NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą samobójstwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą samobójstwo. Pokaż wszystkie posty

sobota, 11 grudnia 2010

620. Milczenie, reż. Tom McLoughlin

Oryginalny tytuł: The Unsaid
Reżyseria: Tom McLoughlin
Scenariusz: Christopher Murphey, Miguel Tejada-Flores, Scott Williams
Zdjęcia: Lloyd Ahern II
Muzyka: Don Davis
Kraj: USA / Kanada
Gatunek: Thriller
Premiera światowa: 24 lipca 2001
Premiera polska na DVD: 25 września 2003
Obsada: Andy Garcia, Vincent Kartheiser, Linda Cardellini, Sam Bottoms, August Schellenberg, Brendan Fletcher, Teri Polo
    Tom McLoughlin nie ma na swoim koncie żadnych bardziej znanych nam filmów. Jedyne co ja osobiście znam z jego filmografii to film „Trzeci bliźniak”. Patrząc jednak na filmy, które stworzył widzę takie produkcje jak „Piątek trzynastego” oraz serial „Koszmary Freddy`ego”. Żadnej z tych produkcji nie miałam okazji obejrzeć, w związku z czym „Milczenie” jest moją dziewiczą podróżą po twórczości tego pana. Trudno jednakże będzie mi porównywać ten film do innych jego dzieł, więc na wstępie proszę o wybaczenie, że nie będę tutaj stosować jakiś głębszych porównań ;P Czy „Milczenie” mi się spodobało? Mam względem tego filmu mieszane uczucia. Spodobał mi się ten film, ale za specjalnie mnie nie porwał.
    Znany terapeuta dr Michael Hunter prowadzi normalne życie rodzinne do momentu, wktórym jego syn wpada w depresję i popełnia samobójstwo podczas nieobecności rodziców i siostry. Obwiniając się o tragedię dochodzi do rozpadu rodziny. Po 3latach Michaela odwiedza jego dawna studentka, Barbara Wagner, która jest opiekunem Thomasa Caffeya przebywającego w zakładzie poprawczym do momentu ukończenia przez niego pełnoletniości. Barbara prosi Michaela o pomoc w tej sprawie, ponieważ sama uważa, że nie Tommy nie jest gotowy jeszcze się usamodzielnić. Tommy jednak bardzo chce wyjść na wolności i użyje wszelkich chwytów, aby przekonać do siebie Michaela. Nie będzie to takie trudne, ponieważ sam Michael widzi w Tommy`m swojego nieżyjącego syna- Kyle`a.
    Było to moje drugie podejście do tego filmu, ponieważ przy pierwszym coś mi płyta zaczęła się przycinać i nie dałam rady obejrzeć nawet 20 minut. A może chodziło o coś innego. Może i sam pomysł na fabułę filmu jest ciekawy, ale wykonanie… ludzie jak mnie się ten film dłużył. W ogólnie nie potrafiłam się wczuć w akcję. Nie wiem co było tego powodem, może po prostu nudne wykonanie. Ogólnie to takie filmy, które zaczynają się od samobójstwa dzieciaka zapowiadają całkiem niezły film. Tutaj oczywiście nie było inaczej, bo zawsze w takich filmach bohaterowie użerają się z wyrzutami sumienia do końca filmu ;P Nie wiem jak mogliby niby pomóc temu dzieciakowi, aby się nie zabił. Po prostu poszli na występ ich córki, a że Kyle nie chciał to cóż… został w domu i odebrał sobie życie w taki a nie inny sposób. Zastanawiam się czemu w większości filmów bohaterowie wybierają taką formę. Może dlatego, że jest bezbolesna. Tak jak to powiedział Tommy: „To jak zasypianie”. Tyle, że już się nie budzisz. Zauważyłam, że w dzisiejszych czasach bardzo dużo młodych ludzi odbiera sobie życie z wielu powodów. Nie wiedząc, że zostawiają cierpiącą rodzinę, przyjaciół i ukochanych. Zastanawiam się zawsze co dręczyło takiego dzieciaka, że jedynym sposobem na ukojenie bólu było odebranie sobie życia. Ja na szczęście nie miałam bezpośrednio styczności z taką sytuacją.
