NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą space opera. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą space opera. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 29 marca 2018

1246. Thor: Ragnarok, reż Taika Waititi

     Zbliża się wojna ostateczna, wojna ponad podziałami, wojna gdzie będą ginąć ulubieńcy, a znienawidzeni będą na szczycie. Zanim to jednak nastąpi możemy nacieszyć oczy przepięknym Ragnarokiem, w którym to Thor odegra kluczową rolę. Za najnowszy film o asgardzkich poczynaniach boga piorunów wziął się sam Taika Waititi, który udowodnił już nie raz, że dysponuje ponadprzeciętnym poczuciem humoru. Nie powinno nas więc dziwić, i nie dziwi oczywiście, że stworzył taki zaskakujący film, w którym magia, apokalipsa i humor łączą się z dźwiękami elektronicznymi muzyki z lat 80tych. Uwaga, oto nadciąga wyjątek od superbohaterskiej reguły, a na imię mu „Thor: Ragnarok”!
Źródło: Galapagos Films

     Thor (Chris Hemsworth) wraca do Asgardu po kolejnej niebezpiecznej misji. To co zastaje na miejscu przechodzi jego najśmielsze pojęcia- jego ojciec (Anthony Hopkins) wprowadza całkowicie beztroski tryb życia, ciesząc swoich podwładnych teatralnym hołdem dla jego syna- Lokiego (Tom Hidlestone). Bóg piorunów od razu demaskuje Lokiego, zmuszając go do zabrania go w miejsce przebywania ich ojca- na Ziemię. Docierają jednak za późno, a wraz z odejściem staruszka nadchodzi coś złowieszczego- ich wygnania siostra imieniem Hela (Cate Blanchett), która królowała obok ich ojca zanim jeszcze się urodzili. Teraz domaga się zadośćuczynienia- tronu i podległości wszystkich światów.

     Nic tak nie cieszy serca geeka, jak udany film z jego ulubionej kuźni. Stwierdzając, że „Thor: Ragnarok” to film rewelacyjny, nie będziemy musieli doszukiwać się przesady. To rzeczywiście jeden z najlepszych filmów od Marvela ostatnich lat, dorównywać mogą mu jedynie „Strażnicy Galaktyki”- niestety. To zdecydowanie inny rodzaj filmu niż dotychczas nam prezentowano. To zupełnie inny gatunek Thora! Nie jest tak lukrowo jak dotychczas, nie jest tak jaskrawo, jak dotychczas. Taika Waititi pokazuje całkowicie odmienione oblicze boga piorunów, a jak wiemy ma ich bardzo wiele- to jednak najlepiej podeszło pod preferencje fanów, gdyż film zbiera znakomite opinie w sieci. Może to za sprawą świetnej akcji, może za sprawą rewelacyjnych postaci, a może to po prostu przez uderzenie w nostalgiczne punkty widzów, którzy z sentymentem spoglądają wstecz do lat 80tych.
Źródło: Galapagos Films

      Fabuła nie należy do specjalnie banalnych, choć w zasadzie ciężko o bardziej okrojony wątek niż wywlekanie na wierzch sekretów rodzinnych i ponowne przywoływanie wygnanych postaci. W końcu w czym bogowie nordyccy są lepsi od zwykłych śmiertelników? Też mogą mieć podobne problemy. Poza tym jest to całkiem spory misz-masz lokalizacyjny i tematyczny. Trochę tutaj o gladiatorach i walkach na arenie, trochę o przetrwaniu w straszliwej nędzy. Za chwilę pojawia się motyw ambicji, a także walki z demonami przeszłości. Wszystko po to, aby powrócić do Asgardu i... nie da się tego zdania skończyć bez spoilerów. Panuje tutaj lekki chaos, ale na szczęście ma jakieś sensowne podwaliny, które spajają wszystko w całość. Tym fundamentem jest ratowanie świata przed Helą, a ta- jak pokazuje, nie cofnie się przed niczym, aby osiągnąć swój cel. Tym samym dzięki niej przeżywać będziemy mikrozawały, chwile rozpaczy (no bo przecież... jak to?!), ale też niezapomnianych efektów. Hela porządnie miesza w historii, a trzeba przyznać, że Cate Blanchett w tej roli spełnia się idealnie. Jest bezwzględna, ale niesamowicie piękna.

