NOWOŚCI

piątek, 10 listopada 2017

Książka #469: Arsen, aut. Mia Asher


   Nigdy nie sądziłam, że jakaś książka będzie potrafiła rozedrzeć mnie na strzępy. Nigdy nie spodziewałam się, że będę płakać jak dziecko i tylko siłą woli powstrzymywać się od autentycznego zanoszenia się od płaczu. To niesamowite, że są powieści, które dotykają najwrażliwszych tematów, ubierają je w nasycone erotyzmem sceny, a przy okazji całkowicie obdzierają czytelnika z emocji. Właśnie ta niełatwa sztuka udała się Mii Asher, spod której pióra wyszedł „Arsen”, czyli opowieść o jednej z najbardziej nieszczęśliwych historii miłosnych, jaką miałam okazję czytać w swoim życiu.

     Poznali się we wczesnej młodości i od razu zakochali się po uszy. Teraz po 11 latach Cathy i Ben są szczęśliwym małżeństwem. Do pełni szczęścia brakuje im jednak jednego- ukochanego dziecka, które wciąż nie chce z nim pozostać z nimi na tyle długo, aby w końcu mogli trzymać je razem w ramionach. Cathy czuje, że każde kolejne poronienie coraz bardziej oddala ją od jej ukochanego męża, więc kiedy znowu zachodzi w ciążę obawia się, że jego utrata położy kres wszystkiemu. Jednakże to co następuje całkowicie ją przerasta, a z otępienia wyrwać może ją nie jej idealny mąż, a ten drugi- niebieskooki, blond przystojniak o imieniu Arsen, który pożerał ją wzrokiem od chwili, gdy tylko się poznali.
     Emocje, emocje i jeszcze raz emocje. Przy lekturze „Arsena” towarzyszą nam wręcz nieustępliwie. Różnego rodzaju, o różnym natężeniu, ale jakie to były emocje. Emocje, które wyciskały łzy z oczu z niemocy, z oczekiwania, a nawet nienawiści. Łzy nad niedolą każdego z bohaterów, nawet tych, których nie darzymy do końca sympatią, a jednak wzbiera w nas litość nad nimi. Gdyby była to zwykła historia osadzona w teraźniejszości, to myślę, że nie dałaby aż takiego kopa w żebra. Owszem, opowieść o niepowodzeniach Cathy przy donoszeniu dzieci, przy poronieniach, oczywiście jak najbardziej jest przejmująca, w szczególności, gdy samemu jest się matką. Jednakże tak naprawdę to jej rozpacz i rozpacz Bena determinują całą tą tragedię. Nawet nie tyle rozpacz Bena, co miłość jaką potrafi obdarzyć Cathy nawet w tak straszliwej chwili. To jest tak piękne a zarazem bolesne, że nie da się przejść obok tego obojętnie. Każda kobieta zazdrościć jej będzie takiego męża. Faceta, z którym można porozmawiać i poważnie i lubieżnie. Faceta, który będzie płonął na nasz widok, a my płonąć będziemy na jego. Faceta, który będzie się martwił i troszczył o nas w każdej sekundzie naszego życia, nawet gdy damy mu w twarz i będziemy strasznymi zołzami. Całość zyskuje na jeszcze większej tragiczności, gdy ta teraźniejszość zestawiana jest z przeszłością. Z tymi wszystkimi uroczymi chwilami, gdy Cathy i Ben się poznali, gdy doświadczali swojego pierwszego razu, zaręczali się, i tak dalej. Fascynacja tą miłością jest obezwładniająca, dlatego w obliczu dalszych wydarzeń... ciężko jest nie płakać i nie chcieć zamknąć się w samotności, aby móc przetrawić to, co ta Cathy właściwie wyprawia!
     Gdzieś pomiędzy tymi koszmarnymi dramatami rozgrywa się romans. Romans, w którym pełno jest erotyzmu, wulgarności, zachłanności i pasji. Może nawet uwielbienia. Romans, który działa niczym wybawienie, który pomaga zapomnieć, a także oddychać. To jest niesamowite ile kobiecie dać może taka odskocznie. Niekiedy może ją uratować, innym razem zniszczyć i to nie tylko osobę zdradzającą, ale przede wszystkim zdradzaną. A gdy zdradzanym jest ideał, a podejrzenia i ból, które wywołują w jego oczach, w jego twarzy... nie da się nie płakać. Co z tego, że romans jest płomienny. Co z tego, że każda kobieta zapłonie zaczytując się w tych bardzo barwnych i jakże realistycznych opisach wszystkich figlów, których Cathy doświadczała z Arsenem. Wszystko to mogłoby zachwycać, mogłoby nawet podniecać, ale co z tego... skoro przejmujemy się cały czas Benem. Skoro Cathy się nim nie przejmuje, to my musimy martwić się za nią. Nie cieszy to tak, jak powinno. Dławi nas to niemalże tak samo jak główną bohaterkę. Mnie przynajmniej dławiło. Te niesamowite wrażenia nietypowego utożsamiania się z bohaterką towarzyszyły mi przez całą lekturę. Cały ten ból, cała fascynacja, ale jednocześnie kotłująca się z tyłu głowy myśl, że to jest złe. Z jednej strony nie trudno jest zrozumieć powody Cathy, ale z drugiej... przecież Ben jest idealny! Więc jeszcze łatwiej jest ją znienawidzić, tak jak ona sama siebie nienawidzi.
    Dawno już nie zagłębiłam się w taką historię, która wywołałaby we mnie tak wiele emocji, a one pozostawałyby żywe jeszcze przez kilka dni. Zachwycające jest to jak wiele dają tej powieści powroty do przeszłości. Mia Asher buduje niesamowitą historię miłosną, idealną parę, którą pokochają wszyscy. Do tego pojawia się też ten drugi, ze swoją własną historia, z nieszczęśliwą miłością, która na swój sposób obezwładnia i jest hipnotyzująca. „Arsen” to powieść niezwykła, pokazująca całe spektrum emocji, jakie może odczuć czytelnik podczas lektury. Od zauroczenia, poprzez współczucie, aż po nienawiść do bohaterów (Cathy... dlaczego!?)- długa jest to droga, bardzo wyboista, a niekiedy ognista. Takich właśnie chwil z książką oczekuję i świecie... życzę sobie takich emocji jeszcze więcej!

Ocena: 6/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty zmysł!


Tytuł oryginalny: Arsen: A Broken Love Story / Tłumaczenie: Iga Wiśniewska / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: romans / ISBN 978-83-65830-39-5 / Ilość stron: 512 / Format: 143x205mm
Rok wydania: 2013 (Świat), 2017 (Polska)

Premiera: 15 listopada 2017


Prześlij komentarz