NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obyczajowe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą obyczajowe. Pokaż wszystkie posty

piątek, 5 lipca 2019

Książka #502: Dlaczego mamusia przeklina. Rozterki wkurzonej mamy, aut. Gill Sims

 
   W życiu niemalże każdej kobiety przychodzi taki dzień, kiedy pragnie zaprzestać bycia kurą domową, matką na 24h/7, sprzątaczką, praczką, kucharką, kochanką i opiekunką. Każda ma swoje granice wytrzymałości, w szczególności, gdy chce od swojego życia coś więcej. Nikt nie zrozumie kobiety bardziej niż druga kobieta, nikt nie zrozumie frustracji matki, tak jak inna matka. Naprzeciw mało urokliwym wołaniom o pomstę do nieba większości matek wychodzi Gill Sims z kontynuacją swojego bestselleru „Dlaczego mamusia pije”. Gdy dołożymy do tego „Dlaczego mamusia przeklina”, a także uroczą wywieszkę na drzwi bardziej dobitnie sygnalizującą wszystkim wokół „Dajcie wy mi wszyscy w końcu święty spokój!” być może otrzymamy nie tylko zrozumienie, ale również i chwilę spokoju.


     Ellen jest typową matką na brytyjskich przedmieściach. Dwójka diabłów do ogarnięcia, niekoniecznie współpracujący mąż, no i oczywiście uroczy piesek. Po sukcesie swojej aplikacji o nazwie „Dlaczego mamusia pije” kobieta nie chce już wieść życia wiecznej utrzymanki i opiekunki, chce rozpocząć własną karierę i spełniać się w innej roli. Gdy nikt nie wierzy w powodzenie udaje jej się osiągnąć sukces, a cała jej rodzina będzie musiała przystosować się do sytuacji, w której mamy nie ma cały czas w domu. Jak pogodzić pracę, zajmowanie się dziećmi z innymi zadaniami? Ellen daje radę!

     Nie uważam tej powieści za nic odkrywczego, zwyczajny zapychacz czasu, który na swój nietypowy sposób spróbuje rozluźnić człowieka. Fabuła nie jest poprowadzona w żaden dynamiczny, czy porywający sposób. Ot, zwyczajna historia, która aż czyha za rogiem, żeby się wydarzyć i którą każdy inny ma w nosie. Wygląda to jak kartki wyrwane z pamiętnika, bo autentycznie jest zapisem co ważniejszych wydarzeń w życiu Ellen. Przepychanie się z głupimi matkami szkolnych dzieciaków, do tego wszystkiego rozpoczęcie nowej pracy, gdzie postanawia nie mówić współtowarzyszom niedoli o znacznie odbiegającym od ich norm standardzie życia. Zawsze w takich sytuacjach wątki muszą zmierzać już tylko w jednym kierunku- „Kobieto! Jesteś zła, że w ogóle myślisz o powrocie do pracy! Powinnaś siedzieć i interesować się jedynie tym ,co zrobić na obiad.” To ciągnie za sobą lawinę innych wydarzeń, które wciąż niekoniecznie robią wrażenie. Oczywiście, Gill Sims ukazuje lekko zwichrowany wizerunek rodziny, ale być może z jej badań wynika, że każda taka rodzina jest lekko odchylnięta od normy. Jest wątek porzucenia rodziny, konflikty małżeńskie o różnym natężeniu, odebranie narodzin dziecka, a więc i przełamywanie barier... wydarzeń co nie miara, a jednak wszystko jest jakieś takie mało przekonujące. Ja obwiniam tutaj samą autorkę i totalnie schematyczne podejście do tematu. Niczym się to nie wyróżnia, autentycznie.

     Być może to główna bohaterka jest tutaj największym problemem. Niby bardzo zadziorna, wulgarna, itp., a jednak zakrawa to o zbędną nijakość, a może wręcz w drugą stronę- pewną nienaturalność. Choć jakby nie było, jej niektóre komentarze potrafią rozbroić największego ponuraka. Wystarczyłoby jednak kilka fajnych postaci, a mogłoby wyjść z tego coś o wiele fajniejszego niż rodzinny dramat. Trochę można wyczuć tutaj strachu przed totalnym popuszczeniem emocji, bo kiedy już zaczyna się nakręcać jakaś akcja, zaraz wydarzy się coś, co ją ułagodzi. To nie mój typ literatury. Już nie.

     Powieść Gill Sims z pewnością odpowie na wszystkie pytania, nawet i to tytułowe „Dlaczego mamusia przeklina”. Wniosek nasuwa się sam! Dzieciaki to niewdzięczne bachory, mąż zapatrzony jest tylko w siebie , a w dodatku praca z niektórymi ludźmi z każdym dniem staje się coraz większym koszmarem. W szczególności, gdy człowiek wpada w wir kłamstw i kłamstewek. Szczerze przyznam, że trochę męczyłam się z tą książką. To świadczy tylko o jednym, nawet najbardziej fascynująca historia może zmęczyć, jeżeli nie ma najmniejszego sensu. Z jednej strony lekka opowieść, bardzo fajnie napisana, a z drugiej brak jej polotu, charakteru. Niestety, w ogóle do mnie nie trafiła, choć tematem bliska jest mojemu sercu i moim osobistym zapędom.

Ocena: 4/6
Recenzja dla wydawnictwa HarperCollins Polska!

