Oryginalny tytuł: Total Recall
Reżyseria: Len Wiseman
Scenariusz: Kurt
Wimmer, Mark Bomback
Na podstawie: opowiadania Philipa K. Dicka "Przypomnimy to Panu hurtowo"
Zdjęcia: Paul
Cameron
Muzyka:
Harry
Gregson-Williams
Kraj:
USA, Kanada
Gatunek: Sci-Fi, Thriller, Akcja
Premiera: 03
sierpnia 2012 (Świat) 31 sierpnia 2012 (Polska)
Obsada: Colin
Farrell, Jessica Biel, Kate Beckinsale, Bryan Cranson, Bokeem
Woodbine, Bill Nighy i inni
Jeszcze
do niedawna z filmem „Pamięć absolutna”
miałam niewiele wspólnego. Jednakże, gdy tylko dowiedziałam się,
że na ekrany wchodzi remake musiałam nadrobić zaległości. Po
seansie z lekkim sceptycyzmem podchodziłam do całkiem nowego
spojrzenia, tym razem Lena Wisemana („Underworld”,
„Szklana pułapka 4.0”)
na znane opowiadanie „Przypomnimy to Panu
hurtowo”.
Szczęśliwie nie jest to dokładne odwzorowanie produkcji Paula
Verhoevena, Schwarzeneggera zastąpił Farrell, Marsa zamieniono na
Kolonię, ale o dziwo i tak sprawdza się to w nowym designie i nowej
technologii.

Większa
część Ziemi uległa skażeniu. Ocalały jedynie Zjednoczona
Federacja Brytyjska oraz Kolonia. To właśnie w niej mieszka
przeciętny pracownik fabryki robotów- Doug (Colin
Farrell),
a wraz z nim jego piękna żona- Lori (Kate
Beckinsale).
Choć żyją szczęśliwie, Douga każdej nocy męczą koszmary, a to
czyni jego życie niepełnym. Kiedy nie udaje mu się awansować
wyrusza do siedziby Rekall, którzy wszczepiają ludziom wspomnienia.
To właśnie tam okazuje się, że Doug nie jest zwykłym
robotnikiem, a tajnym agentem. Teraz jego żona chce go zabić i
ścigają go rzesze morderczych robotów, które sam składał. Na
ratunek przybywa mu kobieta ze snów- Melina (Jessica
Biel),
która nie tylko zdradza mu co się stało, ale chce także pomóc w
przywróceniu wolności ludziom spod rządków kanclerza Cohaagena
(Bryan Cranston).
Remaki
mają to do siebie, że zazwyczaj stanowią marną próbę dorównania
pierwowzorowi. Ku mojemu ogromnemu zaskoczeniu, „Total
Recall”,
nie jest jednym z takich filmów, a wszystko przez to, że nie
stanowi wiernej kopii filmu Verhoevena- ani pod względem wizualnym,
ani też fabularnym. Pierwszą zmianą jaką zobaczymy, to fakt, że
akcja rozgrywa się na Ziemi, w całości. Tym samym nie zobaczymy
już Czerwonej Planety. Nie mniej, dostarcza nam to innej atrakcji
pod postacią „Zjazdów”. Atrakcji, która determinuje późniejsze
wydarzenia i stanowi źródło naszej uciechy. Ponadto o wiele więcej
się tutaj dzieje. Oczywiście, początkowo akcja wlecze się
niemiłosiernie, aczkolwiek w chwili, gdy tylko Doug przekracza próg
Rekall fabuła nie tylko mocno się rozkręca, ale ponadto nie daje
nam odpocząć nawet na minutę. Walki w szybach wind, niesłychane
pościgi, czy też ostateczna walka na „kolejce” to właśnie te
elementy, których próżno szukać w starej wersji. Jednakże to co
najważniejsze, pozostaje niezmienione. Najważniejsza jest tutaj
misja filmu, przekaz. Dotyka on bowiem wolności człowieka, tym
razem może nawet i bardziej niżeli przy poprzednim obrazie.
Uwidacznia się walkę o demokrację. Uwidacznia się ruch oporu,
choć z tym może niekoniecznie bardziej niż wcześniej. Z pewnością
istotna jest tutaj miłość i jej zbawienny wpływ na człowieka.
Aczkolwiek ciekawe jest także to jak ciągną się intrygi. Wielka
tajemnica, gigantyczne zwroty akcji i jeszcze większe napięcie, to
cechy charakterystyczne filmu Wisemana, które może nie do końca
były rozbudowane w filmie Verhoevena.

