NOWOŚCI

czwartek, 8 października 2015

1186. Marsjanin, reż. Ridley Scott

     Ridley Scott powraca w wielkim stylu do naszego ulubionego gatunku w jego wykonaniu – science fiction. Po mocno skrytykowanym „Prometeuszu” udaje mu się zrehabilitować ekranizacją poczytnej powieści Andy'ego Weira o tytule „Marsjanin”. Film, który nie schodzi z najwyższych miejsc boxoffice i o którym wszyscy mówią. Tym razem w pozytywnym świetle! Natomiast internety śmieją się, że chwilę po premierze najnowszego obrazu Scotta na Marsie odkryto wodę. Przypuszczenia? Tak się kończy wysłanie Matta Damona w kosmos!
     Grupa astronautów pod dowództwem komandor Lewis (Jessica Chastain) wyrusza na Marsa. Gdy jednak na horyzoncie ukazuje się burza podejmują decyzję o ewakuacji. Niestety, nie kończy się ona zbyt dobrze, gdyż jeden z nich- uznany za zmarłego Mark Watney (Matt Damon), zostaje zostawiony w tyle. Kiedy ekipa jest już w drodze na Ziemię, Mark próbuje przetrwać z dala od domu kurczowo łapiąc się nadziei, że NASA nie da mu zginąć w kosmosie. Najtęższe głowy odkrywają, że astronauta przeżył i robią co w ich mocy, aby utrzymać ten stan.
     Takiego filmu już dawno nie było na ekranie. Ridley Scott przeszedł sam siebie. Tuż obok „Interstellar” od Christophera Nolana oraz „Grawitacji” Alfonso Cuaróna jest jednym z najciekawszych i najpiękniejszych filmów o kosmicznych wojażach. Historia, która rozpoczyna się z mocnym przytupem- serwując niezwykłe wrażenia pełne napięcia, nie traci ani przez chwilę swojej genialności przez resztę seansu. Dzięki świetnemu rozwinięciu pełnego humoru i genialnymi pomysłami na przetrwanie oraz dobremu zakończeniu, równie emocjonującemu jak rozpoczęcie, staje się spójnym, niemalże idealnym dziełem obrazem. Czego chcieć więcej? Do samego seansu „Marsjanina” podchodzi się z lekką dozą ostrożności, nawet jeżeli ktoś miłuje astronomię lub/i astronautykę. Jeżeli fabuła miałaby nas zanudzić to zawsze pozostaną piękne zdjęcia, czyż nie? W końcu... film o Marsie nie może być wizualnym koszmarkiem- przynajmniej nie w dzisiejszych czasach! Okazuje się jednak, że Goddard, który stworzył scenariusz na podstawie powieści odwalił kawał dobrej roboty dając nam fascynujący film. W sumie... nie m się co dziwić, bo przecież to ten człowiek dał nam ostatnio serialowego „Daredevila” oraz inną adaptację - „World War Z”.
     Historia oczywiście traktuje o przetrwaniu na Marsie, a z uwagi na wydłużony czas przebywania tam Matt Damon został okrzyknięty Marsjaninem. To jak udało mu się przeżyć przy ograniczonych zasobach żywnościowych, a w dodatku przy zerowym kontakcie z człowiekiem, to coś co napawa widza podziwem i wzbudza wielkie emocje. Od razu załączają się w głowie trybiki odpowiadające za współodczuwanie, bo przecież... trudno jest się nie wczuwać w sytuację tak sympatycznego gościa jak Mark Watney, którego z pewnością wielu polubiło. Problem jedynie taki, że nie każdy ma takie samo wykształcenie jak bohater więc prawdopodobnie nie każdy mógłby tak trzeźwo patrzeć na sytuację i wyjść cało z opresji, z których wychodził on. W końcu... kto w sytuacjach stresowych wpadłby na tak genialne pomysły. O ich logicznym wykorzystaniu, a także genialnych pomysłach ekipy NASA, co do odciążania kapsuły i całej misji ratunkowej nawet nie próbuję się wypowiadać, bo nie specjalizuję się w astrodynamice jak Donald Glover, aczkolwiek cała ta akcja wydaje się mega naciągana! Inne tematy poruszane na szczeblu NASA? No oczywiście... tej agencji ufać nie można. Ważne jest to, aby dbać o dobry wizerunek firmy, bo kasa, bo sponsorzy, bo co ludzie powiedzą, bo nam zawieszą programy kosmiczne... Pomijając to wszystko, faktem jest, że cały film mógłby zakończyć się w pewnym konkretnym momencie. Zbędne są jakiekolwiek dopowiedzenia, które zastosowano przy „Marsjaninie”
      Film to ewidentne dzieło sztuki pod względem wizualnym, a to wszystko dzięki naszemu rodakowi Wolskiemu Dariuszowi, który po raz kolejny dowodzi, że jest genialnym operatorem. Piękny Mars, urzekające są jego czerwienie i pomarańcze. Te wszystkie wzniesienia, doliny, wszystko jest tak piękne, że aż zapiera dech w piersi. Gdyby jednak było wam mało, to są też ujęcia w kosmosie. Rewelacyjny Hermes przypomina odrobinkę prom z „Grawitacji” więc jak sobie Zimowy Żołnierz wisi prawie, że na zewnątrz to od razu przypomina się akcja wielkiej katastrofy z George'm Clooneyem oraz Sandrą Bullock. Aczkolwiek gwiezdne wędrówki bohaterów... cóż, laicy, przypięci pasami i całkowicie zaopatrzeni. Ich koledzy po fachu mieli gorzej. Najmroczniej tak dryfować w kosmosie. Przy tej okazji ma się piękne widoki na jaśniejącą błękitem Ziemię i ziejącym czerwienią Marsem. Rewelacyjne widoki. Można by patrzeć na nie godzinami. Oczywiście... z bezpiecznej odległości, czyli z Ziemi, przed TV lub właśnie na ekranie kinowym, a nie dryfując między jednym promem a drugim. Pamiętajcie, bezpieczeństwo przede wszystkim! Do tych wspaniałych widokówek idealnie pasuje... muzyka disco. Na jej temat jest tutaj bardzo wiele żartów, a okazuje się, że idealnie pasuje do co niektórych wydarzeń. Podczas napisów usłyszymy również „I will survive”. