Nigdy
nie sądziłam, że jakaś książka będzie potrafiła rozedrzeć
mnie na strzępy. Nigdy nie spodziewałam się, że będę płakać
jak dziecko i tylko siłą woli powstrzymywać się od autentycznego
zanoszenia się od płaczu. To niesamowite, że są powieści, które
dotykają najwrażliwszych tematów, ubierają je w nasycone
erotyzmem sceny, a przy okazji całkowicie obdzierają czytelnika z
emocji. Właśnie ta niełatwa sztuka udała się Mii Asher, spod
której pióra wyszedł „Arsen”,
czyli opowieść o jednej z najbardziej nieszczęśliwych historii
miłosnych, jaką miałam okazję czytać w swoim życiu.
Poznali się we wczesnej młodości
i od razu zakochali się po uszy. Teraz po 11 latach Cathy i Ben są
szczęśliwym małżeństwem. Do pełni szczęścia brakuje im jednak
jednego- ukochanego dziecka, które wciąż nie chce z nim pozostać
z nimi na tyle długo, aby w końcu mogli trzymać je razem w
ramionach. Cathy czuje, że każde kolejne poronienie coraz bardziej
oddala ją od jej ukochanego męża, więc kiedy znowu zachodzi w
ciążę obawia się, że jego utrata położy kres wszystkiemu.
Jednakże to co następuje całkowicie ją przerasta, a z otępienia
wyrwać może ją nie jej idealny mąż, a ten drugi- niebieskooki,
blond przystojniak o imieniu Arsen, który pożerał ją wzrokiem od
chwili, gdy tylko się poznali.
Emocje,
emocje i jeszcze raz emocje. Przy lekturze „Arsena”
towarzyszą nam wręcz nieustępliwie. Różnego rodzaju, o różnym
natężeniu, ale jakie to były emocje. Emocje, które wyciskały łzy
z oczu z niemocy, z oczekiwania, a nawet nienawiści. Łzy nad
niedolą każdego z bohaterów, nawet tych, których nie darzymy do
końca sympatią, a jednak wzbiera w nas litość nad nimi. Gdyby
była to zwykła historia osadzona w teraźniejszości, to myślę,
że nie dałaby aż takiego kopa w żebra. Owszem, opowieść o
niepowodzeniach Cathy przy donoszeniu dzieci, przy poronieniach,
oczywiście jak najbardziej jest przejmująca, w szczególności, gdy
samemu jest się matką. Jednakże tak naprawdę to jej rozpacz i
rozpacz Bena determinują całą tą tragedię. Nawet nie tyle
rozpacz Bena, co miłość jaką potrafi obdarzyć Cathy nawet w tak
straszliwej chwili. To jest tak piękne a zarazem bolesne, że nie da
się przejść obok tego obojętnie. Każda kobieta zazdrościć jej
będzie takiego męża. Faceta, z którym można porozmawiać i
poważnie i lubieżnie. Faceta, który będzie płonął na nasz
widok, a my płonąć będziemy na jego. Faceta, który będzie się
martwił i troszczył o nas w każdej sekundzie naszego życia, nawet
gdy damy mu w twarz i będziemy strasznymi zołzami. Całość
zyskuje na jeszcze większej tragiczności, gdy ta teraźniejszość
zestawiana jest z przeszłością. Z tymi wszystkimi uroczymi
chwilami, gdy Cathy i Ben się poznali, gdy doświadczali swojego
pierwszego razu, zaręczali się, i tak dalej. Fascynacja tą
miłością jest obezwładniająca, dlatego w obliczu dalszych
wydarzeń... ciężko jest nie płakać i nie chcieć zamknąć się
w samotności, aby móc przetrawić to, co ta Cathy właściwie
wyprawia!
Gdzieś pomiędzy tymi
koszmarnymi dramatami rozgrywa się romans. Romans, w którym pełno
jest erotyzmu, wulgarności, zachłanności i pasji. Może nawet
uwielbienia. Romans, który działa niczym wybawienie, który pomaga
zapomnieć, a także oddychać. To jest niesamowite ile kobiecie dać
może taka odskocznie. Niekiedy może ją uratować, innym razem
zniszczyć i to nie tylko osobę zdradzającą, ale przede wszystkim
zdradzaną. A gdy zdradzanym jest ideał, a podejrzenia i ból, które
wywołują w jego oczach, w jego twarzy... nie da się nie płakać.
Co z tego, że romans jest płomienny. Co z tego, że każda kobieta
zapłonie zaczytując się w tych bardzo barwnych i jakże
realistycznych opisach wszystkich figlów, których Cathy
doświadczała z Arsenem. Wszystko to mogłoby zachwycać, mogłoby
nawet podniecać, ale co z tego... skoro przejmujemy się cały czas
Benem. Skoro Cathy się nim nie przejmuje, to my musimy martwić się
za nią. Nie cieszy to tak, jak powinno. Dławi nas to niemalże tak
samo jak główną bohaterkę. Mnie przynajmniej dławiło. Te
niesamowite wrażenia nietypowego utożsamiania się z bohaterką
towarzyszyły mi przez całą lekturę. Cały ten ból, cała
fascynacja, ale jednocześnie kotłująca się z tyłu głowy myśl,
że to jest złe. Z jednej strony nie trudno jest zrozumieć powody
Cathy, ale z drugiej... przecież Ben jest idealny! Więc jeszcze
łatwiej jest ją znienawidzić, tak jak ona sama siebie nienawidzi.
Dawno
już nie zagłębiłam się w taką historię, która wywołałaby we
mnie tak wiele emocji, a one pozostawałyby żywe jeszcze przez kilka
dni. Zachwycające jest to jak wiele dają tej powieści powroty do
przeszłości. Mia Asher buduje niesamowitą historię miłosną,
idealną parę, którą pokochają wszyscy. Do tego pojawia się też
ten drugi, ze swoją własną historia, z nieszczęśliwą miłością,
która na swój sposób obezwładnia i jest hipnotyzująca. „Arsen”
to powieść niezwykła, pokazująca całe spektrum emocji, jakie
może odczuć czytelnik podczas lektury. Od zauroczenia, poprzez
współczucie, aż po nienawiść do bohaterów (Cathy...
dlaczego!?)- długa jest to droga, bardzo wyboista, a niekiedy
ognista. Takich właśnie chwil z książką oczekuję i świecie...
życzę sobie takich emocji jeszcze więcej!
Ocena: 6/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty
zmysł!
Tytuł
oryginalny: Arsen:
A Broken Love Story
/
Tłumaczenie: Iga Wiśniewska / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek:
romans / ISBN 978-83-65830-39-5 / Ilość stron: 512 / Format:
143x205mm
Rok wydania: 2013 (Świat), 2017
(Polska)
Premiera: 15 listopada 2017
Prześlij komentarz