NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą małżeństwo. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą małżeństwo. Pokaż wszystkie posty

sobota, 1 czerwca 2019

Książka #499: Zapisane w bliznach, aut. Adriana Locke


     „Zapisane w bliznach”, to nie pierwsza książka autorstwa Adriany Locke, z którą polscy czytelnicy mieli okazję się zapoznać. Wcześniej w księgarniach czekało na nich „Poświęcenie”, które mogliśmy przeczytać również za sprawą wydawnictwa Szósty Zmysł. Po sukcesie pierwszego tytułu biegniemy do sklepów z nadzieją w sercu, że znowu przyjdzie nam przeżywać emocjonalny rollercoaster. W moim odczuciu, nie jest ten sam poziom dramatyzmu, ale to już kwestia gustu i faktu, co kogo wzrusza.

     Elin i Tyler to para marzeń. Poznali się w szkole, zakochali się w sobie i ostatecznie wzięli ze sobą ślub. Wieli z pozoru szczęśliwe życie, jednakże gdy nie mogli spełnić swoich marzeń coś zaczęło się między nimi psuć. Ostatnią kroplą do czary goryczy okazuje się być wypadek Tylera na kopalni, który rozdziela kochanków na długi czas. Kiedy znowu przychodzi im się spotkać przypominają sobie o dawnym uczuciu i robią wszystko, aby na zawsze pozostać już razem.

     Skłamałabym, gdybym powiedziała, że „Zapisane w bliznach” to książka zła. Byłabym bezduszną zołzą, gdybym stwierdziła, że historia tutaj zaprezentowana nie poruszyła mojego serca. Pewnym jest jednak to, że wzruszyła mnie i zainteresowała mnie mniej niż poprzednia powieść Adriany Locke, którą miałam okazję czytać. Historia tutaj jest wielowątkowa. Mamy przede wszystkim ukochaną parę, która wydaje się być wzorem do naśladowania, w końcu cała opowieść krąży wokół nich. Przeżywamy rozstania, przeżywamy powody tych rozstań, a także niezwykłe chwile uniesień. Powieść nakreśla wątek macierzyństwa i ogromnej potrzeby spełnienia się w tej roli. Jest też jego druga strona, bardzo delikatna i niekoniecznie każdy chce stawiać jej czoła. Różnie ludzie na to zareagują, ale raczej nigdy negatywnie. Może wzruszać, zdecydowanie bardziej od drugiego przewodniego tematu. Z nim pewnie więcej ludzi będzie się utożsamiać, w szczególności ci, którzy mieli w swojej rodzinie górników pracujących pod ziemią. Podziała to na czytelników, którzy każdego dnia czekali w obawie, czy ukochana osoba powróci z pracy. Ten wątek bardzo rzadko pojawia się w literaturze tego typu. Szczerze, ja się spotykam z nim po raz pierwszy. Fajnie, że się go porusza i dobrze, że poświęca się mu więcej czasu niżeli jedynie krótkie wspomnienie. Wprowadzenie czytelnika w dramaturgię całej sytuacji, pomagając mu odczuć to co czują zarówno górnicy, jak i ich rodziny, sprawdza się tutaj idealnie.

     Pomiędzy wierszami wyczytać można coś jeszcze. Jest to niezwykła przyjaźń, która potrafi połączyć ze sobą ludzi, dając im ogromną siłę. Każdy szuka swojego miejsca w życiu, a czytając o tych bohaterach ma się wrażenie, że oni swoje znaleźli. Pokazali aż nadto, że zdolni są do wszystkiego dla tej drugiej osoby, da się odczuć to wielkie wsparcie i miłość, jakie sobie okazują. Na takim fundamencie zbudowane są bardzo mocne i charakterne postaci. Elin i Tyler wspierani są przez swoich najlepszych przyjaciół: frywolnego Corda, który chciałby kiedyś kochać kogoś, tak jak kocha się dwójka jego przyjaciół; najlepszego człowieka pod słońcem, brata Elin- Jiggsa; no i oczywiście jego przepiękną żonę, która lada moment urodzi mu dziecko, a jest niczym siostra dla Elin- Lindsay. Niekiedy zdarzają się przypadki, że samemu można sobie wybrać rodzinę- to jest jeden z takich przypadków.

