M.R. Carey, czyli tak naprawdę
Mike Carey, którego nazwisko znane jest wśród sympatyków
mrocznych bohaterów, takich jak znudzony władaniem Piekłem-
Lucyfer, czy pogromca demonów- Constantine z najpopularniejszych
serii komiksowych. Spośród wielu, wielu, wielu jego powieści na
uwagę zasługuje naprawdę wiele pozycji, między innymi bardzo
utalentowana dziewczynka, postać prosto z apokaliptycznej „Pandory”.
Sala szkolna w bazie wojskowej,
kilkoro nauczycieli i dzieci. Dzieci niezwykłe, bowiem każdego dnia
opuszczające swoje cele przypięte do wózków, aby nikomu nie mogły
zrobić krzywdy. Nie są do końca świadome tego, jakie zagrożenie
stanowią dla siebie, ale przede wszystkim dla otoczenia. Tym
bardziej nie wiedzą, że mogą być również ratunkiem dla całego
świata. Największą inteligencję wykazywać zaczyna jedna z nich,
Melanie, obiekt numer 1, która darzy wielką sympatią swoją
nauczycielką imieniem Helen, i to z wzajemnością. Kiedy to
dziewczynka ma trafić na eksperymentalne łoże dr Caldwell
nauczycielka przychodzi jej z pomocą. Wtedy jednak mają miejsce
wydarzenia, które zmienią wszystko.
Coś co dobrze się zaczyna,
musi zakończyć się dobrze, przynajmniej dobrze! Przypadek
„Pandory” jest właśnie taki. Enigmatyczny wstęp
zapowiadający naprawdę intrygującą historię, którą łyka się
coraz szybciej wraz z kolejnymi stronicami. Jednakże... dość
szybko przechodzi to w jedną z tych opowieści, których wiele w
dzisiejszej literaturze. Coś co zakrawa na prawdziwy thriller,
szybko przeradza się w chodzący horror, aby co jakiś czas uderzyć
nas podczas całej lektury. Fabule niedaleko więc do kolejnej
apokaliptycznej historyjki, w których kluczową rolę odgrywają
umarli inaczej, ale przede wszystkim tajemnicze coś, co sieje
spustoszenie w ludzkich głowach przywracając im ich pierwotne
zapędy. Brzmi znajomo, nawet bardzo, bowiem taki schemat jest prawie
w każdej powieści zawierająca ten rodzaj apokalipsy. Nie mniej,
jest coś co odróżnia ten tytuł od pozostałych, sprawia, że jest
to bardziej historia typu „The Walking Dead”, gdzie więcej
jest dramatu, budowania relacji międzyludzkich niżeli prawdziwego
zaganiania w narożnik przez chodzące trupy.
Tutaj kluczowa jest postać
małej dziewczynki, Melanie, Głodnej, która nie wie, że należy do
nowego gatunku, bo jej mózg wydaje się pracować całkiem dobrze.
Wraz z postępem akcji, który niesie nas aż do zaskakującego
finału uzmysławiamy sobie, że umysł małej dziewczynki wydaje się
pracować o wiele lepiej niżeli każdego zdrowego człowieka. I choć
mała nosi zupełnie inne imię, to wraz z zakończeniem tytułowa
Pandora pasuje od niej, jak ulał. To ona stanowi epicentrum
wszelkich ludzkich emocji, bowiem chyba po raz pierwszy- przynajmniej
od czasu R z „Wiecznie żywego” jakakolwiek teoretycznie
nie mająca myśleć i czuć istota nawiązała tak bliski kontakt z
drugim człowiekiem. Tutaj nie ma to oczywiście charakteru
romantycznego, a bardziej uderza w rodzicielskie nuty. Choć poznając
bliżej historię Helen Justineau można dopatrzeć się tutaj
również pewnego sposobu na odkupienie swoich win sprzed Wydarzenia,
które zmieniło losy ludzkości.
Książka byłaby niemalże
idealną lekturą, bowiem potrafi zaintrygować czytelnika do takiego
stopnia, że jednocześnie ma ochotą szybko skończyć, aby poznać
prawdziwy jej sens, a z drugiej strony nie chce się z nią
rozstawać. Idealnie przeplatają się tutaj wątki dramatyczne ze
scenami przepełnionymi grozą, gdzie bohaterowie muszą walczyć o
przetrwanie z pragnącymi ich mięsa Głodnymi. Nie sposób nie
współczuć bohaterom, ale i też z przerażeniem spoglądamy na to
w jakim kierunku zmierza ta fabuła. No, bo serio... co może się
wydarzyć w jednotomowej powieści, gdzie zostało gdzieś około 30
stron do końca, a postacie staja przed barierą niemalże nie do
pokonania?! Można powiedzieć, że to akurat byłoby dość
przewidywalne, gdybyśmy zdali sobie sprawę z nieuchronności
zakończenia.
To co tutaj najbardziej boli to
brak jakiejkolwiek genezy. M.R. Carey nie daje nam możliwości oceny
bohaterów przez pryzmat ich przeszłości- przynajmniej większości.
Nie jest do końca pewne skąd w ogóle wziął się cały ten grzyb
i jak to się stało, że aż tylu ludzi zostało zainfekowanych. Nie
wiadomo, skąd wzięli się cali Złomiarze, czy mają jakieś
początki, czy to po prostu naturalna kolej rzeczy w wizjach postapo.
Autor pozostawia czytelnika z bardzo wieloma pytaniami, a udziela tak
niewiele odpowiedzi. Jest to bardzo frustrujące!
Przygoda z „Pandorą”
przebiega zupełnie inaczej niż moglibyśmy się spodziewać. Czego
można jednak oczekiwać po tak nieoczywistej okładce, która
skłania się bardziej ku jakiejś lekkiej, wiosennej opowieści
niżeli fabule z piekła rodem. Polski tytuł jest aż nadto wymowny,
bowiem każdy kto zna się na mitologii greckiej wie kim była
Pandora- łatwo więc powiązać ją z ewentualnym finałem powieści.
Finałem, który jest zaskakujący i mocno niepokojący. Pomyśleć,
że ten nietypowy dramat, wywołujący dość kontrowersyjne emocje,
okraszony grozą nie wskazywał na powstanie małego geniusza, który
jedną decyzją zmieni całkowicie wrażenia jakie pozostawia o jego
osobie, jak i całej powieści.
Ocena:
5/6
Recenzja dla wydawnictwa
Otwarte!
Tytuł
oryginalny: The Girl
with All the Gifts / Tłumaczenie:
Martyna Tomczak / Wydawca: Otwarte / Gatunek:
horror / ISBN
978-83-7515-352-1 / Ilość
stron: 416 / Format: 136x205mm
Rok wydania: 2014 (Świat), 2016
(Polska)
Dla mnie Pandora była świetna i zupełnie nie przeszkadzał mi brak przeszłości głównych bohaterów. Myślałam, że jak zombie to będzie oklepane, a wyszło rewelacyjnie :)
OdpowiedzUsuńMnie ogólnie też się podobała. Dawno się nie wciągnęłam tak w książkę. Szkoda tylko, że nie było genezy tego wszystkiego. Po prostu był grzyb i już.
Usuń