„Batman
v Superman” dodatkowo potwierdza znany już wszystkim fakt,
że filmy DC Comics pozostają daleko w tyle za tymi od Marvela. Ci
drudzy od samego początku budowali jedno wielkie uniwersum łącząc
kolejne filmy o bohaterach, pokazując wielkich Avengers, czy
ostatnio stawiając przeciwko sobie ulubieńców w „Wojnie
bohaterów”, podczas DC raz po raz tworzyło nowego Batmana,
czy Supermana i ślamazarnie wprowadzać będzie nowe postaci tego
świata. Gdzie tam jeszcze „Liga Sprawiedliwych”, ale już
w nowym filmie Zacka Snydera mamy jedną wielką ich zapowiedź. No
tak... bo przecież po co sensownie wprowadzić nowych bohaterów,
skoro można ich przemycić w takim abstrakcyjnym filmidle. Zacku
Snyder... WHY?!
Źródło: Galapagos Films |
Superman,
znany również jak Clark Kent (Henry Cavill) walczy na śmierć
i życie z Zodem, aby uratować Ziemię przed zagładą. Nie zważając
na nic i nikogo doprowadza do wielkich zniszczeń i śmierci wielu
niewinnych ludzi. Dla jednych jest bogiem, dla drugich bohaterem, ale
inni traktują go jako wielkie zagrożenie. Wśród tych ostatnich
jest biznesman Bruce Wayne (Ben Affleck), nocą przebierający
się w strój człowieka nietoperza- Batman. Tracąc bliskich w walce
Supermana pragnie nie tylko się zemścić, ale pokazać kosmicie
gdzie jego miejsce. Musi się jednak przygotować, bowiem nie każdego
dnia zwyczajny człowiek uzbrojony po zęby w gadżety staje do walki
z „bogiem”.
Po
zakończeniu seansu, do głowę dobija się tylko jedno pytanie- „Po
co ten film w ogóle powstał?!”. Dla kasy? A może po prostu
chciano zbudować na szybko wątek Ligi Sprawiedliwych, wprowadzić
nowe postaci? Chyba tylko Warner Bros może to zrobić w tak
pozbawiony emocji i sensu sposób, przy okazji tworząc film o
starciu gigantów superbohaterstwa. Przede wszystkim zapomina się
dać im konkretny powód do sporu. Potrzeba czegoś więcej niż
jakichś psychol, który podyktował im warunki. A przy okazji Luthor
w wykonaniu Eisenberga? Dramat! Oczywiście, Superman zawsze musi
znaleźć się w złym miejscu o złym czasie, aby z łatwością
można było nim potrząsać jak marionetką. Już nie mówiąc o
ułomnych bohaterach, którymi daje się bardzo łatwo manipulować.
Całość to jakiś niezrozumiały bełkot o niczym, że aż się
pragnie, aby w końcu ktoś komuś przyłożył. I to zdrowo! Piękna
walka... momentami równie sensowna, co praca Syzyfa. Choć przyczyny
zawieszenia broni są równie banalne i zachwycające. Nic jednak
straconego, bo gdyby komuś znudziło się patrzenie na starcie dwóch
gladiatorów, to dorzucają nam tutaj do zestawu jakiegoś, skromnych
rozmiarów, kaiju. Ciężko stwierdzić, co autorzy scenariusza mieli
na myśli (na was patrzę panowie Terrio i Goyer!), bo ani nie jest
on logiczny, ani spójny. Widać to aż za dobrze chociażby w
przypadku wprowadzenia Wonder Woman. Piękność pojawia się na pięć
sekund, aby za moment odjechać, tylko po to, aby za jakieś pół
godziny znowu pokazać się na ułamek chwili, po której znowu
zostaje zrzucona w otchłań niepamięci. A potem jeszcze akcja w
samolocie i ten wyraz twarzy, mówiący: „Dobra... założę moje
seksowne superamazonkowe wdzianko i pomogę wam już w pchnięciu tej
fabuły do przodu!”. Szkoda, że jako widzowie nie znamy genezy
postaci- choć wiemy, że ma chyba ze sto lat, i nie wiemy dlaczego w
ogóle chce jej się ruszyć swój tyłek do pomocy dwóm
peleryniastym typkom, których nie wiążą z nią żadne relacje.
Źródło: Galapagos Films |
Nie
jest odkryciem, że fabuła mocno kuleje. Większość filmów stara
się to jednak nadrobić efektami, a Snyder ma swój specyficzny
styl, który świetnie się sprawdza w tym filmie. Jednakże nawet i
on ma zdolności do przesady i tym razem nie udało się tego
uniknąć. Z jednej strony wszystko ma niesamowicie mroczny klimat,
trochę bardziej dorosły i poważny- a tu scenografia pogrążona w
cieniach, a tu kostiumy nie bijące po oczach głębią kolorów.