Jednakże nowy „Thor” to tak naprawdę ciągła rozrywka, nie ma co się tutaj doszukiwać większej głębi. Nafaszerowany licznymi gagami i humorem sytuacyjnym sprawia, że widz bardzo dobrze się bawi. Niestety, momentami niektóre żarty wydają się nie na miejscu, inne wypadają dość nienaturalnie i choć z uśmiechem przyjmujemy komentarz Korga odnośnie relacji Thor-Mjolnir, tak ten odnośnie Surtura w Asgardzie niekoniecznie. Wszyscy jednak zgodnie śmieją się podczas wizyty Thora u Surtura, przedstawienia w Asgardzie, sztuczki Thora i Lokiego z kategorii „Ratunku!”, no i oczywiście z genialnych, choć odrobinę odchylniętych postaci Korga i Grandmastera. Starzy wyjadacze również nie szczędzą nam chwili radości.
Źródło: Galapagos Films

Genialnym jest pojawienie się tutaj zupełnie innego superherosa, Avengera i nie mówię tutaj jedynie o Hulku- choć jego rola jest o wiele bardziej znacząca niż można by oczekiwać (scena z nalotem na psa... śmiać się można przez pięć minut, a potem jeszcze kolejne na każde wspomnienie o tym upadku!). Cudownie patrzy się na pogłębiającą się relację „najmocniejszego z Avengerów” z blondaskiem, choć nie tak bardzo głęboką i wyjątkową więź jaką miał Thor z Mjolnirem (jak to zauważyła postać Korga). Całkiem odświeżającym było zobaczenie w filmie Doktora Strange, któremu raczej nie po drodze do świata Asgardczyków, a tu proszę- dostarczył całej gamy rozrywki dla widza, a także ponadprzeciętnych wrażeń Lokiemu.

     Nie da się nie oceniać filmu Marvela bez komentarza odnośnie warstwy wizualnej, a nie ma co- efekciarstwo tutaj mamy pierwszorzędne. Wszystko bardzo realistyczne, dopracowane w najmniejszych szczegółach, a te dotyczące samego Ragnaroku wzbudzają ogromny zachwyt. Nic jednak nie przebija tych wyjątkowych ujęć, gdzie zobaczyć można starcia Heli z Walkiriami. To się nazywa idealne wykorzystanie slow-motion, a do tego ta animacja... pięknie i opływowo. Sakaar to zupełnie inna para kaloszy. Wszędzie walają się śmieci- przynajmniej w tej superbiednej części planety, natomiast ta należąca do elity- wygląda całkiem kolorowo i sympatycznie- wiadomo, kontrast musi być dla wyłapania szerszego kontekstu. Wszystko ma taki retro styl. Do tego idealnie pasuje muzyczka elektroniczna prosto z lat 80tych. Aż noga sama chodzi na dźwięki kompozycji Marka Mothersbaugha. Świetnie się to komponuje- znowu na zasadzie kontrastów, bo gdzie do takiego kosmicznego filmu, tak bardzo przyziemna muzyka. A jednak się sprawdza! Łatwo można to powiązać ze „Strażnikami Galaktyki” i to pewnie dlatego są to jedne z najbardziej wyjątkowych i niebanalnych filmów kuźni Marvela. 
Źródło: Galapagos Films

     Z każdym kolejnym filmem Marvela uważamy, że jest lepszy od poprzedniego. Jednakże w serii o Thorze jest to teza potwierdzona, bo każdy kolejny, osobny jego film jest lepszy od poprzedniego. Taika Waititi wprowadził sporo zmian wraz z „Thor: Ragnarok”. Nie dość, że całkowicie odmienił wizerunek filmu, to w dodatku przeprowadził metamorfozę tytułowej postaci. Swoje macki maczał w tym sam Stan Lee, który musi pojawić się oczywiście w każdej marvelowej produkcji. Z pewnością jest to bardzo efektowny obraz. Bardzo dużo się tu dzieje i dzieje się naprawdę pięknie. Aż łezka kręci się w oku na wspomnienie tych zjawiskowych zdjęć i stylizacji. Waititi przemyca do scenariusza odrobinę swojego poczucia humoru- lekkiego, odświeżającego, na tyle, że każdy będzie się dobrze bawił. Produkcja nie zagwarantuje nam wycieczek emocjonalnych i sesji terapeutycznych, ale wprowadzenie rozmaitych i bardzo ciekawych postaci, i wrzucenie ich w wir niezwykłych wydarzeń wzbudza sporo fascynacji. Nie ma czasu na nudę, jest za to czas na zabawę!