W związku z tym w filmie mamy dużo powrotów do przeszłości. Michael nawet po 3 latach nie potrafi pogodzić się, że nie ma już jego syna. W Tommym odnajduje swojego chłopca i zaczyna go powoli tak traktować, a nie jak pacjenta. Dziwnie się patrzyło na zapłakanego Andy`ego Garcię.
    Właściwie to każdy krok filmu da się przewidzieć. Jest to zdecydowanie duży minus tego filmu, ponieważ każdy widz lubi być zaskakiwany. Ja to już od początku wiedziałam co jest z tym dzieciakiem nie tak, chociaż przyznam, że miałam nadzieję, że nie zabił tej całej Chloe. No, ale okazało się inaczej. Wiedziałam dlaczego ją zabił, tzn. domyśliłam się. Wiedziałam co wywoływało u niego agresję. Oczywiste było to, że ma to coś wspólnego z przeszłością, ale to co miało w niej miejsce już nie dla każdego jest takie oczywiste. Pomimo tego, że wiedziałam o co chodzi to jak zostało to pokazane i powiedziane oficjalnie to aż mi się niedobrze zrobiło. Jak można się dopuścić takiego czynu. Nie mówiąc już o tym jak można zabić kogoś za to, że zrobił coś takiego. Dziwna sprawa w sumie, człowiek to taka dziwna i nieprzewidywalna istota. Nigdy nie wiadomo jakie demony w nim drzemią, nigdy się go do końca nie pozna. Tak, że jak widzicie nie było tutaj zbytniego elementu zaskoczenia. Zresztą sami się dowiecie jak obejrzycie :)
    Jak już pisałam dziwnie mi się patrzyło na Andy`ego Garcię, który tonął we łzach, krzyczał w niebogłosy, gdy próbował ratować Kyle`a. Dlaczego dziwnie? Po prostu nie potrafiłam się w to wkręcić. Zazwyczaj mam tak, że jak oglądam takie sceny to cierpienie bohaterów doprowadza mnie do łez, ale w wykonaniu Andy`ego nawet łezka mi się w oku nie zakręciła. Nie przekonał mnie do swojej postaci, do swojego bólu i cierpienia. Totalną masakrą była też rola Vincenta Kartheisera. W sumie to widziałam go tylko w „Dmuchawcu” i kilku odcinkach „Anioła Ciemności”. Jego wybuchy złości były zbyt przerysowane i wyszły nienaturalnie. Nie podobało mi się. Ogólnie to wszystko wypadło całkiem nie najgorzej, ale mogło być zdecydowanie lepiej.
    Film nie porusza za specjalnie. Myślałam, że będzie przerażał, bo w końcu to thriller, ale żadne napięcie nie było wyczuwalne. Nie wiem czy to przez tą ponurą pogodę, ale w ogóle nie potrafiłam się wkręcić w akcję tego filmu. Momentami było ciekawie, ale potem znowu wracaliśmy do znanej nam nudy. Jak więc widzicie filmu nie warto jest oglądać, jedyne co nam pokazuje to że warto słuchać swoich dzieci i pomimo tego, że nie chcą z nami rozmawiać powinniśmy pokazywać im nasze wsparcie. Jeżeli nie macie rodzinnych problemów to możecie sobie darować ten film.
Ocena: 4/10  

