NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szósty Zmysł. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Szósty Zmysł. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 28 lipca 2019

Książka #504: Pucked Up, aut. Helena Hunting

W przypadku serii książkowych zdarza się tak, że całość nas nie urzeka. Często bywa też tak, że start nie należy do szczególnie obiecujących. Dobrze jest jednak dać drugą szansę, bo może okazać się, że historia nas wciągnie i będziemy z zainteresowaniem obserwować zmagania kolejnych postaci. „Pucked” to powieść, która była raczej przeciętnym początkiem, zniechęcając do sięgnięcia po kontynuację. Jednakże coś podpowiadało, i nie było to jedynie logo wydawnictwa Szósty Zmysł, które nie zawodzi, że „Pucked Up” może dawać więcej wrażeń. Jak wyszło?

Violet i Alex po tym, jak ostatecznie obwieścili światu, że są razem rozpoczęli przygotowania do ślubu. Tymczasem jej przyrodni brat dziewczyny o reputacji największego playboya wśród zawodników NHL- Miller „Buck” Butterson, postanawia w końcu się ustatkować i wybrać sobie na partnerkę życia młodszą siostrę faceta, któremu przywalił za obściskiwanie się z jego siostrą. Sunshine, zwana również Sunny, to bardzo skromna dziewczyna, dbająca o ekologię i każdą żywą istotę, dlatego widząc różnice między sobą a swoim adoratorem nie jest do końca pewna rodzącego się między nimi uczucia. Pojawiające się w sieci zdjęcia jej chłopaka z roznegliżowanymi „króliczkami” również nie pomagają w budowaniu zaufania.

Nie jestem wielką fanką sportu, a już tym bardziej nie hokeja, dlatego cała ta seria kręcąca się wokół tej tematyki nie do końca mi podchodzi. Na szczęście historia skupia się na czymś zupełnie innym, jak można się domyślić z opisu, na wątku romantycznym. Seria „Pucked” to nie jest jednak byle jaki romans, takie książki już dawno wyszły z mody i zastąpiono je czymś bardziej agresywnym i erotycznym. To jest akurat coś, co przemawia na korzyść tych opowieści, ale... Wygłodniała czytelniczka wyczekująca na kolejne seksualne ekscesy bohaterów i jakże soczystych przy tej okazji opisów nie do końca będzie zwracać uwagę na sedno tej historii. Oczywiście, ciężko momentami o powagę i prawdziwą zadumę nad fabułą, gdy głównego bohatera pająk gryzie prosto w jaja, które puchną mu do wielkich rozmiarów przy okazji stając się sensacją w internecie. Ciężko zachowywać spokój, kiedy Miller okazuje się być magnesem na nieporozumienia i pozory. Jaki morał płynie z zachowania tej postaci? Trzeba być zawsze ogarniętym, bo nigdy nie wiadomo czy wybierając się do inwestora na imprezę charytatywną nie trafisz na roznegliżowaną myjnię samochodów, gdzie wszyscy będą robić fotki i przy okazji rujnować ci związek, który chcesz zbudować na solidny podstawach. Zaufanie to bardzo istotny wątek tego tomu. Rozbrajające jest to, jak tacy celebryci mają przerąbane z tą swoją popularnością, w szczególności, gdy są przystojnymi sportowcami o dość jednoznacznej reputacji. Wtedy każda dziewczyna się uwiesi, potem zrobi zdjęcie, że się uwiesiła na tym przystojnym ciałku, a potem wrzuca fotkę do sieci z hasztagiem #razemnawieki. Katastrofa związkowa gotowa! Takim ludziom na pewno ciężko jest zbudować związki, chyba, że spotkają osobę, która całkowicie to zaakceptuje i odetnie się od tego co mówią jej social media. Tutaj uosobieniem wszelkich wątpliwości tego rodzaju jest właśnie Sunny, która pomimo sympatii do Millera nie potrafi w pełni mu zaufać. W końcu... zdjęcia nie kłamią! Momentami jest to już przerabiane do przesady, bo przecież ileż razy można. Trochę dziecinne zabawy w związki, z zemstami, fochami, ale także tymi pozytywnymi i przyjemnymi elementami.

Bardzo podoba mi się to, co autorka robi z tą całą historią. Już w pierwszym tomie wprowadziła postać Millera, kiedy to przyłożył Alexowi w szatni. Nie do końca kojarzę Sunny, a przecież musiała się pojawić w „Pucked” jako siostra głównego bohatera. Podoba mi się, że duet Vi i Alexa nie zaginął gdzieś w przestrzeni tylko nadal się przewija przez fabułę „Pucked Up”. Świetna sprawa, bo dalej możemy śledzić ich losy. Do tego Hunting skupia uwagę na kolejnych postaciach- przyjacielu Millera imieniu Randy, oraz przyjaciółce Sunny- niejakiej Lily. Wiadomym jest również, że jeden z kolejnym tomów skupia się na rozbudowywaniu tego duetu. Bardzo mi się podoba, że nie jest to typowa kontynuacja poprzedniej historii, ale też nie separuje się od niej. Dobrze przemyślana fabuła.

Początkowo sceptycznie nastawiona, z niechęcią brnąca przez kolejne strony, szybko wskoczyłam na właściwe tory i przeczytałam „Pucked Up” w mgnieniu oka. Bardzo łatwa w odbiorze, dość prosto, acz konkretnie napisana. Z bardzo urozmaiconymi i pikantnymi opisami scen łóżkowych. Historia może bardzo banalna, bo w końcu mierząca się z problemami prawie, że wyssanymi z palca, ale pomimo tego niemożliwie bawi i wciąga czytelnika. Można wręcz powiedzieć, że jest idealna na wakacyjny romans, tzn. wyjazd! Czekam na kolejną przygodę.