Wdzianko Supermana znowu opina się tam gdzie trzeba, a skąpy strój
Wonder Woman podkreśla jej walory. I można by się zachwycać tym w
nieskończoność warstwą wizualną, gdyby nagle zza zakrętu nie
wyskoczył Iron Batman, a chwilę później wyglądający niezwykle
karykaturalnie i na totalnie niedopracowanego Doomsday- taka mocarna
bestia, a tak słabo się prezentująca. Jakim sposobem w tym całym
rozgardiaszu znalazło się dwóch tytanów muzyki filmowej- Hans
Zimmer i Junkie XL? Najwyraźniej mieli być ostatnią deską
ratunku, bo ich współpraca wyszła produkcji na dobre. Świetne
motywy przewodnie Lexa Luthora i Wonder Woman, choć momentami lekko
niekomponującymi się do reszty ścieżki dźwiękowej. Ten pierwszy
z lekka psychodeliczny jak i jego właściciel, a drugi świetnie
podkreślający wojowniczą duszę WW. Cały soundtrack daje poznać
po sobie, że nie stworzyła go dwójka przypadkowych ludzi, ale ci
znający się na rzeczy i zachwycający publikę od lat.
Tym
razem Henry Cavill trochę osiadł na laurach. Pokazał nagą klatkę
piersiową tylko raz. Czyżby onieśmieliło go moje uwielbienie do
niej, jakim obdarzyłam go przy okazji „Człowieka ze stali”?
Szkoda. Przez to stał się jakiś.... bardziej wyblakły. A może to
ten dramat rozgrywający się wokół jego osoby? Affleck też nie
poszalał. Ładnie się co prawda prezentował, pięknie postarzał,
ale Batman w jego wykonaniu stał się bezpłciowy. Eisenberg dla
odmiany odrobinę przesadził z kreacją Luthora, robiąc z niego
kompilację Szalonego Kapelusznika, Białego Królika i kopniętego
Einseina. Niby dobre, ale wyczuwa się tutaj nienaturalność, a co
za tym idzie ciężko jest kupić tę wersję. Odświeżeniem miała
być Gal Gadot, która wizualnie prezentował się rewelacyjnie. Jej
obecność w filmie była co prawda całkowicie bezsensowna, ale
trochę poskakała z mieczem, korzystała ze swoich bransoletek
niczym królowa Galaxia, pobawiła się świetlnym lassem, a przy
okazji powydawała bojowe dźwięki. I to wszystko oczywiście w slow
motion, co by płeć męska mogła się dłużej poślinić na jej
widok.
Źródło: Galapagos Films |
O
dziwo „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”
nie jest całkowitą porażką. No chyba, że porówna się ten film
do „Wojny bohaterów”, gdzie Iron Man stanął przeciwko
Kapitanowi Ameryce. DC Comics udowodniło, że nawet wielkich starć
kultowych gigantów, nie potrafi zrobić ze smakiem, rozsądkiem i
napięciem zadowalającym widza. Jest to bardziej abstrakcyjne
spojrzenie na superbohaterów, którzy toczą walkę tylko dlatego,
że mogą. Świetnie się w tym wszystkim odnajduje Jeremy Irons,
dodający produkcji dostojności tym swoim brytyjskim akcentem.
Cudownie prezentuje się Wonder Woman jak już zdecyduje się
litościwie wziąć udział w akcji. Ogromny plus należy się za
muzykę Hansa Zimmera, bo on nigdy nie zawodzi i tworzy pamiętliwe
kawałki. Niestety, trzeba też przyznać, że nawet te kilka plusów
nie ożywi i nie uczyni arcydzieła przegadanego filmu z komicznymi
osiłkami i nielogicznością fabularną całego tego widowiska.
Ocena:
4/10
Recenzja
filmu DVD „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” –
dystrybucja Galapagos Films!
Oryginalny
tytuł: Batman
v Superman: Dawn of Justice
/
Reżyseria:
Zack
Snyder
/ Scenariusz: Chris Terrio, Davis S. Goyer / Zdjęcia: Larry Fong /
Muzyka: Hans Zimmer, Junkie XL / Obsada: Ben Affleck, Henry Cavill,
Jesse Eisenberg, Gal Gadot, Amy Adams, Diane Lane, Laurence
Fishburne, Jeremy Irons, Holly Hunter
/ Kraj:
USA / Gatunek: Akcja,
Sci-Fi
Premiera
kinowa: 12 marca 2016 (Świat) 01 kwietnia 2016 (Polska)
Premiera
DVD: 17 sierpnia 2016
Zgadzam się w całej rozciągłości ^^ Lubie Eisenberga i te jego kurwiki w oczach, ale tutaj chłopa ewidentnie wyobraźnia zbyt daleko poniosła... A i ocena 4/10 wydaje się nad wyraz łagodna jak na katuszę które towarzyszą widzowi przy oglądaniu :D Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńHaha, dziękuję :)
UsuńJestem wyrozumiałym odbiorcą, ale rozumiesz... Ten Superman i jego klasa, Wonder Woman, Irons, Hans Zimmer i wybuchy Doomsdaya pozwalają mi lekko zawyżyć ocenę! :)