NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennikarstwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dziennikarstwo. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 4 marca 2018

SZORTY #47: Uciekaj, Czwarta władza, Kształt wody

Oryginalny tytuł: Get Out! | Reżyseria: Jordan Peele | Scenariusz: Jordan Peele | Obsada: Frances McDormand, Woody Harrelson, Sam Rockwell, John Hawkes, Peter Dinklage, Abbie Cornish, Lucas Hedges, Želijko Ivanek | Kraj: USA | Gatunek: Horror
Premiera: 23 stycznia 2017 (Świat) 28 kwietnia 2018 (Polska)
Ocena: 5/10

     Ewenement w historii Oscarów, pierwszy raz od kiedy jestem z nimi w bliższych stosunkach wśród nominacji pojawia się film z gatunku grozy. Oczywiście, trzeba mieć na względzie to, że produkcja Jordana Peele nie jest typowym tworem z tej kategorii. Nie mniej, obraz traktuje o problemie, który aż prosi się chociażby o wspomnienie o nim w trakcie ceremonii.
    Młoda para zakochana w sobie bez pamięci. Ona jest piękną białą kobietą, a on urodziwym czarnym mężczyzną. Przyjeżdżają do posiadłości jej rodziców na weekend, w celu bliższego zapoznania obydwóch stron. Podczas jednego z przyjęć mężczyzna dostrzega jak bardzo wszyscy otwarci są na kontakty z czarnoskórymi. W dodatku spora część sama związała się z ludźmi tej rasy. Dochodzi jednak do incydentu, który każe mu przypuszczać, że coś jest nie w porządku. Kiedy odkrywa sekret domu rodziców ukochanej musi działać szybko. Musi uciekać!
     „Uciekaj!” jest filmem dość zaskakującym. Stonowanym, intrygującym, ale... na pewno nie strasznym. Ma swój osobliwy klimat, który z pewnością jest mocno przytłaczający. Uczucie niepewności i osaczenia towarzyszy przez większość seansu. Pomyśleć, że wszystko zaczyna się tak bardzo niepozornie, jak zwykła sielska historyjka miłosna. W końcu co może być podejrzanego w wyjeździe z dziewczyną do rodziców? Wydaje się, że nic. Fabuła nie rozwleka się niemiłosiernie, buduje względne napięcie, które znajduje swoje ujście. Nie jest to może szczyt geniuszu, ale przez temat którego dotyka musiał się spotkać z uznaniem- pomimo tego, że sklasyfikowano go jako horror. Odkrycie przez Chrisa tajemnicy jego dziewczyny jest niczym lodowaty prysznic- zaskakujący i przejmujący do kości. Jednakże sama jego koncepcja to coś z kategorii fantastyki naukowej niżeli typowego horroru. Opowieść zmusza do refleksji czy taka sytuacja w ogóle jest możliwa, w końcu czy możliwy jest transfer osobowości? W wielu filmach wysuwano teorie o przeniesieniu umysłu człowieka do maszyny- w końcu, według założeń, to tylko kod źródłowy. Twórcy coraz bardziej przyzwyczajają nas do takiej opcji. Drugim podłożem tego obrazu jest społeczeństwo czarnoskórych, a bardziej kwestie rasizmu. W czasach tak bardzo tolerancyjnych i tak bardzo otwartych na zmiany już zapomina się o tym problemie. Ktoś kiedyś jednak stwierdził, że tak wielka sympatia do czarnoskórych tylko dlatego, że są czarnoskórzy i według niektórych wręcz idealni do niektórych celów, to też pewna odmiana rasistowskiej ideologii. Właśnie tym wszystkim jest ten film. Z jednej strony stawia na piedestale Afroamerykanów, a z drugiej nie obawia się zanegować za to drugiej strony barykady. Mnie osobiście nie ujął film swoim przesłaniem, oczywiście dociera do mnie, ale nie uważam samej realizacji za godną Oscarów.
Oryginalny tytuł: The Post | Reżyseria: Steven Spielberg | Scenariusz: Liz Hannah, Josh Singer | Obsada: Meryl Streep, Tom Hanks, Sarah Paulson, Bob Odenkirk, Tracy Letts, Bradley Whitford, Bruce Greenwood | Kraj: USA | Gatunek: Dramat
Premiera: 22 grudnia 2017 (Świat) 16 lutego 2018 (Polska)
Ocena: 5/10

