NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reportaż. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą reportaż. Pokaż wszystkie posty

sobota, 25 maja 2013

Książka #256. World War Z, aut. Max Brooks

Tytuł oryginalny: World War Z . An Oral History of the Zombie War
Gatunek: fantastyka
Wydawca: Zysk i S-ka
Rok wydania: 2006 (Świat), 2013 (Polska)
Tłumaczenie: Leszek Erenfeicht
ISBN 978-83-7785-119-7
Ilość stron: 544    Format: 135x205 mm


    Już 5. lipca do polskich kin wkroczy najnowsza produkcja w reżyserii Marca Fostera. Nowe widowisko z zombie w roli głównej o tytule „World War Z” zainspirowane zostało powieścią pewnego amerykańskiego scenarzysty- Maxa Brooksa, który najpierw rozpisywał się w historiach „Ligi Sprawiedliwych”, a także rozbawiał widzów dzięki tworzeniu „Saturday Night Live”, aby za chwilę zaszokować i przerazić świat jednym z najoryginalniejszych i najbardziej przydatnych poradników wszech czasów- „Zombie Survival”. Uważajcie! Wojna z mięsożernymi zombie nadchodzi!
    Początek końca zaczął się niepozornie i całkiem zwyczajnie. Nikt nie spodziewał się jednak, że tajemnicze schorzenie może mieć takie konsekwencje. Ludzie zaczęli się przemieniać, zaczęli się rozkładać, zaczęli być agresywni. Bez przeszkód potrafili posilić się ciałem innego człowieka. Rząd bezradnie rozkładał ręce, a wojsko wzięło się do roboty. Ci, którzy ocaleli z epidemii zombizmu postanowili opowiedzieć swoje historie dziennikarzowi. Teraz z tymi zapiskami z najgorszych chwil Wojny Totalnej, Pierwszej Wojny Z zapoznać może się każdy, kto tylko ma na to ochotę.
   „World War Z” to lektura dość niecodzienna i napisana w dość nietypowy sposób. To zdecydowanie wyróżnia ją na rynku czytelniczym, aczkolwiek nie koniecznie każdemu przypasować musi ten sposób przekazu. Jedni lubią wiersze, inni prozę, a jeszcze inni reportaże. Ci ostatni będą mieli ogromną radość z zagłębiania się w tę powieść. Można w zasadzie uznać, że jest to taka spora antologia króciutkich opowiadań, które przekazują wieści z globalnej walki z nowym i nie do końca niespodziewanym zagrożeniem, jakim są zombie. Forma całkiem fajna, dobrze pomyślana, bowiem bez przeszkód możemy poczuć prawdziwość tych historii. Jednakże pojawia się w niej mały problem, który nie dla każdego będzie łatwy do przejścia.
    Gdy widzimy zombie, gdy o uszy obije nam się nazwa- zombie, przed oczami staje nam może krwi, flaki, niesamowity pociąg do mózgów, innymi słowy- brutalność, brutalność i jeszcze raz brutalność! Zaskakujące jest to, że w „World War Z” jest tego tak mało. Oczywiście, okrucieństwo ukryte jest tutaj pomiędzy kolejnymi opowieściami, aczkolwiek spośród nich wszystkich mało jest tutaj takich z pierwszej ręki, usłyszanych z ust zwykłego szarego człowieka. Większość z nich to opowieści żołnierzy, którzy przygotowują się do walki. Oczywiście, na swój sposób jest to ciekawe, przynajmniej dla miłośników militariów, ale z drugiej całkowicie odpychające i takie... zdystansowane, może nawet i zanudzające- przede wszystkim ciężkie do przebrnięcia dla zwykłego szaraczka, którego to nie interesuje. Z pewnością jednak na plus przemawia to, że tak wielkie urozmaicenie co do regionów, a także typu osób możemy spojrzeć na jeden problem z zupełnie różnych stron. Człowieka, który pamięta swojego chorego przyjaciela, innego, którego przeraził widok zarażonego psa, czy nawet właśnie tego u władzy, którzy szykuje się do ataku. Ostatecznie daje tych kilkadziesiąt historyjek spaja się w jedność dając całkiem sensowną całość dzieląc powieść na kolejne etapy wojny.
    W końcu każdy z nas dostrzeże, że nie jest to jedynie powieść o zombie. Rozgrywają się tutaj prawdziwe ludzkie dramaty, kiedy to człowiek traci to co dotychczas było mu znane i musi przystosować się do nowego świata, a także unaoczniają się nieprawidłowości naszego świata. Ignorancja wobec narodu, a także swoista bezsilność. Wszystko to w obliczu straszliwej tragedii nie do ogarnięcia, która uzmysławia nam, że bez względu na to jak silnie będziemy walczyć nie ma tu mowy o całkowitym wyleczeniu. Niczym w „The Walking Dead” Kirkmana chodzi przede wszystkim o to, aby przeżyć.
     Najnowsza powieść Maxa Brooksa, to nie do końca to, co spodziewałam się przeczytać. Okazało się, że zamiast straszliwych zombie dostałam prawdziwie męczącą lekturę. To tylko świadczy o tym, że „World War Z” nie jest książką dla każdego. I choćby nie wiadomo, jak bardzo sympatyzować żywych umarłych, to problemem będzie przejście przez te wysoce rozbudowane opisy, które bardzo często nic nie wnoszą do fabuły. Jednakże, gdzieś pomiędzy tymi licznymi opowieściami ukazującymi najrozmaitsze reakcje na epidemię i walkę z zombizmem, skrywają się prawdziwe mądrości, które wspomogą nas nie tylko podczas walki z tak okrutnym przeciwnikiem, jakim jest zombie pragnący naszego móżdżku!