wtorek, 3 sierpnia 2010

668. Incepcja, reż. Christopher Nolan

Oryginalny tytuł: Inception
Reżyseria: Christopher Nolan  
Scenariusz: Christopher Nolan 
Zdjęcia: Wally Pfister 
Muzyka: Hans Zimmer 
Kraj: USA / Wielka Brytania 
Gatunek: Thriller / Sci - Fi / Surrealistyczny  
Premiera światowa: 08 lipca 2010 
Premiera polska: 30 lipca 2010 
Obsada: Leonardo DiCaprio, Marion Cotillard, Joseph Godon-Levitt, Ken Watanabe, Ellen Page, Tom Hardy, Dileep Rao, Michael Caine, Cillian Murphy

    Wychowany na filmie Christopher Nolan swoją przygodę z reżyserią rozpoczął już w wieku 7 lat. Rozpoznawalny stał się dopiero dzięki "Memento", którym od razu zyskał sobie sympatię wśród krytyków oraz publiczności. To właśnie jemu zostało powierzone odświeżenie historii o Batmanie, a kontynuacja o tytule "Mroczny rycerz" zapisał się w pamięci na stałe dzięki wspaniałej kreacji nieżyjącego już Heatha Ledgera. Od tamtej pory minęły dwa lata, a Nolan postanowił kolejny raz pokazać światu, że wielkim twórcą filmowym jest. W najnowszym filmie "Incepcja" Nolan pokazuje swoją ogromną miłość do kina, a to, że udaje mu się zmienić niemożliwe w możliwe sprawia, że na całym świecie film przyciąga do kina milionów fanów kina Nolana.
  Dom Cobb (Leonardo DiCaprio) jest działającym na zlecenie złodziejem snów. Wraz ze zgraną ekipą udaje mu się idealnie wykreować świat snu i zdobyć potrzebne informacje dla zleceniodawcy. Jednakże ostatnie zadanie, którego celem były sekrety znanego biznesmana Saito (Ken Watanabe) zakończyło się porażką. Teraz to właśnie on proponuje mu wykonanie niesamowicie trudnego zadania, którym zaszczepienie myśli w umyśle jedynego jego konkurenta na rynku. Dom skuszony wizją powrotu do kraju i rodziny przyjmuje ofertę. Teraz musi odnaleźć najlepszych z najlepszych, którzy pomogą mu stworzyć oryginalny i wielowarstwowy świat snu. Żaden z nich nie wie jednak, że sam Dom targany jest wspomnieniami z przeszłości, które mogą zaważyć na powodzeniu całego zadania.
    Przed wielki ekran, na którym wyświetlany jest obraz "Incepcja" ciągnie kinomaniaków nie tylko nazwisko reżysera i scenarzysty, z którym mają dobre wspomnienia. Zasługa leży nie tylko w samej fabule, którą widz poznaje dopiero w trakcie filmu, ale przede wszystkim to co wysuwa się na pierwszy plan, czyli sam tytuł. W polskim słowniku nie widnieje takie słowo jak incepcja, ale na szczęście sam film daje odpowiedź na to, czym tak właściwie jest 'incepcja'. Sama fabuła filmu jest niesamowita. Wciąga, fascynuje i zmusza do myślenia. Wywołuje wiele różnorodnych emocji od wzruszenia i współczucia, aż po pełne napięcie i przerażenie. Bywa także, że potrafi widza rozbawić. Pomimo tego, że film nie obfituje w dynamiczną akcję charakterystyczną dla tych gatunków filmowych, to jednak takowych wątków też nie zabrakło. Nic nie pobije bowiem pościgu w deszczu, ani sceny walki w hotelu. Jednakże pomimo wszystko takie filmy nie są łatwe w odbiorze. Pogmatwanie goni poplątanie i widz musi się maksymalnie skupić, aby nadążyć za rozwojem akcji. Jednakże, aby w pełni udało mu się zrozumieć to co właśnie obejrzał musiałby obejrzeć film jeszcze raz przez co mógłby dostrzec więcej szczegółów, które ominął podczas zafascynowania przy pierwszej projekcji. Wtedy może uda się zrozumieć do końca znaczenie totemów, a co przez to idzie zakończenie samego filmu. Może to sprawić, że dostrzeżecie drugie dno tej produkcji, którą przedstawił jeden z forumowiczów, który znalazł w filmie idealnie odniesienie tworzenia świata snu w "Incepcji" do tworzenia samego filmu.
