Oryginalny
tytuł: Get Out!
| Reżyseria: Jordan Peele | Scenariusz: Jordan Peele | Obsada:
Frances McDormand, Woody Harrelson, Sam Rockwell, John Hawkes, Peter
Dinklage, Abbie Cornish, Lucas Hedges, Želijko
Ivanek | Kraj: USA | Gatunek: Horror
Premiera: 23 stycznia 2017 (Świat) 28 kwietnia 2018 (Polska)
Ocena:
5/10
Ewenement w historii Oscarów, pierwszy raz od kiedy jestem z nimi w
bliższych stosunkach wśród nominacji pojawia się film z gatunku
grozy. Oczywiście, trzeba mieć na względzie to, że produkcja
Jordana Peele nie jest typowym tworem z tej kategorii. Nie mniej,
obraz traktuje o problemie, który aż prosi się chociażby o
wspomnienie o nim w trakcie ceremonii.
Młoda para zakochana w sobie bez pamięci. Ona jest piękną białą
kobietą, a on urodziwym czarnym mężczyzną. Przyjeżdżają do
posiadłości jej rodziców na weekend, w celu bliższego zapoznania
obydwóch stron. Podczas jednego z przyjęć mężczyzna dostrzega
jak bardzo wszyscy otwarci są na kontakty z czarnoskórymi. W
dodatku spora część sama związała się z ludźmi tej rasy.
Dochodzi jednak do incydentu, który każe mu przypuszczać, że coś
jest nie w porządku. Kiedy odkrywa sekret domu rodziców ukochanej
musi działać szybko. Musi uciekać!
„Uciekaj!”
jest filmem dość zaskakującym. Stonowanym, intrygującym, ale...
na pewno nie strasznym. Ma swój osobliwy klimat, który z pewnością
jest mocno przytłaczający. Uczucie niepewności i osaczenia
towarzyszy przez większość seansu. Pomyśleć, że wszystko
zaczyna się tak bardzo niepozornie, jak zwykła sielska historyjka
miłosna. W końcu co może być podejrzanego w wyjeździe z
dziewczyną do rodziców? Wydaje się, że nic. Fabuła nie rozwleka
się niemiłosiernie, buduje względne napięcie, które znajduje
swoje ujście. Nie jest to może szczyt geniuszu, ale przez temat
którego dotyka musiał się spotkać z uznaniem- pomimo tego, że
sklasyfikowano go jako horror. Odkrycie przez Chrisa tajemnicy jego
dziewczyny jest niczym lodowaty prysznic- zaskakujący i przejmujący
do kości. Jednakże sama jego koncepcja to coś z kategorii
fantastyki naukowej niżeli typowego horroru. Opowieść zmusza do
refleksji czy taka sytuacja w ogóle jest możliwa, w końcu czy
możliwy jest transfer osobowości? W wielu filmach wysuwano teorie o
przeniesieniu umysłu człowieka do maszyny- w końcu, według
założeń, to tylko kod źródłowy. Twórcy coraz bardziej
przyzwyczajają nas do takiej opcji. Drugim podłożem tego obrazu
jest społeczeństwo czarnoskórych, a bardziej kwestie rasizmu. W
czasach tak bardzo tolerancyjnych i tak bardzo otwartych na zmiany
już zapomina się o tym problemie. Ktoś kiedyś jednak stwierdził,
że tak wielka sympatia do czarnoskórych tylko dlatego, że są
czarnoskórzy i według niektórych wręcz idealni do niektórych
celów, to też pewna odmiana rasistowskiej ideologii. Właśnie tym
wszystkim jest ten film. Z jednej strony stawia na piedestale
Afroamerykanów, a z drugiej nie obawia się zanegować za to drugiej
strony barykady. Mnie osobiście nie ujął film swoim przesłaniem,
oczywiście dociera do mnie, ale nie uważam samej realizacji za
godną Oscarów.
Oryginalny
tytuł: The Post
| Reżyseria: Steven Spielberg | Scenariusz: Liz Hannah, Josh Singer
| Obsada: Meryl Streep, Tom Hanks, Sarah Paulson, Bob Odenkirk, Tracy
Letts, Bradley Whitford, Bruce Greenwood | Kraj: USA | Gatunek:
Dramat
Premiera: 22 grudnia 2017 (Świat) 16 lutego 2018 (Polska)
Ocena:
5/10
Dlaczego
do Oscarów nominowane są filmy, których ja nie toleruję? Cóż,
najwyraźniej Akademia Filmowa testuje moje granice wytrzymałości.
Nie ma dla mnie nic bardziej nudnego niż filmy polityczne. A w tym
gatunku kręci się Steven Spielberg ze swoją „Czwartą
władzą”. I to chyba
jedyny film w trakcie którego przez pierwszą połowę robiłam
wszystko tylko nie patrzyłam na ekran.
Sekret
skrywany przez lata w końcu może ujrzeć światło dzienne. Ekipa
redakcyjna The Post wchodzi w posiadanie tajnego raportu, który może
zaważyć na wierze obywateli amerykańskich w ich idealny Rząd.
Naczelny wydawca dziennika (Meryl
Streep) może stracić
wszystko na co jej rodzina pracowała przez lata. Jednakże wraz z
przyjacielem (Tom Hanks)
postanawiają pójść za ciosem i opublikować artykuł przed New
York Timesem.
Jak
to bywa w przypadku takich filmów, jak „Czwarta
władza” zanim akcja
konkretnie się rozkręci trzeba się niemożliwie wymęczyć. Tak
można nazwać moje odczucia- męczarnią, podczas pierwszej połowy
filmu, gdzie silnie walczyłam z przymykającymi się powiekami.