     Nie mogę powiedzieć, aby „Zapisane w bliznach” było książką idealną. Owszem, przyjemnie się czyta, dostarcza baardzo wielu złożonych emocji i wielu wrażeń z powodu wielopłaszczyznowej opowieści, ale jakoś...nie ujmuje serca. Oczywiście, wylewamy może łez wraz z Elin, mamy ochotę zaserwować prawy sierpowy Tylerowi, a także z całego serca ukochać Corda, ale mam wrażenie, że pomimo całej sympatii do bohaterów, opowieść zaginie pomiędzy innymi obyczajówkami. Pomimo wątku górnictwa, które dość rzadko pojawia się w literaturze tego typu, wspomnienie o tym może się ulotnić. Nie mniej, dla zwyczajnej rozrywki, która pomoże oderwać się od codzienności warto sięgnąć i się z nią zapoznać.

Ocena: 5/6
Recenzja dla wydawnictwa Szósty Zmysł!

Tytuł oryginalny: Written in the Scars / Tłumaczenie: Klaudia Wyrwińska / Wydawca: Szósty Zmysł / Gatunek: obyczajowy / ISBN 978-83-65830-62-3 / Ilość stron: 380 / Format: 150x200mm

Rok wydania: 2019 (Polska) 2016 (Świat)

poniedziałek, 10 lipca 2017

1229. Dwoje do poprawki, reż. David Frankel

     Kiedy jesteśmy z kimś przez wiele wiele lat, przychodzi taka chwila, gdy zaczyna nam czegoś brakować. Niedoceniani, zaniedbani zaczynamy czuć się nieszczęśliwie. Nie możemy się dogadać i tu z pomocą może przyjść nam terapia, która za oceanem jest popularna, a u nas w Polsce ludzie unikają jej jak ognia. Doświadczenia pewnego trzydziestoletniego małżeństwa stały się podwaliną scenariusza, na podstawie którego David Frankel stworzył film o tytule „Dwoje do poprawki”.

     Kay i Arnold (Meryl Streep, Tommy Lee Jones) żyją ze sobą już ponad trzydzieści lat. Śpią w osobnych sypialniach, a ich poranek co dzień wygląda tak samo. Kay powoli zaczyna mieć dość tej nieustającej monotonni, a kiedy przypadkowo trafia na ofertę intensywnej terapii przygotowywanej przez doktora Felda (Steve Carrell) wydaje całe swoje oszczędności, aby spróbować ulepszyć swoje małżeństwo. Wraz z Arnoldem wyjeżdżają na cały tydzień do Hope Springs i tam pod przewodnictwem Felda pracują nad intymnością w swoim związku.
     Małżeństwo takie jak każde, z problemami takimi jak każde. Brak czułości i ciągła monotonia potrafią ogłupiać i po pewnym czasie są powodem do pytań, czy aby na pewno nadal się kochamy, czy to już tylko przyzwyczajenie. Mężczyznom zazwyczaj odpowiada taki stan rzeczy, to kobiety, tak jak Kay podejmują pierwszy krok, bo to zazwyczaj one czują się zaniedbywane, niekochane i nieatrakcyjne. Wybierają wówczas różne drogi, albo potajemnie szukają szczęścia gdzie indziej, albo odchodzą od mężów, albo, co jest najtrudniejszą z nich, postanawiają pracować nad związkiem. W filmie prezentuje się właśnie tę ostatnią, bo choć bardzo wiele filmów już nie raz podejmował się przeprowadzenia terapii wstrząsowej na widzu, to dopiero „Hope Springs” robi to tak dosadnie. Zdecydowanie spełnia swoje zadanie, bowiem każdy oglądający utożsamia się z parą widzianą na ekranie, tzn. każdy kto choć raz chciał pracować nad związkiem. Dlatego też, nieoczekiwanie dla niektórych, obraz stał się swoistym poradnikiem łóżkowym, a w zasadzie na odbudowanie intymności pomiędzy dwójką kochanków. Wszystko po to, aby móc znaleźć oparcie w swojej drugiej połówce, zmienić to, co wydaje się nie do zmiany. Z innej zaś strony pozwala przełamać pewne bariery, które pojawiają się pomiędzy ludźmi i pomaga im w nawiązaniu dialogu na dotychczas trudne, niekomfortowe.