Tytuł oryginalny: Why Mummy Swears / Tłumaczenie: Marta Żbikowska / Wydawca: Harper Collins Polska / Gatunek: obyczajowe / ISBN 978-83-276-4011-6 / Ilość stron: 352 / Format: 145x215mm

Rok wydania: 2019 (Polska) 2018 (Świat)

sobota, 1 czerwca 2019

Książka #499: Zapisane w bliznach, aut. Adriana Locke


     „Zapisane w bliznach”, to nie pierwsza książka autorstwa Adriany Locke, z którą polscy czytelnicy mieli okazję się zapoznać. Wcześniej w księgarniach czekało na nich „Poświęcenie”, które mogliśmy przeczytać również za sprawą wydawnictwa Szósty Zmysł. Po sukcesie pierwszego tytułu biegniemy do sklepów z nadzieją w sercu, że znowu przyjdzie nam przeżywać emocjonalny rollercoaster. W moim odczuciu, nie jest ten sam poziom dramatyzmu, ale to już kwestia gustu i faktu, co kogo wzrusza.

     Elin i Tyler to para marzeń. Poznali się w szkole, zakochali się w sobie i ostatecznie wzięli ze sobą ślub. Wieli z pozoru szczęśliwe życie, jednakże gdy nie mogli spełnić swoich marzeń coś zaczęło się między nimi psuć. Ostatnią kroplą do czary goryczy okazuje się być wypadek Tylera na kopalni, który rozdziela kochanków na długi czas. Kiedy znowu przychodzi im się spotkać przypominają sobie o dawnym uczuciu i robią wszystko, aby na zawsze pozostać już razem.

     Skłamałabym, gdybym powiedziała, że „Zapisane w bliznach” to książka zła. Byłabym bezduszną zołzą, gdybym stwierdziła, że historia tutaj zaprezentowana nie poruszyła mojego serca. Pewnym jest jednak to, że wzruszyła mnie i zainteresowała mnie mniej niż poprzednia powieść Adriany Locke, którą miałam okazję czytać. Historia tutaj jest wielowątkowa. Mamy przede wszystkim ukochaną parę, która wydaje się być wzorem do naśladowania, w końcu cała opowieść krąży wokół nich. Przeżywamy rozstania, przeżywamy powody tych rozstań, a także niezwykłe chwile uniesień. Powieść nakreśla wątek macierzyństwa i ogromnej potrzeby spełnienia się w tej roli. Jest też jego druga strona, bardzo delikatna i niekoniecznie każdy chce stawiać jej czoła. Różnie ludzie na to zareagują, ale raczej nigdy negatywnie. Może wzruszać, zdecydowanie bardziej od drugiego przewodniego tematu. Z nim pewnie więcej ludzi będzie się utożsamiać, w szczególności ci, którzy mieli w swojej rodzinie górników pracujących pod ziemią. Podziała to na czytelników, którzy każdego dnia czekali w obawie, czy ukochana osoba powróci z pracy. Ten wątek bardzo rzadko pojawia się w literaturze tego typu. Szczerze, ja się spotykam z nim po raz pierwszy. Fajnie, że się go porusza i dobrze, że poświęca się mu więcej czasu niżeli jedynie krótkie wspomnienie. Wprowadzenie czytelnika w dramaturgię całej sytuacji, pomagając mu odczuć to co czują zarówno górnicy, jak i ich rodziny, sprawdza się tutaj idealnie.

     Pomiędzy wierszami wyczytać można coś jeszcze. Jest to niezwykła przyjaźń, która potrafi połączyć ze sobą ludzi, dając im ogromną siłę. Każdy szuka swojego miejsca w życiu, a czytając o tych bohaterach ma się wrażenie, że oni swoje znaleźli. Pokazali aż nadto, że zdolni są do wszystkiego dla tej drugiej osoby, da się odczuć to wielkie wsparcie i miłość, jakie sobie okazują. Na takim fundamencie zbudowane są bardzo mocne i charakterne postaci. Elin i Tyler wspierani są przez swoich najlepszych przyjaciół: frywolnego Corda, który chciałby kiedyś kochać kogoś, tak jak kocha się dwójka jego przyjaciół; najlepszego człowieka pod słońcem, brata Elin- Jiggsa; no i oczywiście jego przepiękną żonę, która lada moment urodzi mu dziecko, a jest niczym siostra dla Elin- Lindsay. Niekiedy zdarzają się przypadki, że samemu można sobie wybrać rodzinę- to jest jeden z takich przypadków.

     Nie mogę powiedzieć, aby „Zapisane w bliznach” było książką idealną. Owszem, przyjemnie się czyta, dostarcza baardzo wielu złożonych emocji i wielu wrażeń z powodu wielopłaszczyznowej opowieści, ale jakoś...nie ujmuje serca. Oczywiście, wylewamy może łez wraz z Elin, mamy ochotę zaserwować prawy sierpowy Tylerowi, a także z całego serca ukochać Corda, ale mam wrażenie, że pomimo całej sympatii do bohaterów, opowieść zaginie pomiędzy innymi obyczajówkami. Pomimo wątku górnictwa, które dość rzadko pojawia się w literaturze tego typu, wspomnienie o tym może się ulotnić. Nie mniej, dla zwyczajnej rozrywki, która pomoże oderwać się od codzienności warto sięgnąć i się z nią zapoznać.

Ocena: 5/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!

Tytuł oryginalny: Written in the Scars / Tłumaczenie: Klaudia Wyrwińska / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: obyczajowy / ISBN 978-83-65830-62-3 / Ilość stron: 380 / Format: 150x200mm

Rok wydania: 2019 (Polska) 2016 (Świat)

sobota, 11 maja 2019

Książka #498: To, co zakazane, aut. Tabitha Suzuma


     Ostatnio stałam się bardzo wybrednym miłośnikiem książek, filmów i seriali; dość trudno jest mnie zadowolić. Gdy pojawiła się informacja o nowościach wydawniczych dzieci Papierowego Księżyca byłam sceptycznie nastawiona, w szczególności do jednego z tytułów „To, co zakazane”. Hasła typu „Ta historia łamie serce” nigdy mnie nie kusiły, gdyż zazwyczaj się nie sprawdzały. Kilka słów nakreślające fabułę wydawało się intrygujących, ale kierujących moje myśli tylko w jedną stronę: „Skończy się tak, jak zawsze!”. Po przeczytaniu najnowszej powieści Tabithy Suzumy całkowicie zmieniam swoje zdanie.