Ślamazarny początek, cała masa tajemnic bez jakiegokolwiek
pobudzenia zmysłów czytelnika. Konspiracje i potok słów
wypowiadany przez bohaterów. W tym czasie aktorsko wykazać może
się zarówno Meryl Streep, jak i Tom Hanks. Ciekawe kreacje, ale
niezbyt pamiętliwe, więc dla mnie nie są idealne. Prawdziwa akcja
rozpoczyna się w chwili, gdy do redakcji trafiają materiały. Wtedy
wszystko nabiera tempa. Napięcie sięga zenitu, bo dochodzi do
prawdziwej batalii między prasą a władzą. Rozterki między
służeniem dla narodu poprzez pisanie prawdy, a słuchanie głosu z
góry nakazującego zaprzestanie procedury. Zaczyna się prawdziwa
walka z czasem, ale przede wszystkim z własnymi ograniczeniami.
Wtedy bohaterowie stawiają na szali swoje życia, reputację oraz
przyszłość. Z jednej strony służba obywatelom, a z drugiej
własne ambicje bycie najlepszymi wśród konkurentów, pierwszymi
którzy wyjawią światu pilnie strzeżoną tajemnicę. Mnie ta
historia w ogóle nie bierze, w szczególności, że wiele było już
podobnych filmów. Nie jest to nic odkrywczego, co zasługiwałoby na
nagrodę. W końcu dwa lata temu statuetkę odebrał film
„Spotlight”.
Myślę, że wystarczy tych dziennikarskich zasług.
Oryginalny
tytuł: The Shape of
Water | Reżyseria:
Guillermo del Toro | Scenariusz: Guillermo del Toro, Vanessa Taylor |
Obsada: Frances McDormand, Woody Harrelson, Sam Rockwell, John
Hawkes, Peter Dinklage, Abbie Cornish, Lucas Hedges, Želijko
Ivanek | Kraj: USA, Wielka Brytania | Gatunek: Dramat, Komedia,
Kryminał
Premiera: 31 sierpnia 2017 (Świat) 16 lutego 2018 (Polska)
Ocena:
7/10
Do
filmów Guillerma del Toro mam sporą słabość. Wszystko zaczęło
się w czasach, gdy na ekranach pojawił się „Labirynt
fauna”. Po tak wielu
latach ten wyjątkowy reżyser i scenarzystach ponownie zabiera nas w
świat fantazji, kolejny raz ujmując nas niebanalną historią.
Niema
kobieta prowadzi bardzo spokojne życie w małym mieście, za sąsiada
mając niespełnionego artystę, a za przyjaciółkę
najszlachetniejszą kobietę na świecie. Pracując jako sprzątaczka
w centrum badawczym może pozwolić sobie na zwykłe życie. Jednakże
ulega ono diametralnej zmianie, gdy do centrum sprowadzone zostaje
tajemnicze stworzenie z Amazonii. Tych dwoje od razu znajdują
wspólny język, pomimo tego, że nie porozumiewają się za pomocą
słów. Gdy obiekt ma zostać inwazyjnie przebadany kobieta podejmuje
ryzykowną decyzję.
„Kształt
wody” to taka współczesna
baśń dla dorosłych. Wizualnie hipnotyzująca, przepełniona
seksualnością i emocjami, ale zupełnie nieangażująca widza. Del
Toro świetnie daje sobie radę z nakładaniem świata fantazji na
brutalną rzeczywistość. Mydli oczy, do tego stopnia, że zachwyca
nie dopuszczając do strachu. Jest to bardzo enigmatyczna opowieść
o ludzkiej odwadze, ale również i okrucieństwie. Pełno tutaj
krwi, pełno niewypowiedzianych słów, pełno uroku. To wszystko
jest tak bardzo magiczne, że aż zapierające dech w piersi. Cudowna
istota, bardzo surowe otoczenie i całkowicie delikatna, niewinna
kobietka, która łączy te dwa światy. Tylko ona potrafi zrozumieć
jego i tylko on potrafi zrozumieć ją. Oboje są poza wszelkimi
barierami i porozumiewają się perfekcyjnie, pomimo tego, że żadne
z nich nie wypowiada najmniejszego słowa. Są uosobieniem
subtelności i piękna. Drugą stronę medalu prezentuje Michael
Shannon i jego postać Stricklanda, która jest tutaj tym czarnym
charakterem, uosobieniem wszystkiego co złe, zwyczajnie chorej
ambicji, ale też i strachu. Del Toro posuwa się tutaj do rzeczy,
które obce są zwyczajnemu człowiekowi, nawet lubującemu w świecie
kina. Niejednokrotnie wzbudza oburzenie, czy obrzydzenie. Nie mniej,
sceny te jedynie podkreślają charakter bohaterów- przede wszystkim
uwydatniając ich poczucie samotności, ale też i baśniowy wydźwięk
produkcji, gdzie w pierwowzorach nie brakowało brutalności, czy
jednoznacznych sytuacji. Pięknie się patrzy na ten film, fabuła
pełna jest uroku, ale i wojennej brutalności- kiedy to Rosja
walczyła z USA o władzę w świecie. Kompozycje Alexandra Desplata
nie mają sobie równych idealnie ubierając tę produkcję w
wyjątkowy charakter. Jedyne co przeraża przy tym filmie, to choć
jest on niemalże idealny, to jakoś całkowicie bezpłciowy.
Osobiście miałam problem, żeby emocjonalnie zaangażować się w
historię i finał autentycznie mną nie wstrząsnął. Choć może
powodem jest również jego przewidywalność.
Prześlij komentarz