    Sam scenariusz to nie jedyna zaleta tego wyjątkowego filmu, ponieważ jest to także niezwykłe zjawisko audio-wizualne. Już od pierwszych minut słyszymy fascynującą i jak zawsze niesamowicie intrygującą muzykę Hansa Zimmera, którym ostatnio mogłam się zachwycać przy okazji "Sherlocka Holmesa". Ten człowiek ma siłę - w głowie, w sercu oraz w rękach. Do każdego filmu tworzy wyjątkowe kompozycje, które zachowują się w pamięci na długo. Wspaniałe zdjęcia Wally`ego Pfistera także nie pozostają bez wpływu, bo to dzięki nim Lee Smith mógł tak je zmontować, aby dały tak powalający efekt. Idealnym przykładem wyraziście odzwierciedlającym to co próbuję przekazać jest moment zmontowania wszystkich poziomów, tak, że widz całkowicie głupieje, gdy widzi to wszystko co się dzieje na ekranie. Rewelacyjnie potęguje to uczucia i to właśnie też dzięki temu film robi takie piorunujące wrażenie. Efekty specjalne nie są tutaj najważniejsze. Nolan stawia przede wszystkim na piękno opowiadanej historii, więc nie musiał oprawiać jej w tonę efektów specjalnych, na których skupiałaby się uwaga widza. Najbardziej fascynująca jest pierwsza wizyta Ariadne w świecie snów. To co potrafiła zrobić z tym miejscem było prostu niezwykłe.
    Christopher Nolan długo przebierał w gwiazdach zanim w końcu zdecydował się na konkretną obsadę do swojego filmu. Od początku jednak uważał, że do roli głównego bohatera, którym jest Cobb najbardziej odpowiada Leonardo DiCaprio. Jednakże wytwórnia wolała zatrudnić do produkcji kogoś, kogo pojawienie się w filmie będzie mniej ryzykowne, kogoś takiego jak Brad Pitt. Na szczęście stanęło na DiCaprio i była to jak najbardziej słuszna decyzja. Obecnie DiCaprio przeżywa pewnego rodzaju filmowy rozkwit. Najpierw była rola Danielsa w "Wyspie tajemnic", a teraz przyszedł czas na Cobba w "Incepcji", czuwającego nad powodzeniem całej akcji. Te dwie postacie są bardzo do siebie podobne, ale DiCaprio udało zaznaczyć się granicę pomiędzy nimi. Przekonujący, męski, waleczny, a także i poruszający. Jego prawą ręką został Arthur, czyli Joseph Gordon-Levitt. Człowiek, który zaskakuje mnie z każdym filmem. Najpierw było objawienie przy "500 dni miłości", a teraz kolejne w "Incepcji". Miło się na niego patrzyło, a jego słowa i czyny chłonęło się w każdej chwili. Najbardziej intrygująca była postać Ariadne, grana przez Ellen Page. Jej postać została utworzona, aby mogła wprowadzić widza w tworzenie świata snów. Nolan uważał, że młodość Page, ale i towarzysząca temu dojrzałość była idealna dla tej postaci. Taka też właśnie była - młoda dziewczyna, która pokazała światu, że potrafi zagrać także i ambitne role, pokazując się tym samym z jak najbardziej dorosłej strony. W filmie mogliśmy zobaczyć także przepiękną i zachwycającą Marion Cotillard, zmieniającego twarz Toma Hardy`ego,  skrytego w sobie Cilliana Murphy`ego oraz, a może i przede wszystkim, pilnującego swojego interesu Kena Watanabe, którego da się polubić, pomimo nie do końca dobrego charakteru.
    "Incepcja" z pewnością będzie bardzo wysoko na liście moich osobistych przebojów roku 2010. Jest to mniej więcej taka sama fascynacja, jaką przeżywałam w ubiegłym roku po obejrzeniu "Bękartów wojny" Tarantino. Taki sam problem miałam z oceną. Potrzebowałam aż dwóch nocy, potrzebowałam przeczytać wiele komentarzy innych osób, aby w końcu zebrać myśli i napisać swoją własną recenzję. Z pewnością film jest wyjątkowy. Zachwyca w zasadzie z każdą minutą. Właściwie to nie ma tutaj takiego elementu, którym nie warto byłoby się zachwycić i skupić swojej uwagi. Mamy tutaj bowiem wspaniałe efekty specjalne, genialne zdjęcia, rewelacyjny montaż oraz mocną muzykę Hansa Zimmera przygrywającą nam w tle. O dziwo, te aspekty w ogóle nie dekoncentrują widza. Sprawiają, że widz z pełną uwagą i skupieniem przygląda się opowiadanej historii, a wrażenia końcowe? Nie zapomniane.

