NOWOŚCI
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą porzucone. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą porzucone. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 18 czerwca 2015

Książka #355: [Z cyklu: "Porzucone"] Pamiętniki wampirów. Księga 3. Dusze Cieni, aut. L.J. Smith

Tytuł oryginalny: The Vampire Diaries. The Return. Shadow Souls
Gatunek:horror, romans
Wydawca: Amber
Rok wydania: 2010 (Świat), 2010 (Polska)
Tłumaczenie: Maja Kittel
ISBN978-83-241-3754-1
Ilość stron: 504     Format:130x205mm
      Bestsellerowa powieść, która za oceanem cieszy się tak wielką popularnością wśród młodzieży, że aż stacja The CW wyprodukowała serial z Niną Dobrev i Ianem Sommerholderem o tym samym tytule. Jest to niezwykła sytuacja, kiedy ekranizacja jest lepsza od powieści, bo nie ma co się oszukiwać „Pamiętniki wampirów”według L.J. Smith są najbardziej absurdalną i pokręconą powieścią o wampirach jaką świat czytał. Tak bardzo, że osobiście kończę przygodę z tą lekturą na połowie księgi 3 o podtytule „Dusze cieni”.
     Małe miasteczko w stanie Wirginia, będące miejscem kumulacji najrozmaitszych istot nadnaturalnych. Tutaj żyją zwyczajne nastolatki, w tym także Elena Gilbert, której życie ulega diametralnej zmianie, gdy poznaje braci Salvatore- Stefano i Damona. Skrywają mroczny sekret, obaj są wampirami o różnym podejściu do ludzkiej krwi. Elena wchodzi w związek ze Stefano, ale mroczny Damon również jest dla niej pociągający. Kiedy jej chłopak znika dziewczyna wyrusza na poszukiwania. Pomimo tego, że jego brat nie tak dawno opanowany został przez lisołaki kitsunezabiera go ze sobą.
      Cała seria „Pamiętników wampirów”to jakieś jedno wielkie nieporozumienie. Jeszcze jak człowiek był młodszy i na tego typu powieściach kształtował w sobie miłość do czytelnictwa, to z przymrużeniem oka podchodził do wszelkich dziwactw tej lektury. Niestety, z każdym kolejnym tomem było coraz gorzej, a L.J. Smith przechodziła samą siebie w wymyślaniu coraz to dziwaczniejszych sposobów na urozmaicenie nużącej Eleny. Bohaterka ta jest chyba najbardziej ewoluującą postacią w serii. Najpierw była człowiekiem, potem wampirem, a potem jakąś głupią zjawią aniołem. Żenada. Wówczas jeszcze jakoś można było przymknąć oko na dziwaczności fabularne, bo względnie jakoś akcja się kręciła sama dla siebie, ale „Dusze cieni” są tak nużąco nijakie, że już od początku wiedziałam, że nie mam szans na dobrnięcie do końca. Gdy po prawie połowie książki wciąż nie działo się nic więcej poza kretyńskimi rozterkami Eleny, duchowymi odwiedzinami u Stafano, naprawdę kiepskimi dyskusjami z Damonem i jego wielkie problemy, czy czasem znowu kitsunenie kierują jego umysłem, wiedziałam, że trzeba zakończyć tę męczarnię i odłożyć książkę na miejsce. Nuda przeokropna.
      Z tą powieścią zawsze miałam problem, że tak straszliwie różnił się od serialu. To właśnie dla niego zaczęłam zapoznawać się z lekturą, co by mieć większy wgląd w emocje bohaterów i zrozumieć powódki ich działań. Okazuje się, że to co na ekranie, a w książce to jakby dwie zupełnie różne historie. Scenarzystom udało się stworzyć naprawdę porywającą produkcję, podczas gdy autorka fantazjowała o jakiś dziwacznościach. Co prawda w serialu Elena pozostała denerwującą i nudną postacią już nawet bez swojej duchowej wersji, ale na pierwszy plan wysuwała się fabuła bogata w najrozmaitsze wątki, które zwyczajnie intrygowały i chciało się je śledzić. W „Dusze cieni”tego nie ma, no chyba, że akcja rozkręca się później- w co wątpię patrząc po opiniach. Pomijam fakt tego, że logika dialogów jest dla mnie żenująco słaba.
-Próbowałaś skontaktować się z Alarikiem? 
Meredith spojrzała na śpiącą Bonnie.  
- Mam dobre wieści. Bardzo długo próbowałam się z nim skontaktować i wreszcie się udało.(...)”