Ocena: 3/6

Recenzja dla portalu IRKA!

sobota, 21 stycznia 2012

Książka #84. Wyprawa Kon-Tiki, aut. Thor Heyerdahl

Tytuł oryginalny powieści: Kon-Tiki Ekspedisjonen
Tytuł oryginalny filmu: Kon-Tiki
Gatunek: reportaż, dokument, przygodowy
Wydawca: Mayfly
Rok wydania oryginału: 1948 (Norwegia), 2010 (Polska)
Zdjęcia: Kon-Tiki Museum Grafika: Agata Raczyńska
Tłumaczenie: Jerzy Pański
ISBN 978-83-929483-4-6
Ilość stron: 247  | Format: 135x191 mm 

    Znany na całym świecie podróżnik i odkrywca, Norweg z pochodzenia – Thor Heyerdahl, stał się wzorem dla wszystkich miłośników podróży, także tych morskich po jego wyprawie na tratwie Kon-Tiki po wodach Pacyfiku. Mając na celu obalenie powszechnej opinii o niemożności przebywania przez starożytnych sporych odległości na tratwach dokładnie spisał wszystkie szczegóły wyprawy, a książkę nadał tytuł „Wyprawa Kon-Tiki”. Swoją pracę uzupełnił także filmem dokumentalnym „Kon-Tiki”, który nakręcił wraz z towarzyszami podróży, a który w 1952 roku zdobył statuetkę Oscara za najlepszy pełnometrażowy film dokumentalny roku. Zarówno książka, jak i film, zostały wznowione dzięki Wydawnictwu Mayfly, i stały się jednym z wydań z cyklu 360o Człowiek na krawędzi.