czwartek, 1 kwietnia 2010

611. Horsemen- jeźdźcy Apokalipsy, reż. Jonas Akerlund

Oryginalny tytuł: Horsemen
Reżyseria: Jonas Akerlund
Scenariusz: Dave Callaham
Zdjęcia: Eric Broms
Muzyka: Jan A.P. Kaczmarek
Kraj: USA / Kanada
Gatunek: Thriller
Premiera światowa: 06 lutego 2009
Premiera polska: 10 lipca 2009
Obsada: Dennis Quaid, Lou Taylor Pucci, Liam James, Neal McDonough, Ziyi Zhang, Patrick Fugit, Eric Balfour, Peter Stormare, Barry Shabaka Henley, Clifton Collins Jr.

    Scenariusz filmu „Horsemen” na pozór przypomina ten, na podstawie, którego powstał słynny film o siedmiu grzechach głównych z Morganem Freemanem i Bradem Pittem w rolach głównych pt. „Siedem”. Jonasowi Akerlundowi jednak to nie przeszkadzało i rozpoczął prace na filmem mając nadzieję na odniesienie podobnego sukcesu. Tym razem jednak zamiast grzechów mamy czterech jeźdźców znanych z Apokalipsy Św. Jana, w których wcielają się mordercy próbujący dać ludziom na całym świecie swoistego rodzaju Objawienie.
    W środku zimy dochodzi do brutalnego morderstwa. Do śledztwa zostaje przydzielony detektyw Aidan Breslin, który coraz bardziej oddala się od swoich dwóch synów po stracie swojej ukochanej żony. Kiedy dochodzi do kolejnego zabójstwa to właśnie najmłodszy z synów pomaga mu wpaść na pewną teorię. Mordercy bowiem zostawianymi na miejscach zbrodni słowami „Come and see” odwołują się do Apokalipsy Św. Jana. Każdy z czwórki morderców reprezentuje jednego z jeźdźców Apokalipsy: Wojnę, Głód, Zarazę i Śmierć. Breslin zdaje sobie sprawę z tego, że będą jeszcze dwie ofiary, dlatego musi jak najszybciej odnaleźć zabójców. Pomocny jest w tym jeden z jeźdźców- Wojna, młoda dziewczyna imieniem Kristen, która zamordowała swoja adopcyjną matkę, a później wydała się w ręce policji.
    Film niestety nie utrzymuje klimatu „Siedem”. Na domiar złego pod koniec robi się bardziej moralizatorski i melodramatyczny niż można byłoby się spodziewać. To jednak nie zmienia faktu, że tak często poruszana tematyka Apokalipsy wciąż pozostaje fascynująca. Film chciałam zobaczyć i postanowiłam obejrzeć go w późniejszych godzinach, żeby poczuć nutkę emocji. Nie żałuję poświęconego czasu, ale z przykrością stwierdzam, że film mnie nie powalił.
   Niestety, wydawało mi się, że będzie bardziej przerażająco, dlatego nie dziwcie się, żeczęsto porównuję ten film z „Siedem”. Tematyka jest podobna, bo znowu zahaczamy o religię. Tym razem ma to jednak zupełnie inny charakter. Teraz zabójców jest więcej i mają oni zupełnie inny charakter- nie są jakimiś psychopatami tylko ludźmi skrzywdzonymi przez życie. To niestety w pewnym momencie oglądania filmu pozwala się domyśleć kto jest tutaj najważniejszy w tej ekipie „Takich się nie znajduje”. Może i napięcia jako takiego nie było, ale z pewnością nie był to film lekkostrawny. W dzisiejszych czasach stawia się na przemoc i jak najbardziej efektywne zabójstwo. Tutaj na szczęście nie jesteśmy świadkami samych zabójstw, ale efektu końcowego. A może właśnie był to błąd ze strony twórców, bo może wtedy wzbudziliby w widzu więcej emocji. A tak to widzimytylko trochę rozlewu krwi i ciała przywieszone za pomocą haczyków na rusztowaniu, jakie to może uczucia wywołać oprócz obrzydzenia.