     Siedemnastoletni Lochan i szesnastoletnia Maya to dwójka najstarszego rodzeństwa wśród pięciorga dzieci porzuconej kobiety u kresu wytrzymałości. Tych dwoje zawsze było dla siebie czymś więcej niż tylko bratem i siostrą. Razem płakali, razem się śmiali, razem opiekowali się swoimi młodszymi braćmi i siostrą; stali się dla nich rodzicami. Robią wszystko, aby tylko opieka społeczna nie dowiedziała się o tym, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami ich domostwa; razem wymyślają najrozmaitsze historie usprawiedliwiające nieobecność ich matki. Nic więc dziwnego, że między tą dwójką rodzi się coś więcej niż przyjaźń. Coś bardzo niewinnego, acz...zakazanego przez obyczaje i prawnie.

     W swojej powieści autorka porusza bardzo kontrowersyjny temat. Temat, który bardzo rzadko jest podejmowany; no może jedynie poza „Grą o tron”, bo tam stosują go nagminnie. Kazirodztwo to nie jest łatwy temat. Wszystko dlatego, że zakazuje tego wiara, przyjęte obyczaje, przyjęte prawa... Każdy kraj stawia krzyżyk na takich relacjach, także i w Polsce, choć to oczywiście nie jest zaskakujące. W naszym kraju kazirodztwo jest przestępstwem przeciwko wolności seksualnej i obyczajności, zgodnie z art. 201 Kodeksu karnego, za które grozi pozbawienie wolności od 3 miesięcy do 5 lat. Dotyczy to zarówno rodzeństw, jak i rodziców, a nawet i przybieranej rodziny. Znam się trochę na prawie, co nie? Nie mniej, mnie samej (choć uważam się za osobę niezwykle tolerancyjną) ciężko było przebrnąć przez wszelkie sceny okazywania sobie miłości. Nie było łatwo czytać o zbliżeniach, o wszelkich czułościach; jedynym rozwiązaniem okazało się być całkowite odcięcie myślenia i zapomnienie o tym, że jest to rodzeństwo. To było świetne posunięcie zważywszy na ostatnie sceny tej opowieści.

     Jednakże kazirodztwo to nie jest jedyny problem tej książki, a w zasadzie nie jest to nawet główny problem. Najgorszym do przetrawienia, zrozumienia okazał się by dramat tej rodziny. Każda chwila, w której matka nie była matką; każda scena, gdzie wolała nowego chłopaka od swoich dzieci; każdy możliwy fragment przywołujący przeczytane bajki na dobranoc, nieucałowane czoła, nieutulone dzieci; wszystko to wywoływało we mnie fizyczny ból. Sytuacje, które zmusiły najstarsze z dzieci do szybkiego wkroczenia w dorosłość i zastępowania dorosłych w najważniejszej życiowej roli, rozdzierały serce. W szczególności, jak przypomni się człowiekowi, gdy spędził półtora miesiąca w szpitalu z dala od swojego dziecka i każdego dnia za nim płakał. Nie znosiłam „matki” tej piątki dzieciaków, którzy jej potrzebowali. Nie znosiłam tego, że musieli kombinować, żeby nie odkryć się przez pomocą społeczną, żeby nie rozdzielili ich rodzeństwa.

     Oba powyższe wątki kumulują się w pewnym momencie, gdzie dochodzi do prawdziwego wybuchu emocji u czytelnika. Wtedy powieść wchodzi na zupełnie nową płaszczyznę, której chyba nikt się nie spodziewał. Oprócz mnie, ale sama jestem sobie winna, bo w trakcie czytania skoczyłam sobie na końcówkę (muszę przestać to robić!). Zupełnie jakbyśmy wsiedli do prawdziwego emocjonalnego rollercoastera i zapomnieliśmy zapiąć pasów; mamy tutaj wszystkie emocje od miłości, przez przerażenie, aż do pogardy.

     Spodziewałam się, że ta lektura nie będzie dla mnie łatwa. Nie sądziłam jednak, że „To, co zakazane” będzie taką jazdą bez trzymanki. Oczekiwałam po tym tytule bardzo wiele, o wiele więcej zostało mi oddane w zamian. Odnalazłam w sobie podziw dla bohaterów, zarówno ten negatywny, jak i pozytywny; bohaterów, których doceniam za odwagę, doceniam za siłę, bo nie łatwo jest się podnieść po takich doświadczeniach. To nie jest łatwa w odbiorze książka, jest niezwykle kontrowersyjna i myślę, że każdemu ciężko będzie znaleźć w sobie ten magiczny wyłącznik, który pomoże spojrzeć na tę historię z nieco innej perspektywy i zrozumieć. Ja ją pokochałam i znienawidziłam jednocześnie. Pokazała mi siłę rodziny, ale również słabości współczesnego, zacofanego świata.

Ocena: 6/6
Recenzja dla wydawnictwa Młodzieżówka!

Tytuł oryginalny: Forbidden / Tłumaczenie: Joanna Krystyna Radosz / Wydawca: Młodzieżówka / Gatunek: obyczajowy / ISBN 978-83-65830-51-7 / Ilość stron: 376 / Format: 143x205mm

Rok wydania: 2019 (Polska) 2010 (Świat)

środa, 6 lutego 2019

Książka #494: Małe ogniska, aut. Celeste Ng

     „Małe ogniska” to dopiero druga powieść Celeste Ng, która swoim fanom dała się poznać jako kobieta dotykająca trudnego tematu podziałów rasowych. Znając dokładnie specyfikę społeczności osiedlonej na przedmieściach oraz postaw wobec różnych ras zamieszkujących Amerykę nie ma problemu z podjęciem próby naprawienia społeczeństwa i jego uprzedzeń. Czy udaje jej się osiągnąć cel poprzez najnowszą powieść? 

