NOWOŚCI

wtorek, 14 grudnia 2010

726. Dystrykt 9, reż. Neil Blomkamp

Oryginalny tytuł: District 9
Reżyseria: Neil Blomkamp  
Scenariusz: Neil Blomkamp, Terri Tatchell  
Zdjęcia: Trent Opaloch  
Muzyka: Clinton Shorter  
Kraj: USA / Kanada / Nowa Zelandia / RPA
Gatunek: Sci-Fi / Dramat  
Premiera światowa: 13 sierpnia 2009  
Premiera polska: 09 października 2009  
Obsada: Sharlto Copley, Nathalie Boltt, Sylvaine Strike, John Sumner, William Allen Young, Jed Brophy 


    Pochodzący z Johannesburga w RPA Neill Blomkamp w 2005 stworzył film krótkometrażowy opowiadający o przybyszach z kosmosu zmuszonych pozostać na Ziemi przez uszkodzony statek matkę. Filmik ten przeszedł do historii bez większego echa. Wystarczyło jednak czterech lat, a także nazwiska znanego reżysera Petera Jacksona jako producenta filmu, aby powstał „Dystrykt 9”, który każdy pragnie obejrzeć, a przynajmniej większość – w szczególności jeżeli mówić o mężczyznach. Biorąc jednak pod uwagę mój sentyment do uroczych obcych istot, nie powinno dziwić, że i ja postanowiłam obejrzeć ten film, a teraz z chęcią przedstawiam moje własne zdanie na jego temat.
     Ponad 20 lat temu w Johannesburgu wylądował, a właściwie zawisł w powietrzu statek kosmitów przynosząc ze sobą milion kosmitów, w budowie przypominających krewetki. Obcy byli wygłodzeni i pochorowani, dlatego też stworzono dla nich specjalne miejsce na Ziemi, w którym mogli rozpocząć życie. Nazwano to miejsce dystryktem 9. Rząd jednak zdaje sobie sprawę z tego, że obcy nie mogą opuścić naszej planety i w związku z tym chce przenieść obozowisko w inne, odleglejsze miejsce. Dlatego też wysyłają przedstawiciela MNU – Wikusa Van De Merwe`a (Sharlto Copley), który ma każdemu z kosmitów wręczyć nakaz eksmisji, a także przeszukać każdy slums w poszukiwaniu nielegalnej kosmicznej broni. Podczas wizyty u jednego z nich Wikus rekwiruje dziwną tubę, która przypadkowo opryskuje go dziwnym płynem. W ciągu kilku godzin zaczynają dziać się z nim dziwne rzeczy i z przerażeniem stwierdza, że staje się jednym z obcych. Nie wie jednak, że to dopiero początek jego problemów, bowiem wojsko ma zamiar wykonywać na nim eksperymenty, żeby w końcu uruchomić broń pochodzącą od obcych. Wikus będzie musiał ukrywać się w dystrykcie 9 i z pomocą nowego krewetkowego przyjaciela imieniem Christopher walczyć o własne, normalne życie. 
    Kiedy pierwszy raz usłyszałam o tym filmie pomyślałam: „o co tyle szumu?”. Widziałam ciekawe plakaty, czytałam mniej ciekawe opisy, aż w końcu podczas seansu jednego z najlepszych filmów roku 2009 zobaczyłam zwiastun „Dystryktu 9”. Wiedziałam, że muszę go zobaczyć, no i zobaczyłam. Byłam zaskoczona, ponieważ nie był to film jakiego się spodziewałam. Nie ma wielkiej walki Ziemian z kosmitami, nie ma jakichś nie wiadomo jakich efektów specjalnych, poza tym jest to film nakręcony w mój ulubiony sposób, czyli z punktu widzenia kamerzysty, ale też nie do końca. Trochę dramatu, trochę akcji, a w tle historia niczym z filmu science fiction. W sumie daje nam to bardzo ciekawy film, który ogląda się… może nie przyjemnie, ale w skupieniu.
    Zdecydowanie jest to film wyróżniający się na tle innych filmów. Ma ciekawy scenariusz, który momentami jest przewidywalny, no ale nie o to w tym wszystkim chodzi, bo jakby się skupić to wszystko idzie w każdym filmie przewidzieć. Z początku właściwie nie wiadomo o czym konkretnie będzie ten film, bo przecież fabuła musi się na czymś skupić, a tak to było to o wszystkim i o niczym. Oczywiście do momentu wizyty u znajomego Christophera. Wtedy wiadomo już wokół czego będzie biegła akcja, ale też nie do końca, ponieważ film ma drugie dno, czyli kosmitów. Na dodatek jest to historia niezwykle dramatyczna. Wewnętrzne dylematy głównego bohatera, jak dla mnie, są dość irytujące, ale nie zmienia to faktu, że wzruszał mnie. Bardziej jednak obchodził mnie los obcych, bo to oni byli w tym wszystkim najbardziej poszkodowani.
    Prawdziwa jazda zaczęła się dopiero w drugiej połowie filmu, kiedy to Christopher postanawia pomóc Wikusowi. Wtedy udają się w pewne miejsce i tam ma miejsce prawdziwa jatka. Widzimy wtedy co może ta broń pochodząca od obcych, ale nie wiedząc czemu widok rozpryskujących się ciał bardzo mnie bawił (czy ja nie mam serca?!). Najbardziej podobała mi się jednak ostateczna walka kiedy to Wikus odnajduje robota. Wtedy dopiero zaczyna się dziać i, naprawdę, aż miło jest popatrzeć – no może nie zawsze. W tym momencie także nie obyło się bez śmiechu. Jedna scena tak nas rozbawiła z moim chłopakiem, że musieliśmy aż przewinąć film i zobaczyć to jeszcze raz. Tak jakbyście oglądając nie wiedzieli o jakiej scenie mówię to wam podpowiem – świnia. Efektowna akcja nie obyła by się bez efektów specjalnych. Przecież nie każde wyrzucenie granatu kończy się tak spektakularną eksplozją. Pozostając w temacie efektywności to obcy byli naprawdę fascynujący. Idealnie dopracowani wyglądali zupełnie jakby byli prawdziwi. Wspaniałe.
    Film w ogóle jest nakręcony w raczej nietypowy sposób. Z początku właściwie widzimy same wywiady, które opowiadają historię obcych przybyłych na naszą planetę. Z początku wydaje się być to nudne, ale jakiś sens w tym jest. Poza tym uwielbiam takie filmy kręcone jakby kamerą amatorską, ale też nie do końca. Po prostu kamera nie jest tutaj sztywna, tak jak w większości filmów, tylko elastyczna i zależna jak gdyby od operatora. Daje to ciekawy efekt, co jest kolejnym atutem tego filmu.
    Trafnym posunięciem okazało się także zatrudnienie mało znanych i doświadczonych aktorów. W końcu główna rola przypadła w udziale Sharlto`wi Copley`owi, który występował tylko i wyłącznie w filmach Blomkampa. Jak się okazuje Sharlto poradził sobie znakomicie w tej roli. Widz jednocześnie go nie cierpi, ale z drugiej strony darzy odrobiną sympatii. Zdecydowanie się mu współczuje, bo przecież jak można zachować się inaczej w podobnej sytuacji. Ogólnie to nawet się spisał, w szczególności, że improwizował wszystkie swoje kwestie, w związku z czym był w 100% naturalny. W filmie wystąpili także: Nathalie Boltt jako Sarah Livingstone, Sylvaine Strike jako dr Katrina McKenzie, Jed Brophy jako James Hope i wielu innych.
    Metoda jaką nakręcono ten film sprawia, że staje się on bardziej naturalny. Przez to lepiej trafia do widza i na dłużej pozostaje w pamięci. Podczas seansu doznać możemy wiele skrajnych emocji, od sympatii poprzez współczucie, na nienawiści kończąc. Można nawet się pośmiać, można także się pozachwycać – w szczególności formą. Pomimo całej swojej przewidywalności dostajemy bardzo interesujące zakończenie. Dlatego też, z całą pewnością, jest to film wyjątkowy. Pewne jest także, że nie każdemu się spodoba, bo o gustach się nie dyskutuje. Uważam jednak, że warto obejrzeć ten film, bo jest to na pewien sposób coś nowego. Kto wie, może się Wam spodoba.

