NOWOŚCI

piątek, 14 lipca 2017

1230. Transformers: Ostatni rycerz, reż. Michael Bay

     Wciąż pamiętam emocje towarzyszące mi podczas seansu pierwszego filmu z serii „Transformers”. Pełne napięcia wyczekiwanie na pierwszą minutę produkcji, która miała później wstrząsnąć moim światem. Przez te 10 lat darzyłam ogromną miłością przygody Optimusa Prime'a i jego autobotycznych koleżków, którzy znaleźli dom na planecie Ziemia. Jednakże wraz z najnowszym obrazem Michaela Baya spod marki Hasbro, „Transformers: Ostatni rycerz” coś we mnie pękło. I jak do tej pory, pomimo wątpliwej jakości fabularnej, byłam wierna tym mechanicznym przybyszom z kosmosu, tak teraz Bay sprawił, że z sali kinowej wyszłam załamana, wręcz zrozpaczona.
     Optimus Prime opuścił planetę Ziemię i wyruszył w kosmos w poszukiwaniu swoich stwórców. Pod jego nieobecność Ziemia stała się polem walki transformerów, którzy w zastraszających ilościach zaczęli przybywać na zieloną planetę. Ludzkość musiała więc powołać do życia organizację, która miała likwidować zagrożenie i tym sposobem całe miasta usiane są żelastwem robotycznych najeźdźców. Cade Yeager (Mark Wahlberg) pomimo wszystko dzielnie stoi po stronie Autobotów i wraz z ekipą ocalonych przez niego przybyszów pomaga innym. Podczas jednej z misji ratunkowych spotyka na swojej drodze bardzo starego transformera, który powierza mu sekretny talizman o wieku sięgającym czasów arturiańskich. Nie wie jednak, że tym samym stał się wybrańcem mającym uratować Ziemię przed zbliżającą się zagładą.
    Niektórzy uważają, że filmy Michaela Baya to już całkiem nowy gatunek filmowy. „Transformerów” nigdy nie oceniało się pod względem fabularnym, a bardziej wizualnym. Reżyser zawsze stawiał drugie ponad tym pierwszym. Jednakże do tej pory historie, których realizacji się podejmował nie były przesiąknięte aż takim absurdem. Już niejednokrotnie twierdził, że chciałby czegoś więcej dla swoich produkcji niżeli tylko pięknego wyglądu. Niestety, od kiedy Sam Witwicky opuścił Autoboty w ich walce z Deceptikonami, a jego miejsce zajął Yeager coś zaczęło się mocno psuć. Za mocno. Wielu myślało, że gorzej już być nie może. Aż do czasu, gdy pojawił się „Ostatni rycerz” i nawet najwierniejsi fani Transformerów załamywali się nad nielogicznością i totalną absurdalnością scenariusza, który prowadzi donikąd. Można się było tego jednak spodziewać po zapowiedziach, gdzie w jednej fabule pojawiali się Naziści i rycerze okrągłego stołu. O dziwo, nie było to największym problemem filmu, bo choć wątek III Rzeszy pojawił się znikąd i nic nie wniósł do fabuły, tak temat legend arturiańskich wykorzystano całkiem ciekawie. Owszem, daje wielkiego kopa fanom tych opowieści, wielbicielom Merlina i rzuca nowe światło na smoki krążące ludzkości nad głowami, ale i tak stanowi to spoiwo całego filmu.
I gdyby tylko na tym skończyć to byłoby spoko. No, ale to nie wystarczyło. Musieli pojawić się „stwórcy", musiało się okazać, że Ziemia nie jest Ziemią, trzeba było dołożyć dziwnych innych pokraczków, od których aż głowa boli. Bohaterowie musieli zachowywać się idiotycznie, a Optimusowi musiano najwyraźniej wyczyścić pamięć skoro nie pamięta efektów działań w „Dark of the Moon”. Takich rzeczy jest tutaj cała masa i już po godzinie oglądania widz ma ochotę opuścić salę kinową, a gdzie tam jeszcze reszta filmu. Nie można powiedzieć, żeby to było nudne, w sumie dużo było akcji i dużo wielkiego „WOOW”, ale inteligencją to nie grzeszy.
     Bolesne jest to, że film miał spore predyspozycje do stania się bardzo fajnym filmem postapo. Liczne walki robotów na Ziemi mogłyby ją bardziej zdewastować. Sceny na stadionie były jednymi z najbardziej klimatycznych i mogły nadać zupełnie nowy kierunek serii. Świetne pustynne lokalizacje i złomowisko również sporo obiecywały. Szybko się jednak okazało, że to zwyczajna zmyłka, bo Bay szybko powrócił do starych zwyczajów, czyli dużej ilości „łubuduuu” o przepięknym komputerowym spektrum. Owszem, akcje w stylu arturiańskim... przepięknie zrealizowane. Naprawdę, cudownie patrzy się zarówno na sceny batalistyczne, jak i te wszystkie arturiańskie roboty. Cudo! Sceny przy Stonehange.. o rany! Tylko Bay jest zdolny do wielkiej rozpierduchy w pobliżu najbardziej rozpoznawalnej budowli na świecie. Na szczęście to tylko atrapa, bo zakazano mu podobnych akcji przy oryginale. Mózg jednak nie jest w stanie ogarnąć tego co się tam działo i chyba tylko skupił się na tym, że coś tam faktycznie się wydarzyło niż rozważał sens tychże scen. Wygląda to wszystko naprawdę baaardzo dobrze. Jak zawsze zresztą. Dodatkowe smaczki pod postacią brytyjskiego klimatu zawsze u mnie przejdą. To już kontynuacja genialnie wykorzystanych legend o Królu Arturze. Potomkowie, okrągłe stoły, niesamowite rezydencje... można by patrzeć i patrzeć.