      Spokojne Shaker Heights na przedmieściach Cleveland w stanie Ohio wydaje się być rajem na Ziemi. To właśnie to miejsce obrała za swój nowy dom Mia Warren wraz ze swoją nastoletnią córką imieniem Pearl. Matka to zdecydowanie artystyczna dusza, która czyni magię za sprawą zwyczajnych fotografii. Natomiast córka, to genialna młoda kobieta, pragnąca jedynie swojego miejsca na Ziemi. Dostrzega to też właścicielka wynajmowanego przez nie mieszkania- Elena Richardson, i jako znana, szanowana mieszkanka osiedla od razu oferuje im swoją pomoc w dostosowaniu się. Jednakże okazuje się, że nowe lokatorki mogą przysporzyć sporo problemów, ciągnąc za sobą pewien sekret z przeszłości. 

     Jest to jedna z tych historii, które rozwijają się w zaskakującym kierunku. Początkowo dość banalna, zwyczajna opowieść o niezwyczajnych ludziach, która po pewnym czasie zaczyna sygnalizować swoje drugie oblicze. 

Powieść traktuje o nierówności społecznej na tle finansowym oraz rasowym, a za miejsce rozgrywania się dramatów obiera sobie jedno z najspokojniejszych przedmieść jakie można sobie wyobrazić. Jakich dramatów? W sumie takich, które kryją się pod każdym takim na pozór idealnym miejscem, gdzie rządzą tajemnice a jeden drugiemu życzy dobrze, dopóki nie zalezie mu za skórę. Takie miejsca cechują się swoistą klaustrofobią, gdzie mieszkańcy dziwnie patrzą na przybyszów z zewnątrz, ale z drugiej strony pokazują swoją gościnność i robią wszystko, aby pomóc się dostosować. Właśnie w takie miejsce trafia na pozór idealna Mia ze swoją genialną córką Pearl. Początkowo wydaje się to być jedynie opowieść o blaskach i cieniach życia na przedmieściu, prawach rządzących społecznością nie do końca biednych ludzi, w którą wkraczają niezbyt bogaci ludzie. Do tego oczywiście dramaty nastolatek, bo przecież oni też mają prawo do miłości i do swoich oczekiwań względem rodziców. Wszystko to zostaje zawoalowane pod niesamowitym artystycznym talentem Mii Warren, której fotograficzne, i nie tylko, cuda robią furorę w całym kraju. Oczywiście, pomimo tej całej otoczki czytelnik już zaczyna myśleć, że to przecież zbyt idealne, żeby było prawdziwe- musi się za tym wszystkim kryć jakiś sekret, który da nam wielkie “bum!“. 

I wtedy pojawia się wątek Bebe, całkowicie znikąd, a jednak zaburza wszystko- spokój mieszkańców, nadzieje na stabilizację, no i to co najważniejsze oczekiwania czytelnika względem opowieści. Ten wątek wprowadza nowy temat do rozważań, oparty o różnice rasowe, bo ciężko tu mówić o jakiś uprzedzeniach. Wątek, który sporo miesza, gdyż odkrywa karty pozostałych bohaterów tej historii. Wtedy rozpoczyna się prawdziwy dramat walki rodzica o dziecko, o słuszność racji, odwieczne pytanie czy rodzicem jest ten, który dał życie, czy ten który wychował. Na tle tego wszystkiego rodzi się inny wątek, który będzie zaskakujący, choć nie dla tych, którym znana jest twór o tytule “Opowieści podręcznej"

Jak się jednak okazuje, nawet po wielkim finale i teoretycznym zamknięciu historii może wydarzyć się może jeszcze coś. Coś co zaskoczy, coś co zafascynuje, innymi słowy wzbudzi dodatkowe emocje. Niczym scena po napisach końcowych w trakcie seansu filmowego. 

    Uwielbiam sytuacje, w których opinie z okładek powielają się z moimi własnymi. Oczywiście, “Małych ognisk” nie przeczytałam jednym wdechu, ale faktem jest, że nie mogłam się oderwać. Wydawało się, że będzie to lekka lektura z jakimś elementem zaskoczenia, który dla mnie samej zaskoczeniem nie będzie. I choć początkowo teorie spiskowe się sprawdzały tak w ostatecznym rozrachunku nawet i ja przejęłam się rozwojem sytuacji i jej finałem. Prawdopodobnie odbieram to tak samo, jak większość matek, bowiem koniec końców właśnie to było tematem tej historii- macierzyństwo. Pokazane z zupełnie różnych stron, z zupełnie różnymi problemami jakie mogą dotknąć matki, ale jednak powieść traktuje o matczynej miłości i poświęceniu, które zawsze poruszą i wielokrotnie zaskoczą.

Ocena: 5/6
Recenzja dla wydawnictwa Papierowy Księżyc!

Tytuł oryginalny: Little Fires Everywhere / Tłumaczenie: Anna Standowicz-Chojnacka / Wydawca: Papierowy Księżyc / Gatunek: obyczajowe / ISBN 978-83-65830-61-6 / Ilość stron: 423 / Format: 143x205mm
Rok wydania: 2017 (Polska) 2018 (Świat)

wtorek, 9 października 2018

Książka #489: Powiedz, że zostaniesz, aut. Corinne Michaels

     Corinne Michaels jest tym rodzajem pisarki, która z łatwością rozszarpuje nasze serca, a potem robi wszystko, aby nie pozbawić nas nadziei. Jej historie zawsze przesiąknięte są dramatyzmem, na którym budują się naprawdę solidne opowieści. „Powiedz, że zostaniesz” to kolejna seria z jej twórczości, która zawładnie każdym wrażliwym sercem. Wiedziałam, że z tą kobietą nie będzie łatwo, ale nie sądziłam, że doprowadzi mnie do łez już w ciągu pierwszych kilku stron.