Ocena: 9/10
Recenzja filmu DVD „Thor: Ragnarok” - dystrybucja Galapagos Films

Oryginalny tytuł: Thor: Ragnarok / Reżyseria: Taika Waititi / Scenariusz: Craig Kyle, Christopher Yost, Eric Pearson / Zdjęcia: Javier Aguirreasarobe / Muzyka: Mark Mothersbaugh / Obsada: Chris Hemsworth, Tom Hiddleston, Cate Blanchett, Anthony Hopkins, Idris Elba, Jeff Goldblum, Tessa Thompson, Karl Urban, Mark Ruffalo, Benedict Cumberbatch / Kraj: USA / Gatunek: Fantasy, Przygodowy

Premiera: 10 października 2017 (Świat) 25 października 2017 (Polska)
Premiera DVD: 14 marca 2017 

piątek, 17 czerwca 2016

Książka #408: Fobos, aut. Victor Dixen

    To naprawdę zachwycające, że na rynku książki może pojawić się jakakolwiek powieść dla starszej młodzieży mogąca zaskoczyć i całkowicie zwalić z nóg! Udało się to osiągnąć Europejczykowi, pochodzącemu z Francji Victorowi Dixenowi, który wyłamuje się z przyjętych konwenansów i daje nam enigmatycznego „Fobosa”. Na głównym planie umieszcza swoją rodaczkę i od razu, bez chwili zawahania puszcza ją w kosmiczną podróż.
     Sześć dziewcząt i sześciu chłopców zostaje wybranych, aby stworzyć nową kolonię na czerwonej planecie imieniem Mars. Zanim tam jednak dotrą przez wiele tygodni, każdego dnia, będą się spotykać ze sobą w Kuli Spotkań zaledwie na sześć minut. Przez ten czas muszą zrobić wszystko, aby odnaleźć wspólny język i zakochać się w sobie. U finału podróży będą musieli podjąć decyzję, z którym z nich będą chcieli spędzić resztę swojego życia na obcej planecie. Mieszkając na statku Cupido z każdą chwilą oddalającym się od Ziemi nie są sami, bowiem każdego dnia ich poczynania śledzą miliardy widzów na całym świecie. Nikt jednak nie wie, że organizatorzy programu skrywają sekret, który może zaważyć na życiu młodych zakochanych.
     Takiego czegoś jeszcze nie było. Victor Dixen wychodzi naprzeciw wszelkim oczekiwaniom dzisiejszej młodzieży, której w głowie miłość, rozrywka i konspiracja. Lektura skrywa w sobie całą masę niespodzianek, bo choć z informacji o książce wynikać może, że wszystko kręcić się będzie wokół tzw. szybkich randek, to jednak każdy z czytelników będzie mocno zaskoczony formą jaka ostatecznie przybiera ta książka. Oczywiście, randki, zakochiwanie się i wszelkie dramaty związane z zawiązywaniem par są tutaj kluczowym wątkiem, jednakże dość szybko okazuje się, że nie jest najważniejszym z fundamentów fabuły- wręcz przeciwnie, ostatecznie prawdopodobnie zejdzie na dalszy plan. Ma to głównie charakter rozrywkowy, coś co ma pobudzić zmysły i zainteresowanie czytelniczek, ale nawet i chłopców. To co się dzieje na planie, to jedno, a to co poza nim... to zupełnie inna para kaloszy. Nie chodzi tutaj już jedynie o sekrety skrywane przez uczestników programu, chodzi o mechanizm kreowania pieniądza i ukazania do czego człowiek jest zdolny, aby go posiąść. Bowiem gdy młodym ludziom zależy na otrzymaniu drugiej szansy i rozpoczęcia nowego życia, ci którzy sterują ich losami łakną jedynie jeszcze większej fortuny niż posiadają. Od początku Dixen zasiewa nutkę niepewności w głowach czytelników, bardzo wprawnie budując napięcie. Szkoda jednak, że tak szybko przychodzi poznać prawdę co do prawdziwej przyszłości bohaterów Programu Genesis. Nie zmienia to jednak faktu, że uczucie klaustrofobii nie ustaje, bo choć czytelnik świadom jest istniejącego problemu, to tak zżył się z co niektórymi postaciami iż z zapartym tchem obserwuje ich poczynania mając nadzieję, że i o oni szybko poznają prawdę. Dlatego zbliżanie się do finału jest niezwykle dramatyczne, a odłożenie książki, gdy do końca zostało zaledwie 70 stron wydaje się zbrodnią przeciwko niej!