      To co najbardziej boli w „Ostatnim rycerzu” to fakt, że za mało jest tu Transformerów w Transformerach. Serio. Optimusa praktycznie w ogóle nie ma, a jak już się pojawia to jest to taka chora akcja, że w sumie żałujemy jego powrotu. Pojawiają się tutaj roboty z trzeciego filmu, ale spoko... przecież po co było wspominać o nich w „Wieku zagłady”. Pojawiają się też niesamowite nowe postaci. Obdarzyłam ogromnym uczuciem niepozornego Cogmana, który nie dość, że był przystojnym robotem, to w dodatku miał iście królewskie maniery. No, ale jak się jest lokajem od 700 lat to renoma zobowiązuje. Musiała się pojawić również nowa maskotka i ta rola przypadłą Sqweeksowi. Uroczy i wywołujący matczyne uczucia, co zaskakujące! Najfajniejsze w Transformerach zawsze były składaki. Także i ten film posiada takiego montowanego robota a nazywa się on... Dragonstorm. Cudowność w każdym calu, a jaka zaskakująca składnia! Powalające, ale całkowicie groteskowe jest oblicze nowego zagrożenia, stwórcy, Quintessy. Bardziej przypominając człowieka niż robota, choć to coś bardziej na kształt Alice z „Revenge of the Fallen”. Z mrocznych charakterów powraca oczywiście stary znajomy w całkowicie odmienionej wersji. Ciężko stwierdzić, czy wygląda lepiej czy gorzej, na pewno inaczej i śmiem stwierdzić, że bardziej łagodnie. Jak wrócił? Dobre pytanie.
     Od kiedy zabrakło Shia LeBouf film zaczął krążyć w nieznanych sobie terytoriach. Brakowało zabawnych i charyzmatycznych postaci, a trzeba wierzyć na słowo, że sam Josh Duhamel nie jest w stanie tego pociągnąć. W szczególności, że w obsadzie zabrakło również jego wojskowego kumpla Tyrese Gibsona. Niestety, wiemy, że Witwicky już się nie pojawi, po rewelacjach z „Ostatniego rycerza” na pewno nie, a Cade Yeager aka Mark Wahlberg nie jest w stanie godnie go zastąpić. Nie po tym, co zrobił mu Michael Bay. Jest jednak szansa, bo przy jego boku pojawiła się urocza Laura Haddock, która zagarnia całe otoczenie. Jest odświeżająca i urocza. Sir Anthony Hopkins również pojawia się w tym filmie. Nikt nie rozumie dlaczego, ale osobiście uważam, że cel jest bardzo oczywisty- ratunek! Sprawiał, że film stał się bardziej dystyngowany, bardziej elegancki i taki... brytyjski. Na naszym oczach rośnie nam również mały talent aktorski pd postacią Isabeli Moner. Zapowiada się naprawdę obiecująco, a jest jednocześnie zadziorna i niewinna. Przykre jest jednak, że pomimo takiej obsady, to wciąż roboty odgrywają kluczową rolę i są bardziej charyzmatyczne od żywych postaci. John Goodman, czy Omar Sy robią rewelacyjną robotę nadając naszym kochanym robotom charakteru.
     O Transformerach można pisać i mówić bez końca, nawet jeżeli dopiero co zobaczyło się takiego potworka jak „Transformers: Ostatni rycerz”. Michael Bay miał spore ambicje, ale zdecydowanie chciał za wiele. Z niezliczonych wątków zrobiła się jedna wielka sieczka, która bardziej mąci w głowie niż cokolwiek rozjaśnia. Produkcja mogła nadać nowy kierunek całej serii, mogła uczynić ją bardziej mroczną w zrujnowanym świecie, ale twórcy nie mogli się powstrzymać. Zaraz obok cudownych rycerzy Iaconu, którzy zachwycają majestatycznością i nadają powagi pojawiają się pokraki w stylu Quintessy, nie dające zapomnieć, że ostatecznie jest to film science fiction, a nie bajeczka o rycerzach. Scenariusz pełny jest głupot, zupełnie jakby zapomniano o czym były poprzednie filmy. Nie ma tutaj spójności, wszystko się rozjeżdża jak z Ziemi do Cybertronu, a to boli tak bardzo, że aż się chce płakać. Jako wielka fanka serii odczuwam ogromny żal i rozgoryczenie. Nigdy nie sądziłam, że film, który dał mi tyle radości doprowadzi mnie na skraj filmowego załamania nerwowego.

Ocena: 4/10

Oryginalny tytuł: Transformers: The Last Knight / Reżyseria: Michael Bay / Scenariusz: Art Marcum, Matt Holloway, Ken Nolan / Zdjęcia: Jonathan Sela / Muzyka: Steve Jablonsky / Obsada: Mark Wahlberg, Laura Haddock, Anthony Hopkins, Josh Duhamel, Santiago Cabrera, Isabela Moner, Jerrod Carmichael, John Torturro / Kraj: USA / Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Premiera kinowa: 21 czerwca 2017 (Świat) 23 czerwca 2017 (Polska)

2 komentarze :

  1. Jak 4/6 to może nie jest aż tak źle?... Ja zrezugnowałem po 2 części. Pozdrawiam. :-)

    OdpowiedzUsuń