     Poprzez tematy podejmowane w filmie dochodzi do niekiedy bardzo komicznych sytuacji. Dyskomfort wynikający z nieumiejętności dyskusji o seksie może rozbrajać niektórych widzów, ale trzeba też spojrzeć trzeźwiej na ten problem. Bo choć momentami na usta wypełza nam uśmiech radości, zażenowania, czy też rozbawienia, produkcja ta to przede wszystkim studium ludzkiego związku, w którym ludzie znajdują się o krok od upadku, czy też przełamują wewnętrzne bariery. Pada tu jednak pewne świetne zdanie, które w pewien sposób podsumowuje cały film.
Bardziej zależy Ci na Twojej dumie, czy na nim?”
     Trudno jest się dziwić, że cała terapia odbywa się w takim miejscu jak Hope Springs. Piękne miejsce, pełne uroczych okienniczek i bardzo spokojnych uliczek. Tam nawet w barze nikt Ci krzywdy nie zrobi, a miasteczko pełne jest bardzo romantycznych knajpek, w których zakochani mogą spędzać wspólne wieczory. Nic nie może lepiej wpływać na poprawę relacji niż tak piękne widoki i urocze miejsca. Wraz z nimi gra również muzyka skomponowana przez Floriana Ballhausa, która wspierana jest przecież ciekawe utwory bardziej bądź mniej znanych współczesnych wykonawców. Oddają dramaturgię chwili, innym razem bawią, a momentami podkreślają nastrój. Z jednej strony narzuca nam co mamy czuć, ale z drugiej uwydatnia nasze emocje.
     W dwóch najważniejszych rolach w filmie występują najznakomitsze gwiazdy kina. Rola żeńska przypadła oczywiście Meryl Streep, która wydawała się wyborem oczywistym. Ta kobieta czuje się dobrze w każdej roli, a jej Kay przypomina bardzo wiele podobnych kreacji, jak choćby tej na potrzeby „Mamma Mia!”. Trochę niepodobna do niej jest postać uroczej, trochę onieśmielonej kobiety. Bardziej przypada do gustu, kiedy dysponuje silniejszym i bardziej hardym charakterem. Nie oznacza jednak, że wychodzi to źle, po prostu gubi się w objęciach Tommy Lee Jonesa, który tu jest po prostu nieprawdopodobny. Ignorancja i nieświadomość jego postaci jest rozbrajająca, bowiem nic bardziej nie śmieszy kobiety, gdy ktoś taki jak Arnold myśli, że zwykły pocałunek w policzek każdego dnia naładuje jej akumulatory na tygodnie. Potrafił być jednocześnie romantyczny, ale nie utracił przy tym swojej męskości, co także jest pewną nauką dla każdego mężczyzny zasiadającego do filmu.
     „Dwoje do poprawki” to film, który koniecznie trzeba obejrzeć we dwójkę. Ci, którzy uważają, że produkcja bardzo powierzchownie traktuje o małżeństwie, zupełnie nie zrozumieli o co tutaj w ogóle chodziło. W bardzo inteligentny i niekonwencjonalny sposób ukazuje się seksualność kobiety i jej prawdziwe potrzeby. Nie chodzi tutaj o seks, jak niektórym mogłoby się wydawać, ale o poczucie bycia atrakcyjną i kochaną przez mężczyznę, z którym spędziło się wiele lat. Ponadto bez większych oporów pokazuje sztuczki na urozmaicenie życia, a także udowadnia, że z partnerem można się dobrze bawić w każdym wieku. Wszystko to w przepięknych krajobrazach, wraz z pozytywnie nastrajającą ścieżką dźwiękową i świetną rolą Tommy Lee Jonesa, który ubarwia nam seans.

Ocena: 7/10

Oryginalny tytuł: Hope Springs / Reżyseria: David Frankel / Scenariusz: Vanessa Taylor / Zdjęcia: Florian Ballhaus / Muzyka: Theodore Shapiro / Obsada: Meryl Streep, Tommy Lee Jones, Steve Carrell, Jean Smart, Ben Rappaport, Marin Ireland, Patch Darragh, Brett Rice / Kraj: USA / Gatunek: Komedia romantyczna, Dramat
Premiera: 8 sierpnia 2012 (Świat) 14 września 2012 (Polska)

wtorek, 14 grudnia 2010

713. Niewierna, reż. Adrian Lyne

Oryginalny tytuł: Unfaithfull
Reżyseria: Adrian Lyne  
Scenariusz: William Broyles Jr., Alvin Sargent
Zdjęcia: Peter Biziou  
Muzyka: Jan A.P. Kaczmarek  
Kraj: USA / Niemcy / Francja  
Gatunek: Dramat  
Premiera światowa: 10 maja 2002  
Premiera polska: 12 lipca 2002  
Obsada: Diane Lane, Richard Gere, Erik Per Sullivan, Olivier Martinez, Michelle Monaghan, Chad Lowe