     Autor tworzy nie tylko świetny pomysł na fabułę, której finał chce się poznać już, natychmiast, ale przede wszystkim kilka bardzo wyrazistych postaci, od których po prostu trudno oderwać wzrok. I nie mowa tutaj o Elizabeth, która najwyraźniej ma dwie twarze i o dziwo ma się ochotę przyłożyć w każdą z nich, ale o najważniejszych postaciach w tej powieści. Dość często zdarza się, że pierwszoplanowi bohaterowie są zdecydowanie bezbarwni, a cały blask kradną im ich towarzysze fabularni. Tutaj nie ma czegoś takiego, na szczęście. Pierwsze skrzypce gra Leonor- prawdopodobnie dlatego, że jest Francuzką jak autor powieści, pomimo tego, że do dyspozycji mamy ludzi z całego świata. Każdy z innym problemem i każdy z zupełnie innym podejściem do życia oraz programu, w którym bierze udział. Leo od początku skupia uwagę z powodu jej towarzyszki- Salamandry, upośledzającej jej życie na każdym kroku. Z początku wycofana szybko nabiera wiatru w żagle i choć początkowo wytyczyła sobie racjonalne, własne zasady gry, to ostatecznie gotowa jest pójść na ustępstwa. To dziewczyna, którą cechuje odwaga i nieugiętość. Nie boi się zniszczyć własnego wizerunku dla dobra innych. Zdecydowanie lepiej to wygląda w zestawieniu z kujonkami, czy pozbawionymi skrupułów baletnicami. Po drugiej strony barykady, a tak naprawdę stacji kosmicznej uwaga nie koncentruje się na jednym- aczkolwiek trzeba przyznać, że sposób w jaki Dixen wprowadził czytelników na stronę chłopców jest najgenialniejszym posunięciem jakie mógł uczynić dla swojej powieści. Szybko okazuje się, że choć tytuł „Fobos” prezentuje bardziej męską część, to królują tutaj kobiety. Dlatego Serena McBee również należy do tych, które zachwycą i wzbudzą najwięcej kontrowersji. Ta pani psychiatra sporo namiesza, w końcu... to ona pociąga za wszystkie sznurki. Prawie wszystkie!
     Trzeba przyznać, bez dwóch zdań, „Fobos” pochłania w okamgnieniu! Sposób budowania fabuły, kreowania rzeczywistości i bohaterów, ale przede wszystkim stopniowania napięcia jest tutaj bezbłędny. Lektura zaskakuje na każdym kroku z początku dając się poznać jako romansidło, a ostatecznie przyjmując bardziej charakter politycznego thrillera. Nie ma tutaj czasu na łzy, ale z pewnością niejednemu zrobi się ciepło na sercu, a oko się zaszkli, gdy wraz z bohaterami będzie udawał się do Kuli Spotkań i poznawał mocne i słabe strony dwunastki młodych ludzi, z którymi tak wielu może się utożsamiać w realnym świecie. Powieść Victora Dixena jest przepełniona nie tylko całą gamą emocji, ale przede wszystkim tajemnicami, które odkrywamy z niemałą fascynacją, ale też i starannością. Już dawno żadna książka nie zrobiła na mnie takiego wrażenia, że przeskakiwałam linijki nie z nudów, ale z niecierpliwości wyczekiwania na rozwój wydarzeń!

