aż przewinąć film i zobaczyć to jeszcze raz. Tak jakbyście oglądając nie wiedzieli o jakiej scenie mówię to wam podpowiem – świnia. Efektowna akcja nie obyła by się bez efektów specjalnych. Przecież nie każde wyrzucenie granatu kończy się tak spektakularną eksplozją. Pozostając w temacie efektywności to obcy byli naprawdę fascynujący. Idealnie dopracowani wyglądali zupełnie jakby byli prawdziwi. Wspaniałe.
    Film w ogóle jest nakręcony w raczej nietypowy sposób. Z początku właściwie widzimy same wywiady, które opowiadają historię obcych przybyłych na naszą planetę. Z początku wydaje się być to nudne, ale jakiś sens w tym jest. Poza tym uwielbiam takie filmy kręcone jakby kamerą amatorską, ale też nie do końca. Po prostu kamera nie jest tutaj sztywna, tak jak w większości filmów, tylko elastyczna i zależna jak gdyby od operatora. Daje to ciekawy efekt, co jest kolejnym atutem tego filmu.
    Trafnym posunięciem okazało się także zatrudnienie mało znanych i doświadczonych aktorów. W końcu główna rola przypadła w udziale Sharlto`wi Copley`owi, który występował tylko i wyłącznie w filmach Blomkampa. Jak się okazuje Sharlto poradził sobie znakomicie w tej roli. Widz jednocześnie go nie cierpi, ale z drugiej strony darzy odrobiną sympatii. Zdecydowanie się mu współczuje, bo przecież jak można zachować się inaczej w podobnej sytuacji. Ogólnie to nawet się spisał, w szczególności, że improwizował wszystkie swoje kwestie, w związku z czym był w 100% naturalny. W filmie wystąpili także: Nathalie Boltt jako Sarah Livingstone, Sylvaine Strike jako dr Katrina McKenzie, Jed Brophy jako James Hope i wielu innych.
    Metoda jaką nakręcono ten film sprawia, że staje się on bardziej naturalny. Przez to lepiej trafia do widza i na dłużej pozostaje w pamięci. Podczas seansu doznać możemy wiele skrajnych emocji, od sympatii poprzez współczucie, na nienawiści kończąc. Można nawet się pośmiać, można także się pozachwycać – w szczególności formą. Pomimo całej swojej przewidywalności dostajemy bardzo interesujące zakończenie. Dlatego też, z całą pewnością, jest to film wyjątkowy. Pewne jest także, że nie każdemu się spodoba, bo o gustach się nie dyskutuje. Uważam jednak, że warto obejrzeć ten film, bo jest to na pewien sposób coś nowego. Kto wie, może się Wam spodoba.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

703. [Rec] 2, reż. Jaume Balaguero, Paco Plaza

Seria: [Rec]
Reżyseria: Jaume Balaguero, Paco Plaza
Scenariusz: Jaume Balaguero, Paco Plaza, Manu Diez
Zdjęcia: Pablo Rosso
Kraj: Hiszpania 
Gatunek: Horror  
Premiera światowa: 02 września 2009 
Premiera polska: 06 listopada 2009 
Obsada: Alejandro Casaseca, Manuela Velasco, Pablo Rosso, Javier Botet, Pep Molina, Oscar Zafra, Pau Poch, Alex Batllori 