Ocena: 5/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!

Tytuł oryginalny: Pucked Up / Tłumaczenie: Magdalena Siewczyńska-Konieczny / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: romans / ISBN 978-83-658-3053-1 / Ilość stron: 450 / Format: 143x205mm

Rok wydania: 2019 (Polska) 2015 (Świat)

sobota, 1 czerwca 2019

Książka #499: Zapisane w bliznach, aut. Adriana Locke


     „Zapisane w bliznach”, to nie pierwsza książka autorstwa Adriany Locke, z którą polscy czytelnicy mieli okazję się zapoznać. Wcześniej w księgarniach czekało na nich „Poświęcenie”, które mogliśmy przeczytać również za sprawą wydawnictwa Szósty Zmysł. Po sukcesie pierwszego tytułu biegniemy do sklepów z nadzieją w sercu, że znowu przyjdzie nam przeżywać emocjonalny rollercoaster. W moim odczuciu, nie jest ten sam poziom dramatyzmu, ale to już kwestia gustu i faktu, co kogo wzrusza.

     Elin i Tyler to para marzeń. Poznali się w szkole, zakochali się w sobie i ostatecznie wzięli ze sobą ślub. Wieli z pozoru szczęśliwe życie, jednakże gdy nie mogli spełnić swoich marzeń coś zaczęło się między nimi psuć. Ostatnią kroplą do czary goryczy okazuje się być wypadek Tylera na kopalni, który rozdziela kochanków na długi czas. Kiedy znowu przychodzi im się spotkać przypominają sobie o dawnym uczuciu i robią wszystko, aby na zawsze pozostać już razem.

     Skłamałabym, gdybym powiedziała, że „Zapisane w bliznach” to książka zła. Byłabym bezduszną zołzą, gdybym stwierdziła, że historia tutaj zaprezentowana nie poruszyła mojego serca. Pewnym jest jednak to, że wzruszyła mnie i zainteresowała mnie mniej niż poprzednia powieść Adriany Locke, którą miałam okazję czytać. Historia tutaj jest wielowątkowa. Mamy przede wszystkim ukochaną parę, która wydaje się być wzorem do naśladowania, w końcu cała opowieść krąży wokół nich. Przeżywamy rozstania, przeżywamy powody tych rozstań, a także niezwykłe chwile uniesień. Powieść nakreśla wątek macierzyństwa i ogromnej potrzeby spełnienia się w tej roli. Jest też jego druga strona, bardzo delikatna i niekoniecznie każdy chce stawiać jej czoła. Różnie ludzie na to zareagują, ale raczej nigdy negatywnie. Może wzruszać, zdecydowanie bardziej od drugiego przewodniego tematu. Z nim pewnie więcej ludzi będzie się utożsamiać, w szczególności ci, którzy mieli w swojej rodzinie górników pracujących pod ziemią. Podziała to na czytelników, którzy każdego dnia czekali w obawie, czy ukochana osoba powróci z pracy. Ten wątek bardzo rzadko pojawia się w literaturze tego typu. Szczerze, ja się spotykam z nim po raz pierwszy. Fajnie, że się go porusza i dobrze, że poświęca się mu więcej czasu niżeli jedynie krótkie wspomnienie. Wprowadzenie czytelnika w dramaturgię całej sytuacji, pomagając mu odczuć to co czują zarówno górnicy, jak i ich rodziny, sprawdza się tutaj idealnie.

     Pomiędzy wierszami wyczytać można coś jeszcze. Jest to niezwykła przyjaźń, która potrafi połączyć ze sobą ludzi, dając im ogromną siłę. Każdy szuka swojego miejsca w życiu, a czytając o tych bohaterach ma się wrażenie, że oni swoje znaleźli. Pokazali aż nadto, że zdolni są do wszystkiego dla tej drugiej osoby, da się odczuć to wielkie wsparcie i miłość, jakie sobie okazują. Na takim fundamencie zbudowane są bardzo mocne i charakterne postaci. Elin i Tyler wspierani są przez swoich najlepszych przyjaciół: frywolnego Corda, który chciałby kiedyś kochać kogoś, tak jak kocha się dwójka jego przyjaciół; najlepszego człowieka pod słońcem, brata Elin- Jiggsa; no i oczywiście jego przepiękną żonę, która lada moment urodzi mu dziecko, a jest niczym siostra dla Elin- Lindsay. Niekiedy zdarzają się przypadki, że samemu można sobie wybrać rodzinę- to jest jeden z takich przypadków.

     Nie mogę powiedzieć, aby „Zapisane w bliznach” było książką idealną. Owszem, przyjemnie się czyta, dostarcza baardzo wielu złożonych emocji i wielu wrażeń z powodu wielopłaszczyznowej opowieści, ale jakoś...nie ujmuje serca. Oczywiście, wylewamy może łez wraz z Elin, mamy ochotę zaserwować prawy sierpowy Tylerowi, a także z całego serca ukochać Corda, ale mam wrażenie, że pomimo całej sympatii do bohaterów, opowieść zaginie pomiędzy innymi obyczajówkami. Pomimo wątku górnictwa, które dość rzadko pojawia się w literaturze tego typu, wspomnienie o tym może się ulotnić. Nie mniej, dla zwyczajnej rozrywki, która pomoże oderwać się od codzienności warto sięgnąć i się z nią zapoznać.

Ocena: 5/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!