    Bardzo ciekawym posunięciem było wykorzystanie motywu jeźdźców Apokalipsy. Podobało mi się to jak zostały one powiązane z mordercami i morderstwami. Każdy z jeźdźców jeździł na koniu innego koloru. Każdy z zabójców symbolizował innego jeźdźca, tak jak Kristen, która była Wojną na koniu koloru rdzy. Cały pokój miała w czerwonym kolorze, a jak zabijała swoją matkę zostawiła ją w pokoju, którego okna były zamalowane na czerwono. To samo dotyczy poszczególnych elementów,które każdy z jeźdźców trzymał w rękach. Ofiary były naznaczane tymi przedmiotami. Bardzo ciekawe powiązanie w sumie. Oczywiście nie jest to aż tak fantastycznie doprawione jak w przypadku motywu aniołów w filmie „Anioły i Demony”, ale myślę, że widz powinien być zadowolony. Chociaż miałam nadzieję najakiś wielki finał- ja to zawsze czekam na „łubudu”, ale niestety się nie doczekałam. Zamiast tego dowiadujemy się, że Apokalipsa to nie tylko koniec świata, ale także Objawienie. Wtedy wszystko staje się jasne i jest film dość przewidywalny od tego momentu. Chociaż przyznam, że trochę mnie ubawiło jak ja się domyśliłam o co chodzi, a główny bohater wyciągnął błędne wnioski z całejtej sytuacji. Oczywiście dla mnie już nie było szokiem to co odkrył, w przeciwieństwie do niego. Nie wspomnę już o tym wielkim morale jaki wypływa z tego filmu. Kto by pomyślał, że tak akcja tak się rozwinie.
    W głównej roli zobaczymy Dennisa Quaida znanego z filmu „Pojutrze”. Człowiek ten zawsze wydawał mi się dobrym aktorem. W tym filmie to potwierdza. Może nie jest rewelacyjny, ale z pewnością dobrze wypadł. Był przekonujący i wczuwał się w swoją rolę. Podobał mi się. Główną rolę kobiecą zagrała Ziyi Zhang, którą znają głównie fani chińskich produkcji jak „Przyczajony tygrys, ukryty smok”, czy „Wyznania Gejszy”. Nie widziałam jej poprzednich występów, ale wydaje mi się, że powinno się przestać zatrudniać Azjatów do thrillerów i horrorów. Niby zagrała taką niepozorną dziewczynkę, ale jak spojrzała na Ciebie „spod byka” tonormalnie aż ciarki przechodziły. Była świetna w tej roli. Potrafiła wzbudzać chwilowe napięcie. Pewnie to przez tą jej niewinność. Poza tym nikt jakoś specjalnie mnie nie drażnił więc uważam, że gra aktorska była na dość dobrym poziomie.
    Film mi się spodobał. Strasznie obawiałam się tego jak na niego zareaguje, ale niestety nie było aż tak źle. Szkoda, bo kiedy siadasz przed TV, aby obejrzeć podobny film to oczekujesz czegoś naprawdę wstrząsającego. Ten film był taki poniekąd, ale niestety nie do końca. Mogło być z tego całkiem nie najgorsze widowisko, a tymczasem jest to film tylko dobry. Gdyby wyciąć ostatnie sceny i dość dziwne zakończenie to mogłoby być całkiem fajnie. 
Ocena: 6/10 