    Świat horroru należy teraz do Europejczyków. Pokazali już nie raz, że potrafią robić dobre, ale przede wszystkim przerażające horrory. Przykładem tego jest film „Rec” w reżyserii Jaume Balaguero i Paco Plaza, który okazał się być przebojem 2007 roku, pomimo tego, że w Polsce pojawił się rok później. Dwa lata po premierze film doczekał się kontynuacji – nie tak dalekiej, która jest jedynie nieznacznie gorsza od swojego poprzednika. 
    Mijają 2 godziny od kiedy w jednym z budynków mieszkalnych w Hiszpanii wybuchła dziwna epidemia. Na miejsce przybywa oddział antyterrorystyczny GEO, który ma wprowadzić do budynku przedstawiciela ministerstwa zdrowia. Kiedy wchodzą do budynku odnajdują masę krwi. Ich celem jest dotarcie na poddasze, gdzie rozpoczęła się ta epidemia i zdobycie próbki krwi pierwszego pacjenta, co pomoże wynaleźć antidotum. Kiedy zostają zaatakowani okazuje się, że osoba z ministerstwa nie jest tym za kogo się podaje i zdecydowanie wie więcej niż mówi swoich ochroniarzom. Okazuje się, że jest on księdzem, a epidemia ta nie ma podłoża medycznego, a bardziej religijne, bowiem osoby zarażone są tak naprawdę opętane przez demony. Niestety, próbka ulega zniszczeniu, a ksiądz nie ma zamiaru wyjść z budynku dopóki takiej nie uzyska. Dlatego też ma zamiar schwytać pacjenta zero i zdobyć ją bezpośrednio od niego, może to być jednak trudne, gdyż w całym budynku aż roi się od zarażonych, a antyterrorystów coraz szybciej ubywa. Z pomocą przychodzi jedna z ocalałych – Angela Vidal (Manuela Velasco), dziennikarka, która kilka godzin wcześniej towarzyszyła strażakom podczas swojego programu.
    Po wrażeniach wciąż odczuwalnych po pierwszym filmie nie miałam ochoty siadać do kontynuacji. Jednakże nie mając czego oglądać z moim przyszłym mężem postanowiłam skorzystać z okazji i obejrzeć „Rec 2”. Na szczęście film ten trwa niecałe półtorej godziny więc napięcie, które towarzyszyły filmowi szybko przeminęło, jednakże i tak było ono odczuwalne. W dodatku wszystko kręcone z pierwszej ręki, a to jak zawsze wzmacnia efekt.
    Zaskoczona byłam tym, że akcja filmu rozgrywa się praktycznie tuż po zakończeniu akcji części pierwszej. Nie wiemy w zasadzie ile czasu minęło, ale z pewnością niewiele, gdyż sami bohaterzy wspominają o wejściu policjantów dwie godziny wcześniej. Spodobało mi się rozszerzenie historii zakażenia. Z początku myśleliśmy, że to zwykły wirus, ale już po pierwszym spotkaniu z zarażonym dowiadujemy się, że wcale tak nie jest. Oczywiście rozwinięcie jest dość dziwne, ale w sumie sprawiło, że emocje trochę opadły – przynajmniej ze mnie. Cieszyłam się, że tak rzadko pojawiali się zarażeni, ale to nie zmieniało faktu, że przez cały film siedziałam jak na szpilkach i bałam się wyjść z pokoju, a jak już z niego wyszłam to myślałam, że zaraz coś na mnie wyskoczy. Grozę potęgowało właśnie to, że nikogo w pobliżu nie było, a było to bardzo podejrzane. Oczywiście jak sobie wyskakiwało coś znienacka to także miało to określony wpływ na psychikę widza. Podobało mi się pojawienie się zupełnie innych postaci w filmie – nagle, ni stąd ni zowąd w budynku znaleźli się inni ludzie, a już w szczytem szczytów było pojawienie się starej znajomej, chociaż to było do przewidzenia patrząc po obsadzie. Film właściwie zaskakiwał z każdą chwilą, a zakończenie... piorunujące.
    Największą zaletą tego filmu był fakt, że kręcony był on amatorską kamerą. Tak, jak i przy innych filmach tego typu, tak i przy tym, widzimy tylko to co widzi operator kamery. Tutaj jest to o tyle bardziej przerażające, że co chwilę ta kamera upada, a ponadto duża część scen kręcona jest przy użyciu trybu nocnego w kamerze co dodatkowo przeraża. Dodatkowo pojawia się moment, w którym to kamera oddziału antyterrorystycznego ulega zniszczeniu i za chwilę zostajemy przeniesieni na kamerę innej grupy ludzi, która postanawia dostać się do budynku – są to dzieciaki, które są chętne ponadprzeciętnych wrażeń. Wtedy mamy jakby znowu cofnięcie się w czasie. Potem korzystamy z innej jeszcze kamery, która daje nam możliwość patrzenia w ciemnościach. W ogóle to pomijam totalnie niezrozumiały dla mnie wątek, że czegoś nie było widać w normalnym świetle, a jak spojrzało się przez tryb nocny to nagle było to widać. He?
    Trudno jest tutaj cokolwiek mówić o aktorstwie, gdyż nie możemy obserwować go w całej okazałości. Wszyscy, w moim mniemaniu, zagrali przekonująco. Gra aktorska każdego z bohaterów była mniej więcej na jednym poziomie. Nie wiem czy to za sprawą tego, że operatorami był ten sam człowiek – Pablo Rosso. Co jest dość zabawne jakby na to nie spojrzeć, gdyż w pierwszym filmie on także był operatorem i Vidal mówiła do niego Pablo, a tutaj gra członka grupy antyterrorystycznej i mówią na niego Rosso. Tak czy inaczej taki stan rzeczy mógł sprawiać, że bohaterowie czuli się bardziej swobodnie i odegrali swoje role z większym przekonaniem i bardziej swobodnie.
    Podsumowując, „Rec 2” jest to film tak samo klimatyczny jak jego poprzednik. Jest to film, którego także będziecie mieć dość po pół godziny ze względu na niemałe emocje, które będą Wami szarpać. Bez względu jednak na wszystko nikt, oprócz mojego mężczyzny, nie powie, że ten film jest do niczego, ponieważ każdy znawca i sympatyk horrorów doceni film ze względu na ciekawą fabułę i jeszcze bardziej fascynujące wykonanie. Przerażający i szokujący, to dwa słowa, którymi spokojnie można podsumować kontynuację filmu „Rec”.

