NOWOŚCI

wtorek, 30 sierpnia 2016

1210. Batman v Superman: Świt sprawiedliwości, reż. Zack Snyder

    „Batman v Superman” dodatkowo potwierdza znany już wszystkim fakt, że filmy DC Comics pozostają daleko w tyle za tymi od Marvela. Ci drudzy od samego początku budowali jedno wielkie uniwersum łącząc kolejne filmy o bohaterach, pokazując wielkich Avengers, czy ostatnio stawiając przeciwko sobie ulubieńców w „Wojnie bohaterów”, podczas DC raz po raz tworzyło nowego Batmana, czy Supermana i ślamazarnie wprowadzać będzie nowe postaci tego świata. Gdzie tam jeszcze „Liga Sprawiedliwych”, ale już w nowym filmie Zacka Snydera mamy jedną wielką ich zapowiedź. No tak... bo przecież po co sensownie wprowadzić nowych bohaterów, skoro można ich przemycić w takim abstrakcyjnym filmidle. Zacku Snyder... WHY?!
Źródło: Galapagos Films
     Superman, znany również jak Clark Kent (Henry Cavill) walczy na śmierć i życie z Zodem, aby uratować Ziemię przed zagładą. Nie zważając na nic i nikogo doprowadza do wielkich zniszczeń i śmierci wielu niewinnych ludzi. Dla jednych jest bogiem, dla drugich bohaterem, ale inni traktują go jako wielkie zagrożenie. Wśród tych ostatnich jest biznesman Bruce Wayne (Ben Affleck), nocą przebierający się w strój człowieka nietoperza- Batman. Tracąc bliskich w walce Supermana pragnie nie tylko się zemścić, ale pokazać kosmicie gdzie jego miejsce. Musi się jednak przygotować, bowiem nie każdego dnia zwyczajny człowiek uzbrojony po zęby w gadżety staje do walki z „bogiem”.
     Po zakończeniu seansu, do głowę dobija się tylko jedno pytanie- „Po co ten film w ogóle powstał?!”. Dla kasy? A może po prostu chciano zbudować na szybko wątek Ligi Sprawiedliwych, wprowadzić nowe postaci? Chyba tylko Warner Bros może to zrobić w tak pozbawiony emocji i sensu sposób, przy okazji tworząc film o starciu gigantów superbohaterstwa. Przede wszystkim zapomina się dać im konkretny powód do sporu. Potrzeba czegoś więcej niż jakichś psychol, który podyktował im warunki. A przy okazji Luthor w wykonaniu Eisenberga? Dramat! Oczywiście, Superman zawsze musi znaleźć się w złym miejscu o złym czasie, aby z łatwością można było nim potrząsać jak marionetką. Już nie mówiąc o ułomnych bohaterach, którymi daje się bardzo łatwo manipulować. Całość to jakiś niezrozumiały bełkot o niczym, że aż się pragnie, aby w końcu ktoś komuś przyłożył. I to zdrowo! Piękna walka... momentami równie sensowna, co praca Syzyfa. Choć przyczyny zawieszenia broni są równie banalne i zachwycające. Nic jednak straconego, bo gdyby komuś znudziło się patrzenie na starcie dwóch gladiatorów, to dorzucają nam tutaj do zestawu jakiegoś, skromnych rozmiarów, kaiju. Ciężko stwierdzić, co autorzy scenariusza mieli na myśli (na was patrzę panowie Terrio i Goyer!), bo ani nie jest on logiczny, ani spójny. Widać to aż za dobrze chociażby w przypadku wprowadzenia Wonder Woman. Piękność pojawia się na pięć sekund, aby za moment odjechać, tylko po to, aby za jakieś pół godziny znowu pokazać się na ułamek chwili, po której znowu zostaje zrzucona w otchłań niepamięci. A potem jeszcze akcja w samolocie i ten wyraz twarzy, mówiący: „Dobra... założę moje seksowne superamazonkowe wdzianko i pomogę wam już w pchnięciu tej fabuły do przodu!”. Szkoda, że jako widzowie nie znamy genezy postaci- choć wiemy, że ma chyba ze sto lat, i nie wiemy dlaczego w ogóle chce jej się ruszyć swój tyłek do pomocy dwóm peleryniastym typkom, których nie wiążą z nią żadne relacje.
Źródło: Galapagos Films