     Dlaczego do Oscarów nominowane są filmy, których ja nie toleruję? Cóż, najwyraźniej Akademia Filmowa testuje moje granice wytrzymałości. Nie ma dla mnie nic bardziej nudnego niż filmy polityczne. A w tym gatunku kręci się Steven Spielberg ze swoją „Czwartą władzą”. I to chyba jedyny film w trakcie którego przez pierwszą połowę robiłam wszystko tylko nie patrzyłam na ekran.
     Sekret skrywany przez lata w końcu może ujrzeć światło dzienne. Ekipa redakcyjna The Post wchodzi w posiadanie tajnego raportu, który może zaważyć na wierze obywateli amerykańskich w ich idealny Rząd. Naczelny wydawca dziennika (Meryl Streep) może stracić wszystko na co jej rodzina pracowała przez lata. Jednakże wraz z przyjacielem (Tom Hanks) postanawiają pójść za ciosem i opublikować artykuł przed New York Timesem.
     Jak to bywa w przypadku takich filmów, jak „Czwarta władza” zanim akcja konkretnie się rozkręci trzeba się niemożliwie wymęczyć. Tak można nazwać moje odczucia- męczarnią, podczas pierwszej połowy filmu, gdzie silnie walczyłam z przymykającymi się powiekami. Ślamazarny początek, cała masa tajemnic bez jakiegokolwiek pobudzenia zmysłów czytelnika. Konspiracje i potok słów wypowiadany przez bohaterów. W tym czasie aktorsko wykazać może się zarówno Meryl Streep, jak i Tom Hanks. Ciekawe kreacje, ale niezbyt pamiętliwe, więc dla mnie nie są idealne. Prawdziwa akcja rozpoczyna się w chwili, gdy do redakcji trafiają materiały. Wtedy wszystko nabiera tempa. Napięcie sięga zenitu, bo dochodzi do prawdziwej batalii między prasą a władzą. Rozterki między służeniem dla narodu poprzez pisanie prawdy, a słuchanie głosu z góry nakazującego zaprzestanie procedury. Zaczyna się prawdziwa walka z czasem, ale przede wszystkim z własnymi ograniczeniami. Wtedy bohaterowie stawiają na szali swoje życia, reputację oraz przyszłość. Z jednej strony służba obywatelom, a z drugiej własne ambicje bycie najlepszymi wśród konkurentów, pierwszymi którzy wyjawią światu pilnie strzeżoną tajemnicę. Mnie ta historia w ogóle nie bierze, w szczególności, że wiele było już podobnych filmów. Nie jest to nic odkrywczego, co zasługiwałoby na nagrodę. W końcu dwa lata temu statuetkę odebrał film „Spotlight”. Myślę, że wystarczy tych dziennikarskich zasług.

Oryginalny tytuł: The Shape of Water | Reżyseria: Guillermo del Toro | Scenariusz: Guillermo del Toro, Vanessa Taylor | Obsada: Frances McDormand, Woody Harrelson, Sam Rockwell, John Hawkes, Peter Dinklage, Abbie Cornish, Lucas Hedges, Želijko Ivanek | Kraj: USA, Wielka Brytania | Gatunek: Dramat, Komedia, Kryminał
Premiera: 31 sierpnia 2017 (Świat) 16 lutego 2018 (Polska)
Ocena: 7/10

     Do filmów Guillerma del Toro mam sporą słabość. Wszystko zaczęło się w czasach, gdy na ekranach pojawił się „Labirynt fauna”. Po tak wielu latach ten wyjątkowy reżyser i scenarzystach ponownie zabiera nas w świat fantazji, kolejny raz ujmując nas niebanalną historią.
     Niema kobieta prowadzi bardzo spokojne życie w małym mieście, za sąsiada mając niespełnionego artystę, a za przyjaciółkę najszlachetniejszą kobietę na świecie. Pracując jako sprzątaczka w centrum badawczym może pozwolić sobie na zwykłe życie. Jednakże ulega ono diametralnej zmianie, gdy do centrum sprowadzone zostaje tajemnicze stworzenie z Amazonii. Tych dwoje od razu znajdują wspólny język, pomimo tego, że nie porozumiewają się za pomocą słów. Gdy obiekt ma zostać inwazyjnie przebadany kobieta podejmuje ryzykowną decyzję.
     „Kształt wody” to taka współczesna baśń dla dorosłych. Wizualnie hipnotyzująca, przepełniona seksualnością i emocjami, ale zupełnie nieangażująca widza. Del Toro świetnie daje sobie radę z nakładaniem świata fantazji na brutalną rzeczywistość. Mydli oczy, do tego stopnia, że zachwyca nie dopuszczając do strachu. Jest to bardzo enigmatyczna opowieść o ludzkiej odwadze, ale również i okrucieństwie. Pełno tutaj krwi, pełno niewypowiedzianych słów, pełno uroku. To wszystko jest tak bardzo magiczne, że aż zapierające dech w piersi. Cudowna istota, bardzo surowe otoczenie i całkowicie delikatna, niewinna kobietka, która łączy te dwa światy. Tylko ona potrafi zrozumieć jego i tylko on potrafi zrozumieć ją. Oboje są poza wszelkimi barierami i porozumiewają się perfekcyjnie, pomimo tego, że żadne z nich nie wypowiada najmniejszego słowa. Są uosobieniem subtelności i piękna. Drugą stronę medalu prezentuje Michael Shannon i jego postać Stricklanda, która jest tutaj tym czarnym charakterem, uosobieniem wszystkiego co złe, zwyczajnie chorej ambicji, ale też i strachu. Del Toro posuwa się tutaj do rzeczy, które obce są zwyczajnemu człowiekowi, nawet lubującemu w świecie kina. Niejednokrotnie wzbudza oburzenie, czy obrzydzenie. Nie mniej, sceny te jedynie podkreślają charakter bohaterów- przede wszystkim uwydatniając ich poczucie samotności, ale też i baśniowy wydźwięk produkcji, gdzie w pierwowzorach nie brakowało brutalności, czy jednoznacznych sytuacji. Pięknie się patrzy na ten film, fabuła pełna jest uroku, ale i wojennej brutalności- kiedy to Rosja walczyła z USA o władzę w świecie. Kompozycje Alexandra Desplata nie mają sobie równych idealnie ubierając tę produkcję w wyjątkowy charakter. Jedyne co przeraża przy tym filmie, to choć jest on niemalże idealny, to jakoś całkowicie bezpłciowy. Osobiście miałam problem, żeby emocjonalnie zaangażować się w historię i finał autentycznie mną nie wstrząsnął. Choć może powodem jest również jego przewidywalność.

