NOWOŚCI

czwartek, 19 października 2017

1240. Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara, reż. Joachim Rønning, Espen Sandberg

     Martwi głosu nie mają i patrząc po piątej już odsłonie Piratów z Karaibów trzeba stwierdzić, że także i norwescy reżyserzy- twórcy m.in. przebojowego serialu „Marco Polo” nie powinni go mieć. Seria o przygodach Jacka Sparrowa, kapitana Jacka Sparrowa powinna skończyć się na pierwszym filmie. Z bólem serca przetrwaliśmy trzy tytuły z udziałem żwawej ekipy, ale gdy zabrakło w obsadzie Blooma i Knightley produkcja straciła serce. Ekipa Rønning i Sandberg próbują odbudować zgliszcza... niestety, z marnym skutkiem, bo nawet zatrudnienie takiej gwiazdy jak Javier Bardem nie przyniosło „Zemście Salazara” zamierzonego sukcesu.
Źródło: Galapagos Films
     Jack Sparrow (Johnny Depp), kapitan Jack Sparrow, znowu powraca. Tym razem zapijaczony pirat porzuca swój ukochany kompas, który pozwalał odnaleźć mu „szczęście”. Chwilę później z Diabelskiego Trójkąta uwalnia się stary wróg- kapitan Salazar (Javier Bardem), który wraz ze swoją umarłą załogą wyrusza w pogoń za znienawidzonym piracie, aby dokonać zemsty. Tymczasem Jack obiecuje potomkowi jego wiernych przyjaciół odnaleźć legendarny Trójząb Posejdona, mającego władzę nad morzami, który ponoć ma pomóc wyzwolić go spod klątwy Latającego Holendra. W ich wyprawie towarzyszy im niezwykła kobieta, przez jednych uznawana za czarownicę, a drugich wspaniałą uczoną.
     Można by zadawać pytania, na coż kręcą tyle tych filmów? Prawda jest taka, że zawsze znajdą się tacy, którzy połaszczą się na kolejne przygody Jacka Sparrowa. Ja zdecydowanie do nich należę, pomimo tego, że opinie nie były zbyt zachęcające. Ostatnie dwie produkcje spod pirackiej bandery zdecydowanie pokazują, że ta seria bez Turnera i Swan w ogóle nie ma racji bytu. Twórcy uznali najwyraźniej, że Jack Sparrow wystarczy, bo w końcu on jest tym najzabawniejszym w swoim zapijaczonym wizerunku. Rzeczywistość okazała się brutalna i najwyraźniej w świecie coś przestało tutaj grać. „Zemsta Salazara” to kolejny już tzw. zmarnowany tytuł, który oferował wielkie nadzieje, pokazywał, że będzie się dużo i fajnie dziać, a w konsekwencji dostajemy zwyczajny zapychacz czasu, który nie jest też do końca rozrywką. No chyba, że wyłączy się myślenie i zapomni o tym, że kiedykolwiek oglądało się trzy poprzednie filmy z całkiem fajnymi czarnymi charakterami. Z drugiej zaś strony, po co o nich pamiętać, skoro nawet i truposze mają serca, bo w końcu kiedyś byli ludźmi, więc wiadomo, że kilka filmów później musi dojść do jakiegoś pokrętnego zwrotu akcji, który dał nam dodatkowe atrakcje do seansu.
Źródło: Galapagos Films
Żeby nie było, obraz Rønninga i Sandberga ma swoje ciekawe momenty, do których z pewnością należy scena otwierająca nadająca zupełnie nowe znaczenie wyrażeniu „napad na bank”. Fajnie, że zombiastyczną załogę Czarnej Perły biegającą pod wodą zamienioną na taką, co stąpa sobie wartko po wodzie. Idealnym jednak elementem, które rzucił całkiem nowe światło na cały ten seans było jego zakończenie. Daje to nowe nadzieje, choć z drugiej strony może być też zamknięciem idealnym! Natomiast całkowitą przesadą było starcie na oceanie, nie mówiąc o tym, że wciąż nie rozumiem zależności „kompas-Salazar”. Albo mnie coś ominęło, albo ten scenariusz jest głupi i ma dziury. Totalnie dziwacznym pomysłem było dopowiedzenie do historii Barbossy, mniejsza z tym, że sprawa całkowicie do przewidzenia. Tego, czego najbardziej tu jednak brakuje... to oczywistej logiki scenariusza, no i przede wszystkim poczucia humoru nadającego lekkości całej strukturze. Oglądało się przyjemnie, ale jakoś tak... kanciasto.