Twórcy filmu nie zapomnieli jednak o fanach starej wersji. Choć
bardzo wiele uległo zmianie, to niektóre elementy pozostały
niezmienne. Miłośnicy kobiety o trzech piersiach nie będą
zawiedzeni. Ci, którzy pamiętają scenę przedarcia się przez
odprawę pod przebraniem mogą mieć niezłą uciechę z nowej jej
aranżacji. Z pewnością wielu będzie szczęśliwych z powodu Lori
i jej niezniszczalności. Szkoda tylko, że zamieniono piękne
mieszkanie Quaida na totalną norę, ale wraz z postępem akcji
zostanie nam to wynagrodzone. Choć nie ma tutaj Marsa, który
zachwycał wcześniej, to przynajmniej pozbawieni jesteśmy
bezsensownemu wytwarzaniu atmosfery w pięć minut. Jednego
ścigającego bohatera zamieniono na całą rzeszę niepokonanych
robotów, a także, nie ujrzymy też zdeformowanych osobników, a sam
dowódca ruchu oporu nie wzbudza takich emocji jak wcześniej.
Z
pewnością jednak wielu zakocha się w nowych sceneriach, które
zaproponowano nam tym filmem. Wizja postapokaliptycznego świata jest
nie tylko przerażająca, ale i piękna. Ma w sobie coś z
tajemniczości planu „Jestem legendą”.
Ruiny i to wszechobecne uczucie niepokoju, coś wspaniałego.
Stworzono całkowicie inny świat, a jego nowoczesne budynki, choć
obskurne są całkiem urokliwe. Intrygujący jest ten kontrast
pomiędzy światem u góry, wyjęty z rasowego science fiction, a
dolnym poziomem przypominającym nam świat, który znamy. Zestawia
się tutaj biedotę Koloni, z wyrafinowanymi i wyspecjalizowaną
architekturą wnętrz „windy”. Trzeba przyznać, że film jest
efektowny. Dla niektórych może nawet bardziej niż pierwowzór, ale
trzeba mieć na uwadze, że dysponowano wówczas inną technologią,
więc był również czarujący, ale na inny sposób. Całkiem
ciekawym dodatkiem okazuje się również ścieżka dźwiękowa
przygotowana przez Harry'ego Gregson-Williamsa, który jest
specjalistą od kompozycji dla produkcji tego gatunku. Intryguje,
stopniuje napięcie i porusza. Idealnie podkreślając klimat filmu.

Nie
od dziś wiadomo, że nie znoszę Farrella. Każdego Farrella. Pech
chciał, że zastąpił on Arniego w roli Douga Quaida. Mówi się
trudno. Nie mniej, zaskakująco, wcale nie był taki najgorszy. Po
pewnym czasie przestajemy zauważać, że to ten „przystojniak”
szaleje nam na ekranie niczym wprawny parkourowiec. Jego aktorstwo
jest względnie zjadliwe i nawet przekonujące, z pewnością
bardziej niż Arniego. Dla mnie, osobiście, nie lada atrakcją było
pojawienie się w filmie Kate Beckinsale, której nie widziałam w
nowej roli całe wieki- chyba od czasu „Motelu”.
Muszę przyznać, że stęskniłam się za jej pięknem, a jako
niezniszczalna Lori zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Była
autentycznie zabójcza- uwielbiam to! Z kolei Jessica Biel jako
Melina jest zasadniczo nijaka. Jej rola opiera się głównie na
ciągłej walce i nic poza tym. Nie ma charakteru, który swego czasu
Rachel Ticotin nadała tej postaci.
Pod
wieloma względami wizja Lena Wisemana dorównuje tej od Paula
Verhoevena. „Pamięć absolutna”
w nowym wykonaniu została ciekawie urozmaicona przez co mamy
wrażenie, jakbyśmy oglądali zupełnie nowy film, i to się
sprawdza! Dzieje się tu o wiele więcej, zachwycać możemy się nie
tylko dopracowaną w najmniejszym szczególne architekturą miasta,
ale również i niespodziankami przygotowanymi specjalnie dla
sympatyków filmu z roku 1990. Dalej odczuwamy niezmienionego ducha
walki o wolność i choć film pełen jest wymienianych przez widzów
bezsensów, to trzeba pamiętać, że produkcja Verhoevena również
nie była pod tym względem lepsza. Len Wiseman tworzy fascynujące
widowisko na miarę XXI wieku i z pewnością nie będziemy się na
nim nudzić.
Recenzja dla portalu A-G-W.info