NOWOŚCI

piątek, 2 marca 2018

SZORTY #46 - Trzy billboardy za Ebbing, Missouri, Czas mroku, Tamte dni, tamte noce

Oryginalny tytuł: Three Billboards Outside Ebbing, Missouri | Reżyseria: Martin McDonagh | Scenariusz: Martin McDonagh | Obsada: Frances McDormand, Woody Harrelson, Sam Rockwell, John Hawkes, Peter Dinklage, Abbie Cornish, Lucas Hedges, Želijko Ivanek | Kraj: USA, Wielka Brytania | Gatunek: Dramat, Komedia, Kryminał
Premiera: 04 września 2017 (Świat) 02 lutego 2018 (Polska)
Ocena: 9/10

     Wśród stricte politycznych filmów, całkowicie poprawnych, zrealizowanych typowo pod ceremonię wręczenia najbardziej prestiżowych i totalnie nic nie znaczących nagród filmowych świata znajdują się takie twory, na które patrzy się z przyjemnością. Taki film stworzył właśnie Martin McDonagh- totalnie nieprzewidywalny i tak bardzo jaskrawy wśród tych wszystkich patetycznych rozmyślań.
     Samotnie wychowująca swoje dzieci kobieta (Frances McDormand) staje przed prawdziwą tragedią, gdy jedno z nich zostaje zgwałcone a następnie brutalnie zamordowane przez nieznanych sprawców. Po roku, kiedy śledztwa małomiasteczkowego biura szeryfa (Woody Harrelson) wciąż nie przynoszą odpowiedzi, kobieta wynajmuje pobliskie billboardy, aby przekazać wiadomość szeryfowi i całej okolicy. Nie spotyka się to z dobrym odbiorem.
     Takich filmów zawsze mi brakuje. Przewrotnych, bardzo nieoczywistych i tak bardzo kolorowych. „Trzy billboardy za Ebbing, Missouri” od samego początku zaskakuje tajemniczością. Bliżej niesprecyzowane problemy głównej bohaterki i przesłanki jej działania, które rozjuszają każdego w mieście. No, prawie każdego. Budzi to zaskoczenie, wręcz odrazę, bo jak można nie rozumieć dramatu matki, która utraciła swoją córkę w tak bestialski sposób. Inną kwestią jest charakterność tej kobietki, bo do grzecznych i łagodnych to ona nie należy. Mildred Hayes jest kobietą silną, ale też i porywczą, co niejednokrotnie udowadnia rozbawiając widza. Jednakże nie tylko jej zachowanie jest tutaj mocno przesadzone. Do podobnych atrakcji dochodzi przy okazji spotkań z szeryfem Willoughby, czy oficerem Dixonem. A dajcie tę trójkę do jednej sceny, to trzeba będzie uprzątnąć plan zdjęciowy. Każdy z nich ma mocny charakterek, ale tylko dwa z nich przechodzą zadziwiające zmiany. To nie do końca przekonuje, bo jakżesz można się zmienić w ciągu paru minut po przeczytaniu jednego listu. Historia nie kryje się ze swoją brutalnością. Jest w tym coś ze stylu Quentina Tarantino, gdzie jak coś ma być hardkorowe, to takie właśnie będzie. McDonagh daje duże pole do popisu dla swoich bohaterów, którzy wyrzucają wynajmujących przez okna, podpalają posterunki policji, czy strzelają sobie prosto w twarz. Jest to tak bardzo przejaskrawione, że aż śmieszne, ale to dobrze, bo nie jest to film trzymający się sztywnych reguł. Wszystko tutaj jest bardzo nieprzypadkowe, wszystko tak świetnie koreluje ze sobą i tworzy naprawdę genialną całość. Całość, która dostarcza bardzo wielu ciekawych emocji, która dostarcza uśmiechu, smutku, czy przerażenia. To w końcu świetna historia, która daje wiele możliwości interpretacji i tworzenia własnych zakończeń. Historia, która sprawia, że choć jest to tytuł w walce o Oscara, to jednak cała sala kinowa śmiała się pod nosem. Świetny film, po prostu! Mój faworyt.