      Uważając, że już zdecydowanie za dużo swojej pamięci książkowej przeznaczyłam na tę, najwyraźniej niekończącą się, serię postanowiłam porzucić dalsze z nią przygody. „Pamiętniki wampirów. Dusze cieni”jedynie utwierdziły mnie w fakcie, że lektura ta nie jest dla każdego, a im człowiek starszy tym mniej tolerancyjny robi się na takie głupoty. Opowieść, która już dawno straciła swojego ducha- chyba jakiś kitsunego sobie przywłaszczył, a bohaterowie zaczęli wpadać w błędne koło swoich nielogicznych wyborów. Zaskakujące jest, że z takiego marnego tytułu powstał naprawdę intrygujący serial. Możecie wierzyć mi na słowo- lepiej darować sobie powieść na rzecz produkcji The CW. I przynajmniej Damon jest fascynujący!

Ocena: 1/6

niedziela, 13 października 2013

Książka #284. [Z cyklu: "Porzucone"] Klątwa tygrysa, aut. Colleen Houck

Tytuł oryginalny: Tiger's Curse
Seria: Klątwa tygrysa #1
Gatunek: romans, fantasy
Wydawca: Otwarte
Rok wydania: 2011 (Świat), 2012 (Polska)
Tłumaczenie: Martyna Tomczak
ISBN 978-83-7515-205-0
Ilość stron: 360      Format: e-book

    Pewna kobieta, po przeczytaniu sagi „Zmierzch”stworzyła całkowicie swoją powieść z lekką nutą romantyzmu, ale przepełnioną magią Indii. Colleen Houck spotkała się jednak z wielkim problemem, bo nikt nie chciał wydać jej „Klątwy tygrysa”. Postanowiła więc sama się tym zająć i tak jej powieść odniosła ogromny sukces zarówno za oceanem, jak i u nas w kraju. Zafascynowana klimatem indyjskich mitologii moim pragnieniem było zapoznać się z lekturą. I tak oto kolejną książkę w tym roku porzuciłam w połowie czytania.
     Zaczynają się wakacje. Kelsey chcąc dorobić rozpoczyna pracę w jednym z cyrków. Tam nawiązuje niesamowitą więź z przepięknym białym tygrysem o błękitnych oczach i imieniu Kiran. Szybko okazuje się, że jej nowy przyjaciel nie jest prawdziwym zwierzęciem, a jedynie zaklętym w niego hinduskim przystojnym księciem. Oczywiste staje się, że dziewczyna jest kluczem do zdjęcia klątwy rzuconej na niego i jego brata. Dlatego też dostaje propozycję towarzyszenia im do Indii w celu ozdrowienia księcia. Szczęśliwie na kilkadziesiąt minut każdego dnia może przybierać on ludzką formę, dzięki czemu Kelsey i Kiran mogą się bliżej poznać.
     Kolejna powieść z gatunku young adult i wydawałoby się, że będzie tak bardzo przyswajalna, jak inne z tego typu, bo przecież nie ma tutaj ukrytych ideologii, ani zbyt wiele wartości do przekazania. Ot zwyczajny umilacz czasu. „Klątwa tygrysa”wydaje się być jednak czymś zupełnie przeciwnym. Jest tak topornie napisana, że ciężko jest się wciągnąć w treść. Dominuje tutaj zwyczajny język, czyli dokładnie taki sam, jak gdybyśmy to my sami pokusili się o spisanie tej historii.
     A historia wydaje się być teoretycznie genialna! Choć w zasadzie to jej tło jest niezwykłe. Magiczny świat Indii pełen barw, magii i mitologicznych odniesień, to coś, co zazwyczaj mnie porywa, fascynuje. Jednakże, co zaskakujące, twór Colleen Houck daje wręcz przeciwne skutki. Ciągłe przechadzki Kelsey i Kirana są nużące i pozbawione jakiegokolwiek dynamizmu, choć skończyłam czytać w połowie tekstu więc możliwe iż później coś się rozkręca. Jeżeli tak jest to powieść posiada zdecydowanie przydługi wstęp. Gdzieś po połowie pojawia się jakaś iskierka pomiędzy dwójką bohaterów, która zostaje stłumiona u finału tego tomu. Wszystko to jest bardzo nijakie. Być może za sprawą bardzo słabo wyrazistych bohaterów. Ich poczynania nie podnoszą ciśnienia, nie trzymają w niepewności, nie przyspieszają bicia serca, a szkoda, bo historia ma naprawdę spory potencjał. </
    Jedyne co się naprawdę udało i za co należy pochwalić to wygląd okładki. Ma bardzo mocny hinduski charakter i dawno nie widziałam już serii z tak barwnymi i charakterystycznymi oprawami. Biały tygrys na froncie i wspaniałe wywijasy. Coś wspaniałego. Szkoda, że jest to jeden z nielicznych plusów tej książki.
    Dowiedziawszy się o powieści wątpiłam, aby była ona aż taka zła, że ma się ją ochotę rzucić w kąt. Nie mniej, już po pierwszych kilkudziesięciu stronach byłam niemalże pewna, że nie dotrwam do jej końca. „Klątwa tygrysa”zawodzi na całej linii, ale rozumiem, że jest rzesza fanów oczarowana jej klimatem. Mnie też w pewien sposób urzeka, ale to nie wystarcza. Język i straszliwa rozwlekłość są tak denerwujące, że trudno jest przebrnąć przez kolejną stronę. Starałam się, ale niestety już na etapie połowy pierwszego tomu muszę zrezygnować z kontynuowania tej hinduskiej przygody.