702. [Rec], reż. Jaume Balaguero, Paco Plaza


Seria: [Rec] 
Reżyseria: Jaume Balaguero, Paco Plaza  
Scenariusz: Jaume Balaguero, Paco Plaza, Luiso Berdejo
Zdjęcia: Pablo Rosso
Kraj: Hiszpania 
Gatunek: Horror  
Premiera światowa: 29 sierpnia 2007 
Premiera polska: 14 sierpnia 2008 
Obsada: Manuela Velasco, Pablo Rosso, Ferran Terraza, David Vert, Claudia Silva 
 
    „Rec” to horror w reżyserii Hiszpanów Paco Plaza i Jaume Balaguero. Ten drugi zasłynął i zdobył sobie u mnie uznanie takimi filmami jak „Ciemność” czy też „Delikatna”.Wszystkie te filmy mają niesamowity klimat, ale to co zrobił w filmie „Rec” było powalające. Osobiście bardzo lubię filmy, gdzie wszystko kręci jeden z bohaterów, ponieważ dzięki temu czuję się prawie tak jakbym tam była.
    Angela Vidal (Manuela Velasco) jest reporterką lokalnej stacji telewizyjnej. Prowadzi program „Kiedy śpisz” i pewnej nocy wraz z kamerzystą o imieniu Pablo wybierają się do remizy strażackiej, aby przyjrzeć się z bliska pracy strażaków na nocnej zmianie.Dłuższą część nocy Angela próbuje rozmawiać ze strażakami o czymkolwiek,czekając na moment aż rozbrzmią syreny i wraz z nimi wyjadą w akcję. Kiedy w końcu im się to udaje trafiają do budynku mieszkalnego, którego mieszkańcy zgłosili przeraźliwe krzyki jednej z mieszkanek. Kiedy wraz z policjantami udają się do mieszkania zastają zakrwawioną kobietę. Z początku jest bardzo spokojna, ale gdy nagle wgryza się w szyję policjanta i rozrywa mu żyłę szyjną wszyscy wpadają w popłoch. Znoszą policjanta do holu, gdzie mają zamiar przetransportować go do karetki, która znajduje się przed budynkiem. Niestety, okazuje się być to niemożliwe. Dowiadują się, że budynek jest objęty kwarantanną i wszyscy, którzy się w nim znajdują mają pozostać w holu. Nie będzie to jednak takie łatwe, ponieważ już wkrótce będą musieli walczyć o swoje życie z ludźmi zarażonymi agresywnym wirusem.
    Nie wiedzieć dlaczego bardzo obawiałam się tego filmu. Nigdy nie przepadałam za tego typu filmami, gdzie latają po planie ludzie chorzy, którzy gryzą innych ludzi. To prawie tak jak przy Zombie, tylko, że one zjadały swoje ofiary a nie przekazywały im swojej „mocy”. Nie gustuję w takich gatunkach, ale względu na rodzaj filmu jakoś się przemogłam. Oczywiście pocieszała mnie myśl, że film trwa tylko niewiele ponad godzinę. Dlatego też co chwilę zerkałam na zegarek dowiedzieć się czy daleko do końca.
    Z początku właściwie niewiele się dzieje. Patrzymy jak ta cała Angela Vidal wciąż na nowo powtarza kwestię, a później dopiero wprowadza nas w świat strażaków. Bałam się, że tak będzie przez dłuższą chwilę, ale po siedmiu minutach zadzwonił alarm, no i pojechali. Od tamtej pory wszystko działo się tak szybko,że kurcze cały czas byłam spięta. Dodatkowo uczucie potęgowało zastosowanie manewru kręcenia filmu z punktu widzenia żywej osoby, a nie gdzieś tam z chmurki dodało filmowi realizmu i oglądając ma się wrażenie jakby takie rzeczy naprawdę mogły się zdarzyć. W dodatku tak jak to jest w przypadku tych filmów wszystko zależy od tego co zobaczy kamera naszego bohatera. To, gdy kazali mu wyłączać kamerę trochę mnie irytowało, no ale w sumie trudno, żeby takie rzeczy w normalnym świecie mogły mieć miejsce- tzn. chodzi mi o to, że taka a nie inna akcja się dzieje a koleś tylko przeszkadza i łazi z tą kamerą jak głupi. No,ale trzymajmy się tematu. Takie wrażenie szczególnie dawały sceny ostatnie, w ciemnościach, gdy