Tytuł oryginalny: Written in the Scars / Tłumaczenie: Klaudia Wyrwińska / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: obyczajowy / ISBN 978-83-65830-62-3 / Ilość stron: 380 / Format: 150x200mm

Rok wydania: 2019 (Polska) 2016 (Świat)

wtorek, 9 października 2018

Książka #489: Powiedz, że zostaniesz, aut. Corinne Michaels

     Corinne Michaels jest tym rodzajem pisarki, która z łatwością rozszarpuje nasze serca, a potem robi wszystko, aby nie pozbawić nas nadziei. Jej historie zawsze przesiąknięte są dramatyzmem, na którym budują się naprawdę solidne opowieści. „Powiedz, że zostaniesz” to kolejna seria z jej twórczości, która zawładnie każdym wrażliwym sercem. Wiedziałam, że z tą kobietą nie będzie łatwo, ale nie sądziłam, że doprowadzi mnie do łez już w ciągu pierwszych kilku stron.

     Presley Benson prowadzi szczęśliwe życie. Ma kochającego męża, cudownych bliźniaków, a także wspaniały dom. Tak przynajmniej myślała, do chwili gdy po powrocie do domu odkrywa przerażającą prawdę. Robi wszystko, aby uchronić swoich synów przed uczuciem porzucenia, zdrady przez ukochanego rodzica. Jej świat wali się w gruzy, gdy kolejne kłamstwa wychodzą na jaw. Kobieta zmuszona jest spakować swoje rzeczy i wrócić w rodzinne strony, gdzie ma nadzieję nie spotkać JEGO- mężczyzny, którego przed wieloma laty zniszczył jej życie. Jednakże los ma inne plany i wspomnienia uderzają w nią ze zdwojoną siłą.

     Historie takie, jak z „Powiedz, że zostaniesz” nigdy nie powinny się wydarzać. Oczywiście, mówię o tej pierwszej fazie, początkującej serię niefortunnych zdarzeń. Młoda kobieta dowiaduje się, że jej życie nie było tak idealne jak przypuszczała, a wręcz okazało się być kłamstwem. Szokujący obraz wydarzeń i tak naprawdę realny, bo mało jest takich przypadków, że mężowie ukrywają przed swoimi żonami prawdziwe oblicze? Wiele kobiet może się utożsamiać z tą historią, nie jest to w ogóle dziwne. Autorka porusza przede wszystkim ciężar tej problematyki. Nikomu nie jest łatwo pogodzić się z takim stanem rzeczy, a co dopiero odnaleźć ukochaną osobę w takim, a nie innym stanie. Pokazuje tutaj jak druzgocąca może być to wiadomość i jak bardzo wpływa na życie bliskich tej osoby.

     Inną kwestią są powroty do przeszłości. Tutaj akurat nie ma znaczenia powiedzenie „Nie wchodzić dwa razy do tej samej rzeki”. W tym wypadku pewna historia musiała zatoczyć pełne, okrężne koło, aby znowu doprowadzić do swojego pierwotnego celu. Można powiedzieć, że nikt nie powinien tracić swojej nadziei na odnalezienie prawdziwej miłości, bo może nie tylko czyhać na każdym kroku, ale również w naszej świadomości, czy wspomnieniach. Aspekt relacji Presley i Zacha dostarczył jeszcze więcej emocji. Niewypowiedziane słowa, urazy chowane od wczesnej młodości, sekrety, które piętrzą napięcie i cała masa innych elementów, które na przemian doprowadzają nas do smutku, radości, łez i śmiechu. Miło się zaczytuje w kolejnych stronicach, kiedy już faktycznie dochodzi do konkretów. Rumieniec pnie się po policzkach, serce zaczyna bić szybciej- robi się o wiele bardziej bezpośrednio, agresywnie i fascynująco.
Oczywiście, ten gorący romans ma również swoje negatywne aspekty, które odrobinę rzutują na odbiór całej powieści. Niektóre z momentów były aż nazbyt infantylne. Trochę jak zwierzęce oznaczanie terenu, złośliwości z przedszkola, czy ton wypowiedzi co niektórych bohaterów. Bywa to naprawdę irytujące, bowiem bohaterowie chyba zapomnieli, że nie są już nastolatkami, tylko dorosłymi ludźmi z dorosłymi problemami. A przynajmniej, takimi tworzy ich autorka.

     W konsekwencji jednak opowieść ta daje kobietom wiele dobrego. Pokazuje jak można skończyć, gdy jest się całkowicie ubezwłasnowolnioną osobą, zdaną jedynie na łaskę drugiej osoby. Daje pokaz temu, do czego doprowadzić może zależność finansowa i emocjonalna. To przykre, że z potrzeby trafienia do coraz większego grona odbiorców z takim przekazem trzeba posuwać się do drastycznych środków. Czego się jednak nie robi dla tych, którym potrzebna jest siła do działania. Może właśnie w takich historiach, które poniekąd dają do myślenia, odnajdziemy moc, która pomoże nam przenosić góry. Presley Benson jest idealnym wzorem kobiety silnej, wychodzącej naprzeciw przeciwnością losu i zmagająca się z nimi na własnych warunków. Pomimo początkowej lekkiej infantylności, zagłębieniu się w odmętach rozpaczy, sięga po swoje życie i czerpie z niego pełną radość. Odnajduje swoje prawdziwe ja, które dało jej kopa do działania.

     Chwilami bardzo przewidywalna historia, którą bardzo przyjemnie się czyta, to idealna propozycja dla tych marzących o spokojnym wieczorze z książką do utulenia. „Powiedz, że zostaniesz” jest właśnie takim typem powieści- lekkim, niewymagającym, ale wzbudzającym silne emocje. Poruszające początki, które wyciskają łzy z oczu, a przeobrażają się w niesamowicie rozbrajające, urokliwe rozterki. Wielokrotnie kusząca, innym razem doprowadzająca do śmiechu, choć ostatecznie bardzo rodzinna opowieść, traktująca nie tylko o specyfice wiejskiej społeczności, ale również ludzkiej niezależności. Wspaniale się czyta, praktycznie jednym tchem.

