Oryginalny
tytuł: One Missed Call
| Reżyseria: Eric Valette | Scenariusz: Andrew Klavan | Obsada:
Shannyn Sossamon, Edward Burns, Ana Claudia Talancón, Ray Wse, Azura
Skye, Johnny Lewis, Margaret Cho, Jason Beghe | Kraj: USA, Niemcy,
Japonia | Gatunek: Horror
Premiera: 04 stycznia 2008 (Świat) 11 kwietnia 2008 (Polska)
Ocena:
2/10
Ekranizowanie
azjatyckich horrorów nie jest żadnego rodzaju ewenementem. Jedne
zóry filmów wypadają lepiej, inne gorzej. Do tej drugi kategorii
zalicza się na pewno „Nieodebrane połączenie”,
które z niezwykle klimatycznego horroru stało się parodią nie
wartą nawet uśmiechu.
W małym mieście w makabrycznych okolicznościach giną młodzi
ludzie. Każda kolejna ofiara znajduje na swojej poczcie głosowej
nieodebraną wiadomość, zapowiedź swojej własnej śmierci. Szybko
okazuje się, że osoby te znajdowały się w kontaktach na
telefonach komórkowych poprzednio zamordowanych. Sprawą interesuje
się młody detektyw, który próbuje rozwikłać zagadkę śmierci
swojej siostry.
Historia, która idealnie sprawdzała się w filmie azjatyckim,
nawet w trzech kolejnych jego odsłonach, w Ameryce kuleje już przy
pierwszym podejściu. Powód? Japońskie mordy są po prostu
straszne! A Amerykańskie jedynie tylko wtedy, gdy aktorzy przesadzą
z operacjami plastycznymi. To było oczywiste już od dawna, że to
właśnie w tym tkwi sekret sukcesu azjatyckich filmów. Twórcy
potrafią budować napięcie, stopniując wrażenia i przy okazji
odkrywając kolejne elementy układanki. W filmie Valette tego nie ma
zasadniczo nic nie ma sensu. Nie ma typowego śledztwa, które
doprowadza do szokującej prawdy, nie ma odsłaniania kolejnych
sekretów. Wszystko jest owiane tajemnicą i widz nie może stać się
detektywem w tej sprawie. Kiedy dochodzi do wielkiej „kumulacji”
wrażeń miejsce ma mocno fantastyczna scena, której wykonanie w ten
sposób jest całkowicie zbędne, pozbawione jakiegokolwiek klimatu.
Tym samym film staje się kolejnym slasherem, w którym młodzi
ludzie giną z ręki mordercy. Wcześniej zabijały kasety, strony
internetowe, a teraz telefony komórkowe. Oczywisty ruch ze strony
ludzi, którzy uważają, że ludzkości odebrany został rozum,
kiedy tylko sięgnęli po te luksusowe dobra. Film pozbawiony
atmosfery grozy, pozbawiony sensu, a przy tym straszliwie nudny.
Oryginalny
tytuł: You're Next
| Reżyseria: Adam Wingard | Scenariusz: Simon Barrett | Obsada:
Sharni Vinson, Nicholas Tucci, Wendy Glenn, AJ Bowen, Joe Swanberg,
Margaret Laney, Amy Seimetz, Ti West, Bob Moran, Barbara Crampton |
Kraj: USA | Gatunek: Horror
Premiera: 10 września 2011 (Świat) 06 września 2013 (Polska)
Ocena:
4/10
Wydawałoby
się, że era slasherów już dawno minęła. I wtem pojawia się
„Następny jesteś Ty” licząc
na to, że będzie kolejnym cravenowym hiciorem. Wingard jednak się
przeliczył, bo film pozbawiony jest duszy.
Kobieta wyjeżdża wraz ze swoim narzeczonym na kolację do
posiadłości jego rodziców, na której poznać ma całą jego
rodzinę. Na miejscu nie jest jednak tak przyjemnie jak sądziła i
choć obwiniać można by o to członków rodziny skaczących sobie
do gardeł, to jednak głównymi sprawcami stają się uzbrojeni po
uszy psychole.