piątek, 26 lutego 2016

SZORTy #30: Big Short, Spotlight, Zjawa

Oryginalny tytuł: The Big Short | Reżyseria: Adam McKay | Scenariusz: Adam McKay, Charles Randolph | Obsada: Christian Bale, Steve Carell, Ryan Gosling, Brad Pitt, Melissa Leo, Hamish Linklater, John Magaro, Rafe Spall, Jeremy Strong, Finn Wittrock, Marisa Tomei | Kraj: USA | Gatunek: Dramat
Premiera: 12 listopada 2015 (Świat) 01 stycznia 2016 (Polska)
Ocena: 6/10

      Twórca przeciętnych filmów komediowych wziął się za realizację bardzo poważnego tematu. Czy to humorystyczna przeszłość McKaya doprowadziła do nominacji jego najnowszego filmu „Big Short” do komedii na Złotych Globach? Na pewno nie tematyka, bo ciężko śmiać się z czegoś, co pozbawiło miliony ludzi pracy i domów.
     Prawdziwa historia odsłaniająca kulisy kryzysu finansowego w Stanach Zjednoczonych, który odbił się echem na całym świecie. Wzbogacili się na tym ludzie, którzy przewidzieli nadchodzącą zapaść na rynku nieruchomości, a miliony straciły wszystko.
     Miało być zabawnie? Cóż... wyszedł dość przeciętny film, w którym posługiwanie się fachowym językiem zrozumiałe jest jedynie dla nielicznych- chyba, że ktoś przed seansem przestudiował tematykę inwestycji i kryzysu finansowego w USA. Opowieść o tym, jak na nieszczęściu milionów ludzi wzbogaciła się garstka ludzi zwiastująca kryzys, przeprowadzająca transakcje krótkiej sprzedaży, tzw. szorty. Historia bardzo przewrotna, opowieść jak najbardziej ważna. Potraktowana odrobinę zbyt poważnie, pomimo tak wielu humorystycznych aspektów- jak chociażby osoby Jareda Vennetta, w tej roli niezbyt przekonujący Ryan Gosling, próbującej naśladować postać Jordana Belforda z „Wilka z Wall Street”, czy nawet Michaela Burry'ego granego przez dobrego Christiana Bale'a, z tym swoim luzackim stylem na „pójdę boso przez świat”. W samej historii nie ma nic zabawnego i nawet twórca tak drętwych komedii jak „Policja zastępcza” nie jest w stanie zmienić charakteru wydarzeń w Ameryce. Momentami obraz jest zdecydowanie zbyt chaotyczny. Przeładowany dialogami z fachowym słownictwem, które trafią jedynie do bardzo wąskiej grupy odbiorcy staje się jeszcze bardziej niezrozumiały, a przez to dość nużący. Pomimo tego, że próbuje się wyjaśniać podstawowe zwroty, to cały mechanizm ciężki jest do ogarnięcia w szczegółach. Ciekawa jest natomiast realizacja obrazu. Bardzo fajnie wygląda tutaj montaż, w szczególności, że wykorzystano archiwalne zdjęcia. Dodaje to pewnej prawdziwości i nadaje interesujący kształt całej produkcji. Czy jednak dla tych paru chwil warto zagłębiać się w ten tytuł? Z pewnością jest wiele innych filmów, które w bardziej zrozumiały sposób opisują początki kryzysu gospodarczego. „Big Short” może być zdecydowanie zbyt złożony dla człowieka, który nigdy nie miał styczności z funduszami inwestycyjnymi i nie zna pojęć oraz mechanizmów nimi rządzących. 
 
Oryginalny tytuł: Spotlight | Reżyseria: Tom McCarthy | Scenariusz: Tom McCarthy, Josh Singer | Obsada: Mark Ruffalo, Michael Keaton, Rachel McAdams, Liev Schreiber, John Slattery, Stanley Tucci, Brian d'Arcy James | Kraj: USA | Gatunek: Thriller
Premiera: 03 września 2015 (Świat) 05 lutego 2016 (Polska)
Ocena: 7/10

