Martwi
głosu nie mają i patrząc po piątej już odsłonie Piratów z
Karaibów trzeba stwierdzić, że także i norwescy reżyserzy-
twórcy m.in. przebojowego serialu „Marco
Polo” nie powinni go
mieć. Seria o przygodach Jacka Sparrowa, kapitana Jacka Sparrowa
powinna skończyć się na pierwszym filmie. Z bólem serca
przetrwaliśmy trzy tytuły z udziałem żwawej ekipy, ale gdy
zabrakło w obsadzie Blooma i Knightley produkcja straciła serce.
Ekipa Rønning
i Sandberg próbują odbudować zgliszcza... niestety, z marnym
skutkiem, bo nawet zatrudnienie takiej gwiazdy jak Javier Bardem nie
przyniosło „Zemście Salazara” zamierzonego
sukcesu.
Źródło: Galapagos Films |
Jack
Sparrow (Johnny Depp),
kapitan Jack Sparrow, znowu powraca. Tym razem zapijaczony pirat
porzuca swój ukochany kompas, który pozwalał odnaleźć mu
„szczęście”. Chwilę później z Diabelskiego Trójkąta
uwalnia się stary wróg- kapitan Salazar (Javier
Bardem), który wraz ze
swoją umarłą załogą wyrusza w pogoń za znienawidzonym piracie,
aby dokonać zemsty. Tymczasem Jack obiecuje potomkowi jego wiernych
przyjaciół odnaleźć legendarny Trójząb Posejdona, mającego
władzę nad morzami, który ponoć ma pomóc wyzwolić go spod
klątwy Latającego Holendra. W ich wyprawie towarzyszy im niezwykła
kobieta, przez jednych uznawana za czarownicę, a drugich wspaniałą
uczoną.
Można
by zadawać pytania, na coż kręcą tyle tych filmów? Prawda jest
taka, że zawsze znajdą się tacy, którzy połaszczą się na
kolejne przygody Jacka Sparrowa. Ja zdecydowanie do nich należę,
pomimo tego, że opinie nie były zbyt zachęcające. Ostatnie dwie
produkcje spod pirackiej bandery zdecydowanie pokazują, że ta seria
bez Turnera i Swan w ogóle nie ma racji bytu. Twórcy uznali
najwyraźniej, że Jack Sparrow wystarczy, bo w końcu on jest tym
najzabawniejszym w swoim zapijaczonym wizerunku. Rzeczywistość
okazała się brutalna i najwyraźniej w świecie coś przestało
tutaj grać. „Zemsta Salazara”
to kolejny już tzw. zmarnowany tytuł, który oferował wielkie
nadzieje, pokazywał, że będzie się dużo i fajnie dziać, a w
konsekwencji dostajemy zwyczajny zapychacz czasu, który nie jest też
do końca rozrywką. No chyba, że wyłączy się myślenie i zapomni
o tym, że kiedykolwiek oglądało się trzy poprzednie filmy z
całkiem fajnymi czarnymi charakterami. Z drugiej zaś strony, po co
o nich pamiętać, skoro nawet i truposze mają serca, bo w końcu
kiedyś byli ludźmi, więc wiadomo, że kilka filmów później musi
dojść do jakiegoś pokrętnego zwrotu akcji, który dał nam
dodatkowe atrakcje do seansu.
Źródło: Galapagos Films |
Żeby
nie było, obraz Rønninga
i Sandberga ma swoje ciekawe momenty, do których z pewnością
należy scena otwierająca nadająca zupełnie nowe znaczenie
wyrażeniu „napad na bank”. Fajnie, że zombiastyczną załogę
Czarnej Perły biegającą pod wodą zamienioną na taką, co stąpa
sobie wartko po wodzie. Idealnym jednak elementem, które rzucił
całkiem nowe światło na cały ten seans było jego zakończenie.
Daje to nowe nadzieje, choć z drugiej strony może być też
zamknięciem idealnym! Natomiast całkowitą przesadą było starcie
na oceanie, nie mówiąc o tym, że wciąż nie rozumiem zależności
„kompas-Salazar”. Albo mnie coś ominęło, albo ten scenariusz
jest głupi i ma dziury. Totalnie dziwacznym pomysłem było
dopowiedzenie do historii Barbossy, mniejsza z tym, że sprawa
całkowicie do przewidzenia. Tego, czego najbardziej tu jednak
brakuje... to oczywistej logiki scenariusza, no i przede wszystkim
poczucia humoru nadającego lekkości całej strukturze. Oglądało
się przyjemnie, ale jakoś tak... kanciasto.