    W kwietniu 1947 roku Thor Heyerdahl wyruszył w niezwykłą studniową podróż po Pacyfiku, chcąc udowodnić, że możliwe jest przebycie szlaku z Peru na Polinezję, jedynie dzięki pomyślnemu wiatrowi i prądowi morskiemu. Zebrał załogę, zebrał fundusze, udało mu się zdobyć także pnie balsy, które były idealnym i jednocześnie jedynym tworzywem, z którego można było stworzyć tratwę i przeżyć wyprawę. Nie obywało się bez licznych problemów, ale ostatecznie tratwa ochrzczona imieniem „Kon-Tiki” wyruszyła z podróż po niezbadanych wodach oceanu Spokojnego.
    Książka „Wyprawa Kon-Tiki” jest dość osobliwym zapisem z podróży szóstki żądnych przygód naukowców. Bez problemów dołączyli oni do Heyerdahla zaintrygowani możliwością przeżycia niesamowitych wrażeń na morzu. Zasadniczo można podzielić ją na cztery części, choć sam film ma ich jedynie trzy. Pierwsza z nich to wprowadzenie do całej podróży.  Heyerdahl serwuje nam kilka historycznych informacji na temat samego Kon-Tiki, aby wprowadzić i uzasadnić wybór właśnie jego imienia na nazwę tratwy. Przez całą książkę pojawiają się różnego rodzaju wstawki historyczne. Autor nie omieszka zapoznać czytelnika z historią mijanych przez nich Wysp Wielkanocnych, a także historii powstania wspaniałych rzeźb, które można tam podziwiać. Tego w filmie nie ma, co jest w pełni zrozumiałe. 
W dalszej części mamy przygotowania do wyprawy, czyli przede wszystkim problemy wynikające z pozyskaniem funduszy, czy też zdobyciem pni balsy. Samo zdobycie załogi okazało się nie tak trudne, choć jak się okazało później nabycie pozostałych aktywów także obyło się bez większego bólu, gdyż wszyscy chcieli mieć swój udział w tej niezwykłej wyprawie. W filmie natomiast, pozbawiono widza zbędnych elementów. Tutaj wszystko przebiegało bezproblemowo, a sam Heyerdahl wydawał się zapomnieć o tych szczegółach. 
Ostatecznie dochodzi do wypłynięcia tratwy, choć i tutaj nie obyło się bez kłopotów, kiedy pozostawiono na lądzie część załogi. Umiejętność komunikacji z innymi okazała się być tutaj bezcenna, choć i o tym nie wspomniano w filmie. Dla wyprawy były to ciężkie chwile, aczkolwiek czytającemu uśmiech wypełza na usta. Później wszystko jednak idzie, względnie, bezproblemowo. Bohaterowie tej ekspedycji relaksowali się na swojej tratwie i nie musieli zbytnio walczyć o przetrwanie, bo jak się okazało nie tylko mieli czym gasić pragnienie- pomimo stęchłej wody, ale też i zaspokajać głód. Ryb tam mieli pod dostatkiem, co okazało się koić i jedno i drugie. Przez całą tą wyprawę z pewnością wiele się nauczyli. Obserwowali niezwykłe morskie stworzenia, a także próbowali ich. Od planktonu, po rekiny, czy koryfeny- będących odmianą delfinów. Dzięki produkcji filmowej możemy zobaczyć je na własne oczy i chyba nic tak nie przerażało jak wieloryby, czy gigantyczne rekiny wielorybie. W filmie pozbawiono nas jednak elementów, które mroziły krew w żyłach, ale nie ma się czemu dziwić, bowiem trudno, żeby odkrywcy mieli możliwość kręcenia filmu, kiedy zmagali się ze sztormami, zwalistymi falami przy rafie koralowej wyspy Raroia, czy choćby pomyśleli o tym, kiedy jeden ze współtowarzyszy wylądował za burtą. Dlatego też, z punktu widzenia filmu wszystko wyglądało dość spokojnie. Dopiero kiedy zagłębiamy się w lekturę odkryjemy z jakimi problemami musieli zmagać się Norwegowie zanim dotarli do docelowego punktu, będącego ostatnią częścią ich podróży.
    Heyerdahl przede wszystkim postarał się o to, aby jego reportaż z wyprawy był pełny. Opisywał nie tylko wszelkie wydarzenia, które rozgrywały się na pokładzie. Część z nich prezentowana była w formie zapisów z dziennika pokładowego. Nie zabrakło tutaj także historycznych odniesień do pożywienia, czy też mijanych miejsc. Szczegółowo opisywał otoczenie- lazur wody, gwieździste niebo, czy okropność niektórych ze stworzeń morskich. Oczywiście, tego wszystkiego nie zobaczymy w filmie, przynajmniej nie tak wyraźnie, bowiem nakręcony on został jeszcze w okresie przedwojennym, a to czyni film nie tylko czarno-białym, ale i dość ograniczonym. Nie zarejestrowano tutaj żadnych rozmów- wyjątkiem jest tylko przygrywanie na gitarce, aczkolwiek Heyerdahl stara się na bieżąco wszystko opisywać. Niestety, napisy do filmu nie są zbyt dobrze zsynchronizowane, albo za późno się pojawiają, albo za szybko znikają. W dobie kiedy angielski powinni znać wszyscy, zdarzają się jednak wyjątki. I choć dla mnie było to względnie zrozumiałe, to dla moich towarzyszy w oglądaniu nieszczególnie. Wszystko wynagradzać powinna muzyka Sune Waldimira, i w niektórych momentach naprawdę tak jest. Momentami to ona sygnalizuje nam nadejście niebezpieczeństwa, czy też ukazuje jak beztroskie mają życie na pokładzie tratwy podróżnicy. Jednakże kiedy przychodzi do momentu, w którym bohaterowie lądują na Tahiti i wyskakują dziewczyny tańczące hula, ścieżkę dźwiękową można było sobie darować i pozostawić jedynie możliwość słuchania wspaniałej lokalnej muzyki. 
    Czytając „Wyprawę Kon-Tiki” ma się wrażenie, że Heyerdahl zna się na tym co robi. Nie wyruszył w wyprawę nieprzygotowany, aczkolwiek już wcześniej miał podobne doświadczenia więc tym razem wiedział co robić. Udało mu się przede wszystkim obalić mity, a także przeświadczenia naukowców, którzy wróżyli niepowodzenie tej misji. Dzięki swoim rozbudowanym opisom udało mu się przenieść czytelnika na pokład Kon-Tiki. Z kolei swoim filmem, którym nakręcił wraz z pozostałą częścią załogi, udało mu się po części zaprezentować kolejne elementy wyprawy. Brakuje w nim wielu elementów, ale jeżeli ktoś chce się z nimi zapoznać, zawsze może sięgnąć do książki. Operowanie kamerą na otwartym morzu nie należało do najłatwiejszych, w szczególności, że tak łatwo było o uszkodzenie sprzętu z powodu zalania. Okazuje się jednak, że Heyerdahl stał się inspiracją dla wielu podróżników, także dla Polaków, którzy już teraz planują powtórzyć sukces Norwega. 

