Oryginalny
tytuł: Rosemary's Baby
| Reżyseria: Roman Polański | Scenariusz: Roman Polański | Obsada:
Mia Farrow, John Cassavetes, Ruth Gordon, Sidney Blackmer | Kraj: USA
| Gatunek: Horror, Psychologiczny
Premiera: 12 czerwca 1968 (Świat)
Ocena:
5/10
Niezaprzeczalny
klasyk gatunku. Jeden z najlepszych filmów wszech czasów, no i
przede wszystkim prowodyr wszelkich poczęć diabelskich. „Dziecko
Rosemary” jest tworem
naszego rodaka Polańskiego i duma rozpiera, że to właśnie jego
praca stała się inspiracją dla późniejszych twórców horrorów.
Pewne małżeństwo przeprowadza się do uroczej kamienicy, aby
rozpocząć nowe, wspólne życie. Niestety, ich z pozoru szczęśliwie
życie zostaje zaburzone przez śmierć sąsiadki. Wówczas
nieocenione okazuje się wsparcie reszty sąsiadów, będący przy
nich na każdym kroku. Jednakże gdy kobieta zachodzi w ciążę
zaczyna podejrzewać, że współmieszkańcy należą do tajemniczej
sekty.
Z
filmami takimi, jak „Dziecko Rosemary”
jest spory problem, gdy ogląda się je w dzisiejszych czasach. Widz,
który przez wiele lat nasiąkł filmami, które bazowały na
klasykach nie do końca potrafią odnaleźć się w klimacie
tamtejszej epoki. Zrozumiała jest ówczesna fascynacja tytułem, to
uczucie przytłoczenia, osaczenia w związku z nowym miejscem,
otoczeniem. Budowanie napięcia dialogami, które teraz wydają się
na totalnie nużące, wręcz zupełnie zbędne, niewnoszące niczego
do ogólnej fabuły. A może po prostu środek nocy nie jest
najlepszą porą na oglądanie takich filmów? Nie trudno docenić
jest klimat. Uczucie klaustrofobicznego potrzasku jest zdecydowanie
wyczuwalne, budzi mocny niepokój i jest to genialne. Emocjonujące
jest to zburzenie ludzkiego spokoju, zaufania do ludzi i sąsiada,
sielankowego życia, które dotyczyć może każdego człowieka, a
wszystko to dokonane za pomocą deseru! Psychoza bohaterki, tak
dobrze odegrana przez Mię Farrow, a jednak tak mocno przesadzona...
To wszystko daje w efekcie dość przeciętny obraz, przynajmniej na
te czasy, ale może i niegdyś było to wspaniałe zjawisko
kinematografii.
Punkt
#6. Film sportowy
Oryginalny
tytuł: Rush
| Reżyseria: Ron Howard | Scenariusz: Peter Morgan | Obsada: Chris
Hemsworth, Daniel Brühl,
Olivia Wilde, Alexandra Maria Lara | Kraj: USA, Wielka Brytania,
Niemcy | Gatunek: Biograficzny, Dramat, Sportowy
Premiera: 02 września 2013 (Świat) 08 listopada 2013 (Polska)
Ocena:
7/10
Filmy
biograficzne sprzedają się najlepiej, w szczególności jeżeli
przedstawiają wyraziste charaktery i niebanalne historie. Ron Howard
sięga do życiorysu dwóch gwiazd Formuły 1 i przenosi na ekran ich
nietypową przyjaźń nadając jej tytuł „Wyścig”.
Niki Lauda może mieć wszystko, a pragnie tylko jednego –
ścigania się w wyścigach i wygrywania. Ma jednak mocnego
przeciwnika w postaci człowieka nieznającego strachu, gotowego na
wszystko Jamesa Hunta. Żaden nie spocznie dopóki nie pokona tego
drugiego. Daje to początek niezwykłej rywalizacji na torze
wyścigowym Formuły.