6 komentarzy :

  1. Planuję wkrótce obejrzeć :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jakiś czas temu widziałam zwiastun tego filmu, ale minie dużo czasu, zanim się za niego zabiorę:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja mam ogromny problem z fantastyką filmową, nie mogę się naprawdę do niej przełamać i ile razy próbuję, to mimo tych najnowszych technologii i tego przewidywania świata to mnie po prostu nudzi. Miałam ostatnio zamiar obejrzeć ten film, bo sama historia wydała mi się ciekawa, jednak czytając u Ciebie - zrezygnuję. ;) Jednak trzeba to lubić i się tym zachwycać. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Byłem w kinie po premierze, a teraz jako prezent gwiazdkowy kupiłem sobie bardzo ładne wydanie na DVD. Film bardzo ciekawy, powiew świeżości w gatunku sci-fi no i przede wszystkim świetny debiut reżyserski. Też dałem 8. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Mnie ten film wyjątkowo nie przypadł do gustu :/ Spodziewałem się czegoś innego i chyba dlatego byłem zawiedziony. Ale to kwestia gustu :-)
    Zapraszam też na hmblog.pl pojawiło się kilka recenzji ciekawych filmów :-)
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. Jak dla mnie film bardzo głęboki i skłaniający do wielu przemyśleń dot. współczesnego świata. Bardzo wstrząsający. Powinien dostać wyższą ocenę...

    OdpowiedzUsuń