      Nie jest odkryciem, że fabuła mocno kuleje. Większość filmów stara się to jednak nadrobić efektami, a Snyder ma swój specyficzny styl, który świetnie się sprawdza w tym filmie. Jednakże nawet i on ma zdolności do przesady i tym razem nie udało się tego uniknąć. Z jednej strony wszystko ma niesamowicie mroczny klimat, trochę bardziej dorosły i poważny- a tu scenografia pogrążona w cieniach, a tu kostiumy nie bijące po oczach głębią kolorów. Wdzianko Supermana znowu opina się tam gdzie trzeba, a skąpy strój Wonder Woman podkreśla jej walory. I można by się zachwycać tym w nieskończoność warstwą wizualną, gdyby nagle zza zakrętu nie wyskoczył Iron Batman, a chwilę później wyglądający niezwykle karykaturalnie i na totalnie niedopracowanego Doomsday- taka mocarna bestia, a tak słabo się prezentująca. Jakim sposobem w tym całym rozgardiaszu znalazło się dwóch tytanów muzyki filmowej- Hans Zimmer i Junkie XL? Najwyraźniej mieli być ostatnią deską ratunku, bo ich współpraca wyszła produkcji na dobre. Świetne motywy przewodnie Lexa Luthora i Wonder Woman, choć momentami lekko niekomponującymi się do reszty ścieżki dźwiękowej. Ten pierwszy z lekka psychodeliczny jak i jego właściciel, a drugi świetnie podkreślający wojowniczą duszę WW. Cały soundtrack daje poznać po sobie, że nie stworzyła go dwójka przypadkowych ludzi, ale ci znający się na rzeczy i zachwycający publikę od lat.
     Tym razem Henry Cavill trochę osiadł na laurach. Pokazał nagą klatkę piersiową tylko raz. Czyżby onieśmieliło go moje uwielbienie do niej, jakim obdarzyłam go przy okazji „Człowieka ze stali”? Szkoda. Przez to stał się jakiś.... bardziej wyblakły. A może to ten dramat rozgrywający się wokół jego osoby? Affleck też nie poszalał. Ładnie się co prawda prezentował, pięknie postarzał, ale Batman w jego wykonaniu stał się bezpłciowy. Eisenberg dla odmiany odrobinę przesadził z kreacją Luthora, robiąc z niego kompilację Szalonego Kapelusznika, Białego Królika i kopniętego Einseina. Niby dobre, ale wyczuwa się tutaj nienaturalność, a co za tym idzie ciężko jest kupić tę wersję. Odświeżeniem miała być Gal Gadot, która wizualnie prezentował się rewelacyjnie. Jej obecność w filmie była co prawda całkowicie bezsensowna, ale trochę poskakała z mieczem, korzystała ze swoich bransoletek niczym królowa Galaxia, pobawiła się świetlnym lassem, a przy okazji powydawała bojowe dźwięki. I to wszystko oczywiście w slow motion, co by płeć męska mogła się dłużej poślinić na jej widok.
Źródło: Galapagos Films
     O dziwo „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” nie jest całkowitą porażką. No chyba, że porówna się ten film do „Wojny bohaterów”, gdzie Iron Man stanął przeciwko Kapitanowi Ameryce. DC Comics udowodniło, że nawet wielkich starć kultowych gigantów, nie potrafi zrobić ze smakiem, rozsądkiem i napięciem zadowalającym widza. Jest to bardziej abstrakcyjne spojrzenie na superbohaterów, którzy toczą walkę tylko dlatego, że mogą. Świetnie się w tym wszystkim odnajduje Jeremy Irons, dodający produkcji dostojności tym swoim brytyjskim akcentem. Cudownie prezentuje się Wonder Woman jak już zdecyduje się litościwie wziąć udział w akcji. Ogromny plus należy się za muzykę Hansa Zimmera, bo on nigdy nie zawodzi i tworzy pamiętliwe kawałki. Niestety, trzeba też przyznać, że nawet te kilka plusów nie ożywi i nie uczyni arcydzieła przegadanego filmu z komicznymi osiłkami i nielogicznością fabularną całego tego widowiska.

Ocena: 4/10
Recenzja filmu DVD „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” – dystrybucja Galapagos Films!

Oryginalny tytuł: Batman v Superman: Dawn of Justice / Reżyseria: Zack Snyder / Scenariusz: Chris Terrio, Davis S. Goyer / Zdjęcia: Larry Fong / Muzyka: Hans Zimmer, Junkie XL / Obsada: Ben Affleck, Henry Cavill, Jesse Eisenberg, Gal Gadot, Amy Adams, Diane Lane, Laurence Fishburne, Jeremy Irons, Holly Hunter / Kraj: USA / Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Premiera kinowa: 12 marca 2016 (Świat) 01 kwietnia 2016 (Polska)
Premiera DVD: 17 sierpnia 2016

2 komentarze :

  1. Zgadzam się w całej rozciągłości ^^ Lubie Eisenberga i te jego kurwiki w oczach, ale tutaj chłopa ewidentnie wyobraźnia zbyt daleko poniosła... A i ocena 4/10 wydaje się nad wyraz łagodna jak na katuszę które towarzyszą widzowi przy oglądaniu :D Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, dziękuję :)
      Jestem wyrozumiałym odbiorcą, ale rozumiesz... Ten Superman i jego klasa, Wonder Woman, Irons, Hans Zimmer i wybuchy Doomsdaya pozwalają mi lekko zawyżyć ocenę! :)

      Usuń