Ocena: 5/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!

Tytuł oryginalny: Say You'll Stay / Tłumaczenie: Monika Węgrzynek / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: obyczajowe / ISBN 978-83-65830-72-2 / Ilość stron: 476 / Format: e-book
Rok wydania: 2018 (Polska), 2016 (Świat)

czwartek, 9 sierpnia 2018

Książka #484: Poświęcenie, aut. Adriana Locke

     Adriana Locke wpada na polski rynek wydawniczy wraz z jedną ze swoich pierwszych powieści, z prawdziwym hukiem. Poprzedni rok, kiedy to wydawnictwo Szósty Zmysł rozpoczynało swoje podboje w branży literackiej, należał do mężczyzn zamiłowanych w wojsku- w większości przypadków. Ten natomiast próbuje łączyć spokojne kobiety ze sportowcami. Osobiście bardziej gustuję w tym pierwszym temacie i pewnie dlatego najnowsze propozycje nie wywołują we mnie większego zachwytu. „Poświęcenie” to jednak powieść wyjątkowa, bo uderza w najczulszy kobiecy punkt- w instynkt macierzyński.

     Julia musiała zmierzyć się z niesłychaną tragedią- traci najlepszego przyjaciela, swojego życiowego partnera i męża. Za tragedię obwinia jego brata- Crew, który pomimo wyczuwalnej niechęci ze strony szwagierki robi wszystko, aby troszczyć się o nią i jej córkę Everleigh. Wtedy dochodzi do kolejnego dramatu w rodzinie, usuwając wszystkim grunt spod nóg i mogąc doprowadzić do jej zniszczenia. Wyzwanie, przed którym zostają postawieni Julia i Crew zmusza ich do wielkich poświęceń, które niespodziewanie zaczyna ich zbliżać do siebie ponownie. Wówczas Crew ryzykuje wszystkim co ma, aby wygrać przyszłość dla swoich dziewczyn.

     Przyznaję, tematyka sportowa w książkach za specjalnie mnie nie kręci. Oczywiście, jest to bardzo ciekawe urozmaicenie, wzbogaca to walory książki, ale w większości przypadków nie ma większego wpływu na akcję. Inaczej jest w przypadku „Poświęcenia”, tutaj wątek walk pojawia się w konkretnym celu, wobec czego jestem w stanie wybaczyć autorce fakt jego pojawienia się. Pomimo wszystko uwaga czytelnika skupia się zupełnie na czymś innym. Nie jest to jednak kwitnący romans obojga bohaterów, których łączy wspólna przeszłość, a którzy jednoczą się w obliczu tragedii. To właśnie ta tragedia wyciska z człowieka cierpliwość, pokazuje ból istnienia, a także okrucieństwo tego świata. Ten wątek uderza w najczulszy punkt każdej kobiety- w jej instynkt macierzyński. Większości pęka serce, gdy dzieje się tragedia małym zwierzaczkom, nie ważne, że w filmie ludzie się topią wkoło, najważniejszy jest pies, który nie może się uratować. Tutaj miejsce psa zastępuje bezbronne dziecko, które wrzucone jest w najmroczniejsze z przeżyć, jakie tylko może doświadczyć w swoim krótkim życiu. Ta świadomość rani, ta świadomość wręcz zabija- wizja tych wszystkich straszliwych chwil, których nie chce przeżywać żaden rodzic, żadna matka, żadna osoba, która ma jakiekolwiek emocje i potrafi kochać. Z drugiej strony pokazuje to też ludzką siłę, że pomimo wszystko, pomimo tej tragedii pozostajemy razem, wspierając się wzajemnie. Trzymamy za rękę i choć serce nam pęka, a świat wiruje dookoła to jesteśmy razem. Takie wydarzenia pokazują prawdę o człowieku i nawet ten najbardziej zadufany w sobie, najbardziej zamknięty, w końcu wyjdzie ze swojej skorupy dając siebie i swoje oparcie światu, jego światu.

     Historia jest momentami bardzo przewidywalna, ale bohaterowie... godni podziwu. Można uznać ich za prawdziwych bohaterów w ich fikcyjnych życiach. Julia to typowa silna matka walcząca o dziecko. Pomimo ciężkich przeżyć, które mogłyby odebrać moc każdemu, ona walczy, bo ma po co. Z drugiej strony barykady jest Crew. Mężczyzna o popapranej, nieodgadnionej przeszłości, który wydoroślał i jest zdolny do największych poświęceń. Aczkolwiek gubi go też jego brawura. A pomiędzy tą dwójką jest ona, małe epicentrum wszystkich wydarzeń- córka i bratanica, którą kochają wszyscy. Mała rezolutna Everleigh, która ma więcej rozumku niż większość dzieci w jej wieku, a która może sporo nauczyć swoich rodziców. Ta trójka razem wygląda wspaniale, daje przykład prawdziwej rodziny, którą każdy chciałby mieć i którą każdy chciałby stworzyć.

     Powieść zdecydowanie wzbudza niesamowite emocje, z jednej strony łamiące, ale z drugiej dające sporo nadziei i ukojenie. Kiedy wprowadzenie z lekka przynudza, rozwinięcie łamie nam serca. Kiedy już wszystkie serca pękną z rozpaczy przybywa kolejna fala- pełna wyczekiwania, napięcia... I jeszcze ten finał! Tak dobry w swojej nieoczywistości, zaskakujący ponad miarę, ale również generujący podejrzenie, że takich tanich chwytów może pojawiać się więcej w prozie Adriany Locke. Nie mniej, jeżeli choć połowa powieści autorki jest równie dobra i wzruszająca jak „Poświęcenie”, to biorę je wszystkie w ciemno!