Ocena: 1/6

niedziela, 17 lutego 2013

Książka #238. [Z cyklu: "Porzucone"] Piękne istoty, aut. Kami Garcia, Margaret Stohl

Tytuł oryginalny: Beautiful Creatures
Seria: Obdarzeni #1
Gatunek: romans paranormalny
Rok wydania: 2009 (Świat), 2010 (Polska)
Tłumaczenie: Irena Chodorowska
ISBN 978-83-927607-2-6
Ilość stron: 536    Format: 148x210 mm

Lektura skończona na 300str.

     Tekst tak krótki, jak krótka była przygoda moja z „Pięknymi istotami”. Książka, która jest bestsellerem, a ujrzała światło dzienne dzięki współpracy amerykańskich autorek i wielbicielek literatury młodzieżowej- Kami Garcii oraz Margaret Stohl, okazała się być dla mnie lekturą nie do przejścia. Po raz pierwszy od bardzo dawna porzuciłam dalszą przygodę z książką, pomimo tego iż zamierzam obejrzeć film, który powstał na kanwie powieści.
     „Piękne istoty” to powieść otwierająca cykl „Obdarzonych”. Centralną postacią jest Lena, niezwykła dziewczyna z gatunku Obdarzonych, która w dniu swoich szesnastych urodzin stanie przed wielkim wyborem. Będzie musiała podjąć decyzję, czy pójdzie w ślady swojej matki i stanie się potężną istotą ciemności, czy też podąży drogą światłości. Przybywa do nowej szkoły, w której wszyscy znają przeszłość jej rodu i tylko jeden chłopak nie boi się do niej zbliżyć. Ethan czuje niewytłumaczalną wieź z dziewczyną i wkrótce odkryją, że łączy ich coś o wiele bardziej niesamowitego niż porywiste wichry miłości.
     Wiele dobrego słyszało się o tej powieści, wciąż powstają nowe części, a na ekranach kin pojawił się film. I to jest właśnie wyznacznik trendów, młode dziewczyny zaczytują się w kolejnych paranormalnych historiach i wzdychają do męskich bohaterów. „Piękne istoty” to jednak coś zupełnie innego. Oczywiście, mamy tutaj romans niczym z „Romea i Julii”i momentami jest naprawdę bardzo porażający, ale niestety nie wystarcza, aby pomóc przetrwać okrucieństwo tej książki. Na przekór przekonaniu w fabule odnajdą się przede wszyscy Ci, którzy lubują się w swoistych wspomnieniach, które przeplatane są z teraźniejszymi wydarzeniami w powieści. Te nie dotyczą czasów starożytnych walk gladiatorów, czy średniowiecznych światów, a czegoś o wiele bardziej współczesnego- mianowicie, wojny secesyjnej. Dla czytelnika, który nie lubi się z historią przedstawioną w formie słowa na papierze będzie to prawdziwa męka, a pomijanie wspomnień wprowadzanych przez tajemnicze wizje bohaterów okazuje się być błędem. Dlaczego? Bo zwyczajnie nie poczujemy klimatu, nie zatracimy się w opowieści.
    Jedną z wad tej książki jest przede wszystkim język. Na pewno jest składny, ale tak bardzo infantylny. Dialogi są na naprawdę niskim poziomie, który dla doroślejszej młodzieży może nie być wystarczający. Poza tym są jeszcze bohaterowie, dwójka najważniejszych- Lena i Ethan, są tak bardzo nijacy, że głowa mała. Już nawet Bella wyrażała więcej emocji, jak i sam Edward. Tutaj są jacyś tacy mało rozbudowani, ale może się to zmienia w późniejszych tomach. Za mało wnika się w psychikę bohatera, ale może to i dobrze, bo po co dodatkowo przynudzać.
    „Piękne istoty” to książka tradycyjnego schematu, gdzie pewno na samym końcu akcja się rozkręca. Mnie, niestety, nie wciągnęła na tyle, aby do tego wielkiego finału doczekać. Mało zaskakująca, mało intrygująca, najwyraźniej trzeba naprawdę lubić podobne klimaty, aby uznać książkę za fascynującą. Choć przepadam paranormalami to ponadczasowa historia Leny i Ethana zwyczajnie mnie nie urzekła.

Ocena: 2/6