Ocena książki: 4/6
Ocena filmu: 7/10

Ocena ogólna: 7/10

Książkę przeczytałam, a film obejrzałam dzięki uprzejmości Wydawnictwa Mayfly, a także portalu Sztukater, który mi je udostępnił.

Książka #83. Wojna Restrepo, aut. Sebastian Junger

Tytuł oryginalny: War
Tytuł oryginalny filmu: Restrepo
Gatunek: reportaż, wojenny
Wydawca: Mayfly
Rok wydania: 2010 (USA), 2011 (Polska)
Ilustracja: Tim Hetherington  Grafika: Wojciech Ochrymowicz
Tłumaczenie: Dorota Konowrocka
ISBN 978-83-62827-00-8
Ilość stron: 270  | Format: 135x191 mm

    Zyskał światową sławę dzięki swojej książce „Gniew Oceanu”. Znany dziennikarz, pisarz i dokumentalista, Sebastian Junger, ponownie zaatakował zarówno rynek wydawniczy, jak i filmowy swoją pracą „Wojna Restrepo”. Jego książka zyskała szacunek wśród wojskowych całego świata, natomiast film podbijał serca widzów i krytyków filmowych. Produkcja, którą stworzył przy współpracy z Timem Hetheringtonem, uhonorowana została nagrodą Jury na festiwalu Sundance w 2010 roku, natomiast Akademia Filmowa w 2011 roku nominowała go w kategorii Najlepszego pełnometrażowego filmu- choć tu pokonany został przez „Inside Job”.