Ocena: 6/6
Recenzja dla wydawnictwa Otwarte!

otwarte.eu


Tytuł oryginalny: Phobos / Tłumaczenie: Eliza Kasprzak-Kozikowska / Wydawca: Otwarte / Gatunek: space opera / ISBN 978-83-7515-394-1 / Ilość stron: 464 / Format: 136x205mm
Rok wydania: 2015 (Świat), 2016 (Polska)

poniedziałek, 21 grudnia 2015

1198. Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy, reż. J.J. Abrams

     Pierwsze dźwięki klasycznego utworu skomponowanego przez Johna Williamsa, żółte napisy wjeżdżające na ekran, ale przede wszystkim gromkie brawa na sali. Wszystko to dla powracającego po latach wielkiego tytułu, który zna każdy kinoman- chociażby ze słyszenia. Za kontynuację fantastycznej sagi wziął się sam J.J. Abrams, który kolejny raz zaskakuje i sprawia, że nie tylko on sam poczuł przebudzenie mocy, ale poczuli to również i fani. „Gwiezdne wojny: Przebudzenie mocy” to zdecydowanie jeden z największych, o ile nie największych filmów tego roku, który pozostawia widza z efektem WOW!
Źródło: Starwars.com
     Darth Vader został pokonany, choć po trzydziestu latach Najwyższy Porządek władany ciemną stroną mocy sieje postrach w całej galaktyce za sprawą zamaskowanego Kylo Rena (Adam Driver). Przeciwko niemu staje Ruch Oporu, którego generałem jest sama księżniczka Leia Organa (Carrie Fisher). Aby przywrócić równowagę mocy zawzięcie poszukuje swojego brata- Luke'a Skywalkera (Mark Hamill), który zaginął bez śladu. W tym celu wysyła swojego najlepszego pilota (Oscar Isaac) mającego znaleźć miejsce jego pobytu. Kiedy zostaje schwytany przez wroga z pomocą przychodzi mu zbuntowany szturmowiec (John Boyega), który najbardziej w świecie chce wyrwać się spod tyranii ciemnej strony mocy. Podczas ucieczki trafia na planetę Jakku, gdzie spotyka niezwykłą dziewczynę imieniem Rey (Daisy Ridley), a przy niej poszukiwanego przez wszystkich robota BB-8, któremu pilot przekazał mapę.
     Kiedy dwa miesiące temu przez internety przeszła informacja o przedsprzedaży biletów w siódmą część sagi „Gwiezdne wojny” bilety rozeszły się w rekordowym tempie! W weekend otwarcia film zarobił więcej niż „Jurassic World”, czy kolejna odsłona „Avengersów”. Nie ma dziwne, w końcu na ten film fani czekali od dekady! Czy świeże spojrzenie Abramsa sprostało ich oczekiwaniom? Tutaj opinie są podzielone. Pewne jest natomiast to, że kultowa saga powraca w wielkim stylu, w dodatku w trójwymiarze (!), całkowicie wykupując się z porażki drugiej trylogii. 
Źródło: Starwars.com
     Wielu narzeka na wtórność fabuły, do której ja osobiście nie mam zamiaru się przyczepiać, bo oczywiście- w przeciwieństwie do niektórych, nie nadrabiałam wcześniejszych filmów przed seansem „Przebudzenia mocy”. Można by się z pewnością przyczepić do motywu przewodniego fabuły, gdzie całość kręci się według podstawowego pytania „Gdzie jest Luke Skywalker?!”. To pytanie zadawaliśmy sobie nie tylko przed seansem- bo nie pokazywał się w żadnych materiałach promocyjnych, a także przez cały seans. Bohaterowie oczywiście namiętnie nam przypominają, że to jego szukają przez cały film, bo szczęśliwie, gdzieś pomiędzy wspaniałą akcją zapominamy o tym, jakże istotnym, elemencie. Zapominamy tak szybko, że w zasadzie u finału wpada nam do głowy myśl, czy Ruch Oporu nie będzie go szukał czasem przez całą nową trylogię. To oczywiście byłoby totalnie głupim zagraniem, ale cóż... nie całkiem nieprawdopodobnym. Banalność tego wątku jest jednak dość irytująca i mamy nadzieję, że nie będzie to bazą całej produkcji.
     No i nie mylimy się. W końcu mamy tutaj nie tylko poszukiwania Skywalkera, ale także i całą masę pobocznej akcji, wśród których króluje kolejne pytanie stawiane przez Abramsa „Kim do cholewki jasnej jest Rey?!”. Postać bardzo enigmatyczna, o której praktycznie nic nie wiadomo, a której wątek nie rozwiązuje się wraz z końcem filmu. Można mieć pewne podejrzenia i oczywiście w sieci już krążą teorie spiskowe, co do jej pochodzenia. Dodatkowo jest to dziewczyna, która w trakcie zwiastuna sprawia wrażenie całkowicie nijakiej potrafi świetnie zaskoczyć! Daisy Ridley zdecydowanie za bardzo przypomina Keirę Knightley, można nawet stwierdzić, że to jej takie kosmiczne alter ego, bo nie dość, że wygląd to jeszcze brzmienie głosu wraz z akcentem, no i oczywiście ta lekkość w obyciu. Ostatecznie okazuje się być bardzo interesującą postacią, która świetnie prezentuje się na ekranie niemalże z każdym, począwszy od BB-8, przez Finna, na Hanie Solo skończywszy. Jednakże to właśnie z tym drugim tworzy genialny, komediowy duet. Interakcja między nimi jest tak fascynująca, że szybko wywróżyć można im wspólną przyszłość. Finn jako jednostka jest nie mniej frapujący. Od początku widać jego wewnętrzny konflikt, co do przynależności do rzeszy Szturmowców i ich poczynań. Ostatecznie się odłącza i chce się schować w najciemniejszych czeluściach galaktyki! Zdecydowanie za szybko nawiązuje się nić przyjaźni pomiędzy nim a Poe (Oscar Isaac), no ale taka to najwyraźniej jest męska solidarność. 