widzieliśmy wszystko przez tryb nocny. To dopiero napięcie wzrosło. Ogólnie to nie lubię niepotrzebnego rozlewu krwi. Nie lubię kiedy po okolicy latają jacyś niewyżyci ludzie. Nie lubię kiedy jeden drugiemu wgryza się w szyję. A już bardzo nie lubię kiedy się takiego uśmierca a za chwilę on zmartwychwstaje. Takich sytuacji nie lubię najbardziej, bo kiedy myśli się, że jedno z zagrożeń mija to nagle „bach” i wcale jednak nie na pewno. Później to się tych ludzi namnożyło, że aż głowa mała. Ciekawe było zaprezentowane to kiedy Angela wygląda przez balustradę schodów i widzi na każdym piętrze tych wszystkich zmutowanych ludzi. Szkoda.
    Trochę beznadziejne za to było umiejscowienie akcji w jakimś bloku. Dlaczego jest to beznadziejne? No bo jest ograniczone pole manewru. Jak się potem okazuje trudno jest znaleźć miejsce do schowania się, nie mówiąc już o jakiekolwiek ucieczce. Wciąż tylko widzimy bohaterów biegających od drzwi do drzwi i szukających schronienia. Szkoda, że nie udało im się dotrzeć do tej piwnicy. Ogólnie to film był całkiem przewidywalny. Wiedziałam, że skończy się tak jak się skończył chociaż jednak miałam małą nadzieję, że będzie inaczej. No, ale takie filmy muszą być dramatyczne, poza tym było to do przewidzenia już od pierwszej minuty i nie tylko dlatego, że wiesz o czym jest film. Jak już powiedziałam-ograniczone pole manewru do ucieczek. Ja osobiście kilka razy się przestraszyłam. Najbardziej chyba pod koniec w tych totalnych ciemnościach, bo faktycznie w takich chwilach zawsze człowiek zaczyna się stresować, że nie dostrzeże czegoś co powinien, bo od tego zależy jego życie.
    W filmie nie zobaczymy żadnych znanych nam twarzy, no chyba, że ktoś gustuje w hiszpańskim kinie. W głównej roli wystąpiła Manuela Valasco. Z początku jej twarz przypominała mi trochę Marię Bello, ale szybko zmieniłam zdanie.Dziewczyna bardzo ładna. Trudno jest mi powiedzieć czy dobrze zagrała- mnie tam się spodobała i faktycznie mogłaby przekonać człowieka, że to dzieje się naprawdę. Była bardzo realistyczna i odważna w dodatku. Chociaż momentami histeryzowała,ale to tylko dodawało jej realności, bo przecież kto by nie histeryzował obawiając się, że został ugryziony. O drugim bohaterze, czyli naszym operatorze nie mogę za wiele powiedzieć, bo przecież nie było go widać i nie widziałam jak gra, ale głos całkiem nie najgorszy, no i całkiem nieźle szło mu to kamerowanie. No, ale jakby nie było to jest to Pablo Rosso, który ma na swoim koncie również zdjęcia do innych filmów takich jak „Szepty w mroku”. Nie będę każdego tutaj po kolei omawiać, powiem tylko tyle, że wszyscy spisali się na medal i z pewnością sprawiłoby ludziom problem odróżnienie filmu od rzeczywistości.
    Film nie zaczął się zbyt optymistycznie, oczywiście jeżeli chodzi o samą akcję, no bo jakby tutaj mówić o rozwoju wydarzeń to z początku nic nie przewidywało tej rzezi. Zaczęło się niepozornie, skończyło na całkiem nie najgorszej jatce,której na szczęście operator nam darował, bo chyba bym nie przeżyła psychicznie tego stresu. Taka jest prawda, że film przeraża, sprawia, że odczuwacie pewien dyskomfort i chcecie, aby jak najszybciej film się ten skończył. Ja tak miałam.W 2008 roku doczekaliśmy się amerykańskiej wersji z Jennifer Carpenter pt.„Kwarantanna” (a to Ci szok!). A w roku 2009 ukazała się kontynuacja filmu.Zobaczymy jak to wszystko się potoczy, ale wiem jedno- pierwowzory są najlepsze.