Oryginalny tytuł: Darkest Hour | Reżyseria: Joe Wright | Scenariusz: Anthony McCarten | Obsada: Gary Oldman, Kristin Scott Thomas, Ben Mendelsohn, Lily James, Ronald Pickup, Stephen Dillane, Nicholas Jones, Samuel West | Kraj: USA, Wielka Brytania | Gatunek: Biograficzny, Dramat historyczny
Premiera: 01 września 2017 (Świat) 26 stycznia 2018 (Polska)
Ocena: 6/10

     Nigdy nie przepadałam za filmami biograficznymi, a już na pewno nie za biografiami wielkich polityków. Jednakże nic tak nie skłania do seansu, jak obsadzenie genialnego Gary'ego Oldmana w roli jednej z najbardziej rozpoznawalnych postaci w historii świata. Nic tak nie skłania do seansu, jak chęć poznania Winstona Churchilla.
     Czasy II wojny światowej, gdzie światu zagrażają naziści prowadzeni przez Adolfa Hitlera. Król Jerzy VI (Ben Mendelsohn) powierza tworzenie nowego rządu Winstonowi Churchillowi (Gary Oldman), kontrowersyjnemu kandydatowi, któremu porażka w Narwiku nie przysparza poparcia wśród partyjnych kolegów. Podczas gdy jego poprzednicy i następcy w roli premierów Wielkiej Brytanii snują spiski, chcąc obalić jego urząd, mężczyzna ten robi wszystko, aby nie poddać się nazistowskiej potędze i uwolnić żołnierzy uwięzionych na plaży w Dunkierce.
     Filmy wojenne nigdy nie były moim konikiem. A jak jeszcze dochodzi do tego polityka, to już w ogóle staram się unikać szerokim łukiem. Jednakże takie tytuły zawsze będą miały poparcie wśród członków Akademii Filmowej. Zawsze! Dorzucić do tego trzeba jeszcze takiego znakomitego aktora jak Gary Oldman, reżysera też nie całkiem głupiego, bo w końcu Joe Wright dał nam „Pokutę”, czy „Dumę i uprzedzenie” i przepis na oscarowy film gotowy. Podążając za przyjętym schematem – jest dość nudno, wręcz straszliwie monotonnie, ale jest w tym jakaś ciekawość. O dziwo! Pewnie dlatego, że co jakiś czas Churchill rzuca jakimś niewybrednym dowcipem gasząc to patetyczne napięcie. Świetnie skonstruowany jest tutaj cały ten obraz zmowy a plecami premiera. Bardzo ciekawie prezentują się relacje Churchilla z królem- niby z dystansem, ale przede wszystkim z szacunkiem. Twórcy bardzo dobrze pokazują tutaj rozterki premiera, rozdartego między chęcią walki, a wymuszaniem poddaństwa. Rewelacyjna jest scena w metrze, będzie jedną z najbardziej pamiętliwych w kinie, więc tym bardziej szkoda, że nie jest poparta faktami. Gary Oldman błyszczy w tym filmie, ale prawda jest też taka, że najlepiej kreuje się postaci, których nie trzeba kreować. Churchill to taka osobowość, że nie da się tego zrobić źle, więc Oldman wyszedł z tego świetnie. Budził grozę, ale też niewątpliwą sympatię. Najbardziej żal mi, że totalnie zepchnięto na plan życie rodzinne bohatera. Postać żony Clementine wydawała się być wprowadzona do filmu dla większych celów. To samo tyczy się Lily James, która wcieliła się w postać Elizabeth Layton. Obecność tych dwóch pań okazała się być jednak całkowicie bezsensowna, niczego konkretnego nie wnosiły do fabuły. Pomimo tak wielu zalet fabularnych filmu, pomimo świetnej charakteryzacji i samej gry aktorskiej Gary'ego Oldmana, nie jest to film szczególnie wybitny. Dobija swoją monotonnością, ale to może tylko kwestia preferencji oglądającego. Jak dla mnie w wyścigu po statuetkę w najważniejszej kategorii pozostaje daleko w tyle.