Źródło: Starwars.com
     Twórcy zrobili coś naprawdę niezwykłego z tym filmem. Czy był ktoś na sali kinowej kto nie wzruszył się pojawieniem się Hana i Chewbacci na Sokole Millenium? Cała sekwencja była chyba najgenialniejszą z całego filmu! Uczucie sentymentu powróciło, a łezka kręciła się na ponowne spotkanie z Hanem, Leią i Chewbaccą. No dobra... z Leią może mniej, bo wciąż pozostaje najbardziej nijaką w całej sadze. Jednakże dwójka z Sokoła... twórcy najzabawniejszych wymian zdań w filmie. Oczywiście poza bieganiem za rączkę Rey z Finnem, czy wymiany kciuków „Lubię to!” pomiędzy Finnem i BB-8- na czego widok cała sala wybuchła śmiechem i od razu zadurzyła się w tym kulistym robociku. Wookie po raz pierwszy miał baaardzo rozbudowane kwestie. Rozgadał się niesamowicie, a jego reakcje były tak realistyczne, że trudno było nie przeżywać wraz z nim! Trzeba przyznać, że „Przebudzenie mocy” ubarwione zostaje tym niezwykle subtelnym i lekkim poczuciem humoru.
     Ciemna strona mocy to coś, co zawsze mocno podkreślano w poprzednich filmach. A to Lord Vader, a to Anakin Skywalker, o którym chcemy zapomnieć ze wzgląd na tragicznego Haydena Christensena... Teraz, w nowej trylogii według Abramsa, mamy godnego zastępcę- Kylo Rena. Postać tak bardzo kontrowersyjna bowiem jeszcze młoda, nie przesiąknięta na wskroś złem, choć niektóre jego wybory... nie szokują co prawda, ale wciąż zawodzą! Kylo to przykład postaci, która całą swoją grozę kryje w masce, helmecie, który tak bardzo przypomina vaderowski czepiec. Ten zmodyfikowany głos, te wszystkie ruchy, to panowanie nad mocą i ten świetlisty miecz, z którego śmiano się już na etapie pierwszego zwiastuna, jaki pojawił się w sieci. Wszystko to sprawia, że ma szansę stać się wielkim czarnym charakterem na miarę Dartha Vadera. 
Źródło: Starwars.com
Tak przynajmniej się wydaje do chwili, kiedy się go uczłowiecza, czyli do momentu kiedy ściąga swoją maskę i tak objawia się nam zupełnie nijakie, młodzieńcze oblicze Adama Drivera. No i jeszcze to całkowicie banalne i nie siejące grozy imię... Z drugiej strony można zrozumieć taki sposób prezentacji jego osoby, z uwagi na jego całkowite rozdarcie pomiędzy dobrem i złem. Nie jest to do końca czarny charakter, przynajmniej jeszcze nie teraz, widać, że targają nim młodociane problemy psychiczne i w sumie fajne jest to, że zarówno Driver, jak i twórcy starają się tak urzeczywistnić tę postać. Dla mnie jednak Kylo Ren pozostanie idealny tylko w masce i od piątkowego seansu staram się wyprzeć z pamięci fakt, że w ogóle zdjął maskę! 
     Skoro ciemna strona mocy, to oczywiście Najwyższy Porządek i wszelkie próby przejęcia władzy nad galaktyką, choć tak naprawdę całość uwagi skupia się na odnalezieniu Luke'a Skywalkera, bo wiadomo- zagrożenie, które przesądzić może o wyniku wielkiej wojny! Z tego też powodu dochodzi do najrozmaitszych scen walk- czy to w małej skali na miecze świetlne, czy z prawdziwym rozmachem pod postacią strzelanek międzygwiezdnych. Wszystko bardzo dynamiczne, nie dające się nudzić ani przez chwilę. Z napięciem obserwujemy ataki wroga, z przerażeniem spoglądamy na te niesamowicie cudowne zdjęcia z walk, bo nie ulega wątpliwości, że pod względem efektów film ten robi spektakularne wrażenie. W szczególności jak ogląda się to wszystko w IMAX. Wszystko jest takie duże, tak idealnie wypieszczone, przez co film wchodzi na całkiem nowy level wykonania. Zapomnijcie o karykaturalnych robocikach z drugiej trylogii, teraz mamy cudownego BB-8, który bije na łeb na szyje zarówno R2D2, jak i C3PO. Zapomnijcie o dziwacznym Jar-Jar Binksie, którego wielu znienawidziło, bo teraz mamy przeuroczą starowinkę w wielkich goglach Maz Kanatę. I choć oczywistym jest, że grafika komputerowa to zapewne 90% filmu, jak i nie więcej, to nie ulega wątpliwości, że została ona wykorzystana bardzo subtelnie i realistycznie, bo chyba nic bardziej nie zachwyca wizualnie w tym filmie, jak pustynne tereny Jakku obłożone metalicznymi zwłokami pojazdów z „Powrotu Jedi”
Źródło: Starwars.com
     Nic tak nie ekscytuje, jak wybranie się w końcu do kina na film, na który czekało się wiele lat. W szczególności, gdy okazuje się być to nie lada wydarzeniem. Fani poprzebierani za ulubione postaci, oklaski na rozpoczęcie i zamknięcie filmu, no i oczywiście niesamowite emocje, które towarzyszą podczas samego seansu. „Przebudzenie mocy” to tytuł, który dostarczył wszystkich tych wrażeń i z pewnością wkroczył na zupełnie inny poziom emocjonalności. Wszechstronność postaci na tyle wyrazistych, aby wnieść sobą coś nowego do fabuły; niesamowite poczucie humoru; sentyment, do którego twórcy nawołują fanów sagi; spektakularne, ale też i nieprzesadzone kosmiczne starcia, no i oczywiście cała gama wrażeń muzycznych i wizualnych, to wszystko sprawia, że jest to obraz niemalże idealny. Gdyby tylko nie lekka banalność, gdyby tylko Kylo Ren nie zdjął maski...