    Niewierność to zjawisko, które dotknąć może każdego z nas. Zjawisko, którego dopuszczają się tak samo mężczyźni, jak i kobiety. Nic więc dziwnego, że często jest ona tematem filmów. „Niewierna” jest tego idealnym przykładem, w szczególności, że jest to remake filmu z 1969 roku pt. „Niewierna żona” Claude Chabrola. Współczesna wersja wyreżyserowana została przez Andriana Lyne („Niemoralna propozycja”, „Lolita”), który (patrząc na jego wcześniejsze dzieła) nie gustuje w produkcjach dla najmłodszych widzów. Jego filmy to dojrzałe, pełne emocji obrazy, które albo się kocha, albo nienawidzi. Ja wiedziałam na co się piszę, było ciężko, ale dotrwałam do końca.
       Edward i Connie Sumnerowie (Richard Gere, Diane Lane) to szczęśliwe małżeństwo z synem imieniem Charlie. Pewnego dnia ma miejsce straszliwa wichura, która sprawia, że Connie wracając z zakupów przypadkowo wpada na urokliwego Francuza Paula Martela (Olivier Martinez). Paul widząc, że kobieta obdarła sobie nogi proponuje jej pomoc. Od razu przypadają sobie do gustu i Connie nie ma żadnych oporów, żeby znowu spotkać się z Paulem. Jednakże napięcie, które się między nimi wywiązuje powoduje, że kochająca żona zdradza swojego męża z o wiele młodszym Paulem. Pomimo tego, że krzywdzi swoją rodzinę nie może oprzeć się namiętności. Niestety jej mąż zaczyna coś podejrzewać i wtedy wynajmuje prywatnego detektywa, który odkrywa zdradę Connie. Wkrótce wszyscy pożałują, że tamtej wichury Connie znalazła schronienie w domu Paula.
    Sam tytuł w zasadzie ilustruje nam jaki gatunkowo będzie ten film. Dlatego nie dziwiło mnie, gdy na ekranie zobaczyłam śmiałe sceny erotyczne, co sprawia, że film ten nie jest przeznaczony dla osób poniżej 18 roku życia. Nie powinno dziwić także to, że postanowiłam obejrzeć ten film z moim przyszłym mężem. Nie wiem czemu, ale potem lubię dyskutować z nim o tym co oglądamy, dlatego zawsze wybieram produkcje, które skłaniają do myślenia nawet jego mózg. Jakby nie było to „Niewierna” porusza dość istotny problem i zmusza do zadania podstawowego pytania dlaczego kobiety zdradzają swoich mężów, lub po prostu dlaczego w ogóle dochodzi do zdrady. Szkoda, że w tym filmie nie dostajemy odpowiedzi na to pytanie, ale wiemy przynajmniej jak wygląda doskonałe małżeństwo i jakie mogą być konsekwencje zdrady. Film ten jest niezwykle poruszający, a momentami nawet i przerażający.
    Pomysł na film jak dla mnie idealny. W sumie można było się domyśleć zakończenia tego filmu, gdyż takie rzeczy zawsze się kończą tak jak się kończą, czyli tak, że ktoś cierpi, ale kto by pomyślał, że aż do tego stopnia. Ciekawe to było. W sumie przez większość czasu myślałam, że będzie to zwykły erotyk z elementami dramatu. No i oczywiście do pewnego momentu tak było, do momentu, gdy mąż nie poznaje prawdy.  