     Presley Benson prowadzi szczęśliwe życie. Ma kochającego męża, cudownych bliźniaków, a także wspaniały dom. Tak przynajmniej myślała, do chwili gdy po powrocie do domu odkrywa przerażającą prawdę. Robi wszystko, aby uchronić swoich synów przed uczuciem porzucenia, zdrady przez ukochanego rodzica. Jej świat wali się w gruzy, gdy kolejne kłamstwa wychodzą na jaw. Kobieta zmuszona jest spakować swoje rzeczy i wrócić w rodzinne strony, gdzie ma nadzieję nie spotkać JEGO- mężczyzny, którego przed wieloma laty zniszczył jej życie. Jednakże los ma inne plany i wspomnienia uderzają w nią ze zdwojoną siłą.

     Historie takie, jak z „Powiedz, że zostaniesz” nigdy nie powinny się wydarzać. Oczywiście, mówię o tej pierwszej fazie, początkującej serię niefortunnych zdarzeń. Młoda kobieta dowiaduje się, że jej życie nie było tak idealne jak przypuszczała, a wręcz okazało się być kłamstwem. Szokujący obraz wydarzeń i tak naprawdę realny, bo mało jest takich przypadków, że mężowie ukrywają przed swoimi żonami prawdziwe oblicze? Wiele kobiet może się utożsamiać z tą historią, nie jest to w ogóle dziwne. Autorka porusza przede wszystkim ciężar tej problematyki. Nikomu nie jest łatwo pogodzić się z takim stanem rzeczy, a co dopiero odnaleźć ukochaną osobę w takim, a nie innym stanie. Pokazuje tutaj jak druzgocąca może być to wiadomość i jak bardzo wpływa na życie bliskich tej osoby.

     Inną kwestią są powroty do przeszłości. Tutaj akurat nie ma znaczenia powiedzenie „Nie wchodzić dwa razy do tej samej rzeki”. W tym wypadku pewna historia musiała zatoczyć pełne, okrężne koło, aby znowu doprowadzić do swojego pierwotnego celu. Można powiedzieć, że nikt nie powinien tracić swojej nadziei na odnalezienie prawdziwej miłości, bo może nie tylko czyhać na każdym kroku, ale również w naszej świadomości, czy wspomnieniach. Aspekt relacji Presley i Zacha dostarczył jeszcze więcej emocji. Niewypowiedziane słowa, urazy chowane od wczesnej młodości, sekrety, które piętrzą napięcie i cała masa innych elementów, które na przemian doprowadzają nas do smutku, radości, łez i śmiechu. Miło się zaczytuje w kolejnych stronicach, kiedy już faktycznie dochodzi do konkretów. Rumieniec pnie się po policzkach, serce zaczyna bić szybciej- robi się o wiele bardziej bezpośrednio, agresywnie i fascynująco.
Oczywiście, ten gorący romans ma również swoje negatywne aspekty, które odrobinę rzutują na odbiór całej powieści. Niektóre z momentów były aż nazbyt infantylne. Trochę jak zwierzęce oznaczanie terenu, złośliwości z przedszkola, czy ton wypowiedzi co niektórych bohaterów. Bywa to naprawdę irytujące, bowiem bohaterowie chyba zapomnieli, że nie są już nastolatkami, tylko dorosłymi ludźmi z dorosłymi problemami. A przynajmniej, takimi tworzy ich autorka.

     W konsekwencji jednak opowieść ta daje kobietom wiele dobrego. Pokazuje jak można skończyć, gdy jest się całkowicie ubezwłasnowolnioną osobą, zdaną jedynie na łaskę drugiej osoby. Daje pokaz temu, do czego doprowadzić może zależność finansowa i emocjonalna. To przykre, że z potrzeby trafienia do coraz większego grona odbiorców z takim przekazem trzeba posuwać się do drastycznych środków. Czego się jednak nie robi dla tych, którym potrzebna jest siła do działania. Może właśnie w takich historiach, które poniekąd dają do myślenia, odnajdziemy moc, która pomoże nam przenosić góry. Presley Benson jest idealnym wzorem kobiety silnej, wychodzącej naprzeciw przeciwnością losu i zmagająca się z nimi na własnych warunków. Pomimo początkowej lekkiej infantylności, zagłębieniu się w odmętach rozpaczy, sięga po swoje życie i czerpie z niego pełną radość. Odnajduje swoje prawdziwe ja, które dało jej kopa do działania.

     Chwilami bardzo przewidywalna historia, którą bardzo przyjemnie się czyta, to idealna propozycja dla tych marzących o spokojnym wieczorze z książką do utulenia. „Powiedz, że zostaniesz” jest właśnie takim typem powieści- lekkim, niewymagającym, ale wzbudzającym silne emocje. Poruszające początki, które wyciskają łzy z oczu, a przeobrażają się w niesamowicie rozbrajające, urokliwe rozterki. Wielokrotnie kusząca, innym razem doprowadzająca do śmiechu, choć ostatecznie bardzo rodzinna opowieść, traktująca nie tylko o specyfice wiejskiej społeczności, ale również ludzkiej niezależności. Wspaniale się czyta, praktycznie jednym tchem.

Ocena: 5/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!