Ocena: 8/10

Oryginalny tytuł: Star Wars: The Force Awakens / Reżyseria: J.J. Abrams / Scenariusz: J.J. Abrams, Lawrence Kasdan, Michael Arndt / Zdjęcia: Daniel Mindel / Muzyka: John Williams / Obsada: Daisy Ridley, John Boyega, Harrison Ford, Carrie Fisher, Adam Driver, Oscar Isaac, Lupita Nyong'o, Mark Hamill, Andy Serkins, Domhall Gleeson, Anthony Daniels, Peter Mayhew, Gwendoline Christie, Simon Pegg / Kraj: USA / Gatunek: Sci-Fi, Przygodowy
Premiera: 14 grudnia 2015 (Świat) 18 grudnia 2015 (Polska)

sobota, 7 lutego 2015

1165. Jupiter: Intronizacja, reż. Lana Wachowski, Andy Wachowski

Oryginalny tytuł: Jupiter Ascending
Reżyseria: Lana Wachowski, Andy Wachowski
Scenariusz:
Lana Wachowski, Andy Wachowski
Zdjęcia: John Toll
Muzyka: Michael Giacchino
Kraj: USA
Gatunek: Sci-Fi, Akcja
Premiera:
04 lutego 2015 (Świat) 06 lutego 2015 (Polska)
Obsada:
Mila Kunis, Channing Tatum, Sean Bean, Eddie Redmayne, Douglas Booth, Tuppence Middleton
     Wraz ze śmiercią Neo, nastąpił również zgon świetności Wachowskich. Próbując zaskoczyć kolejnymi filmami bardziej zanudzali niżeli fascynowali. Rok 2015 może stać się dla nich przełomowy, bowiem na ekranach pojawił się ich najnowszy twór, dzieło, które jest tak majestatyczne i wprawia w tak dobry nastrój, że trudno jest nie uznać go za swoisty geniusz. W pełni kiczowaty, nastawiony na wielkość „Jupiter: Intronizacja” daje wszystko to, co może nas oszołomić. Świadoma tego, że nikt się ze mną nie zgodzi w tej kwestii uznaję go jeden z najpiękniejszych filmów tego roku!

wtorek, 30 października 2012

Książka #213. W otchłani, aut. Beth Revis

Tytuł oryginalny: Across the Universe
Seria: W otchłani #1
Gatunek: fantastyka, antyutopia
Wydawca: Dolnośląskie
Rok wydania: 2011 (USA), 2012 (Polska)
Projekt okładki: Natalie Sousa    Zdjęcie: Lara Swift
Tłumaczenie: Paweł Urbanik
ISBN 978-83-245-9120-6
Ilość stron: 392   Format: 135x205 mm

Kup książkę: Najlepszy prezent

    Świat jutra jest częstym natchnieniem dla pisarzy. Wówczas rodzą się w ich umysłach niesamowite pomysły, które przybierają postaci powieści i z którymi zapoznawać może się każdy maniak książek. Amerykańska autorka Beth Revis postanowiła odrobinę wybić się z oklepanych i przyziemnych antyutopijnych lektur na rzecz międzygalaktycznej odysei w serii „W otchłani”. Otwierający ją tom, o tym samym tytule, staje naprzeciw oczekiwaniom czytelników dając coś świeżego, niebanalnego, fascynującego, ale przede wszystkim zatrważającego.

