NOWOŚCI

piątek, 3 września 2010

680. Gdyby jutra nie było, reż. Nikhil Advani

Oryginalny tytuł: Kal Ho Naa Ho
Reżyseria: Nikhil Advani
Scenariusz: Karan Johar 
Zdjęcia: Anil Mehta 
Muzyka: Shankar Mahadevan, Joy Mendonsa, Ehsaan Noorani 
Kraj: Indie  
Gatunek: Musical / Romans / Dramat / Komedia 
Premiera światowa: 27 listopada 2003 
Premiera polska na DVD: 05 maja 2006 
Obsada: Shahrukh Khan, Preity Zinta, Saif Ali Khan, Reema Lagoo, Jaya Bhaduri, Sushma Seth, Lillete Dubey, Delnaaz Paul, Sonali Bendre

    Kino bollywoodzkie od wielu lat cieszy się popularnością wśród mieszkańców Indii. Jednakże magia owych filmów w formie muzyki, tańców i kolorów sprawia, że na cały świat rozrasta się miłość do tego typu produkcji. Dla mnie pierwszym spotkaniem z Bollywoodem okazał się być film „Gdyby jutra nie było” w reżyserii debiutującego Nikhila Advani, na który w Polsce trzeba było czekać aż trzy lata po premierze. 
    Naina Kapur jest młodą hinduską kobietą, która wraz ze swoją rodziną mieszka w USA. Pewnego dnia jej ojciec odebrał sobie życie, nie tylko pozostawiając wszystkich w rozpaczy, ale i wywołując ogromne spięcia pomiędzy matką Nainy – Jennifer, i jej babcią –Lajjo, która na siłę próbuje znaleźć męża dla swojej wnuczki. Dziewczyna jednak marzy o innego rodzaju miłości, a póki co cały swój wolny czas poświęca na uczęszczanie na zajęcia z zarządzania i spotkania ze swoim uroczym przyjacielem– Rohitem. Po kolejnej kłótni Jennifer z Lajjo wraz ze swoją rodziną odmawiają modlitwę do Boga, żeby zesłał im anioła, który nada ich życiu trochę radości. W międzyczasie do domu po drugiej stronie ulicy wprowadza się Aman, który przyjechał z Indii wraz ze swoją matką. Okazuje się być on rozwiązaniem na wszystkie problemy, nie tylko rozwiązuje problemy finansowe rodziny, ale też stara się naprawić ich relacje. Dzięki niemu Naina w końcu poznaje smak miłości, gdy zakochuje się w nim. Ten jednak skrywa pewną tajemnicę, którą zna tylko jego własna matka. Dlatego też nie może przyjąć uczucia Nainy, ale stara się wyswatać ją z podkochującym się w niej Rohitem.
    Przyznam się szczerze, że trochę miałam wątpliwości czy zacząć oglądanie tego filmu. Już dawno temu koleżanka pożyczyła mi w swojej łaskawości 5 filmów z tego gatunku, a ja dopiero teraz zabrałam się za oglądanie – teraz, kiedy mam najmniej czasu (dopieszczanie pracy magisterskiej i nauka na ostatnią sesję egzaminacyjną w życiu! – to były czasy). Muszę jednak powiedzieć, że coś urzekło mnie w tym filmie. Pomimo tego, że film trwa trzy godziny w ogóle się tego nie odczuwa. Poza tym okazał się on być pomieszaniem wielu ciekawych gatunków, gdyż uśmiać można się przy nim niesamowicie, dramatyzm także tutaj znajdziecie, nie wspominając już o ciekawych piosenkach, fascynujących układach i ubraniach wewszystkich kolorach tęczy. Czego chcieć więcej?
    W filmie nie znajdziecie wartkiej akcji, bowiem jest to historia miłosna, od początku do końca. Przypatrujemy się wyborom naszych bohaterów, których z czasem zaczynamy lubić. Razem z nimi odczuwamy wszystkie emocje i wraz z nimi podejmujemy decyzje. Ciekawe jest to, że przez trzy godziny twórcy potrafią skupić uwagę widza na filmie. Z pewnością nie uzyskaliby takiego efektu, gdyby wydarzenia filmu były jednostajne i kolejne wypadki nic nie wnosiłyby do całej fabuły. Tutaj jednak co chwilę się coś zmienia. Dowiadujemy się jednej prawdy, aby za chwilę została ona obalona, no może za dłuższą chwilę. Dość dużo jest tutaj takich objawień i w sumie mogłoby się wydawać to dość irytujące, ale przynajmniej coś się dzieje. Widz nie ma czasu na nudę, ponieważ twórcy bardzo dobrze bawią go różnego rodzaju dialogami, sytuacjami, a nawet samymi postaciami, ale nie dajcie się zwieźć – czasami będziecie musieli chwycić za chusteczki (chociaż mój mężczyzna nadal pozostawał obojętny).