Z jednej strony problem zdrady, z drugiej znowu problem z wybaczeniem zdrady i próba poradzenia sobie z tym faktem. Nigdy nie wiemy jak się zachowamy, póki sami tego nie doświadczymy. Podobało mi się to, że w sumie nie dostajemy recepty na to jak się zachować w takiej sytuacji, ale wiemy jak się nie zachowywać. Oczywiście Edward wybiera najgorszy z możliwych sposobów. Mnie tym osobiście przeraził, bo myślałam, że w ogóle co innego się stanie, a tutaj szok. Przyznam autentycznie, że byłam zaskoczona tym, że zostałam zaskoczona przez twórców, a jak wiecie trudno to zrobić. To mi się podobało najbardziej. W dodatku ten element napięcia. Od tej pory wszystko było bardzo takie… no takie. Były kłótnie i wizyta policji. Wszystko to było naprawdę przejmujące. Najbardziej jednak podobało mi się zachowanie Connie – oczywiście nie mówię o zdradzie tylko to co miało miejsce później. No i wtedy nasuwa to pytanie: czy wybaczyć zdradę takiej kobiecie? Mój mężczyzna by nie wybaczył, wiem bo zapytałam.
    Przez cały film panowała niesamowita atmosfera. No ja zresztą bardzo szybko wkręcam się w podobne filmy, a ich klimat najbardziej mi odpowiada, w szczególności, gdy oglądam je z Nim (;*).  Muzyka była niesamowita. Kto by pomyślał, że takie brzmienia polubię, ale prawda jest taka, że często zdarza mi się słuchać muzyki klasycznej i co nieco wpada mi w ucho. W tym filmie usłyszymy coś podobnego, nie tylko instrumentalne wykonania, ale także i ciekawe wokale. Bardzo ładnie to wszystko współgrało.
    Tytułową niewierną zagrała Diane Lane, która za rolę Connie została nawet nominowana do Oscara. Kto by pomyślał, że za takie role przyznają Oscary, no ale nagrody nie dostała. Czy była dobra? To na pewno. Idealnie zagrała emocje, chociaż przyznam się szczerze, że momentami to nie wiedziałam czy ona płacze z radości, czy z rozpaczy, ale być może te wszystkie emocje kłębiły się w niej na raz. Poza tym wystąpiła nago. Nie wstydziła się ani tego, ani scen erotycznych ze swoim ekranowym kochankiem. Bardzo dobrze zagrana postać. Jej kochankiem został Oliver Martinez. Pokonał na castingu samego Brada Pitta oraz Ryana Phillipe. No, ale to sprawa tej kwestii, że jest on Francuzem, a takiej narodowości w końcu został Paul. Mnie osobiście nie wydaje się być on przystojny- taki nie mój typ. Myślę jednak, że idealnie zagrał tą rolę i teraz nie widzę w niej nikogo innego poza nim. Męża Connie – Edwarda, zagrał Richard Gere. Po pewnym czasie stwierdziłam, że ta rola jest dość żenująca, ale nie ważne. Cicha woda brzegi rwie. Jego postać nie przypadła mi do gustu, ale Richard dawał z siebie wszystko i to mi się podobało. Ogólnie nie mam zastrzeżeń do obsady, ani do gry aktorskiej. Wszystko to tworzyło jedną spójną całość i miło się na nich patrzyło.
    „Niewierna” wydaje się być filmem, który wypada obejrzeć. Nie jest to jednakże pozycja obowiązkowa. Myślę, że produkcja ta ma zarówno masę zwolenników, jak i przeciwników, czego przykładem jestem ja i mój ‘mąż’. Myślę jednak, że jest to ciekawa historia przedstawiona w dość intrygujący sposób. Odważne sceny zamiast żenować mają w sobie jakąś taką magię. Z pewnością jest to film, który na długo zostanie w mojej pamięci i bądź co bądź zasługuje na te dwie godziny uwagi, ale tylko wtedy, gdy masz skończone 18 lat.