Filmografia
Howarda prezentuje cały wachlarz najrozmaitszych gatunków i
historii. „Wyścig”
dołącza do tych wspaniałości wraz ze swoim dynamizmem, fabułą i
bohaterami. Nie jest to jednak tytuł, w którym darzyć będziemy
postaci szczerą sympatią- wręcz przeciwnie. Arogancja tej dwójki
przyćmi ich wszelkie inne zalety, czy wady, wykrzykując jedno –
zapomnij, że ich polubisz! Nie oznacza to jednak, że nie
dostrzegamy mocy w ich przyjaźni. Chorobliwa rywalizacja, w której
każdy gotowy jest niemalże na wszystko- daje momenty ogromnych
zaskoczeń, a przy okazji również wzruszeń. Wypadki, ogień,
szpitale, kontuzje... wszystko to bardzo bolesne i odczuwalne również
dla widza. Tworzą dramaturgię, budują napięcie i przede wszystkim
koncentrują uwagę widza. Samochody są szybkie, choć może nie tak
urodziwe jakbyśmy chcieli, ale nie o wygląd tutaj chodzi, a siłę.
Fascynująca jest ta determinacja, porywające są wyścigi, bardzo
dobra gra aktorska zarówno Hemswortha, który nie jest już jedynie
Thorem, jak i Brühla.
Pomimo wszystko pełno
tutaj dłużyzn dających dość senną atmosferę, a także
dialogów, które rozbijają napięcie. Nie zmienia to jednakże
faktu, że jest to jeden z najlepszych filmów o samochodach, jakie
przyszło mi oglądać.
Punkt
#47. Francuska komedia
Oryginalny
tytuł: Supercondriaque
| Reżyseria: Dany Boon | Scenariusz: Dany Boon | Obsada: Dany Boon,
Alice Pol, Kad Merad, Jean-Yves Berteloot, Judith El Zein | Kraj:
Francja, Belgia | Gatunek: Komedia
Premiera:
26 lutego 2014 (Świat) 11 lipca 2014 (Polska)
Ocena:
7/10
Znany
francuski komik powraca jako reżyser i aktor w swojej najnowszej
komedii. „Przychodzi facet do lekarza”
to humorystyczne rozliczenie z jego osobistą dolegliwością, a
także prezentacja własnych obserwacji i doświadczeń.
Romain Faubert jest skrajnym hipochondrykiem. Unika kontaktu z
ludźmi, a także z przedmiotami, nie rozstając się ze środkiem
dezynfekującym. Jest utrapieniem dla swojego lekarza, przyjaciela,
rodzinnego, który chciałby, aby jego najwierniejszy pacjent w końcu
znalazł sobie kogoś innego do dręczenia, np. jakąś kobietę.
Życie Romaina ulega jednak diametralnej zmianie, gdy przyjaciel
zabiera go do bazy pomagającej emigrantom. Tam odnajduje miłość,
a także wielkie kłopoty.
Najnowsza komedia od Dany'ego Boona to genialna propozycja na leniwy
wieczór. Produkcja prezentująca niezwykłą postać Romaina, którym
jest każdy zwykły człowiek diagnozujący się na podstawie tego co
wyczyta na internetowych forach. Przy okazji staje się ciekawą
analizą ludzkiej psychiki i relacji człowieka z własnym lekarzem.
Genialnie zaprezentowane przez świetne dowcipy, ale przede wszystkim
wpadki sytuacyjne, które niejednokrotnie rozbawią nas do łez. Może
trąci to banałem, bo z takich chwytów już dawno powinno dorosnąć
dojrzałe kino, ale właśnie te tanie manewry bawią najbardziej.
Sam Boon świetnie sprawdza się w tej roli, w końcu sam podziela
dolegliwość swojego bohatera, choć jak sam twierdzi nie aż tak
paranoidalnie. Nie stanowiło więc dla niego większego problemu
wcielenie się w najważniejszą z postaci i jednocześnie
reżyserowanie całego obrazu. Film zyskuje jednak większego
rozmachu, kiedy do akcji wkracza rewolucjonista, tematyka wojny
domowej, no i elementy grozy. Boon idealnie odgrywa udawanie owej
persony, bowiem wychodzi mu to tak komicznie, że bardzo szybko traci
się powaga sytuacji. Francuski twórca może trochę za bardzo
popuścił wodze fantazji, kiedy to puścił w świat swojego
bohatera. Lekka przesada z tą rewolucją, choć i tutaj nie zabrakło
humoru i chęci odzyskiwania własnych korzeni. Nie mniej, to o wiele
za dużo. Można było poprzestać na elemencie hipochondrii, który
całkowicie sam by sobie poradził.
Prześlij komentarz