Ocena: 5/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!
Tytuł oryginalny: Sacrifice / Tłumaczenie: Klaudia Wyrwińska / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: obyczajowe / ISBN 978-83-65830-60-9 / Ilość stron: 446 / Format: 143x205mm

Rok wydania: 2018 (Polska) 2015 (Świat)

sobota, 30 czerwca 2018

Książka #481: Pucked, aut. Helena Hunting

     Do tej pory powieści, które wyleciały spod skrzydeł wydawnictwa Szósty zmysł, zaskakiwały swoją niebanalnością. Pomimo tego, że przepełnione były miłością po same brzegi, to zawsze gdzieś czaiła się swoista dramaturgia. Tym razem wydawnictwo poszło w trochę odmienną stronę i zaserwowało coś, co łączy ze sobą miłość i sport. Helena Hunting stworzyła powieść dość powierzchowną, która nie wzbudza aż takich emocji jak pozostałe tytuły, ale „Pucked” z pewnością należy do tych łatwoprzyswajalnych.

     Violet wiedzie spokojne życie z dala od sportowego świata. Nauczona przez lata, obserwując swojego brata hokeistę, który przebiera w kobietach nigdy nie sądziła, że chociażby spojrzy w kierunku podobnych do niego. Jednakże, gdy spotyka na swojej drodze Alexa Watersa miękną jej kolana, i nie tylko one. Ideał mężczyzny, z najpiękniejszym uśmiechem i największym... Cały świat wywraca się dziewczynie do góry nogami, bo choć podchodzi z dystansem do znajomości ze światowej sławy hokeistą, to nie daje się zmanipulować i zranić.

     Żałuję, że idąc za przykładem poprzednich książek nie mogę powiedzieć, iż „Pucked” to powieść idealna. Muszę wręcz przyznać, że momentami odrobinę się nudziłam i „przewijałam” do bardziej pikantnej treści. Szkoda, bo powieść Heleny Hunting zapowiadała się dość obiecująco, choć czy z drugiej strony naprawdę tak było? Chyba jednak nie. Już sama sportowa tematyka może odstraszać co niektóre czytelniczki. Nie ma jednak co oszukiwać, nie jest to książka sportowa. Samego hokeja jest tutaj naprawdę, jak na lekarstwo, bowiem autorka skupia się bardziej na stereotypach dotyczących sportowców i celebrytów, a także na relacjach między nimi.

     Dla lepszej prezentacji tego problemu wprowadza oczywiście uroczą, młodą i zabawną niewiastę. Oczywiście koniecznie niebrzydką. W końcu musi chociaż odrobinę podchodzić pod ideał takiego machosportowca. Początkowo dziewczyna nie wydaje się być specjalnie bystra, z powodu jej pierwszego spotkania z Alexem. Później jednak nabiera trochę rozumu, choć czy naprawdę można zrozumieć jej postępowanie? Chyba niekoniecznie. Z jednej strony idzie na pierwszej randce do łóżka z hokeistą, a później ma pretensje o to, że mógłby traktować ją jak inne? Dość powierzchowne i mocno niezdecydowane zachowanie.

      Oczywiście, sama relacja Violet i Alexa pełna jest uroku. On jest tak urokliwie niezgrabny w tym co robi, ale z drugiej strony ta nieporadność bywa irytująca, wręcz męcząca. W końcu ileż można być nieogarniętym związkowo mężczyzną? Dobrze chociaż, że umie prezenty dawać, to udaje mu się zadośćuczynić błędy, które popełnia wystawiając na szwank kobiecą godność i uczucia. Jednakże cała magia kryje się w tych łóżkowych scenach, które wywołują silny rumieniec. Niestety, bardzo szybko o nich zapominamy, bo nie rozpalają zmysłów aż tak bardzo. Szkoda!

     Miałam wielkie nadzieje co do tej powieści. Patrząc na poprzednie projekty wydawnictwa liczyłam na coś „wow!”. W zamian za to dostałam zwyczajną historyjkę bez żadnego twista, nie wywołującą większych emocji, rozbawiając zaledwie odrobinę. Być może mózg od razu przyjął strategię defensywną licząc na to, że za wiele nie można spodziewać się po powieści o hokeistach. Z drugiej zaś strony pokazał prawdziwe oblicze sławy i pracy mediów, gdzie słowa wyrwane z kontekstu mogą zranić drugą osobę. „Pucked” nie zrobił na mnie większego wrażenia. Przyjemnie się czyta, ale to taka historia do przeczytania na jeden raz. Przeczytania i zapomnienia, niestety.

Ocena: 3/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!

Tytuł oryginalny: Pucked / Tłumaczenie: Magdalena Siewczyńska-Konieczny / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: romans, erotyka / ISBN 978-83-65830-56-2/ Ilość stron: 456 / Format: 143x205mm
Rok wydania: 2018 (Polska) 2015 (Świat)