     Przerażające jest w „Zemście Salazara” to, że efekty komputerowe utknęły na etapie pierwszego filmu. Znowu mamy żywe truposze, które z jednej strony wyglądają zachwycająco, a z drugiej widać tam spore niedopracowanie, które czyni z nich raczej karykatury ich samym, aniżeli przerażające potwory. Fajnie prezentuje się sam kapitan Salazar, choć można było bardziej go dopucować. Za to pięknie prezentował się Diabelski Trójkąt. Miał w sobie tę całą grozę i mrok.
Źródło: Galapagos Films
Reszta to powtórki z rozrywki. Znowu zabawy z morzem i od razu w Mesjasza, jakieś gigantyczne poczwary, które chcielibyśmy odzobaczyć i to bardziej ze względu na okropność realizacji niżeli ich przerażające oblicza. Szkoda, szkoda, bo historia i jej oprawa naprawdę miały potencjał. A tak to pozostaje nam jedynie zachwycać się kultowym już utworem przewodnim skomponowanym przez Klausa Badelta, na tle tych mało wyróżniających się kompozycji Geoffa Zanelliego.
     Przy kolejnych filmach w ramach tej samej serii najbardziej boli to, jak psuje się ukochana postać. Kapitan Jack Sparrow to persona, której mamy już po prostu przesyt. Kreacja Johnny'ego Deppa była genialna na etapie pierwszego, dwóch pierwszych filmów. Potem zaczęło się dziać coś niedobrego, a „Zemsta Salazara” pokazała, że Sparrow całkowicie stracił serce. Przestał już bawić, a jego wygłupy zaczęły bardziej irytować. Jego maniera stała się już nazbyt wymuszona, a tym samym ciężko jest polubić go na nowo po dłuższej przerwie. Nie na takiego Jacka Sparrowa czekaliśmy, nie na takiego! Do tego Barbossa, czyli sam Geoffrey Rush, który też postanowił przestać być człowiekiem, którego wszyscy nienawidzą. Stracił pazura, a tym samym stracił to, za co pokochaliśmy go przy „Czarnej Perle”. Javier Bardem całkiem nieźle sobie radził na ekranie, ale przyznać trzeba, że jego dykcja – ciężko stwierdzić czy faktyczna, czy jedynie odebrana, pozostawiała wiele do życzenia. Koniec końców bardziej sobą męczył i denerwował niż wzbudzał większe emocje.
Źródło: Galapagos Films
     „Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara” nie utrzymuje poziomu pierwszych filmów, pomimo tego, że fabularnie bardzo do nich nawiązuje. Wszystko wskazuje na to, że Johnny Depp stracił już serce do Jacka Sparrowa, a także i my nie bawimy się już tak dobrze jak kiedyś. Film okazał się być bardzo przewidywalny, wymusza na widzu konkretne emocje i paradoksalnie całkowicie mu je odbiera. Nie ma tutaj, niestety, wartkich akcji, a te kilka fascynujących scen nie zbudują całego filmu. Świetnie było zobaczyć trio Depp, Rush i Bardem na jednym ekranie, ale nawet ta odrobina hiszpańskiej krwi nie zdoła wywindować najnowszej produkcji Rønning i Sandberg. Dobrze by było, abyśmy na tym poprzestali przeżywanie przygód z karaibskimi piratami, bo choć i tak obejrzelibyśmy kolejne, to i tak zakończy się to klapą.

Ocena: 4/10
Recenzja filmu DVD „Piraci z Kraibów: Zemsta Salazara” - dystrybucja Galapagos Films

Oryginalny tytuł: Pirates of Carribean. Dead Men Tell No Tales / Reżyseria: Joachim Rønning, Espen Sandberg / Scenariusz: Jeff Nathanson / Zdjęcia: Paul Cameron / Muzyka: Geoff Zanelli / Obsada: Johnny Depp, Javier Bardem, Geoffrey Rush, Brenton Thwaites, Kaya Scodelario, Kevin McNally, Golshifteh Farahani / Kraj: USA, Australia / Gatunek: Przygodowy, Fantasy
Premiera kinowa: 11 maja 2017 (Świat) 26 maja 2017 (Polska)
Premiera DVD: 27 września 2017

Prześlij komentarz