699. Opętani, reż. Breck Eisner

Oryginalny tytuł: The Crazies
Reżyseria: Breck Eisner  
Scenariusz: Scott Kosar, Ray Wright
Zdjęcia: Maxime Alexandre 
Muzyka: Mark Isham
Kraj: USA / Zjednoczone Emiraty Arabskie 
Gatunek: Horror 
Premiera światowa: 23 lutego 2010 
Premiera polska: 05 marca 2010 
Obsada: Timothy Olyphant, Radha Mitchell, Joe Anderson, Larry Cedar,  Danielle Panabaker


    Specjalizujący się w tematyce chodzących trupów George Romero kilka lat po swoim pierwszym filmie o tytule „Noc żywych trupów” nakręcił  „Szaleńców”. Historia zawirusowanego miasteczka nie przekonała widowni, ale nie stanowiło to przeszkody, aby po 27 latach, twórca „Sahary” oraz serialu „Wybrańcy obcych” – Breck Eisner, spróbował podkręcić trochę opowieść i trafić w nią we współczesnych kino maniaków. Sądząc po opiniach film przyjął się zdecydowanie lepiej, co zawdzięczać można rozbudowanemu, przestrzennemu scenariuszowi. 
    Podczas meczu w rodzinnym i uroczym miasteczku dochodzi do tragedii w wyniku, której młody szeryf David (Timothy Olyphant) zmuszony jest zastrzelić uzbrojonego mieszkańca. Jego otępienie wskazywało na spożycie dużej ilości alkoholu, jednakże wyniki badań tego nie wykazują. W ciągu kolejnych godzin dochodzi do kolejnej tragedii. Wtedy szeryf i jego zastępca (Joe Anderson) przypominają sobie o katastrofie lotniczej, o której myśleli, że jest jedynie wymysłem miejscowego kawalarza. Okazuje się, że samolot z tajną bronią chemiczną na pokładzie wpadł do rzeki zasilającej wodę pitną miasteczka. Wkrótce szaleństwo dopada większą część mieszkańców miasteczka, zmuszając tym samym do interwencji wojsko. Poddają oni miejscowych kwarantannie. Tym sposobem David zostaje rozdzielony ze swoją żoną Judy (Radha Mitchell), gdyż podwyższona temperatura ciała wskazuje na zakażenie. Jednakże nie biorą oni pod uwagę tego, że kobieta jest w ciąży. Odeskortowany w bezpieczne miejsce David postanawia wrócić i uratować swoją ukochaną, co nie będzie takie łatwa zważywszy na ogrom zainfekowanych.
    Fabuła filmu jest już wszystkim dobrze znana, gdyż niejednokrotnie tworzono filmy o podobnym schemacie. Jest małe miasteczko, wręcz idealne, takie o którym każdy marzy. Wszyscy znają się wzajemnie. I wtedy pewnego słonecznego dnia coś zakłóca ich spokój i zamienia ich w żądne krwi bestie. Na szczęście nie są to typowe zombie, bo takich produkcji staram się unikać, ale do tych chodzących umarłych im niedaleko. Twórcy zastosowali genialny patent sprawiając, że pomimo tego iż wirus pochodzi z zewnątrz to infekuje on osoby, które mieszkańcy bardzo dobrze znają. Wkrótce okazuje się, że to ich najbliżsi, osoby, które znają od bardzo wielu lat, będą największym zagrożeniem. W ten sposób widz utożsamia się z głównymi bohaterami, zastanawiając się nad tym co sam by uczynił, gdyby to w jego sąsiedztwie wydarzyła się podobna tragedia. Z drugiej strony twórcy nie skupiają się tylko na wątku osób zarażonych, ale wprowadzają do akcji również wojsko, które jak się okazuje później nie cofnie się przed niczym, żeby wyplewić infekcję w zarodku. To samo zjawisko widzieliśmy w innym filmie, gdzie fabuła skupiała się na znanym obcym z kosmosu. Sprawia to, że główni bohaterowie uciekać muszą nie tylko przed zainfekowanymi, ale też i przede wszystkim przed wojskiem, który ma na celu eksterminację zakażonych.
    Historia opowiedziana w „Opętanych” sprawnie buduje napięcie. Już właściwie od pierwszej chwili kiedy to widzimy płonący z niewiadomych przyczyn dom. Później cofamy się o dwie doby do wydarzeń na boisku, które zaniepokoiłyby każdego. Wtedy też zauważamy, że ktoś obserwuje mieszkańców za pomocą satelity. W dalszej kolejności pojawiają się zainfekowani, którzy swoją nietrzeźwością umysłu przerażają. Sama ich charakteryzacja nie jest może specjalnie zachwycająca, ale zdecydowanie wyróżnia ich od pozostałych mieszkańców. Tutaj też możemy odczuwać grozę w dwóch aspektach. Zarówno ze strony chorych – dla mnie scena z widłami w jednej z sal na obszarze kwarantanny po prostu wymiata, jak i ze strony żołnierzy – tutaj warto zwrócić uwagę na scenę kiedy bohaterowie przybywają do miejsca, z którego był organizowany transport. Takie sceny na długi okres zachowują się w umyśle. Tak więc przy odpowiednim nastawieniu można się całkiem nieźle przestraszyć przy oglądaniu tego filmu.
    Timothy Olyphant jest znakomitym aktorem jeżeli chodzi o wszelkie filmy akcji. Zdecydowanie w takich radzi sobie najlepiej. Czasami chciałoby się go jednak zobaczyć w poważniejszych przedsięwzięciach i dowiedzieć się czy by podołał. W „Opętanych” wciela się w postać szeryfa Duttona. Jest to postać zawzięta, ale też i odważna. Taki człowiek, który zrobiłby wszystko dla bliskich, nawet podróżował z przyjacielem, który prawdopodobnie jest zainfekowany. Olyphant bardzo dobrze zagrał tą postać, a przez to przekonał mnie do niej i sprawił, że go polubiłam. Jego żonę Judy zagrała Radha Mitchell, która ma spore doświadczenie w filmach grozy, każdy bowiem pamięta ją z roli w filmie „Silent Hill”. Nigdy za nią nie przepadałam, ale w sumie to całkiem nieźle się wykreowała tę postać. Muszę powiedzieć, że wszyscy, którzy zagrali osoby opętane w tym filmie i które mieliśmy okazję zobaczyć zachwycili mnie. Do tych wyróżnionych należeli między innymi Brett Rickaby, czy Larry Cedar. Ta bezwzględność i szaleństwo w ich oczach były autentycznie przerażające.
    Na szczęście ten rodzaj horrorów nie należy do moich ulubionych. Dzięki temu nie mam z czym porównywać „Opętanych”. Pewne jest jednak to, że film wciąga. Widz z zapartym tchem przygląda się niektórym scenom. Scenom, które nim wstrząsają, przerażają, a niekiedy nawet wzruszają. Historia wydawać się może ma pozytywny finał, ale jednak nie do końca. Można by wręcz powiedzieć, że tym sposobem twórcy zostawili sobie pewną drogę wyjścia dla rozpoczęcia kontynuacji produkcji. Osobiście uważam jednak, że takie filmy powinny kończyć się niedosytem. 