Tytuł oryginalny: Say You'll Stay / Tłumaczenie: Monika Węgrzynek / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: obyczajowe / ISBN 978-83-65830-72-2 / Ilość stron: 476 / Format: e-book
Rok wydania: 2018 (Polska), 2016 (Świat)

poniedziałek, 1 października 2018

Książka #487: Simon oraz inni homo sapiens, aut. Becky Albertalli



     Tradycyjne romanse już się chyba przejadły, skoro wydawcy coraz śmielej sięgają po literaturę LGBT. To naprawdę fascynujące jak bardzo świat jest postępowy i jak coraz chętniej wychodzi naprzeciw potrzebom swoich czytelników. „Simon oraz inni homo sapiens” nie jest co prawda pierwszą historią o miłości dwóch mężczyzn, ale z pewnością jest pierwszą, po którą sięgam ja! I muszę powiedzieć, że tak samo, jak w przypadku filmu, tak też i przy okazji powieści- jestem oczarowana. Choć filmową adaptacją chyba bardziej.

     Nastoletni Simon niby przeciętny nastolatek ze świetnymi przyjaciółmi i potencjalną kandydatką na idealną dziewczynę, pilny uczeń, oddany brat i syn. A jednak, ten urokliwy młodzieniec skrywa wielki sekret. Nie, nie jest wampirem, ale zapewne także i on zakochałby się w Edwardzie Cullenie- tak, ten młodzieniec jest gejem. Pewnego kolorowego dnia, na portalu na którym udzielają się okoliczni nastolatkowie, pojawia się wpis, który początkuje najbardziej porywający romans internetowy wszech czasów.

     Niezbyt często praktykuję zapoznawanie się z powieściami na krótko po obejrzeniu ich ekranizacji. To chyba największa zbrodnia jaką można zadać książce. W takich sytuacjach już lepiej w pierwszej kolejności zapoznać się z lekturą, choć z drugiej strony jest to krzywdzące dla oglądanego filmu. Po prostu, najlepiej w ogóle nie zbliżać się do filmu lub książki, jeżeli wrażenia po pierwszym spotkaniu są jeszcze świeże- wtedy łatwo zacierają się granice i ciężko zapamiętać, co było filmem, a co książką. W przypadku powieści Becky Albertalli jest to dodatkowo miażdżące, bo mocno różni się od ekranizacji. Tam wszystko było bardziej! Bardziej dramatyczne wyjście na jaw sekretu Simona, bardziej kolorowe fantazje głównego bohatera, itp. Wiadomo, dla kinowego show trzeba było podkręcić tempa i uczynić z tej historii coś spektakularnego. Przy tym powieść odrobinie blednie, ale i tak nie traci na swoim uroku.

    Nie każdy jednak musi odnaleźć się w tej opowieści, bowiem nie każdy musi chcieć wrócić do czasów liceum. Wtedy wszystko było takie banalne, takie beztroskie, a największym generatorem stresu było to, co kto o nas pomyśli- w szczególności rodzice. Nie mniej, powieść idealnie oddaje ten temat, a z drugiej strony daje przykład idealnych rodziców, którzy świetnie porozumiewają się ze swoimi dziećmi, budując przepiękną więź pełną miłości i zrozumienia. To autentycznie wzrusza. Oczywiście, nie obywa się tutaj też bez szkolnych dramatów, które są bardziej irytujące niż faktycznie fascynujące- takie rzeczy zrozumie jedynie grupa docelowa tej książki. Złamane serca, no ale dobra- to zdarza się nie tylko wśród nastolatków, obrażanie się przyjaciół, bo tak, i tak dalej. Jednakże to, co jest tutaj genialne, to faktyczne oddanie ducha dzisiejszych czasów. Wieki temu za czasów „Niebezpiecznych związków” i tym podobnych, miłość wyrażało się za pośrednictwem listów. Oj, to było czasy, gdy jeszcze pisało się kartki, listy, itp. Teraz ta wspaniała tradycja umiera wyparta przez Internet i różnego rodzaju komunikatory- nawet telefon komórkowy odchodzi w niepamięć w tym starciu. Dlatego też fajnie czyta się wymiany mailowe pomiędzy bohaterami, te wszystkie urocze słówka, ale przede wszystkim wiele słów wsparcia i otuchy. Wszystko jest takie anonimowe, tak bardzo niewiadome, ale też i intrygujące- zupełnie jak w prawdziwym życiu, gdy komunikujemy się z kimś poprzez Internet, a nawet nie wiemy jak on wygląda. To znaczy... tak było kiedyś, teraz ludzie są bardziej napastliwi i agresywni- od razu bombardują swoimi selfikami i nie tylko. Ja osobiście czekałam na coś innego, czekałam na coś więcej- chciałam zobaczyć, jak to wszystko będzie rozwijać się w realnym świecie. I tutaj jest znacząca różnica między filmem a książką, bowiem książka daje nam szerszą perspektywę. Aż serce śpiewa, a do oczu cisną się łzy, bowiem nie ma nic bardziej urokliwego, bardziej rozczulającego niż rozwikłanie tejże niesamowicie romantycznej zagadki z tej powieści. Cudowne uczucie, zdecydowanie!

     Becky Albertalli potrafi zainteresować czytelnika swoim niebanalnym podejściem do problemów współczesnych nastolatków. Daje im świetnych rodziców, a także pomysłowych przyjaciół, którzy pomogą w każdej chwili. „Simon oraz inni homo sapiens” to opowieść bardzo pozytywna, ale potrafiąca również zranić czytelników zaangażowanych w losy bohaterów. Uśmiechy gonią smutki i przeganiają je w nicość, kiedy nasze lica szczerzą się od ucha do ucha na widok słów, które radują serca. Czas z tą książką leci bardzo przyjemnie i szybko, w szczególności, że sporą jej część zajmuje mailowa wymiana zdań. Zdecydowany plus za urealnienie opowieści, ale przede wszystkim za świetny romans, który wyznacza już dostrzegalny nowy trend we współczesnej literaturze młodzieżowej.