    Sebastian Junger prezentuje czytelnikom i widzom historię jednego z plutonów wojskowych, którzy w 2007 roku przybywają na misję do Doliny Korengal w Afganistanie. Ich misja trwać ma piętnaście miesięcy, w trakcie których żołnierze mają chronić cywilną ludność przed Talibatmi. Wojna zawsze zbiera ofiary wśród przyjaciół, dlatego też po śmierci swojego przyjaciela – Juana ‘Doca’ Restrepo, pluton zakłada bazę, którą nadają nazwę po swoim towarzyszu.
    Tak naprawdę, niewiele ludzi zdaje sobie sprawę z tego jak tragiczne dla młodego żołnierza jest wyjechać na wojnę do Afganistanu, którą Amerykanie rozpętali po zamachu z 11. września, lub na jakąkolwiek inną, w trakcie, której zmuszeni są oni zabijać ludzi. W czasie operacji tych cierpią nie tylko ludzie, którzy w jakiś sposób uprzykrzają życie swoim krajanom, ale przede wszystkim ludność cywilna. To właśnie ich chronić mają oddziały wojskowe, jak ten, któremu w swoich akcjach towarzyszy dziennikarz- Sebastian Junger. Dzięki osobistemu udziałowi w misji autor mógł poczuć na własnej skórze to jak to jest być żołnierzem i jakie emocje temu towarzyszą. Oczywiście, nikt nie dał mu broni- co czyniło go całkowicie bezbronnym, aczkolwiek przebywając z oddziałem żołnierzy, którzy go chronili mógł poczuć atmosferę jaka panuje przy działaniach zbrojnych. Towarzyszył tym chłopakom podczas codziennych czynności, przyglądał się warunkom ich życia, a także wygłupom. Był przy nich, gdy cierpieli po stracie towarzyszy, sprawnie chwytając te emocje także w kadrze. 
Jednakże w tym momencie powiedzieć należy, że gdy widz nie zapozna się najpierw z publikacją Jungera to film może być dla niego niepełny. Nie poczuje tych prawdziwych emocji, choć autor robi wszystko, aby móc je ukazać jak najlepiej. Dopiero kiedy zatopimy się w lekturę uzmysłowimy sobie jak głęboko w umysłach tych ludzi siedzi dziennikarz. Dokładnie wie co czują jego ochroniarze, ponieważ on sam solidaryzuje się z ich cierpieniem. Na dodatek, sam przyznaje się, że po tych częstych odwiedzinach na misji w bazie Restrepo poczuł się jak w domu. To co czytelnik mógł przeczytać w książce, może zobaczyć teraz na ekranie. Osoby, które znał z kartek teraz mógł zobaczyć w pełnym uzbrojeniu. Książka dała Jungerowi większe pole do popisu. Tutaj mógł przedstawić nie tylko suche fakty dotyczące historii, czy też działania plutonu, ale przede wszystkim swoje własne refleksje na temat tego co zaobserwował. W filmie z kolei jego rola ogranicza się jedynie do operowania kamerą i uchwycenia tego co istotne. Teoretycznie, jego tutaj nie ma, natomiast w jego publikacji ewidentnie widać jego obecność. Dwa różne punkty widzenia zaprezentowane w dwóch zupełnie różnych formach przekazu. Daje to zupełnie inny wymiar, jedno nie może istnieć bez drugiego, ponieważ staje się niepełne.
    Oczywiście, w filmie pomija się elementy, które pojawiły się w książce. Nie rozwija się niektórych wątków, jak chociażby motywu z zabójstwem krowy. Najbardziej jednak boli to, że choć film i książka zasadniczo bazują na osobie Juana ‘Doca’ Restrepo to jego rola w filmie jest za bardzo ograniczona. Choć baza nazwana jest jego nazwiskiem, choć na końcu dokumentu jego koledzy mówią, że ta nazwa przylgnęła do tego miejsca nawet jak już opuścili Afganistan i cieszy ich to, to jednak nie widać w tym większych emocji. Wszystko zaprezentowane jest na sucho i to nie dlatego, że brakuje łez- w końcu to żołnierze, ale widzowi trudno jest wykrzesać z siebie jakiekolwiek emocje, skoro nie widzi ich u bohaterów tej historii. Szkoda, że w filmie nie rozbudowano bardziej momentów, kiedy dochodziło do wygłupów między żołnierzami, aczkolwiek zabawa przy „Touch me” autentycznie wywołuje uśmiech na twarzy. 
    „Wojna Restrepo” ukazała się w serii 360 o Człowiek na krawędzi Wydawnictwa Mayfly i choć wydanie to przypada do gustu pod względem wizualnym to jednak treść książki jest zdecydowanie nużąca. Pomijam fakt, że tekst spisany jest drobnym maczkiem co może być prawdziwą męką dla kogoś kto nie przepada za literaturą wojenną. Jednakże na ratunek przybywa film, który wiele uzupełnia, obrazuje i dzięki któremu książka zyskuje na wartości. Dlatego też trudno jest oceniać je osobno, aczkolwiek wydaje się, że to byłoby najwłaściwsze. Sebastian Junger z pewnością udało się przedstawić najmroczniejsze chwile, które przeżywają żołnierze na polu bitwy. Jest świadom tego i próbuje pokazać to, że takie chwile, w których widzą śmierć swoich przyjaciół zmieniają ich na zawsze. Z jednej strony zabijanie i oglądanie śmierci innych wydaje się być dla nich czymś oczywistym i pozbawionym emocji, kiedy są na polu bitwy, ale, jak zobaczyć możemy podczas wypowiedzi poszczególnych żołnierzy podczas spotkania we Włoszech, pozostawia w nich pustkę, której nie są w stanie już niczym zasklepić. Podczas tych piętnastu miesięcy stali się dla siebie rodziną, choć jak w każdej rodzinie bywają i gorsze chwile. Choć marzą o śmierci to wiedzą, że swoim postępowaniem mogą doprowadzić do śmierci towarzyszy. Nie myślą o tym co się stanie z nimi, ale co będzie z ich przyjaciółmi. Większego bohaterstwa i oddania nie znajdzie się nigdzie indziej. 

Ocena książki: 3/6
Ocena filmu: 7/10

Ocena całości: 7/10

Książkę przeczytałam, a film obejrzałam dzięki serdeczności wydawnictwa Mayfly, a także dzięki portalowi Sztukater, który mi je udostępnił.