Film, który porusza bardzo istotny temat. Film, który zasłużenie znalazł się w centrum zainteresowania krytyków. Niepozorny Tom McCarthy trochę stopuje dynamikę historii ukazanej w „Spotlight” i nie do końca musi tym trafić w gusta każdego.
Opierając się na jednej historii sprzed kilku miesięcy, dziennik bostoński trafia na jedną z największych afer w katolickim kościele. Badając sprawę jednego kapłana udaje im się dotrzeć do kilkudziesięciu przypadków molestowania dzieci przez dziesiątki księży w wielu miastach, na całym świecie- także w Polsce.
Takie opowieści zawsze będą oddziaływać na widza, zawsze będą zyskiwać uznanie, że ktoś odnajduje w sobie odwagę, aby je opowiadać! Tom McCarthy podejmuje się przedstawienia tematu, o którym słyszy się niemalże na każdym kroku- o ludziach, mężczyznach, którym społeczeństwo ufa bardziej niż komukolwiek, a którzy dopuszczają się straszliwych czynów. Już sam wątek molestowania dzieci jest druzgocący, a jak dołożymy do tego jeszcze akty pedofilii ze strony księży... brzmi jakby walił nam się cały świat na głowę a fundamenty naszej wiary legły w gruzach. To właśnie tym zajmowali się dziennikarze Spotlight z bostońskiego The Globe. Grupa ta dotarła do dokumentów utajnionych, do niemalże wszystkich ofiar molestowania i wyciągnęła wszystko na światło dzienne. Film pokazuje ich ciężką drogę do poznania prawdy, ale też- co zaskakujące, drogę do możliwości wykorzystania uzyskanych materiałów, obłożonej prawem, ale też niekiedy kaprysem wydawcy. „Spotlight” to nie tylko historia o ofiarach, ale przede wszystkim okrucieństwie ludzi, którzy dla pieniędzy byli w stanie zamieść sprawę pod dywan. W końcu jest to opowieść o ludziach dążących do prawdy, próbujących naprawić swoje błędy z przeszłości. To typowe dziennikarskie kino, z którym osobiście zawsze miałam problem. Zazwyczaj takie tytuły charakteryzują się pewną dynamiką i napięciem, tutaj wszystko zdecydowanie za bardzo się rozwleka. Ma to jednak swoje plusy, bo dzięki temu buduje się postaci Marka Ruffalo, Michaela Keatona i Rachel McAdams, którzy są swoich rolach zadowalający, ale tylko zadowalający. Film nie zachwyca, pomimo tego, że traktuje o ważnym temacie. Brak mu tego napięcia, ducha, który mógłby wzbudzić więcej emocji. Całość opowiedziana dość po macoszemu, po dziennikarsku, tak jakoś... na sucho.

Oryginalny tytuł: The Revenant | Reżyseria: Alejandro González Inárritu | Scenariusz: Alejandro González Inárritu, Mark L. Smith | Obsada: Leonadro DiCaprio, Tom Hardy, Domhnall Gleeson, Will Poulter, Forrest Goodluck, Paul Anderson | Kraj: USA | Gatunek: Dramat, Przygodowy
Premiera: 15 grudnia 2015 (Świat) 29 stycznia 2016 (Polska)
Ocena: 5/10

     Najgorzej, gdy człowiek widzi jakieś nazwisko sygnujące dany film- nazwisko reżysera, który został nagrodzony Oscarem, nazwisko wielkiego aktora, który wciąż nie został nim uhonorowany, w konsekwencji oczekując czegoś naprawdę pięknego. Ostatecznie okazuje się, że oczekiwania znacząco przerosły rzeczywistość i tak właśnie jest ze „Zjawą” od Inárritu.
     Główny bohater zostaje bardzo ciężko ranny w starciu z wielkim misiem grizzly. Jego towarzysze wyprawy robią wszystko co mogą, aby pomóc mu się wylizać z ran, jednakże ostatecznie porzucają go na pewną śmierć nie widząc perspektyw na jego przeżycie. Cudem udaje mu się przeżyć, przepełniony żądzą zemsty na tym, który pozostawił go na śmierć, a także zamordował mu syna.
     Sytuacje, kiedy człowiek spodziewa się naprawdę wiele po filmie, a dostaje jedną wielką figę z makiem zdarzają się bardzo często w kinie. Oczywiście, wszystko zależy od ludzkiej wrażliwości, ale przede wszystkim od tego jak twórcy zaprezentują nam dany temat. W „Zjawie” nie fascynuje historia, która niczym się nie wyróżnia. Mężczyzna przepełniony chęcią dokonania zemsty na człowieku, który zabił jego syna nie jest niczym niezwykłym w świecie kina. W szczególności, że tutaj zostaje to przedstawione w dość monotonny, wręcz nużący sposób, a jedyne co fascynuje to wielkie starcie głównego bohatera z wielkim misiaczkiem- scena trwa dobrych kilka minut, przepełniona jest brutalnością i wywołuje najwięcej emocji. Szkoda, że takich scen nie ma o wiele więcej, może dałoby to fajnego kopa produkcji, bo tak to jedynie filozoficzny twór, który nie trafia do każdego. W tym obrazie stare powiedzenie „Zemsta najlepiej smakuje na zimno.” zyskuje nowy, dosłowny wymiar. Wszystko za sprawą rewelacyjnej scenografii i cudownych zdjęć Emmanuela Lubezkiego, który dwa lata z rzędu nagrodzony został Oscarem za swoją pracę. Czy ponownie odniesie sukces? O tym przekonamy się już w nocy z niedzieli na poniedziałek, ale trudno nie oprzeć się wrażeniu, że tym co zrobił dla „Zjawy” swoimi ujęciami przy wykorzystaniu naturalnego światła pozamiatał konkurencję. Dzięki niemu obraz zyskał na autentyczności, czyniąc go jego największym- jeżeli nie jedynym atutem. Można by spodziewać się, że to Leonardo DiCaprio będzie mocną, najmocniejszą stroną filmu. Niestety, całe jego aktorstwo opierało się na tarzaniu się po ziemi i wydawaniu jęków agonii. Nie jest to oscarowa rola, nie tym razem. Już lepiej skupić uwagę na mroczniejszych charakterach tego przedsięwzięcia, jak Tom Hardy, bo chyba tylko dzięki niemu nie dało się zasnąć z nudów.