środa, 8 grudnia 2010

397. Co się zdarzyło w Las Vegas, reż. Tom Vaughan

czwartek, 27 maja 2010

640. Słyszeliście o Morganach?, reż. Marc Lawrence

Reżyseria: Marc Lawrence
Scenariusz:Marc Lawrence
Zdjęcia: Florian Ballhaus
Muzyka: Theodore Shapiro
Kraj: USA
Gatunek: Komedia romantyczna
Premiera światowa: 20 stycznia 2010
Premiera polska: 05 marca 2010
Główne role:
               Sarah Jessica Parker jako Meryl Morris
               Hugh Grant jako Paul Morris
               Mary Steenburgen jako Emma Wheeler
               Sam Elliott jako Clay Wheeler
               Michael Kelly jako Vincent
               Elisabeth Moss jako Jackie Drake
               Jesse Liebman jako Adam
Historia:
    Meryl i Paul Morgan to małżeństwoodnoszące sukcesy w życiu zawodowym. Jednakże w życiu osobistym znajdują się wseparacji, a zdrada Paula wcale nie poprawia sytuacji. Kiedy wracają ze wspólnejkolacji są świadkami morderstwa. Niestety, morderca zauważa ich i ze względu nato, że są znanymi twarzami w mieście, szybko udaje mu się ich odnaleźć. Dlategoteż zostają oni objęci programem ochrony świadków i wysiedleni z dala od NowegoJorku do miasteczka Ray w Wyoming, gdzie będą pod opieką tamtejszego szeryfaClaya Wheelera oraz jego uroczej małżonki - Emmy. Z początku Meryl nie podobasię wizja spędzania czasu ze swoim mężem jednakże wiejskie klimaty sprawiają,że oboje odżywają i ich miłość znowu budzi się do życia. Niestety, Meryl niepotrafi zbyt długo być odcięta od świata i wykonuje jeden telefon, którynaprowadza mordercę na ich trop.
 Moja opinia o filmie:
    Twórca scenariuszy takichhitów filmowych jak „Miss Agent” czy „Prosto w serce”- Marc Lawrence,  po raz kolejny przystępuje do dzieła. W swoimnajnowszym filmie komediowym o tytule „Słyszeliście o Morganach?” przedstawianam program ochrony świadków, którym objęte zostaje małżeństwo nie mogąceznieść swojej obecności. Tym razem jednakże film nie spełnia oczekiwań widza iprędko będzie można o nim zapomnieć.
    Od razu zacznę od tego, żebardzo zawiodłam się na tym filmie. Oczekiwałam wspaniałej komedii, bo przecieżsama fabuła zapowiadała się dość śmiechowo, jednakże nie dostałam ani komedii,ani porządnego romansu. Jedynym gatunkiem jakim mogłabym określić tą produkcjęjest dramat, ponieważ film w ogóle nie bawi, w ogóle nie wprawia w jakieśromantyczne uniesienia. Jedyne co nam daje to uczucie niedosytu.
    Program ochrony świadków byłtematem przewodnim już wielu filmów. Znajdowaliśmy go i w filmach akcji, jak„Killshot” i w filmach dla dzieci, jak „Program ochrony księżniczek”. Mnieosobiście nie wydaje się on zbyt fascynujący, ale zawsze to jest jakiś pomysł.Tym razem mamy małżeństwo na granicy rozpadu, które, jak oczywiście można siędomyśleć, zaczyna odżywać na tych swoich wakacjach. Fabuła jest bardzoprzewidywalna i to chyba najbardziej denerwuje. Ponadto film w ogóle nieśmieszy. Jedyną zabawną sceną było spotkanie z niedźwiedziem oraz to jakMorganowie skryli się za autobusem, gdy byli świadkami morderstwa a tenodjechał zostawiając ich na widoku mordercy. Poza tym nic takiego śmiesznego wtym filmie nie było. Co do romantyzmu to... cóż. Raczej niewiele można go byłozobaczyć, no chyba, że za takowy uznamy przebranie się za krowę, alboromantyczną kolację przy kredensie z majonezami. Niestety, także i na tym polufilm całkowicie poległ. Jednakże można zauważyć, że film sklasyfikowany jestjako komedia romantyczna, co właściwie mogłoby wyjaśniać nijakość tego filmu,gdyż współczesne komedie romantyczne właśnie się kończą, że po ich obejrzeniuwidz nie może właściwie sprecyzować tego co zobaczył na ekranie. Ostatnioodnoszę wrażenie, że właściwie filmem romantycznym nazywa się każdy film, wktórym pojawia się wątek miłosny. Jeszcze chwila a zaczną nas zasypywaćhorrorami romantycznymi, bo w takowych przecież też się niekiedy pojawiajątakie historie i w dodatku o silniejszych relacjach niżeli w komediachromantycznych.
    Jedyne co może się podobać wfilmie to klimat wiejski miasteczka Ray. Osobiście urzekły mnie te wspaniałelasy Wyoming, niedźwiadki, no i tamtejsze budownictwo. Można się poczućnaprawdę jak na wsi i momentami aż czuć to świeże powietrze. Takiego wrażenie twórcyby nie uzyskali, gdyby nie, momentami całkiem przekonujące, zdjęcia FlorianaBallhausa („Diabeł ubiera się u Prady”, „Marley i Ja”).
    W dwóch głównych rolachzobaczymy parę nie tak doskonałą – Sarah Jessica Parker oraz Hugh Grant. Jeżelichodzi o Parker to w ogóle mi się nie podobała w tym filmie. Jak dla mnie byław ogóle bez wyrazu, powiedziałabym nawet, że i bez życia. Nie zrobiła na mniepozytywnego wrażenia. Z drugiej strony był Grant, na którego patrzeć po prostunie mogę, ale muszę powiedzieć, że im jest starszy tym rysy jego twarzy wydająmi się bardziej przyjazne. Jako aktor w tym filmie za bardzo nie poszalał, aleprzynajmniej dało się na niego patrzeć. Najlepsze wrażenie zrobił na mnie SamElliott. Wszędzie pozna się jego głos. Mojemu mężczyźnie rzadko udaje sięskojarzyć jakiegoś aktora z innym filmem, a tym razem, skojarzył nawet szybciejniż ja: „To jest ten dziadek z Ghost Ridera!”. Elliott jest naprawdęinteresującym człowiekiem. Jego postać była bardzo zabawna, gdyż niewielemówił, a jak już to raczej nie było to za bardzo porywające. Obsada dobranajest tak średnio dobrze, zawsze mogło być lepiej, ale... mogło być też igorzej.
    Jak widać powyżej film„Słyszeliście o Morganach?” nie robi wrażenia takiego jakie widz oczekiwał. Nietylko zawodzi, ale przede wszystkim nudzi. Nie potrafi przykuć uwagi widza,niczym go nie zachęca, niczym nie uwodzi. Jest to kolejny, nawet nie przeciętnyfilm, których wiele mamy w dzisiejszych czasach. Mogło być dobrze, ale jakzwykle wyszło nijako. Nawet takie gwiazdy jak Carrie z  „Sexu w wielkim mieście”, czy też brytyjskiprzystojniak (?) nie ratują tej produkcji.
Galeria:
 