piątek, 19 lutego 2010

587. Między piekłem a niebem, reż. Vincent Ward

Oryginalny tytuł: What Dreams May Come
Reżyseria:
Vincent Ward
Scenariusz: Ronald Bass
Zdjęcia: Eduardo Serra
Muzyka: Ennio Morricone, Mark Snow, Robert Elhai, Michael Kamen
Kraj: USA / Nowa Zelandia
Gatunek: Melodramat / Fantasy
Premiera światowa: 28 września 1998
Premiera polska: 23 kwietnia 1999
Obsada: Robin Williams, Annabella Sciorra, Cuba Gooding Jr. 
    „Między piekłem a niebem” w reżyserii Nowozelandczyka Vincenta Warda to współczesna opowieść o Orfeuszu i Eurydyce, gdzie to Orfeusz wyruszył w niezwykłą wyprawę do Hadesu, aby uwolnić stamtąd swoją ukochaną Eurydykę. Z tą tylko różnicą, że Orfeusz przybył tam ze świata żywych podczas, gdy Chris opuszcza Niebo, aby dotrzeć do Annie w Piekle. Już sama historia wydaje się niezwykła, a jeżeli jeszcze dołożymy do tego przepiękne zdjęcia Eduarda Serry („Krwawy diament”,„Dziewczyna z perłą”), to możemy być pewni, że będzie to film, który pozostanie niezapomniany.
    Chris i Anniesą szczęśliwym małżeństwem, do momentu, w którym ich dzieci- Marie i Ian, ginąw wypadku samochodowym. Przez pewien czas Annie obwinia się o ich śmierć przez co trafia do szpitala psychiatrycznego. Po czterech latach Chris i Annie dzięki wzajemnemu wsparciu wydają się znowu odnajdywać szczęście. Niestety okrutny losc hce, że pewnej nocy Chris próbując ratować ofiarę wypadku samochodowego sam ginie kiedy uderza w niego zdezorientowany wydarzeniami na drodze kierowca. Trafia do Nieba. Z początku nie potrafi się przystosować, ale dzięki czarnoskóremu przewodnikowi, Albertowi, wszystko staje się piękniejsze. W szczególności, że odnajduje swojego psa- Katie oraz swoją córkę. Jednakże Albert przybywa do Chrisa ze złą wiadomością. Okazuje się, że Annie nie mogła pogodzić się ze stratą dzieci, a później samego Chrisa i odebrała sobie życie. Wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że samobójcy nie trafiają do Nieba tylko do Piekła. Chris nie może się z tym pogodzić i wraz z Albertem wybiera się do Piekła, aby uwolnić z niego ukochaną Annie.
    Aż wstyd się przyznać, że dopiero po całej dekadzie udało mi się obejrzeć ten film. Prawie dwugodzinny seans nie wygląda zbyt optymistycznie w telewizji, bo dołączając do tego reklamy wychodzi trzy godziny, a jeszcze dodając fakt, że jest to puszczane wieczorem to z pewnością odechciewa się go oglądać. W szczególności, że film nie jest łatwy w odbiorze, ale o dziwo oglądało się go bardzo przyjemnie i dwie godziny zleciały niczym sekunda. Nie ma się co dziwić, kiedy patrzy się nat akie wspaniałości czas leci szybko, bo wszystko co piękne szybko się kończy. Trudno jest mi ująć słowami to jakie mam uczucia względem tego filmu. Kończąc oglądanie wykrzyknęłam: „Piękny film!”. Jest piękny i to pod wieloma względami. Nie chodzi tutaj o wizualne odczucia, ale także o odczucia same w sobie jakie wywołuje przepiękna miłość. Zostało nam tutaj pokazane co to znaczy kochać do śmierci i nawet dłużej. Szkoda tylko, że taką miłość rzadko się spotyka.