poniedziałek, 13 grudnia 2010

702. [Rec], reż. Jaume Balaguero, Paco Plaza


Seria: [Rec] 
Reżyseria: Jaume Balaguero, Paco Plaza  
Scenariusz: Jaume Balaguero, Paco Plaza, Luiso Berdejo
Zdjęcia: Pablo Rosso
Kraj: Hiszpania 
Gatunek: Horror  
Premiera światowa: 29 sierpnia 2007 
Premiera polska: 14 sierpnia 2008 
Obsada: Manuela Velasco, Pablo Rosso, Ferran Terraza, David Vert, Claudia Silva 
 
    „Rec” to horror w reżyserii Hiszpanów Paco Plaza i Jaume Balaguero. Ten drugi zasłynął i zdobył sobie u mnie uznanie takimi filmami jak „Ciemność” czy też „Delikatna”.Wszystkie te filmy mają niesamowity klimat, ale to co zrobił w filmie „Rec” było powalające. Osobiście bardzo lubię filmy, gdzie wszystko kręci jeden z bohaterów, ponieważ dzięki temu czuję się prawie tak jakbym tam była.
    Angela Vidal (Manuela Velasco) jest reporterką lokalnej stacji telewizyjnej. Prowadzi program „Kiedy śpisz” i pewnej nocy wraz z kamerzystą o imieniu Pablo wybierają się do remizy strażackiej, aby przyjrzeć się z bliska pracy strażaków na nocnej zmianie.Dłuższą część nocy Angela próbuje rozmawiać ze strażakami o czymkolwiek,czekając na moment aż rozbrzmią syreny i wraz z nimi wyjadą w akcję. Kiedy w końcu im się to udaje trafiają do budynku mieszkalnego, którego mieszkańcy zgłosili przeraźliwe krzyki jednej z mieszkanek. Kiedy wraz z policjantami udają się do mieszkania zastają zakrwawioną kobietę. Z początku jest bardzo spokojna, ale gdy nagle wgryza się w szyję policjanta i rozrywa mu żyłę szyjną wszyscy wpadają w popłoch. Znoszą policjanta do holu, gdzie mają zamiar przetransportować go do karetki, która znajduje się przed budynkiem. Niestety, okazuje się być to niemożliwe. Dowiadują się, że budynek jest objęty kwarantanną i wszyscy, którzy się w nim znajdują mają pozostać w holu. Nie będzie to jednak takie łatwe, ponieważ już wkrótce będą musieli walczyć o swoje życie z ludźmi zarażonymi agresywnym wirusem.
    Nie wiedzieć dlaczego bardzo obawiałam się tego filmu. Nigdy nie przepadałam za tego typu filmami, gdzie latają po planie ludzie chorzy, którzy gryzą innych ludzi. To prawie tak jak przy Zombie, tylko, że one zjadały swoje ofiary a nie przekazywały im swojej „mocy”. Nie gustuję w takich gatunkach, ale względu na rodzaj filmu jakoś się przemogłam. Oczywiście pocieszała mnie myśl, że film trwa tylko niewiele ponad godzinę. Dlatego też co chwilę zerkałam na zegarek dowiedzieć się czy daleko do końca.
    Z początku właściwie niewiele się dzieje. Patrzymy jak ta cała Angela Vidal wciąż na nowo powtarza kwestię, a później dopiero wprowadza nas w świat strażaków. Bałam się, że tak będzie przez dłuższą chwilę, ale po siedmiu minutach zadzwonił alarm, no i pojechali. Od tamtej pory wszystko działo się tak szybko,że kurcze cały czas byłam spięta. Dodatkowo uczucie potęgowało zastosowanie manewru kręcenia filmu z punktu widzenia żywej osoby, a nie gdzieś tam z chmurki dodało filmowi realizmu i oglądając ma się wrażenie jakby takie rzeczy naprawdę mogły się zdarzyć. W dodatku tak jak to jest w przypadku tych filmów wszystko zależy od tego co zobaczy kamera naszego bohatera. To, gdy kazali mu wyłączać kamerę trochę mnie irytowało, no ale w sumie trudno, żeby takie rzeczy w normalnym świecie mogły mieć miejsce- tzn. chodzi mi o to, że taka a nie inna akcja się dzieje a koleś tylko przeszkadza i łazi z tą kamerą jak głupi. No,ale trzymajmy się tematu. Takie wrażenie szczególnie dawały sceny ostatnie, w ciemnościach, gdy widzieliśmy wszystko przez tryb nocny. To dopiero napięcie wzrosło. Ogólnie to nie lubię niepotrzebnego rozlewu krwi. Nie lubię kiedy po okolicy latają jacyś niewyżyci ludzie. Nie lubię kiedy jeden drugiemu wgryza się w szyję. A już bardzo nie lubię kiedy się takiego uśmierca a za chwilę on zmartwychwstaje. Takich sytuacji nie lubię najbardziej, bo kiedy myśli się, że jedno z zagrożeń mija to nagle „bach” i wcale jednak nie na pewno. Później to się tych ludzi namnożyło, że aż głowa mała. Ciekawe było zaprezentowane to kiedy Angela wygląda przez balustradę schodów i widzi na każdym piętrze tych wszystkich zmutowanych ludzi. Szkoda.