 
 
 
 
 
OCENA: 3/10            Słaby
      

wtorek, 25 maja 2010

638. Raj dla par, reż. Peter Billingsley

Reżyseria: Peter Billingsley
Scenariusz: Vince Vaughn, Dana Fox, Jon Favreau
Zdjęcia: Eric Alan Edwards
Muzyka: A.R. Rahman
Kraj: USA
Gatunek: Komedia
Premiera światowa: 08 października 2009
Premiera polska: 01 stycznia 2010
Główne role:
               Jason Bateman jako Jason
               Kristen Bell jako Cynthia
               Vince Vaughn jako Dave
               Malin Akerman jako Ronnie
               Jon Favreau jako Joey
               Kristin Davis jako Lucy
               Faizon Love jako Shane
               Kali Hawk jako Trudy
               Tasha Smith jako Jennifer
               Jean Reno jako Marcel
               Carlos Ponce jako Salvadore
               Peter Sarafinowicz jako Sctanley
Historia:
    Cynthia i Jason, na jednej zimprez, informują swoich przyjaciół, że zamierzają się rozwieść. Postanawiająjednak podjąć ostatnią próbę ratowania małżeństwa i decydują się na wyjazd doraju, gdzie dzięki najlepszym specjalistą uda im się odbudować związek.Niestety, wyjazd jest dla nich zbyt kosztowny, w związku z czym proszą załogęskładającą się z dwóch małżeństw i jednej pary, do dołączenia do nich,gwarantują tym samym dobrą zabawę podczas, gdy oni będą chodzić na terapię.Dave i Ronnie z początku nastawieni byli do pomysłu negatywnie, ale w końcuwraz z Joey`em i Lucy oraz Shane`m i Trudy dołączają do swoich przyjaciół. Namiejscu okazuje się niestety, że wszyscy muszą uczestniczyć w terapii, a jeżelisię nie dostosują to zostaną wyrzuceni z wyspy. Podczas sesji małżeńskichokazuje się, że każda z par ma masę problemów, o których wcześniej nie miałypojęcia.
Moja opinia o filmie:
    Rzadko zdarza się, żeby czyjśzwiązek można było uznać za idealny. Każda para ma swoje problemy, bez względuna to na jakim etapie wspólnego życia się znajdują. Niektóre pary wybierają siędo poradni małżeńskich, czy innych terapeutów, aby pomogli im oni w zrozumieniusiebie nawzajem. A co jeśli taka poradnia znajdowałaby się na jednej zpiękniejszych wysp świata? Czy nie dobrze byłoby połączyć dobre z pożytecznym?„Raj dla par” to właśnie jedna z takich historii. Reżyserii tej komedii dla parpodjął się człowiek, który do tej pory znajdował się po drugiej stronie kamery– Peter Billingsley.
    Nigdy nie uważałam, żeby powstawanietego typu komedii było konieczne. Nigdy nie sądziłam, że jak już usiądę do tegotypu filmu to nie zaśmieję się nawet przez chwilę, ani nie wykrzywię ust wuśmiechu. Poza tym fabuła filmu jest dość irytująca i poza wspaniałą wyspą niebędzie się można tutaj niczym zachwycić. No, ale film niesie coś za sobą, amianowicie rozmaite pomysły na pogrążenie swojego związku.
    Fabułę filmu można bypodzielić na dwie odrębne części. Pierwsza z nich związana jest z zapoznaniemwidza z głównymi bohaterami. Poznajemy trzy na pozór szczęśliwe małżeństwa, atakże mężczyznę, który po rozwodzie spotyka się z dziewczyną, która mogłaby byćjego córką. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że wszystko gra. I wtedyprzychodzi druga część filmu, czyli wyjazd na wyspę. Odbywają się tutaj różnegorodzaju terapie – nie tylko z psychologiem, ale i z głównym guru tej całejwyspy – Marcelem. To właśnie podczas tych terapii dowiadujemy się, że nasibohaterowie mają poważne problemy, o których sami wcześniej nie zdawali sobiesprawy. Można by pomyśleć, że taki rozwój zdarzeń prowadziłby do komicznychsytuacji. Niestety, z każdą minutą robiło się tylko coraz bardziej dołująco.Film komediowy zamienił się w czysty dramat. W jaki sposób, to chyba nie trudnosię domyśleć, bo w końcu kiedy rozgrzebuje się problemy to nie może się todobrze skończyć. No, ale pozostaje jeszcze zakończenie, które jak dla mniemogłoby się skończyć jeszcze bardziej dramatycznie. A tak to niestety film jestprzewidywalny od pierwszej do ostatniej minuty jego oglądania.
    To czym naprawdę można sięzachwycać podczas oglądania tego filmu to oczywiście przepiękna wyspa.Żałowałam, że się tam nie znalazłam. Nawet jeżeli oznaczałoby to wczesnewstawanie. Dla takiego miejsca człowiek zdolny jest zrobić wszystko. Wspaniałekrajobrazy, najczystsza woda świata, nie wspominając o pięknie samej dżungli.Film po części kręcony był, tak naprawdę na dwóch wyspach – Bora Bora orazTahiti. Całe piękno tych dwóch wysp oddały w pełni zdjęcia autorstwa EricaAlana Edwardsa („Wpadka”). Na takie miejsca możnaby patrzeć godzinami.
    W głównych rolach zobaczymytutaj same gwiazdy. Jedną z nich, a także pomysłodawcą całej tej produkcji jestVince Vaughn, którego wciąż nie lubię. Nie wiem czemu, może po prostu źle mu zoczu patrzy. Nie podoba mi się także to jak gra. Nigdy mi się nie podobało, aletutaj jest to już po prostu paranoja. Oczywiście przychodzi mu z łatwościąodgrywanie roli takich jak ta, ale to nie znaczy, że jest on dobry w tym corobi. Jego żonę zagrała Malin Akerman („Watchmen. Strażnicy”). Muszępowiedzieć, że spodobała mi się w tym filmie, ale nie tak żebym zwariowała najej punkcie. Ich najlepszych przyjaciół zagrali Jason Bateman oraz KristenBell. Jako para, która ma się rozwieść i wyjazd na wakacje jest dla nichjedynym ratunkiem to nie zagrali zbyt przekonująco. Oczywiście mieli też lepszechwile, ale przeważały gorsze. A szkoda, bo parę tworzyli całkiem uroczą. Innąparą, która już na pierwszy rzut oka miała problemy jest duet Kristin Davis(„Seks w wielkim mieście”) oraz Jon Favreau. Oni dali z siebie chyba najwięcej.Najbardziej podobała mi się scena podczas ich terapii, kiedy to dochodzi dowielkiego przełomu. Zagrali z pasją, ale Favreau tą rolą sprawił tylko, żejeszcze bardziej go nie znoszę. No i ostatnią, dość dziwną parą zostali FaizonLove oraz Kali Hawk – jego młoda dziewczyna. Bardzo lubię czarnoskórychmężczyzn więc złego słowa o Love nie powiem, ale Hawk... była po prostutragiczna. Perełką całego filmu okazał się być Jean Reno. Tak, on też gra w tymfilmie. Jak zawsze powala mnie na łopatki tak teraz nie zrobił na mnie aż takwielkiego wrażenia, ale zawsze mogło być gorzej, a zdecydowanie było najlepiejze wszystkich tutaj aktorów. Nie mniej jednak uważam, że dobór obsady byłudany, tylko sami aktorzy nie bardzo się spisali.
    Ogólnie rzecz ujmując, „Rajdla par” to prawdziwe piekło, zarówno dla bohaterów prezentowanej historii, jaki dla widza, który musi oglądać podobne głupoty. Humoru było tutaj jak nalekarstwo, albo nawet gorzej, a cała historia wydaje się być dość płytka.Dlatego też poważnie zastanówcie się, kiedy będziecie myśleli o podobnymwyjeździe dla ulepszenia waszego związku, bo może się okazać, że może być towasz ostatni wspólny wyjazd.
Galeria:
 
 
 
 
 
 

OCENA: 4/10            Poniżej oczekiwań