Ocena: 4/6
Recenzja dla wydawnictwa Papierowy Księżyc !

Tytuł oryginalny: Simon vs The Homo Sapiens Agenda / Tłumaczenie: Donata Olejnik / Wydawca: Papierowy Księżyc / Gatunek: obyczajowe, młodzieżowe, LGBT / ISBN 978-83-655-6801-4 / Ilość stron: 304 / Format: 130x200mm
Rok wydania: 2018 (Polska) 2015 (Świat)

czwartek, 9 sierpnia 2018

Książka #484: Poświęcenie, aut. Adriana Locke

     Adriana Locke wpada na polski rynek wydawniczy wraz z jedną ze swoich pierwszych powieści, z prawdziwym hukiem. Poprzedni rok, kiedy to wydawnictwo Szósty Zmysł rozpoczynało swoje podboje w branży literackiej, należał do mężczyzn zamiłowanych w wojsku- w większości przypadków. Ten natomiast próbuje łączyć spokojne kobiety ze sportowcami. Osobiście bardziej gustuję w tym pierwszym temacie i pewnie dlatego najnowsze propozycje nie wywołują we mnie większego zachwytu. „Poświęcenie” to jednak powieść wyjątkowa, bo uderza w najczulszy kobiecy punkt- w instynkt macierzyński.

     Julia musiała zmierzyć się z niesłychaną tragedią- traci najlepszego przyjaciela, swojego życiowego partnera i męża. Za tragedię obwinia jego brata- Crew, który pomimo wyczuwalnej niechęci ze strony szwagierki robi wszystko, aby troszczyć się o nią i jej córkę Everleigh. Wtedy dochodzi do kolejnego dramatu w rodzinie, usuwając wszystkim grunt spod nóg i mogąc doprowadzić do jej zniszczenia. Wyzwanie, przed którym zostają postawieni Julia i Crew zmusza ich do wielkich poświęceń, które niespodziewanie zaczyna ich zbliżać do siebie ponownie. Wówczas Crew ryzykuje wszystkim co ma, aby wygrać przyszłość dla swoich dziewczyn.

     Przyznaję, tematyka sportowa w książkach za specjalnie mnie nie kręci. Oczywiście, jest to bardzo ciekawe urozmaicenie, wzbogaca to walory książki, ale w większości przypadków nie ma większego wpływu na akcję. Inaczej jest w przypadku „Poświęcenia”, tutaj wątek walk pojawia się w konkretnym celu, wobec czego jestem w stanie wybaczyć autorce fakt jego pojawienia się. Pomimo wszystko uwaga czytelnika skupia się zupełnie na czymś innym. Nie jest to jednak kwitnący romans obojga bohaterów, których łączy wspólna przeszłość, a którzy jednoczą się w obliczu tragedii. To właśnie ta tragedia wyciska z człowieka cierpliwość, pokazuje ból istnienia, a także okrucieństwo tego świata. Ten wątek uderza w najczulszy punkt każdej kobiety- w jej instynkt macierzyński. Większości pęka serce, gdy dzieje się tragedia małym zwierzaczkom, nie ważne, że w filmie ludzie się topią wkoło, najważniejszy jest pies, który nie może się uratować. Tutaj miejsce psa zastępuje bezbronne dziecko, które wrzucone jest w najmroczniejsze z przeżyć, jakie tylko może doświadczyć w swoim krótkim życiu. Ta świadomość rani, ta świadomość wręcz zabija- wizja tych wszystkich straszliwych chwil, których nie chce przeżywać żaden rodzic, żadna matka, żadna osoba, która ma jakiekolwiek emocje i potrafi kochać. Z drugiej strony pokazuje to też ludzką siłę, że pomimo wszystko, pomimo tej tragedii pozostajemy razem, wspierając się wzajemnie. Trzymamy za rękę i choć serce nam pęka, a świat wiruje dookoła to jesteśmy razem. Takie wydarzenia pokazują prawdę o człowieku i nawet ten najbardziej zadufany w sobie, najbardziej zamknięty, w końcu wyjdzie ze swojej skorupy dając siebie i swoje oparcie światu, jego światu.

     Historia jest momentami bardzo przewidywalna, ale bohaterowie... godni podziwu. Można uznać ich za prawdziwych bohaterów w ich fikcyjnych życiach. Julia to typowa silna matka walcząca o dziecko. Pomimo ciężkich przeżyć, które mogłyby odebrać moc każdemu, ona walczy, bo ma po co. Z drugiej strony barykady jest Crew. Mężczyzna o popapranej, nieodgadnionej przeszłości, który wydoroślał i jest zdolny do największych poświęceń. Aczkolwiek gubi go też jego brawura. A pomiędzy tą dwójką jest ona, małe epicentrum wszystkich wydarzeń- córka i bratanica, którą kochają wszyscy. Mała rezolutna Everleigh, która ma więcej rozumku niż większość dzieci w jej wieku, a która może sporo nauczyć swoich rodziców. Ta trójka razem wygląda wspaniale, daje przykład prawdziwej rodziny, którą każdy chciałby mieć i którą każdy chciałby stworzyć.

     Powieść zdecydowanie wzbudza niesamowite emocje, z jednej strony łamiące, ale z drugiej dające sporo nadziei i ukojenie. Kiedy wprowadzenie z lekka przynudza, rozwinięcie łamie nam serca. Kiedy już wszystkie serca pękną z rozpaczy przybywa kolejna fala- pełna wyczekiwania, napięcia... I jeszcze ten finał! Tak dobry w swojej nieoczywistości, zaskakujący ponad miarę, ale również generujący podejrzenie, że takich tanich chwytów może pojawiać się więcej w prozie Adriany Locke. Nie mniej, jeżeli choć połowa powieści autorki jest równie dobra i wzruszająca jak „Poświęcenie”, to biorę je wszystkie w ciemno!