    Trochę beznadziejne za to było umiejscowienie akcji w jakimś bloku. Dlaczego jest to beznadziejne? No bo jest ograniczone pole manewru. Jak się potem okazuje trudno jest znaleźć miejsce do schowania się, nie mówiąc już o jakiekolwiek ucieczce. Wciąż tylko widzimy bohaterów biegających od drzwi do drzwi i szukających schronienia. Szkoda, że nie udało im się dotrzeć do tej piwnicy. Ogólnie to film był całkiem przewidywalny. Wiedziałam, że skończy się tak jak się skończył chociaż jednak miałam małą nadzieję, że będzie inaczej. No, ale takie filmy muszą być dramatyczne, poza tym było to do przewidzenia już od pierwszej minuty i nie tylko dlatego, że wiesz o czym jest film. Jak już powiedziałam-ograniczone pole manewru do ucieczek. Ja osobiście kilka razy się przestraszyłam. Najbardziej chyba pod koniec w tych totalnych ciemnościach, bo faktycznie w takich chwilach zawsze człowiek zaczyna się stresować, że nie dostrzeże czegoś co powinien, bo od tego zależy jego życie.
    W filmie nie zobaczymy żadnych znanych nam twarzy, no chyba, że ktoś gustuje w hiszpańskim kinie. W głównej roli wystąpiła Manuela Valasco. Z początku jej twarz przypominała mi trochę Marię Bello, ale szybko zmieniłam zdanie.Dziewczyna bardzo ładna. Trudno jest mi powiedzieć czy dobrze zagrała- mnie tam się spodobała i faktycznie mogłaby przekonać człowieka, że to dzieje się naprawdę. Była bardzo realistyczna i odważna w dodatku. Chociaż momentami histeryzowała,ale to tylko dodawało jej realności, bo przecież kto by nie histeryzował obawiając się, że został ugryziony. O drugim bohaterze, czyli naszym operatorze nie mogę za wiele powiedzieć, bo przecież nie było go widać i nie widziałam jak gra, ale głos całkiem nie najgorszy, no i całkiem nieźle szło mu to kamerowanie. No, ale jakby nie było to jest to Pablo Rosso, który ma na swoim koncie również zdjęcia do innych filmów takich jak „Szepty w mroku”. Nie będę każdego tutaj po kolei omawiać, powiem tylko tyle, że wszyscy spisali się na medal i z pewnością sprawiłoby ludziom problem odróżnienie filmu od rzeczywistości.
    Film nie zaczął się zbyt optymistycznie, oczywiście jeżeli chodzi o samą akcję, no bo jakby tutaj mówić o rozwoju wydarzeń to z początku nic nie przewidywało tej rzezi. Zaczęło się niepozornie, skończyło na całkiem nie najgorszej jatce,której na szczęście operator nam darował, bo chyba bym nie przeżyła psychicznie tego stresu. Taka jest prawda, że film przeraża, sprawia, że odczuwacie pewien dyskomfort i chcecie, aby jak najszybciej film się ten skończył. Ja tak miałam.W 2008 roku doczekaliśmy się amerykańskiej wersji z Jennifer Carpenter pt.„Kwarantanna” (a to Ci szok!). A w roku 2009 ukazała się kontynuacja filmu.Zobaczymy jak to wszystko się potoczy, ale wiem jedno- pierwowzory są najlepsze.

piątek, 10 grudnia 2010

594. Marley i ja, reż. David Frankel

Oryginalny tytuł: Marley & Me
Reżyseria: David Frankel
Scenariusz: Scott Frank, Ron Roos
Zdjęcia: Florian Ballhaus
Muzyka: Theodore Shapiro
Kraj: USA
Gatunek: Komedia obyczajowa
Na podstawie: powieści Johna Grogana "Marley & Me"
Premiera światowa: 25 grudnia 2008
Premiera polska: 30 marca 2009
Obsada: Owen Wilson,  Jennifer Aniston, Eric Dane, Alan Arkin, Haley Bennett


