Piąta
księga przygód rodzeństwa Baudelaire. Lektura, która fascynuje
młodych na całym świecie, doczekała się aż 13 tomów. Jak więc
widać, nie jestem nawet w połowie, a
„Seria niefortunnych zdarzeń” stała
się irytująca. Muszę jednak przyznać, że w „Akademii
antypatii”
ani razu nie padło słowo „wizytówka” i nie było głupawych
rozkmin w tym stylu. Czyżby droga ku lepszemu?
Sierotki Baudelaire- Wioletka,
Klaus i Słoneczko, tym razem nie trafiają do nowego opiekuna.
Zostają za to umieszczone w szkole z internatem imienia Prufrocka.
Tam mają się pilnie uczyć, a dyrektor ma zapewniać im
bezpieczeństwo przed zbiegłym Hrabią Olafem, który czyha tylko na
ich majątek. Niestety, obietnice obietnicami, ale sierotkom wcale
nie jest tam ani tak dobrze, ani bezpiecznie jak mogłoby się
wydawać. Jednakże pomimo nieprzyjemności jakich zaznają ze strony
okropnej Karmelity Plujko, a także poniżej od strony wicedyrektora,
udaje im się odnaleźć przyjaciół w osobach trojaczków
Bagiennych. Oczywiście, sielanka nie trwa zbyt długo, gdy u progu
szkoły staje nowy nauczyciel w-fu.
Trzeba
przyznać Lemony'emu Snicketowi- potrafi sfrustrować czytelnika do
granic możliwości. Aczkolwiek błędem może być też nadrabianie
wszystkich kolejnych tomów jego powieści w tak krótkich odstępach
czasowych, kiedy schematyczność aż bije po oczach, a infantylność
ciężka jest do przetrawienia. Prawdę mówiąc, „Akademia
antypatii” trochę
tutaj wybija się na tle poprzedników. Już sam fakt nieposiadania
opiekuna frapuje z każdą kolejną chwilą, gdyż im głębiej w
lekturę, tym bardziej odczuwalny staje się owy brak. Sierotki
zostają poddane najrozmaitszym próbom, które wystawiają na próbę
ich cierpliwość, ale też i zdrowie. Nikt normalny nie wytrzymałby
absurdów szkoły, w której przyszło im się uczyć. Od dziwacznych
kar za spóźnianie się na lekcje, poprzez obowiązek uczestnictwa w
sześciogodzinnym recitalu wicedyrektora, który zamiast melodii
wydobywa ze swych skrzypiec kakofonię dźwięku, aż po
przydzieleniu najbardziej dziwacznego obowiązku małemu dzieciątku,
jakim jest Słoneczko. Absurd goni absurd, a groteskowość całej
opowieści jest na tyle widoczna, że ciężko jest się z nią
pogodzić. Szczęśliwie, w tym całym bajzlu i nagromadzeniu
dziwaczności zjawiają się dwa promyczki nadziei, czyli trojaczki
Bagienne. Nie jest to oczywiście żadna pomyłka, bowiem Bagienni
przypominają bardzo Baudelaire swoją sytuacją życiową, z tym, że
byli trojaczkami, gdyż ich malutki braciszek zginął w pożarze. O!
Lampka się zapala. Uważacie, że to dziwaczny zbieg okoliczności,
że historia Bagiennych jest tak bardzo podobna do historii naszych
sierotek? No cóż... niestety będzie miało swój dramatyczny
finał, którego można się bez problemu domyślić, gdy tylko
poznajemy nowe rodzeństwo.
A jak tym razem mają się
czarne charaktery? Całkiem dobrze, powiedzmy. Najwięcej
nieprzyjemności naszym dzieciakom daje wicedyrektor, który jest
chyba najgorszym człowiekiem i pedagogiem, jakiego tylko można
sobie wyobrazić. Zapatrzony w siebie, przekonany o swojej
świetności, a jego domniemany talent nie umywa się nawet do
zdolności najgorszych grajków. Przedrzeźniacz, którego strategia
jest tak bardzo irytująca, że aż dziw bierze jak sierotki były w
stanie to znosić. Zachowanie, jak u pięciolatka, nie ma co! Mogliby
sobie podać rękę z nauczycielem Dżingisem. W końcu to
najbardziej złowieszczy czarny charakter książkowy EVER! Pazerny
na cudze majątki i co ciekawe... nie tylko sierotek Baudelaire. W
interesującym kierunku podąża rozwój jego osoby, a tak naprawdę
odkrywanie jego wcześniejszych występków, które jedynie
przekonają nas we wcześniejszym stwierdzeniu, że Hrabia Olaf złym
człowiekiem jest. Aż interesujące, co z tego może wyniknąć
dalej.
„Akademia
antypatii”
zawodzi na swój sposób, ale z zupełnie odmiennych powodów potrafi
również zaskoczyć. Standardowo powiela schemat, ale to już
wiadome i raczej trzeba się oswoić z myślą, że inaczej nie
będzie. Jednakże pojawia się tutaj kilka motywów, które na nowo
starają się rozbujać fabułę. Nowi bohaterowie- i negatywni i
pozytywni, a ci drudzy tak, jakby mieli zawitać na odrobinę dłużej.
Zaskakujący rozwój wydarzeń, który co prawda dałoby się
przewidzieć wcześniej, ale przecież i tak przynoszą frajdę.
Interesująca, już nie tak bardzo banalna, ale zastanawiająca w
niektórych uderzeniach w czytelnika. Nie kończy się w sposób,
taki jak pozostałe tomy. Aż ciekawość bierze, co to się pojawi w
następnym tomie.
Ocena:
3/6
Tytuł
oryginalny: The Austere
Academy / Tłumaczenie:
Jolanta Kozak / Wydawca: Egmont / Gatunek:
przygodowa / ISBN
83-237-1695-1 / Ilość
stron: 248 / Format: 130x180mm
Rok
wydania: 2000 (Świat), 2003 (Polska)
Prześlij komentarz