poniedziałek, 4 grudnia 2017

Książka #470: Conviction, aut. Corinne Michaels

     Niesamowitym uczuciem jest, gdy kończysz czytać książkę, która dopiero zaczyna przygodę pełną wrażeń, a na półce masz kontynuację. Szczerze się cieszę, że miałam pod ręką „Conviction” zaraz po skończeniu „Consolation” i mocno współczuję tym, którzy nie mają takiej możliwości. Emocje, których dostarcza nam Corinne Michaels pierwszym tomem o duecie Lee i Liama, możemy pielęgnować, a nawet rozwijać, ale przede wszystkim przetrawić i zaspokoić swoją nieposkromioną ciekawość dzięki kolejnej książce.
     Rok po tragicznej utracie ukochanego męża Natalie pogodziła się z jego stratą i postanowiła ruszyć dalej ze swoim życiem, u boku Liama- najlepszego przyjaciela jej męża. Teraz ten sam zamordowany na misji mąż staje na progu ich wspólnego domu, cały, zdrowy i przede wszystkim szczęśliwy, że powrócił do swoich dziewczyn. Ale czy Natalie i ich córka Aarabelle wciąż należą do niego? Lee ciężko jest wybaczyć Aaronowi to rewelacje o których dowiedziała się podczas jego nieobecności. Jego trudy odzyskania ukochanej i  utworzenia ponownie rodziny mogą okazać się bezskuteczne, gdyż jego żona oddała już serce innemu. Niestety, ten drugi wyjechać musi na półroczną misję. Będzie to próba dla ich krótkiego związku, która da im odpowiedź czy naprawdę są sobie pisani.
     Sama nie do końca pojmuję dlaczego lubię torturować się takimi książkami. Dlaczego inni lubią zagłębiać się w takie emocje, które dostarczają pisarki pokroju Corinne Michaels. Czy naprawdę tak trudno jest nam doświadczyć podobnych wrażeń, że musimy sięgać po literaturę? Na to pytanie nie mam zamiaru odpowiadać, bo w tym sens, skoro jedyne czego pragnę to nadal czytać takie powieści jak „Duet Consolation”. Historia całkowicie niebanalna, osadzona w bardzo interesującej społeczności żołnierzy armii amerykańskiej i ich rodzin. Jednakże jest to jedynie tło dla rozgrywającej się serii dramatów. Tło, ale jakże wyraziste z tym całym wsparciem, graniem dla drużyny i tego typu patetycznych akcentów. A dramaty? Hm. W zasadzie jest ich o wiele mniej niż przy „Consolation”. Tym razem wszystko rozbija się o wybory Natalie, co jest dość dziwne, bo musi podjąć zaledwie jedną decyzję, którą wydaje się, że podjęła w poprzedniej części. Za mało tutaj dramatyzmu. Owszem, jest jedna wyciskająca łzy z oczu scena, ale to wszystko. Za mało tutaj demonów, które powinny targać Aaronem po powrocie z wojny, po powrocie z niewoli. Autorka jedynie nadmienia o tym i po pewnym czasie temat się urywa, aby znów Natalie mogła walić pouczającą przemowę o tytule „nie mogę z Tobą być, bo oddałam serce Liamowi”. Na pewnym etapie staje się to irytujące, tak jakby Aaron cofnął się w rozwoju umysłowym podczas eskapady do Afganistanu. Tajemnica, którą odznaczono w poprzednim tomie nadal pozostaje nierozwikłana. Być może finalny tom całej serii „Salvation” daje odpowiedzi.     
    Problem zaczynają stanowić również bohaterowie. Natalie stała się już monotematyczna, w przeciwieństwie do Liama, który jest uosobieniem wszystkiego co dobre. Nigdy nie sądziłam, że można jakąś poboczną postać traktować tak oschle, jak ja traktuję Aarona, ale jest to chyba jedna z najbardziej irytujących postaci „Conviction”. Tak jakby nie potrafił zdecydować się, czy woli walczyć o Natalie, czy jednak dąsać się całymi dniami.
     Pomimo kilku wad, które zliczyć można na palcach jednej ręki powieść pozostaje ciepłą i emocjonalną. Ciężko sprecyzować wywoływane przez nią uczucia, które graniczą gdzieś pomiędzy zachwytem, a rozpaczą. Na szczęście wszystkie nieszczęśliwości zapychane są przez duet Natalie i Liama, którzy są naprawdę uroczy. Prawdziwą przyjemnością jest towarzyszyć im i spoglądać jak ich miłość rozkwita. Ta dwójka ma do siebie niebywały szacunek, przez co staną się ideałem w oczach każdej kobiety, a może też i mężczyzny. Jest z kogo brać przykład, bo oto uosobienie związku idealnego, pokazującego jakie cuda potrafi zdziałać zwyczajny dialog międzyludzki.
     „Conviction” staje w czołówce moich ulubionych książek z tego roku. Zdecydowanie wzbudza bardzo wiele emocji i to totalnie odmiennych od tych, które dawał poprzednik. Dzięki dołączenie trzeciej osoby w związku mamy możliwość spojrzenia na problem Natalie i Liama z całkiem nowej strony. Bardzo fajnie zaczytuje się w tą historię, choć nie jest to zbytnio porywająca lektura. Nie mamy odczucia, że ciężko jest nam się z nią rozstać, a wrażenia po przeczytaniu dość szybko się ulatniają. Nie ma tutaj większej traumy, bo wszystko jest piękne, pełne ciekawości, namiętności i przede wszystkim zrozumienia.

Ocena: 6/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!


Tytuł oryginalny: Conviction / Tłumaczenie: Kinga Markiewicz / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: romans / ISBN 978-83-65830-44-9 / Ilość stron: 358 / Format: 143x205mm
Rok wydania: 2015 (Świat), 2017 (Polska)

P R E M I E R A : 05. grudnia 2017

piątek, 10 listopada 2017

Książka #469: Arsen, aut. Mia Asher


   Nigdy nie sądziłam, że jakaś książka będzie potrafiła rozedrzeć mnie na strzępy. Nigdy nie spodziewałam się, że będę płakać jak dziecko i tylko siłą woli powstrzymywać się od autentycznego zanoszenia się od płaczu. To niesamowite, że są powieści, które dotykają najwrażliwszych tematów, ubierają je w nasycone erotyzmem sceny, a przy okazji całkowicie obdzierają czytelnika z emocji. Właśnie ta niełatwa sztuka udała się Mii Asher, spod której pióra wyszedł „Arsen”, czyli opowieść o jednej z najbardziej nieszczęśliwych historii miłosnych, jaką miałam okazję czytać w swoim życiu.