    Każde dziecko chce mieć jakieś zwierzątko. Dla każdego jest to pewnego rodzaju wyzwanie, które pomaga przystosować się do nowych obowiązków. Nic więc dziwnego, że dwójka naszych bohaterów funduje sobie psa. Gdy nauczą się opiekować psem, z dziećmi nie będą mieli problemów. Nie zdają sobie jednak sprawy z tego jakie poważne problemy to za sobą pociągnie. Jest to autentyczna historia spisana przez Johna Grogana- amerykańskiego dziennikarza, którego książka „Marley & Me” opowiada historię jego własnego psa. Na podstawie książki powstał film fabularny reżyserii Davida Frankela („Diabeł ubiera się u Prady”), który bił rekordy popularności w amerykańskich kinach. 
    Jenny i John  (Jennifer Aniston, Owen Wilson) to młode małżeństwo, które prowadzi radosne życie. Przeprowadzają się do słonecznej części kraju i oboje chcą mieć dzieci. Są jednak pełni obaw czy sobie poradzą, w związku z czym postanawiają się do tego odpowiednio przygotować. Dlatego też John kupuje Jenny uroczego Labradora, którego nazywają Marley. Okazuje się jednak, że Marley nie jest zwykłym psem. Jest bardzo żywiołowy, wszystko zjada, a w dodatku trudno jest go okiełznać. Sąsiedzi się go boją i nawet treser psów nie potrafi sobie z nim poradzić. Jenny i John starają się jednak tym nie przejmować, gdyż John dostaje własną rubrykę w gazecie, w której pracuje dzięki czemu gazeta zwiększa obroty. Po pewnym czasie John i Jenny postanawiają postarać się o dziecko. Kiedy za pierwszym razem się nie udaje nie zniechęcają się i już wkrótce cieszą się swoim dzieckiem. Na szczęście Marley dobrze znosi towarzystwo malucha. Gdy pojawia się kolejne dziecko rodzina zaczyna przechodzić poważny kryzys, którego ukojeniem zdaje się być uroczy pies.
    Jakoś trudno było mi się zabrać do tego filmu, ale kiedy w jednej z głównych ról występuje pies trudno jest mi się jakoś oprzeć. W szczególności, że zwierzęta najlepiej wypadają w roli komików. Film zapowiadał się także dość sympatycznie, więc stwierdziłam „dlaczego nie?”. Większości rzeczy się spodziewałam. Inne sceny najchętniej bym usunęła, ponieważ tylko niepotrzebnie przedłużają film. Spodziewałam się także jakie będzie zakończenie tego filmu, bo jak inaczej mogłaby się skończyć ta historia. No w sumie, gdyby skończyła się inaczej go Grogan nie napisałby tej książki.
    Jednym z atutów filmu jest humor. Co prawda nie można powiedzieć, że podczas oglądania można było boki zrywać ze śmiechu. To nie ten typ filmu. Oczywiście zabawnie było kiedy Marley buszował po domu. Jak zjadał podłogę, ścianę, czy też kanapę. Podobały mi się także jego reakcje na burzę. To jak wskoczył Johnowi na kolana podczas jednej z nich totalnie mnie rozbroiło, ale z drugiej strony wcale mnie to nie dziwi. Najbardziej uśmiałam się chyba przy scenie, w której John jedzie obejrzeć nowy dom wraz z dzieckiem i Marleyem, a ten od razu wskakuje do basenu za domem. Tak, wiele było podobnych scen, w których główną rolę odgrywał Marley, ale to w sumie dobrze, w końcu o tym psie jest ten film. Przecież każdy pies na swój sposób jest uroczy.
    Cieszę się także, że to właśnie pies był bohaterem tej historii. Dzięki temu można trochę się utożsamić z głównymi bohaterami, bo w sumie to mnóstwo ludzi ma psy w dzisiejszych czasach. Sama także mam jednego. Wiem jak to jest cierpieć kiedy pies, najbliższy przyjaciel, zaczyna chorować. W filmie towarzyszyły temu wszystkiemu także problemy, które się nawarstwiały przez dzikie zachowanie Marleya. No, ale w sumie jak ktoś jest z niemowlakiem 24 godziny na dobę i nie ma nawet chwili odpoczynku, bo gdy tylko dziecko zaśnie, a Marley znowu coś przyuważy i zaczyna szczekać, to wiadomo, że za długo niemowlak sobie nie pośpi, a przy tym my także nie pośpimy i jesteśmy wiecznie wykończeni. No, a jak jesteśmy zmęczeni to kończy się to tym, że wszystko nam przeszkadza, nawet nasz ukochany pies, który w tym filmie faktycznie pokazał jak prawdziwym jest przyjacielem. Groganowie wiele wycierpieli. Ich miłość niejednokrotnie była wystawiana na próbę, ale wszystkie przeszli oni znakomicie. Podobała mi się ta rodzinna atmosfera, która za tym wszystkim szła. To jak wszyscy potrafili docenić to co robił dla nich, jak przy nich był. Był prawdziwym członkiem ich rodziny, zresztą chyba każdego psa traktuje się podobnie.
    W filmie główną rolę odegrał oczywiście pies. Chociaż wraz z biegiem wydarzeń jego rola spadła na dalszy plan ustępując miejsca Jennifer Aniston oraz Owenowi Wilsonowi. Odnoszę dziwne wrażenie, że od kiedy Jennifer opuściła „Przyjaciół” przestała się rozwijać. W „Przyjaciołach” zawsze była zabawna, robiła zabawne miny i gesty. Brakuje mi tego. Teraz jest jakaś taka bez życia i widać to niestety w tym filmie. Nie wiem czy to rozstanie z Bradem ją tak przybiło czy co, ale no wyssano z niej energię. Owen Wilson natomiast wcale nie był lepszy, tzn. no może trochę był, ale także jakoś nie powalał swoim aktorstwem w tym filmie. Wciąż nie potrafię się do niego przekonać. Może w przyszłości. Całokształt obsady i gry oceniam jednak całkiem dobrze. Zawsze przecież mogło być gorzej, co nie pozwoliłoby nam na dotarcie do końca filmu.
    „Marley i Ja” to zdecydowanie bardzo przyjemny film dla całej rodziny. Film o miłości i uczuciu jakie rodzina żywi w stosunku do swojego zwierzątka. Historia, co prawda, bardzo przewrotna, no ale w końcu napisana została ona przez samo życie, a takie historie zawsze są najlepsze. Nie żałuję czasu poświęconego na ten film. Można było sobie popłakać, albo po ryczeć tak jak ja to zrobiłam, a czego się nie spodziewałam. Dlatego ostrzegam, że jest taki motyw. Uważam, że warto obejrzeć taki filmy, ponieważ zdecydowanie wyróżnia się na tle innych filmów, pomimo swojej schematyczności.