sobota, 11 grudnia 2010

623. Miasto ślepców, reż. Fernando Meirelles

czwartek, 9 grudnia 2010

524. 13 dzielnica, reż. Pierre Morel

sobota, 17 lipca 2010

660. Wyspa Nim, reż. Marc Levin, Jennifer Flackett

Oryginalny tytuł: Nim`s Island
Reżyseria: Marc Levin, Jennifer Flackett 
Scenariusz: Marc Levin, Jennifer Flackett, Paula Mazur, Joseph Kwong
Zdjęcia: Stuart Dryburgh
Muzyka: Patrick Doyle
Na podstawie: powieści Kerry Millard i Wendy Orr
 
Kraj: USA 
Gatunek: Przygodowy / Familijny 
Premiera światowa: 30 marca 2008 
Premiera polska: 19 września 2008 
Obsada: Abigail Breslin, Gerard Butler, Jodie Foster


    Mark Levin („Mały Manhattan”) wraz z Jennifer Flackett stworzyli zgrany duet na potrzeby ekranizacji jednej z powieści Kerry`ego Millarda oraz Wendy Orr. Książki nie czytałam więc niestety nie mogę się do niej odnieść w żaden sposób,natomiast widziałam film, ale wrażenia z niego nie należą do najlepszych. Film jest nie najgorszy, ale mógł być o niebo lepszy, gdyby twórcy wkręcili w niego więcej humoru i ciekawych akcji. A tak to wyszedł film o przełamywaniu własnych barier dla całej rodziny. 
    Mała dziewczynka o niezwykłym imieniu Nim zamieszkuje wraz ze swoim ojcem naukowcem-Jackiem Rusoe bezludną wyspę. Kiedy jednak jej ojciec wypływa w morze w celu dalszych badań Nim zostaje sama ze swoimi zwierzęcymi przyjaciółmi. Wtedy właśnie podejmuje mailową rozmowę z autorką jednej z najbardziej ulubionych przez Nim powieści przygodowych- Alex Rover, która z powodu swojej fobii nigdy nie opuszcza mieszkania. Jednak pewnego słonecznego dnia Nim zauważa, że na wyspę przybył statek, którego kapitan ma zamiar zbić fortunę na turystach przybywających na dziewiczą wyspę. Nim musi chronić siebie, wyspę i jej mieszkańców przed najeźdźcami. Ze względu na to, że jej ojciec od dłuższego czasu nie daje znaku życia prosi ona Alexa Rovera o pomoc w ochronie wyspy. Pomimo swoich licznych problemów Alex Rover postanawia pomóc małej dziewczynce, która została na wyspie całkiem sama. 
    Osobiście mam mieszane uczucia względem tego filmu. Był on przyjemny i miło było na niego patrzeć. Było także z czego się pośmiać, ale ogólnie było mi tutaj tego wszystkiego za mało. Mało pociągająca fabuła, marnie rozwinięte wątki i w ogóle mało akcji. Tyle można było zrobić przy takim filmie, bo przecież kurcze akcja dzieje się na wyspie. Niestety twórcy nie wykorzystali potencjału tego filmu do końca.
    Sam pomysł jest już dość naciągany. Mała dziewczynka mieszka z ojcem na bezludnej wyspie, ale mają dostęp do prądu, dzięki stosowaniu kolektorów słonecznych, a także dostęp do Internetu i telefonu dzięki satelicie. Normalnie takie rzeczy się nie zdarzają. Nie wspomnę już o tym całym gadaniu ze zwierzętami. Rozumiem,że jak się z kimś mieszka przez całe życie to łatwo jest wychwycić jego zwyczaje i mowę, ale zwierzęta? Trudno było mi uwierzyć, że jaszczurka imieniem Eddie w ogóle cokolwiek rozumiała z tego co Nim do niego przemawiała. Nie mówiąc już o pelikanie (czy co to tam było) imieniem Galileusz, który jakimś dziwnym sposobem pomagał ojcu Nim kiedy był w opałach, np. łowił dla niego ryby. Nie powiem- pomysł całkiem nie najgorszy, bo przecież kto nie chciałby dogadywać się tak ze zwierzakami, ale kto w to uwierzy, że coś takiego jest możliwe? Mój pies do tej pory nie rozumie jak mówię mu „Przynieś misia”, a on przynosi mi piłkę, bo akurat była pod ręka, a jest już z nami ponad 5 lat. No,ale to w końcu film dla dzieci. Podobało mi się jednak to, że Alex Rover przyjechała do niej z San Francisco. Chociaż z drugiej strony też jest to naciągane trochę, że przyjechała na pomoc zupełnie nieznanej sobie wcześniej dziewczynce. Przygód nie było tutaj za wiele, bo przeżyć na morzu raczej takowymi nie mogę nazwać. Zaskoczyło mnie natomiast to, że kiedy Nim wybudziła niechcący wulkan ze snu to potem nagle zgasnął, a myślałam, że wywali jakąś lawą skoro już ten popiół wszędzie latał. No, ale mniejsza o szczegóły prawda?Podobało mi się wprowadzania do normalnego życia postaci wytworzonej przez Alex Rover. To nic, że przyjmował postać ojca Nim :D wyglądało to jednak bardzo ciekawie, w szczególności, gdy zaczęła się z nim szarpać na oczach taksówkarza.Podobała mi się także scena, w której Nim zaczyna czytać książkę i cała akcja z książki zaczyna się dziać wokół niej.
    Film to także mnóstwo humoru, ale tylko i wyłącznie za sprawą przerażonej pisarki,która bała się opuścić własne mieszkanie. I tylko ona dostarcza nam humoru, nic więcej. To jak gada do siebie, że może jednak nie pojedzie ratować Nim, albo to jak się non stop o coś potyka. Uśmiałam się kiedy biegała na bieżni pisząc jednocześnie do Nim i akurat przyszedł do niej listonosz. Chciała, żeby nie wsadzał listów do skrzynki tylko, żeby przyniósł jej pod drzwi, ale gdzie on tam ją słyszał :D no i zjechała z tej bieżni w końcu. Śmiesznie to wyglądało.Tak samo jak tłumaczyła się na lotnisku, że ma otwieracz do puszek i żel domycia rąk, a gdy tylko próbowała wytłumaczyć czemu to ma to sprawdzający wciąż powtarzał „Niedozwolone!”. Ubawiłam się także kiedy przybyła w końcu na wyspę i rąbnęła w drzewo, nie wiem czemu, ale takie sceny zawsze mnie bawią ;P Gdyby nie Alex jednak to film byłby nudny jak flaki z olejem.
    Główną rolę małej Nim zagrała Abigail Breslin, którą mogliśmy się już zachwycać w wielu filmach, w tym w „Małej Miss”. Tutaj jednak nie ma się czym zachwycać. Grała dość przeciętnie i niczym szczególnie się nie wybijała. W końcu- każdy potrafi gadać ze zwierzętami. W roli jej ojca wystąpił sam Gerard Butler. Przez połowę filmu zastanawiałam się co on robi w filmie tego typu. W końcu to nie to samo co rola w „300” czy też „P.S. Kocham Cię”. Nie miał zbyt pasjonującej roli i tak też zagrał. Nie było przy czym poszaleć. Za to z pewnością poszalała Jodie Foster w roli Alex Rover. Co prawda też się zastanawiałam co ona robiła w tym filmie, ale na nią to się chociaż fajnie patrzyło i to nie tylko przez to,że bała się całego świata i przez to dawała dużo frajdy, ale ogólnie uważam, że Jodie całkiem nie najgorzej wygląda. Ogólnie grę aktorską mogę ocenić  pozytywnie, ale nie aż tak bardzo. Nie przesadzajmy w ocenach, bo mogło być o wiele lepiej.
    Film jest  przeznaczony chyba tylko dla dzieci, bo mnie osobiście ten film jakoś specjalnie nie zauroczył, a jak wiecie uwielbiam filmy familijne, bo mają w sobie to coś. Tutaj nie ma tego czegoś chociaż być może miało być to gadanie ze zwierzakami lub jakieś inne dziwactwa. Było tutaj jednak dużo humoru, no i przede wszystkim można było podziwiać piękny przejrzysty ocean i niesamowitą wyspę.