Film dość niemrawo podąża naprzód. Każdy z utęsknieniem
wyczekuje na dreszczyk emocji inni niż ten towarzyszący rodzinnym
kłótniom. I wtem staje się! Rozpoczyna się krwawa rzeźnia
zapoczątkowana strzałem z kuszy między oczy szwagra. Tak by się
przynajmniej wydawało, ale od jednego zabójstwa do drugiego minąć
musi zdecydowanie zbyt długa chwila. Nie ma co się jednak dziwić,
bowiem potencjalnych ofiar jest względnie niewiele. Aczkolwiek...
sposoby na ukatrupienie rodziny dość niekonwencjonalne, w
szczególności jeden spośród nich jest wyjątkowy. Zaskakująco
dynamiczny i teoretycznie trzymający z lekka w napięciu, ale
głupota goni głupotę, jak zwykle przy tego typu filmach więc nic
się nie zmienia, niestety. Objawia się tutaj gwiazda morderstwa,
Sharni Vinson, której powódki też są totalnie dziwaczne. Mocno
naciągana fabuła nie pomaga, tak samo zresztą jak dziwaczny klimat
budowany komicznymi maskami. Jak jednak wiadomo, takowe przerażają
najbardziej, ale nie wtedy kiedy tak często korzystano z tego
pomysłu. Cały czas liczyłam na jakiś twist. Teoretycznie finał
oferuje taki, ale niestety... nie jest to coś czego nie można było
przewidzieć. Innymi słowy film nie jest w stanie sprostać
oczekiwaniom i niczym się nie różni od klasyków gatunku.
Oryginalny
tytuł: Shelter |
Reżyseria: Björn
Stein, Måns
Mårlind
| Scenariusz: Michael Cooney | Obsada: Julianne Moore, Jonathan Rhys
Meyers, Jeffrey DeMunn, Frances Conroy, Nate Corddry, Brooklynn
Proulx | Kraj: USA | Gatunek: Horror
Premiera: 27 marca 2010 (Świat) 23 września 2011 (Polska)
Ocena:
7/10
Szwedzcy
twórcy stawiający pierwsze kroki w kinie grozy. Najpierw
„Inkarnacja”,
a za chwile kolejna odsłona „Underworld”.
I choć sam tytuł przyniósł więcej strat niż zysków, to i tak
śmiało można powiedzieć, że jest to jedno z filmowych zaskoczeń.
Pani psychiatra, specjalizująca się w zaburzeniach osobowości
mnogiej. Po utracie męża próbuje na nowo zdefiniować swoje życie
wraz z córką. Aby mogła na nowo odnaleźć siebie jej ojciec prosi
ją o poradę w sprawie jednego z pacjentów, wykazujący więcej niż
jedną osobowość. Prowadząc badania i zagłębiając się coraz
bardziej w jego psychikę z przerażeniem odkrywa, że prawdziwą
przyczynę jego problemów.
Lubię oglądać filmy, które okazują się być lepsze niż
człowiek początkowo przypuszczał. „Inkarnacja”
nie zapowiadała się na nic szczególnego. Film, który premierę
miał jakiś czas temu i przeszedł praktycznie bez echa. Słaba
promocja, nikt nic o nim nie mówił, czyli zazwyczaj niewielu ludzi
po niego sięga. Widać to po słabych wynikach boxoffice. Jednakże
okazuje się, że obraz ten staje się zupełnie czymś innym.
Świetna gra psychologiczna, która z każdą minutą zamienia się w
niesamowity dreszczowiec. Jeżeli ktokolwiek przypuszcza, że bohater
Meyersa ma problem z głową... oj, będzie bardzo zaskoczony u
finału produkcji! Takie niesamowite twisty sytuacyjne są czymś
upragnionym w kinie. Coś co ma drugie dno i nigdy nie jest tym czym
wydaje się być, może mocno pokiereszować ludzką psychikę. Duet
Moore i Meyers udaje się dopiąć celu. Tworzą specyficzną parę,
która igra z naszymi emocjami. Szwedzkim twórcom udało się
stworzyć niesamowicie klimatyczny film, który u końca zaczyna
lekko gubić się w swoim zamyśle. Psychologiczne igraszki wydają
się być tutaj niczym w porównaniu ze starymi wierzeniami i
mistyczne rytuały. Finał mocno szokujący i obezwładniający, choć
na pewnym poziomie z pewnością do przewidzenia. Gdyby tylko cały
motyw poprowadzony został tak jak do połowy filmu, byłoby to
arcydzieło kina grozy. Zdecydowanie jest to jeden z tych filmów,
który daje nam więcej niżeli moglibyśmy się po nim spodziewać!
Prześlij komentarz