środa, 8 grudnia 2010

495. Miasto śmierci, reż. Gregory Nava

417. Jak stracić przyjaciół i zrazić do siebie ludzi, reż. Robert B. Weide

374. 27 sukienek, reż. Anne Fletcher

poniedziałek, 6 grudnia 2010

251. Scoop- gorący temat, reż. Woody Allen

Oryginalny tytuł: Scoop
Reżyseria: Woody Allen
Scenariusz: Woody Allen
Zdjęcia: Remi Adefarasin
Kraj: USA, Wielka Brytania
Gatunek: Komedia kryminalna
Premiera światowa: 28 lipca 2006
Premiera polska: 13 kwietnia 2007
Obsada: Scarlett Johansson, Hugh Jackman, Woody Allen, Ian McShane

    Młoda studentka dziennikarstwa, Sondra Pransky, przyjeżdża z USA do Londynu na wakacje. Gdy pewnego wieczoru wybiera się wraz z przyjaciółką i jej bratem na występ znanego iluzjonisty,Watermana, bierze udział w jednym z trików. Podczas sztuczki ukazuje jej się duch zmarłego przed kilkoma dniami sławnego dziennikarza, Joe Strombela, który daje jej informacje na temat Tarotowego Mordercy. Według niego jest to syn lorda Lyman`a, Peter. Dziewczyna ma za zadanie nadane jej przez dziennikarza napisać artykuł o Peterze, żeby to zrobić musi się do niego zbliżyć. Jednak podczas śledztwa, w którym pomaga jej sam Sidney Waterman wdaje się w romans z arystokratą.
Plusy:
-    Woody Allen. Jest on twórcą i jednocześnie jedną z głównych postaci tego wspaniałego filmu. Gra on bowiem rolę Sidneya iluzjonisty. Wnosi on do filmu dużo humoru i sprawia, że film jest jeszcze bardziej niezwykły.
-    humor. Podstawą tego humoru jest rola Allena. Jednakże jest również kilka prześmiesznych sytuacji i trochę absurdalnych jak dla mnie. Gdy na przykład zmarły dziennikarz ucieka z łodzi Charona i przepływa w pław Styks, żeby odnaleźć Sondrę. Trochę mnie to rozbawiło. Tak samo jak te zawiłe próby udowodnienia winy Peter`a.
-    obsada. Jak widzimy obsada jest wyśmienicie dobrana. Bardzo podobało mi się to, że mogłam znowu zobaczyć Hugh Jackmana u boku Scarlett Johansson. Para była zachwycająca i swoją grą pokazali, że świetnie pasują do każdej roli. Ich duet był po prostu poruszający i czarujący :)
-    romans. Aż trudno uwierzyć, że młoda dziennikarka zakochuje się w przedmiocie swojego artykułu. Trochę to szokujące i wydaje się, że powinno być tutaj jakieś szczęśliwe zakończenie, na które czekałam cały film ;]
-    kryminał. Więcej tutaj właściwie wątków kryminalnych. Śledztwa, tajemnicze morderstwa, dociekanie prawdy. Oczywiście jeżeli chodzi o morderstwa to na szczęście same morderstwa nie były pokazywane. Ech. Pewnie dlatego, żebyśmy sami nie wiedzieli czy Peter naprawdę jest Tarotowym Zabójcą czy też nie. Sprytne posunięcie. Ja przyznam, że trochę byłam zaskoczona zakończeniem całej tej sytuacji.
Ulubiona scena:
-    udział Sandry w przedstawieniu Watermana.
-    spotkania Sandry z Peter`em.
Moja opinia:
    Po tym jak oglądałam film Woody`ego Allen`a "Wszystko gra" byłam trochę sceptycznie nastawiona do tego filmu, ale przyznam wam szczerze, że film naprawdę mi się podobał. Nie wiem czy to za sprawą Wood`ego czy Hugh, a może Scarlett, która pokazała się tutaj z zupełnie innej strony, ale naprawdę było na co popatrzeć i jeżeli ktoś nie jest przekonany czy zobaczyć ten film to mogę was zapewnić , że warto, ale... to tylko moje skromne zdanie ;P