Oryginalny tytuł: Call Me by Your Name | Reżyseria: Luca Guadagnino | Scenariusz: James Ivory | Obsada: Armie Hammer, Timothée Chalamet, Michael Stuhlbarg, Amira Casar, Esther Garrel, Victoire Du Bois | Kraj: USA, Włochy, Francja, Brazylia | Gatunek: Melodramat
Premiera: 22 stycznia 2017 (Świat) 26 stycznia 2018 (Polska)
Ocena: 8/10

    Film, których tak bardzo brak w dzisiejszych czasach. Brak nie tylko na ekranach kin, ale przede wszystkim na galach wręczenia nagród filmowych. Tym bardziej zachwyca pojawienie się filmu Guadagnino w tej najważniejszej kategorii oscarowej, bo chyba trudno w tym roku o bardziej sielski i melancholijny film wśród nominacji.
     Gorące włoskie lato w małym miasteczku. Przystojny nastolatek zakochany w muzyce, uczący się od matki o romańskiej kulturze, czerpiący przyjemność z włoskich wakacji w starej willi. Gdy do jego ojca przyjeżdża w odwiedziny profesor specjalizujący się w lokalnej kulturze, jego świat wywraca się do góry nogami. Między chłopakiem a dorosłym mężczyzną nawiązuje się zaskakująca nić porozumienia, która budzić może spore kontrowersje wśród lokalnej społeczności.
     Podoba mi się różnorodność tegorocznych filmów walczących o Oscara dla najlepszego filmu. Podoba mi się, że takie filmy jak „Tamte dni, tamte noce” potrafią się wybić swoją historią i klimatem. Produkcja od Guadagnino zdecydowanie odstaje od reszty przede wszystkim z powodu tego błogiego uczucia, jakie wywołuje. Ten obraz to bardzo ciekawa na wielu płaszczyznach podróż po Włoszech. Wchłaniamy zapach pomarańczy, czujemy promienie włoskiego słońca na twarzy, włoskie stawy chłodzą nasze rozpalone ciała, a wszechobecna architektura zachwyca na każdym rogu. Nie obywa się również bez prezentacji charakteru Włochów, co akurat dostarcza odrobiny uśmiechu na twarzach. I w tej właśnie atmosferze rodzi się uczucie. Całkowicie zakazane, bo między mężczyzną a mężczyzną i jeszcze bardziej zakazane, bo między dorosłym mężczyzną a nastolatkiem. Budzić to może kontrowersje, bowiem akcja rozgrywa się w latach 80tych. Co za tym idzie bohaterowie muszą się ukrywać ze swoimi emocjami, co dodaje odrobiny dreszczyku. Jest nieporadnie, ale przy tym całkowicie uroczo. Niekiedy bywa też i zabawnie, choć za chwilę przerodzić może się to w prawdziwy dramat. Niewielu mogłoby pomyśleć, że takich uczuć dostarczy im podobny film. To wszystko jest zasługą cudownych aktorów, którzy swoim wyglądem i brzmieniem ich głosów rozmiękczają męskie i kobiece serca. Najpiękniejsze jest jednak w tym wszystkim jest to, co się dzieje gdy prawda wychodzi na światło dzienne. I uwierzcie... po tym filmie każdy chciałby mieć takich rodziców, jakich ma młody Elio. Tak bardzo otwartych, tak bardzo wyrozumiałych i tak bardzo mądrych. Końcowy monolog ojca chłopaka jest tym, który każdy chciałby usłyszeć, bo jest w nim bardzo dużo miłości i akceptacji. Szkoda jedynie, że historia kończy się w taki a nie inny sposób, bowiem piękno jakie w sobie zostawia, przy okazji brzmień słów rewelacyjnych piosenek „Mystery of Love” oraz „Visions of Gideon”, jest bezcenne.

Prześlij komentarz