środa, 28 października 2009

537. 13 dzielnica - Ultimatum, reż. Patrick Alessandrin

Oryginalny tytuł: Banlieue 13: Ultimatum
Reżyseria: Patrick Alessandrin
Scenariusz: Luc Besson
Zdjęcia: Jean - Francois Hensgens
Muzyka: Da Octopuss, Trak Invaders
Kraj: Francja
Gatunek: Akcja
Premiera światowa: 08 lutego 2009
Premiera polska: 28 sierpnia 2009
Obsada: Cyril Raffaelli , David Belle, Philippe Torreton, Daniel Duval,  Elodie Yung, Camille De Pazzis, Pierre - Marie Mosconi, Jean Gab`1,  James Deano
    5 lat po sukcesie francuskiego filmu opowiadającego historię wysportowanego chłopaka z ubogiej dzielnicy 13, Luc Besson postanowił kontynuować swoja opowieść nazywając ją „13 dzielnica – Ultimatum”. Nie podjął on jednak ponownej współpracy z Morel`em, postanowił powierzyć reżyserię Patrick`owi Alessandrin`owi. Być może dlatego film nie utrzymuje poziomu poprzednika. Nie brakuje mu jednakże energii oraz parkuru. Jednakże nie wystarcza to, aby przykuć uwagę widza, a przez to nie pozostaje zbyt długo w naszej pamięci.

    Pomimo obietnic złożonych przed trzema laty Rząd wciąż nie zburzył murów oddzielających 13 dzielnicę od reszty miasta. Szef Secret Service, Walter Gassman, ma nowy pomysł na zagospodarowanie terenów 13 dzielnicy, jednak, żeby je spełnić musi ją zniszczyć. Dlatego też jego agenci rozstrzeliwują patrol tamtejszej policji i pozoruje to tak, aby wyszło na to, że to gang 13 dzielnicy jest za to odpowiedzialny. Dodatkowo postanawiają wrobić najlepszego funkcjonariusza policji – Damiana Tomaso, aby nie mógł przeszkodzić im w realizacji planu. Gassman ku swojemu przerażeniu odkrywa, że poczynania jego agentów zostały nagrane przez grupkę nastolatków. Jeden z nich przekazuje nagranie swojemu koledze – Leito. Kiedy Leito ogląda zawartość karty dzwoni do niego z więzienia Damian z prośbą o pomoc, nie wie jednak, że także jest ścigany przez Secret Service. Czym prędzej wyrusza na komendę główną policji,aby uwolnić swojego kumpla i wraz z nim nie doprowadzić do zniszczenia 13dzielnicy.