    Przyznam, że trochę dziwne były niektóre manewry kamerą, które wydawały się być typowe dla telenowel- kamera krążąca wokół rozpaczających bohaterów, przybliżenia na twarze poszczególnych postaci, itp. Anil Mehta jednakże bardzo dobrze zbudował klimat tego filmu dzięki swoim zdjęciom. Udało mu się znakomicie ująć każdy szczegół– nawet te udawane łzy. Dzięki niemu film tętnił życiem, a kolory pozostały żywymi. To ostatnie można było co prawda podziwiać także dzięki wspaniałym kostiumom – wciąż tylko zachwycałam się sari podczas różnego rodzaju uroczystości. 
    Charakterystyczna dla filmów bollywoodu jest także muzyka, no i oczywiście choreografie. Piosenek nie było tutaj zbyt wiele, bo patrząc na soundtrack można tam znaleźć jedynie sześć utworów, ale za to jakich. Twórcą podkładu muzycznego do większości z nich są panowie Shankar, Ehsaan i Loy. Tytułowa piosenka „Kal No Haa No” towarzyszy nam przez cały film od momentu kiedy Aman ją śpiewa. Osobiście uważam, że jest niezwykle nastrojowa, a chwilami wręcz doprowadza do łez. Inną ciekawą piosenką jest „Kuch To Hua Hai”. Ta z kolei wprawia człowieka w radosny nastrój, ale w tym zadaniu nic nie przebije „Pretty Woman”. Tak, dokładnie – jest to indyjska wersja starego przeboju, który każdy z Was z pewnością zna. Bardzo spodobał mi się także „Maahi Ve”. Śmieszne jest to, że w ogóle nie wiem o czym śpiewają w tych piosenkach, ale czy to ważne? Najistotniejsze jest to, że są one bardzo rytmiczne i dzięki temu szybko wpadają w ucho. Do tego jak dołożymy fantastyczne układy to już w ogóle cała akcja pozostaje na długo w pamięci. Jak człowiek patrzy na tych tańczących ludzi to od razu ma ochotę zapisać się nakurs tańca bollywodzkiego – myślę, że nie byłoby to aż takie trudne.
     Z pewnością królem sceny jest Shahrukh Khan, gdyż ma on spore doświadczenie w tej dziedzinie. Nie tylko tańczy, ale też udaje, że śpiewa. Do tej pory uważałam go za okropnego człowieka, ale w sumie... nie jest taki zły. Chociaż, jakby nie było, to gra podlotka w tym filmie, kiedy sam ma ponad 40 lat na karku. No, ale skoro Amerykanie mogą grać nastolatków mając ponad 30 lat to czemu 40-latek w Indiach nie może zagrać 20-sto latka. Śmieszne jest to w sumie, ale cóż. Niestety, gra aktorska wydaje się strasznie sztuczna i to bez względu na to czy patrzy się na Khana, czy uroczą Zinta. Preity Zinta gra naprawdę uroczą dziewczynę, którą główny bohater wyzywa od „Okularnicy”. Podobała mi się, w szczególności kiedy zaczęła się uśmiechać. Aktorsko wypadała nawet całkiem nie najgorzej. Moje serce w pełni zdobył jednak Saif Ali Khan. Zarówno zabawny, jak i przystojny. No i w dodatku z całej trójki wypadł najlepiej jeżeli chodzi o aktorstwo– przynajmniej w moim mniemaniu. Ale ogólnie nie było tak najgorzej.
    Trudno jest mi wydać jakąś jednoznaczną ocenę dla tego filmu. Wciąż biję się z myślami i zastanawiam się, czy moje upodobania powinny ustąpić przed rozsądkiem. Film mi się podobał, ba, spodobał się nawet mojemu facetowi – co tak mnie zaskoczyło, że aż mnie zatkało. Bardzo dobrze bawiłam się na tym filmie i pomimo trochę rozwlekłych wątków w ogóle się nie nudziłam. Film pomimo wszystko wprawiał w dobry nastrój, chociaż typowego happy endu to tutaj nie odnajdziecie. Jednakże myślę, że jak na początek przygody z kinem bollywoodzkim to dobrze trafiłam z wyborem – zresztą, koleżanka polecała. Myślę, że na tym filmie się nie skończy i przy kolejnym weekendzie uda mi się znowu wygrzebać trzy godziny czasu i poświecić go na obejrzenie podobnej produkcji. Tymczasem polecam wszystkim ten film i pamiętajcie, żeby spróbować się na niego otworzyć, bo tylko wtedy dostrzeżecie prawdziwe jego walory.

3 komentarze :


  1. Miałam go obejrzeć, ale okazało się, że w pudełku były inne płyty, a po dotarciu do właścicielki było już za późno na bollywoodzkie recenzje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Przyznaję się bez bicia - filmy bollywodzkie oglądam głównie ze względu na muzykę i indyjskie kobiety :D Ale filmy same w sobie również czasem mi się podobają, jak na przykład "Fanaa" czy "Zawsze będę przy Tobie". Tego akurat nie oglądałam.

    OdpowiedzUsuń