     Poznali się we wczesnej młodości i od razu zakochali się po uszy. Teraz po 11 latach Cathy i Ben są szczęśliwym małżeństwem. Do pełni szczęścia brakuje im jednak jednego- ukochanego dziecka, które wciąż nie chce z nim pozostać z nimi na tyle długo, aby w końcu mogli trzymać je razem w ramionach. Cathy czuje, że każde kolejne poronienie coraz bardziej oddala ją od jej ukochanego męża, więc kiedy znowu zachodzi w ciążę obawia się, że jego utrata położy kres wszystkiemu. Jednakże to co następuje całkowicie ją przerasta, a z otępienia wyrwać może ją nie jej idealny mąż, a ten drugi- niebieskooki, blond przystojniak o imieniu Arsen, który pożerał ją wzrokiem od chwili, gdy tylko się poznali.
     Emocje, emocje i jeszcze raz emocje. Przy lekturze „Arsena” towarzyszą nam wręcz nieustępliwie. Różnego rodzaju, o różnym natężeniu, ale jakie to były emocje. Emocje, które wyciskały łzy z oczu z niemocy, z oczekiwania, a nawet nienawiści. Łzy nad niedolą każdego z bohaterów, nawet tych, których nie darzymy do końca sympatią, a jednak wzbiera w nas litość nad nimi. Gdyby była to zwykła historia osadzona w teraźniejszości, to myślę, że nie dałaby aż takiego kopa w żebra. Owszem, opowieść o niepowodzeniach Cathy przy donoszeniu dzieci, przy poronieniach, oczywiście jak najbardziej jest przejmująca, w szczególności, gdy samemu jest się matką. Jednakże tak naprawdę to jej rozpacz i rozpacz Bena determinują całą tą tragedię. Nawet nie tyle rozpacz Bena, co miłość jaką potrafi obdarzyć Cathy nawet w tak straszliwej chwili. To jest tak piękne a zarazem bolesne, że nie da się przejść obok tego obojętnie. Każda kobieta zazdrościć jej będzie takiego męża. Faceta, z którym można porozmawiać i poważnie i lubieżnie. Faceta, który będzie płonął na nasz widok, a my płonąć będziemy na jego. Faceta, który będzie się martwił i troszczył o nas w każdej sekundzie naszego życia, nawet gdy damy mu w twarz i będziemy strasznymi zołzami. Całość zyskuje na jeszcze większej tragiczności, gdy ta teraźniejszość zestawiana jest z przeszłością. Z tymi wszystkimi uroczymi chwilami, gdy Cathy i Ben się poznali, gdy doświadczali swojego pierwszego razu, zaręczali się, i tak dalej. Fascynacja tą miłością jest obezwładniająca, dlatego w obliczu dalszych wydarzeń... ciężko jest nie płakać i nie chcieć zamknąć się w samotności, aby móc przetrawić to, co ta Cathy właściwie wyprawia!
     Gdzieś pomiędzy tymi koszmarnymi dramatami rozgrywa się romans. Romans, w którym pełno jest erotyzmu, wulgarności, zachłanności i pasji. Może nawet uwielbienia. Romans, który działa niczym wybawienie, który pomaga zapomnieć, a także oddychać. To jest niesamowite ile kobiecie dać może taka odskocznie. Niekiedy może ją uratować, innym razem zniszczyć i to nie tylko osobę zdradzającą, ale przede wszystkim zdradzaną. A gdy zdradzanym jest ideał, a podejrzenia i ból, które wywołują w jego oczach, w jego twarzy... nie da się nie płakać. Co z tego, że romans jest płomienny. Co z tego, że każda kobieta zapłonie zaczytując się w tych bardzo barwnych i jakże realistycznych opisach wszystkich figlów, których Cathy doświadczała z Arsenem. Wszystko to mogłoby zachwycać, mogłoby nawet podniecać, ale co z tego... skoro przejmujemy się cały czas Benem. Skoro Cathy się nim nie przejmuje, to my musimy martwić się za nią. Nie cieszy to tak, jak powinno. Dławi nas to niemalże tak samo jak główną bohaterkę. Mnie przynajmniej dławiło. Te niesamowite wrażenia nietypowego utożsamiania się z bohaterką towarzyszyły mi przez całą lekturę. Cały ten ból, cała fascynacja, ale jednocześnie kotłująca się z tyłu głowy myśl, że to jest złe. Z jednej strony nie trudno jest zrozumieć powody Cathy, ale z drugiej... przecież Ben jest idealny! Więc jeszcze łatwiej jest ją znienawidzić, tak jak ona sama siebie nienawidzi.
    Dawno już nie zagłębiłam się w taką historię, która wywołałaby we mnie tak wiele emocji, a one pozostawałyby żywe jeszcze przez kilka dni. Zachwycające jest to jak wiele dają tej powieści powroty do przeszłości. Mia Asher buduje niesamowitą historię miłosną, idealną parę, którą pokochają wszyscy. Do tego pojawia się też ten drugi, ze swoją własną historia, z nieszczęśliwą miłością, która na swój sposób obezwładnia i jest hipnotyzująca. „Arsen” to powieść niezwykła, pokazująca całe spektrum emocji, jakie może odczuć czytelnik podczas lektury. Od zauroczenia, poprzez współczucie, aż po nienawiść do bohaterów (Cathy... dlaczego!?)- długa jest to droga, bardzo wyboista, a niekiedy ognista. Takich właśnie chwil z książką oczekuję i świecie... życzę sobie takich emocji jeszcze więcej!

Ocena: 6/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty zmysł!