    Tego co widziałam w tym filmie dawno nie miałam okazji oglądać. Wizja Nieba jaka została tutaj przedstawiona jest niezwykle przepiękna, bajkowa. Serce napełnia aż to wspaniałe uczucie, uczucie radości oraz spokoju. Myślę, że każdego tawizja by zachwyciła a jeszcze jakby się go obejrzało w późniejszym czasie to prawdopodobnie pomogłoby nam przyswoić sobie śmierć i wierzyć, że w Niebie naprawdę jest pięknie, tak pięknie jak bardzo będziemy tego chcieli, że spotkamy tam ludzi, którzy już dawno odeszli z tego świata i możemy żyć z nimi dalej, w wiecznej miłości i radości. Niezwykłe kolory, które wypełniały ten film, niezwykle nasycone sprawiają, że nasze wrażenia zostają spotęgowane. Niebo malowane farbami, pełne życia. A później Niebo z prawdziwego zdarzenia, żadnej farby, a już tylko sama natura i Bóg. Krajobrazy również były przepiękne. Człowiek aż ma ochotę tam być i przeżywać dokładnie to samo co nasz bohater. Trudno jest oderwać od nich wzrok i tak właśnie powinno być. Coś wspaniałego.
    Film to również spora dawka emocji. Nie tylko dla naszych bohaterów, ale też dla widzów, którzy już dawno zdążyli ich pokochać i utożsamić się w pewien sposób z nimi. Z początku nie jest to może takie oczywiste, ale kiedy z czasem poznajemy więcej szczegółów z dawnego życia Chrisa i Annie stają się nam bliżsi. Dokonać możemy tego dzięki genialnemu montażowi, który potrafił przenieść nas w jednej sekundzie do wydarzeń sprzed wielu lat a już chwilę później wrócić z powrotem do teraźniejszości. Nie dzieje się to jakoś chaotycznie, co sprawia, że film ogląda się wyjątkowo przyjemnie i staje się ciekawszy. Nie ma wątpliwości, że Chris i Annie bardzo się kochają. Pierwszy raz widzę taki film o miłości. Ich miłość jest dla nas oczywista, a to że Chris poświęca się dla Annie, aby wydostać ją z Piekła jest szczytem poświęcenia na jakie potrafi się zdobyć dusza. Każdy z nas marzy o takiej miłości- miłości po sam grób i nawet po śmierci.
    Film jest doskonały także dzięki wspaniałej dwójce aktorów. Robin Williams jest głównie znany z komedii, ale o dziwo bardzo postarał się przy odgrywaniu postaci Chrisa. Przyszło mu to z łatwością i potrafił zachować powagę na twarzy. Myślałam, że nadaje się tylko do komedii, ale miał też role bardziej dramatyczne. Ta z „Między piekłem a niebem” jest jedną z lepszych. Bardzo mi się podoba w tym filmie i myślę, że każdy zapomni na czas seansu o jego zabawowej duszy. Dzielnie towarzyszyła mu Annabella Sciorra, której za specjalnie nie znam, ale tym co pokazała w tym filmie urzekła moje serce. Jej cierpienie bardzo mnie poruszyło i chciałabym, aby więcej aktorów i aktorek potrafiło tak wspaniale pokazać przedstawiane uczucia.
    Film jest niezwykły, przepiękny i chwytający za serce. Myślę, że wielu osobom przypadnie do gustu. Ja żałuję, że tak długo zwlekałam, bo jest to nie tylko film o miłości, ale także o Niebie. Wszystko to przedstawione w niezwykłej oprawie graficznej. Wszystko było przepiękne i chciałabym, aby więcej filmów pozostawiało we mnie tak pozytywne uczucia jak ten. Możliwe, że stało się to także za sprawą zakończenia, które urzekło mnie, urzekło mnie tak bardzo, że pokochałam ten film.
 
Ocena: 9/10