NOWOŚCI

wtorek, 19 stycznia 2016

Książka #388: Tartak tortur, aut. Lemony Snicket

      Im dalej tym gorzej. Właśnie tym charakteryzują się cykle, które trwają w nieskończoność. Nie mniej, na „Serię Niefortunnych Zdarzeń” nie powinno się jeszcze narzekać, bowiem twór Snicketa i Helquista zalicza dopiero czwarty tom- „Tartak tortur”. Jednakże już na tym etapie lektura zaczyna powoli irytować starszego czytelnika swoją prostotą.
     Rodzeństwo Baudelaire tylko dzięki swoim zdolnościom i rozumowi uniknęło ponownego pojmania przez Hrabiego Olafa. Teraz zrozpaczone, trafiają do kolejnego opiekuna, który zdecydowanie różni się od ciotki Józefiny i wujka Monty'ego. Bowiem kiedy tylko przekraczają bramę prowadząca do Tartaku Szczęsna Woń, dowiadują się, że nie zostaną obdarowane miłością i bezpieczeństwem. Zamiast tego, będą musieli ciężko pracować przy obróbce i pakunku drewna. Wszystko w zamian za ochronę przed Hrabią Olafem.
      Ciekawe, czy na którymś etapie serii Hrabia Olaf przestanie być zagrożeniem dla sierotek Baudelaire. Ciekawe, czy kiedyś twórcy skupią się bardziej na dramatyzmie nowego otoczenia dzieciaków, czy wciąż będą terroryzowane przez prześladowcę. Oczywiście, ich niefortunne przygody mają w sobie coś z grozy, a tym samym potrafią zaciekawić, ale już na etapie czwartego tomu irytować zaczyna schematyczność kolejnych książek. Młodzi trafiają w nowe miejsce, zapoznają się ze wszystkimi pozytywami i negatywami nowego lokum, na pewnym etapie pojawia się zamaskowany Olaf, no i kumuluje się wszystko we wielkim odkryciu poprzedzonym ogromnym niebezpieczeństwem, w jakim znajdują się dzieci. Serio. Jednakże bardziej niż schematyczność fabularna irytuje tutaj coś zupełnie innego. Infantylność dialogów i banalność stwierdzeń, no cóż, jest to seria dla dzieci, więc trzeba na to patrzeć z przymrużeniem oka. Nie mniej, po raz kolejny z rzędu rozkminianie wątku wizytówek i tego, że takowa rzecz nie stanowi potwierdzenia tożsamości i niczego nie dowodzi, jest już szalenie denerwujące. W szczególności, jak pojawia się to co najmniej dwa razy podczas ostatnich 50 stron. Aż przychodzi na człowieka obawa, czy znowu w przyszłych tomach będzie podobny problem w stylu „Nie jestem Hrabią Olafem. Na wizytówce pisze, że mam na imię Shirley, więc jestem Shirley”. A potem oczywiście „Wizytówka nie jest żadnym dowodem”. Bla bla bla... Ciężko stwierdzić, czy ma to służyć czemuś innemu niżeli tylko podirytowaniu czytelnika.
      Zastanawiające jest natomiast to, że w „Tartaku tortur” Snicket całkowicie zmienia obraz opiekuna, w którego ręce trafiają dzieci. Wcześniej były to osoby choć w minimalnym stopniu przejmujące się losem dzieciaczków, choć może nie wykazywały zbyt wielkiej miłości i zaangażowania. Jednakże osoba, którą jest Sir jest tak diametralnie różna od pozostałych, że ciężko jest zrozumieć jak w ogóle można było kogokolwiek powierzyć jego opiece. Przerażająca ułomność brytyjskiego prawa, brak jakiejkolwiek weryfikacji kandydatów na rodziny zastępcze, itp. Sir bowiem jest nie tylko okropnym opiekunem, ale też i szefem więc od tego trzeba było zacząć analizę jego osoby. Płacenie ludziom kuponami, zakrawa o absurd, bo jak mają z nich skorzystać, gdy nie zarabiają pieniędzy. Jak można oczekiwać od człowieka, który pracownikom daje tylko gumę do żucia na obiad i zapiekankę na kolację, a sam stołuje się jak król, że będzie potrafił zaopiekować się dziećmi? Sytuacja już bardziej żenująca nie mogłaby być, ale są to tylko małe skrawki okrucieństwa jakim dysponuje Sir- o nazwisku, którym nawet pan Poe nie potrafi wymówić, choć dziwne, że próbując je przeliterować zaczyna za każdym razem od innej litery.
      Hrabia Olaf nie występuje tym razem jako jeden osobnik. Wprowadza sporo zamieszania lokując swoich sługusów w strategicznych miejscach, w których mogą przebywać sierotki. Posuwa się do najbardziej irytującego ze sposobów, no i tak jak już wspomniane było wyżej, wizytówka, czy też plakietka stojąca na biurku wyraźnie wskazywała, że nie jest Olafem. Ech. Co na to sierotki? Oprócz tego, że musiały męczyć się w tartaku, to jeszcze wpadły w sidła Olafa w najmniej oczywistej sytuacji. Aż szok człowieka bierze na wspomnienie o tych wydarzeniach.
      Jak na razie „Tartak tortur” jest najgorszą odsłoną serii Lemony'ego Snicketa. Szaleństwo przeogromne ogarnia człowieka, a także i zwątpienie, kiedy to przychodzi mu iść na wykłady do autora na temat trudnych słówek, czy sformułowań, których wcześniej człowiek nie znał- a przynajmniej dziecko. Z jednej strony sprawa dość fajna, ale z drugiej dość dziwna zważywszy na całą opowieść, bo w końcu komu jest potrzebne takie wtrącenie w najbardziej dramatycznej sytuacji. Lektura momentami budzi grozę, innym razem bawi, ale to co do tej pory stanowiło spory plus powieści zaczyna powoli irytować- przynajmniej starszych widzów, bo młodzi z pewnością nawet nie zwrócą na to uwagi.

Ocena: 3/6

Tytuł oryginalny: The Miserable Mill / Tłumaczenie: Jolanta Kozak / Wydawca: Egmont / Gatunek: przygodowa / ISBN 83-237-1574-2 / Ilość stron: 202 / Format: 130x180mm
Rok wydania: 2000 (Świat), 2005 (Polska)

2 komentarze :

  1. Dużo czasu minęło, od kiedy czytałem tę serię (a i tak jej nie skończyłem, bo wymiękłem na 5 tomie bodajże), ale pamiętam, że Tartak Tortur był moją ulubioną częścią. Nie wiem czemu, chyba podobał mi się jego klimat. Ni mniej ni więcej, ostatnio zastanawiałem się nad powrotem do serii i mnie chyba właśnie przekonałaś do tego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, ale jedyne co wiem po tej serii, to żeby nie czytać tych wszystkich książek jedna po drugiej :P Bo za bardzo to wszystko schematyczne. Ja sobie robiłam przerywniki innymi książkami ;)

      Usuń