Ocena: 5/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!
Tytuł oryginalny: Sacrifice / Tłumaczenie: Klaudia Wyrwińska / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: obyczajowe / ISBN 978-83-65830-60-9 / Ilość stron: 446 / Format: 143x205mm

Rok wydania: 2018 (Polska) 2015 (Świat)

piątek, 16 lutego 2018

Książka #474: Dom łez, aut. Linda Bleser

     Niegdyś alternatywne rzeczywistości były domeną twórczości z kategorii fantastyki naukowej. Teraz z równie wielką sprawnością można je wpleść w fabułę wybranej kompozycji, także powieści obyczajowej. Tego zadania podejmuje się wszechstronna emerytowana dziennikarka, Linda Bleser, która w swojej powieści o tytule „Dom łez” próbuje odpowiedzieć na pytanie zadawane przez wszystkich: „co by było gdyby...”.
     Jenny nie ma łatwego życia. Jako nastolatka traci matkę w wyniku samobójstwa, ojciec odchodzi, a na nią spada obowiązek opiekowania się młodszą siostrą, przez co porzucić może swoje życie towarzyskie. Po wielu latach siostry postanawiają kupić wspólnie dom. Jednakże podczas przekroczeniu progu jednego z pokoi Jenny traci przytomność. Budzi się w całkowicie nowej rzeczywistości, gdzie jej matka wciąż żyje, siostra zastąpiona zostaje przez brata, a na jej życiowej drodze pojawia się bardzo przystojny i uczynny Bob. Świat niezwykle kuszący, ale dla niej całkowicie nierzeczywisty. I choć bardzo chciałaby w takowym pozostać, to niestety szybko dowiaduje się, że nie jest to takie proste, a wyższe siły mają dla niej inne plany.
     Nie ma na świecie osoby, która mogłaby doświadczyć czegoś z pogranicza „co by było gdyby...”. Jedynymi osobnikami mającymi tę szansę są tylko ci w naszej wyobraźni, których perypetie przelewają się na strony książek lub kadry filmowe. Temat ten nie omija także gier strategicznych, gdzie możemy dokonywać różnych wyborów, cofać się w czasie i na nowo doświadczać owych wydarzeń podejmując zupełnie nowe decyzje, generując całkowicie odmienne alternatywne rzeczywistości. Takie rzeczywistości udało się też utworzyć, a także i przeżyć Jenny, która budząc się znajduje się w zupełnie innym świecie. Daje jej to sposobność nie tylko zobaczenia jak konkretne decyzje odmieniły jej życie, ale również doświadczyć sytuacji typu „co by było, gdyby moja matka jednak się nie zabiła”. Tym samym „Dom łez” staje się nie tylko czymś z pokroju fantastyki naukowej, ale przede wszystkim jest swoistą opowieścią obyczajową, w której roztrząsa się każdy z kiepskich, z pozoru, wyborów, i mierzy z jego konsekwencjami. Co ciekawsze, tematyka matki samobójczyni nie jest tutaj jedynym wątkiem, choć oczywiście nosi znamiona kluczowego. To w końcu to wydarzenie odcisnęło piętno na psychice dziewczyny, a także dało jej powód do wcześniejszego wejścia w dorosłość. Jednakże okazuje się to być również opowieścią o siostrzanej miłości, o niezwykłej przyjaźni, a także przeznaczonej miłości. Jest to bardzo wszechstronna historia, wielopłaszczyznowa, która pokazuje z jak wielu elementów składa się życiorys każdego, najzwyklejszego człowieka.
     Historia bardzo ciekawie się rozwija. Nie jest to wciąż jakaś przesłodzona opowiastka o kwiatuszkach, pięknych chłopcach i jeszcze piękniejszych dziewczynach. To prawdziwe alternatywne rzeczywistości, gdzie siostry mogą mieć pocharatane twarze, bracia nie będą nas rozpoznawać, a my sami wylądujemy w psychiatryku, gdzie nasza jedyna droga ucieczki zajęła się ogniem. Powieść Lindy Bleser wzbudza bardzo wiele emocji, bardzo odmiennych emocji. Z jednej strony potrafi rozbawić, a z drugiej doprowadzić do łez. Niestety, przez ciągłe dłużyzny i opowieści dziwnej treści, czyli praktycznie o niczym, zdecydowanie za bardzo wydłuża się cała linia fabularna. Żeby nie powiedzieć bardziej dosadnie... trąci nudą. Z tego też powodu można odczuwać większe zmęczenie podczas lektury. Nie jest to jednak książka specjalnie długa, ani napisana skomplikowanym językiem. Po prostu, mnie osobiście trudno było się wciągnąć.
     Krótkie streszczenie powieści, które serwują nam wydawnictwa, aby zachęcić do lektury są niczym zwiastuny filmowe. Często dużo zdradzają, obiecując bardzo wiele i w konsekwencji wychodzimy z seansu zawiedzeni. Podobnie jest z „Domem łez”, który dawał nadzieję na naprawdę pasjonującą opowieść z pogranicza jawy i snu, a stał się po prostu historią jakich wiele w dzisiejszych czasach. Choć koncepcja ciekawie się tutaj nakreśla, jest tutaj też kilka swoistych twistów fabularnych, to jednak nie jest to nic nadzwyczajnego i porywającego. Jak dla mnie do przeczytania na raz i pożegnania się na zawsze. 

Ocena: 4/6
Recenzja dla wydawnictwa HarperCollins Polska!
Tytuł oryginalny: House of Cry / Tłumaczenie: Hanna Hassenmuller / Wydawca: HarperCollins / Gatunek: obyczajowy / ISBN 978-83-276-3100-8 / Ilość stron: 304 / Format: 141x211mm
Rok wydania: 2018 (Polska), 2017 (Świat)