    Siedemnastoletnia Amy Martin staje przed wielką szansą. Jako jedna z nielicznych, wraz ze swoimi rodzicami, zostaje zahibernowana i przetransportowana na Centuri-Ziemię. Niestety, po drodze dochodzi do nieporozumienia, w którego wyniku, na pięćdziesiąt lat przed końcem odysei, dziewczyna zostaje przywołana do życia. Pierwszą osobą, którą dostrzega po przebudzeniu jest młody i przystojny Starszy, który w swoim czasie, ma przejąć władzę nad „Błogosławionym”. Wypadek Amy nie jest jedynym. Ktoś z premedytacją rozmraża i zarazem morduje dużą część znaczących osób o konkretnych profilach. Teraz nastolatka próbuje dowiedzieć się prawdy o swojej nieudanej podróży, o przeszłości statku, a także uchronić rodziców przed szalonym zabójcą. Tym samym wkracza w świat pełen dyktatury, tajemnic, ale również i nieskrywanych emocji, których wyzwalaczem staje się Starszy.
   W dotychczasowych wizjach przyszłości ludzkości nie spotkaliśmy jeszcze życia rodzącego się, rozwijającego się i kończącego w kosmosie. Przynajmniej nie w tych z dzisiejszej literatury, i to w dodatku młodzieżowej! Fabuła dość niesamowita bowiem bohaterowie wyruszają na podbój kosmosu w celu skolonizowania nowej planety, zastępczej dla Ziemi. Nie jest to ani przerażające, ani szczególnie pobudzające, ale z minuty na minutę akcja zaczyna się rozkręcać i kręci się coraz szybciej, sprawnie żonglując wątkami romantycznymi, pełnymi grozy, a także i elementami fantastyki.
    Autorka wyjątkowo wprawnie prezentuje świat rządzony zasadami ustalonymi przez tyrana. Przez chęć wyeliminowania wszelkich przyczyn niezgody przyczynił się do stworzenia reguł, które w dość oczywisty sposób naruszały wolność człowieka- i to nie tylko w sferze wyznania, ale także takich konkretnych rzeczy, jak wolna wola. Kontrolowani za pomocą fidusa stali się bezmyślnymi pionkami służącymi większemu dobru. Nie mniej, nic bardziej nie przerażało, jak okrutna prawda skrywana przez Najstarszego i jego poprzedników. Nic bardziej nie mroziło krwi w żyłach niżeli prawda dotycząca podróży. Wraz z bohaterami przeżywaliśmy każdy odkryty sekret. Wraz z nimi cierpieliśmy na myśl o przykrej przyszłości.
    Trzeba przyznać, że jak na kobietę, Beth Revis jest zaskakująco dobrze obeznana z typową fantastyką. Dlatego też bez przeszkód wprowadza czytelnika na statek przyszłości pełen skomplikowanej maszynerii. W dodatku, niczym najlepiej wyuczony specjalista, sprawnie manewruje pojęciami i wykazuje wszelkie zdolności do stworzenia naprawdę wybuchowej serii. „W otchłani”napisana prostym, ale nie banalnym językiem bezproblemowo trafi w gusta każdego z czytelników. Zainteresuje, wciągnie bez reszty, nawet w taki świat, jak ten z pokładu „Błogosławionego”.
   Była nauczycielka operuje konkretnym typem narracji- narracji pierwszoosobowej. Chcąc jednak urozmaicić trochę lekturę i nie skupiać się jednej postaci postanowiła uczynić narratorem zarówno osobę Amy, jak i Starszego. Zabieg ten okazał się sukcesem nie tylko ze względu na swoją niecodzienną formę, ale przede wszystkim z powodu złożoności tych dwóch postaci. Amy to dziewczyna, która staje się ofiarą systemu, zahibernowaną, a w dodatku zbędną, zagubioną w całkiem nowym świecie. Dzięki niej poznaliśmy uczucia osoby znajdującej się w tym położeniu, głęboko analizującej swoją sytuację- w końcu to dziewczyna! Z drugiej zaś strony kształtuje się tutaj zupełnie inne podejście, z punktu widzenia Starszego. Chłopaka, który zawsze podążał w myśl przyjętych zasad, który będzie musiał spełnić się w roli przywódcy i podejmować znaczące decyzje. Stara się patrzeć obiektywnie na nowy świat, ale z drugiej strony nie obawia się podążać i za swoimi emocjami. Autorka robi to co robią teraz wszyscy, czyli próbuje złączyć ze sobą te dwie skrajności- dając początek czemuś nowemu, ale i pięknemu. Nowej, niepojętej miłości.
    Przechodzimy obok księgarni, odruchowo patrzymy na półki i wtedy dostrzegamy ją! Hipnotyzującą, piękną okładkę zachowaną w barwach przestworzy. Widzimy także ich. Ona uśpiona, a on zafascynowany jej pięknem. Trudno jest przejść obok takiego obrazu obojętnie. Trudno jest oprzeć się pokusie wejścia do sklepu i porwania lektury prosto z półki. Nawet i oprawą udało się zainteresować czytelnika.
     „W otchłani” prezentuje świat, którego surowość, ale też i okrucieństwo niejednemu będzie śniło się po nocach. Historia niepozbawiona wyrazu mogąca zainteresować każdego kto wykaże odrobinę dobrej woli. Jest to przede wszystkim opowieść o dojrzewaniu, ale też i narodzinach zupełnie nowego życia w całkowicie odmiennych warunkach. Gdzieś pomiędzy tli się wielkie uczucie, które, mam nadzieję, rozbłyśnie w najbliższych tomach. Książka zapowiada ciekawy rozwój wydarzeń, więc z zaciekawieniem będę śledziła dalsze losy Amy i Starszego, a także ich rosnące uczucie w przestworzach pełnych tajemnic. 
Ocena: 5/6

Książkę przeczytałam dzięki Wydawnictwu Dolnośląskiemu!