   Być może nie nastawiona byłam zbyt przychylnie do pierwszego filmu, o czym może świadczyć fakt, że obejrzałam go dopiero w tym roku, ale dwójka totalnie mnie zaskoczyła – niestety negatywnie. Nie tego się spodziewałam. Być może za wysoko podniosłam poprzeczkę oglądając poprzedni film. Ten nie przypadł mi do gustu i co najgorsze – niewiele już z niego pamiętam. No, ale jakby nie było to trochę ciekawych akcji możemy tutaj znaleźć, a także kolejnych zadziwiających sztuczek. Po raz kolejny w głównych rolach zobaczymy Cyrila Raffaelli`ego oraz Davida Belle.
    Jednego nie można zarzucić tej produkcji – jest widowiskowo. Co prawda niewystarczająco, ale nie było jakoś skandalicznie nudno. Historia jest naprawdę mało wciągająca, żeby nie powiedzieć, że irytująca. Oczywiście jak dla mnie dialogi niekiedy niepotrzebnie się przeciągały. Akcja za długo się rozkręcała i przez to można momentami się zanudzić, ale kiedy w końcu zaczyna się coś dziać to już na całego. Najlepszy jest początek, ponieważ od razu możemy domyśleć się, że będzie niezła jazda podczas oglądania tego filmu, no ale szybko się przekonujemy, że jednak się pomyliliśmy. Jest naprawdę niewiele scen godnych zapamiętania. Ciekawy jest wątek pościgu za Laito, jednak największe wrażenie robi fragment, w którym Laito ratuje Damiana z Komendy Głównej. Jest to dość długi fragment dlatego przy nim widz bawi się najlepiej. No, ale niestety na tym się kończy. Myślałam, że jeszcze będzie się działo podczas wizyty gangów 13dzielnicy u Prezydenta, ale niestety obeszło się bez większych ekscesów. Z pewnością jednak wrażenie na niejednym widzu zrobi elastyczność głównych bohaterów. Sceny walki, które pojawiają się w filmie także są ciekawe chociaż patrząc na Damiana ma się wrażenie jakby oglądało się francuskiego Franka Martina (lub Jasona Stathama, jak kto woli).
    Zaletą filmu jest także muzyka. Oj tak to jest coś o czym się nie zapomina. Bardzo ciekawe bity. Rytmy takie raperskie jakby. No nie wiem nie potrafię tego określić. Tak czy inaczej idealnie pasuje do klimatu tego filmu i odpowiednio wpływa na końcowy odbiór filmu. Twórcami muzyki są Da Octopusss i Trak Invaders. Naprawdę warto tego posłuchać.
    Bohaterowie poprzedniego filmu znowu powracają. Okazało się to być bardzo dobrą decyzją, bo przynajmniej dzięki nim film nie okazał się kompletną klapą. Po raz kolejny zachwycają i bawią. Trudno powiedzieć, który z nich wypadł lepiej – Cyril czy David, ale ze względu na to, że David Belle latał sobie troszkę z odkrytą klatką piersiową to stawiam bardziej na niego ;P W dodatku troszkę zarósł więc stał się jeszcze bardziej sexowny hihi xD No, ale będę profesjonalistką i spróbuję ocenić ich pod względem aktorstwa. Niestety trudno jest mi coś o tym powiedzieć, ponieważ ich role nie wymagały większego wkładu. Ot to są tacy jacy są i sobie szaleją. Oczywiście mogłabym po raz kolejny zachwycać się tym co wyczyniają, ale pominę to, bo tutaj nie o to chodzi. Za wiele się w tym filmie nie odzywali, a to przecież kluczowe jeżeli chodzi o odgrywanie jakiś ról. No, ale przynajmniej miło się na nich patrzyło.
    Francuskie produkcje nie należą do moich ulubionych dlatego, że niewiele rozumiem z tego co tam paplają. Dlatego lepiej jest oglądać takie filmy akcji, które niestety od pewnego czasu skupiają się bardziej na tej niesamowitej technice Parkuru. Może dlatego po raz kolejny do produkcji Besson zaangażował Davida, który idealnie zna się tym sporcie. Jednakże to nie wystarczyło. Film powstał raczej marny. Moim zdaniem najzwyczajniej zabrakło ciekawego pomysłu, który mógłby utrzymać widza w skupieniu, a może to tylko ja nie potrafiłam się skupić? Tak czy inaczej film nie spodobał mi się tak jak tego oczekiwałam. W szczególności, że zakończenie było raczej nijakie, co może wskazywać na to, że powstanie kolejny film.

Ocena: 4/10