Przerażające
jest w „Zemście Salazara”
to, że efekty komputerowe utknęły na etapie pierwszego filmu.
Znowu mamy żywe truposze, które z jednej strony wyglądają
zachwycająco, a z drugiej widać tam spore niedopracowanie, które
czyni z nich raczej karykatury ich samym, aniżeli przerażające
potwory. Fajnie prezentuje się sam kapitan Salazar, choć można
było bardziej go dopucować. Za to pięknie prezentował się
Diabelski Trójkąt. Miał w sobie tę całą grozę i mrok.
Źródło: Galapagos Films |
Reszta
to powtórki z rozrywki. Znowu zabawy z morzem i od razu w Mesjasza,
jakieś gigantyczne poczwary, które chcielibyśmy odzobaczyć i to
bardziej ze względu na okropność realizacji niżeli ich
przerażające oblicza. Szkoda, szkoda, bo historia i jej oprawa
naprawdę miały potencjał. A tak to pozostaje nam jedynie zachwycać
się kultowym już utworem przewodnim skomponowanym przez Klausa
Badelta, na tle tych mało wyróżniających się kompozycji Geoffa
Zanelliego.
Przy
kolejnych filmach w ramach tej samej serii najbardziej boli to, jak
psuje się ukochana postać. Kapitan Jack Sparrow to persona, której
mamy już po prostu przesyt. Kreacja Johnny'ego Deppa była genialna
na etapie pierwszego, dwóch pierwszych filmów. Potem zaczęło się
dziać coś niedobrego, a „Zemsta Salazara”
pokazała, że Sparrow całkowicie stracił serce. Przestał już
bawić, a jego wygłupy zaczęły bardziej irytować. Jego maniera
stała się już nazbyt wymuszona, a tym samym ciężko jest polubić
go na nowo po dłuższej przerwie. Nie na takiego Jacka Sparrowa
czekaliśmy, nie na takiego! Do tego Barbossa, czyli sam Geoffrey
Rush, który też postanowił przestać być człowiekiem, którego
wszyscy nienawidzą. Stracił pazura, a tym samym stracił to, za co
pokochaliśmy go przy „Czarnej
Perle”. Javier Bardem
całkiem nieźle sobie radził na ekranie, ale przyznać trzeba, że
jego dykcja – ciężko stwierdzić czy faktyczna, czy jedynie
odebrana, pozostawiała wiele do życzenia. Koniec końców bardziej
sobą męczył i denerwował niż wzbudzał większe emocje.
Źródło: Galapagos Films |
„Piraci z Karaibów:
Zemsta Salazara” nie
utrzymuje poziomu pierwszych filmów, pomimo tego, że fabularnie
bardzo do nich nawiązuje. Wszystko wskazuje na to, że Johnny Depp
stracił już serce do Jacka Sparrowa, a także i my nie bawimy się
już tak dobrze jak kiedyś. Film okazał się być bardzo
przewidywalny, wymusza na widzu konkretne emocje i paradoksalnie
całkowicie mu je odbiera. Nie ma tutaj, niestety, wartkich akcji, a
te kilka fascynujących scen nie zbudują całego filmu. Świetnie
było zobaczyć trio Depp, Rush i Bardem na jednym ekranie, ale nawet
ta odrobina hiszpańskiej krwi nie zdoła wywindować najnowszej
produkcji Rønning
i Sandberg. Dobrze by było, abyśmy na tym poprzestali przeżywanie
przygód z karaibskimi piratami, bo choć i tak obejrzelibyśmy
kolejne, to i tak zakończy się to klapą.
Ocena: 4/10
Recenzja
filmu DVD „Piraci z Kraibów: Zemsta Salazara” - dystrybucja
Galapagos Films
Oryginalny
tytuł:
Pirates
of Carribean. Dead Men Tell No Tales
/
Reżyseria: Joachim
Rønning, Espen Sandberg
/ Scenariusz: Jeff
Nathanson
/ Zdjęcia: Paul Cameron / Muzyka: Geoff
Zanelli
/ Obsada: Johnny Depp, Javier Bardem, Geoffrey Rush, Brenton
Thwaites, Kaya Scodelario, Kevin McNally, Golshifteh Farahani
/ Kraj:
USA, Australia / Gatunek: Przygodowy,
Fantasy
Premiera kinowa: 11 maja 2017
(Świat) 26 maja 2017 (Polska)
Premiera DVD: 27 września 2017
Prześlij komentarz