Tytuł oryginalny: Arsen: A Broken Love Story / Tłumaczenie: Iga Wiśniewska / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: romans / ISBN 978-83-65830-39-5 / Ilość stron: 512 / Format: 143x205mm
Rok wydania: 2013 (Świat), 2017 (Polska)

Premiera: 15 listopada 2017


środa, 1 listopada 2017

Książka #468: Consolation, aut. Corinne Michaels

    Trudno jest o prawdziwie zachwycającą książkę. Nie jakąś wybitną lekturę traktującą o ludzkiej egzystencji, nagrodzoną Noblami i innymi prestiżowymi nagrodami, a zwyczajną powieść, która chwyci za serce i dostarczy ponadprzeciętnych wrażeń. Obok twórczości Colleen Hoover próżno było szukać podobnych emocji. Aż do teraz! Przyszedł czas na Corinne Michaels oraz jej duety z serii “Salvation”. Na polskim rynku zaczynamy je wraz z Lee oraz Liamem z tytułu Consolation”.
    Natalie jest zakochana do szaleństwa w swoim mężu, komandosie SEAL imieniem Aaron. Właśnie oczekują dziecka, kiedy na kobietę spada straszliwa wiadomość- jej ukochany ginie na misji w Afganistanie. Tylko dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół jest w stanie przeżywać kolejne dni, jednakże dopiero narodziny córeczki dają jej prawdziwą siłę do działania. Gdy u progu jej drzwi staje wieloletni przyjaciel jej męża- Liam, który oferuje jej pomocą dłoń, nieoczekiwanie staje się tym, czego najbardziej potrzebowała- oparciem, a także powodem ponownego uśmiechu. Nie sądziła, że dzięki Liamowi znowu zacznie oddychać.
    Corinne Michaels tworzy historię, której nie życzylibyśmy największemu wrogowi. A możecie mi wierzyć, pierwsze strony tej powieści to zaledwie początek szokujących rewelacji, których doświadcza Natalie. Wszystko rozgrywa się na przestrzeni naprawdę niedużego odstępu czasu- przynajmniej dla czytelnika, gdyż mamy magiczną moc przesuwania kartek i przyspieszania przebiegu akcji lub zwalniania, kiedy tylko nam się tak podoba. Jednakże nie popełniajcie tego błędu, co ja. Nie patrzcie na ostatnie zdanie powieści, kiedy jesteście w jej niespełna połowie. Stwierdzicie bowiem, że nie możecie iść uśpić dziecka, nie możecie iść spać, nie możecie ruszyć się do pracy, bo jedyne o czym marzycie to dowiedzieć się, jak doszło do tego ostatniego zdania! Długa jest do tego długa i bardzo emocjonująca. Nie jest to jedynie typowa opowieść o romantycznych uniesieniach, czułym dotykaniu ramion, przygryzania ucha, czy opiekowania się malutką istotką. Consolation” to historia o oddaniu, ale też o zrywaniu z duchami przeszłości. Oczywiście, łatwo się mówi trudniej się robi. Bohaterowie też o tym wspominają. Ona bowiem walczy z uczuciami do Liama, a on boi się, że łamie wojskowy kodeks, co do romansów z żonami kolegów z ekipy. Za każdym razem wisi nad nimi widmo Aarona i muszę przyznać, że na pewnym etapie jest już to z lekka irytujące. W szczególności, gdy weźmie się pod uwagę wszystkie cienie, które wychodzą na światło dzienne.
Muszę przyznać, że nie raz miałam ochotę wziąć książkę i pacnąć nią w głowę Aarona. Jakby to powiedział Liam: “gdyby żył, to bym go stłukł na kwaśne jabłko!”. Jednakże z drugiej strony mam wrażenie, że jest to chyba najbardziej realna z postaci jakie pojawiają się w tej książce. Natalie bywa straszliwie uciążliwa. Serio nie rozumiem, jak Liama może do niej ciągnąć- musi być chyba zniewalająco piękna. Pomimo tego, że jest mądra, to jednak zachowuje się jak głupia idiotka, która sama nie wie czego chce i nie widzi tego, co ma przed oczami. Liam z kolei, jako facet idealny, jest całkowicie nierealny. Ciężko uwierzyć w to, że jakikolwiek mężczyzna jest w stanie tak otwarcie mówić o swoich emocjach, a jednocześnie spełniać wszelkie oczekiwania kobiety i być tak troskliwym, jakim jest on. Oboje mają za to cudownych przyjaciół. Reanell jako najlepsza psiółka Natalie, jest praktycznie na każde jej zawołanie. Gdyby nie ona, to relacja z Liamem w ogóle by się nie rozwinęła, no bo… w końcu kobieta ma małego niemowlaka! Taka przyjaciółka, to prawdziwy skarb.
Autorka, to kobieta bardzo podobna do bohaterki swojej własnej powieści. W końcu ona też należy do społeczności żon wojskowych, które miesiącami czekają na swoich ukochanych. Z tych też powodów Consolation” to bardzo bolesne wyzwolenie kotłujących się w głowach takich kobiet obaw. Na szczęście Corinne Michaels okrasiła swoją historią tym, co najlepszego ma do zaoferowania ten świat, czyli miłością w najczystszej i najniewinniejszej postaci. Tym samym, choć powieść momentami irytuje nachalnością powtórzeń, a także banałami do kwadratu, to gwarantuje najbardziej niesamowite emocje, jakie zaserwować może czytelnikowi ten rodzaj literatury. Kobieta nie ma litości dla swoich bohaterów, a szczerze się Wam przyznam, że podpatrzyłam już co dzieje się w kontynuacji i nie mogę się doczekać. Sama dla siebie również litości nie mam!
   
Ocena: 6/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty zmysł!

Tytuł oryginalny: Consolation / Tłumaczenie: Kinga Markiewicz / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: romans / ISBN 978-83-65830-13-5 / Ilość stron: 348 / Format: 143x205mm


Rok wydania: 2015 (Świat), 2017 (Polska)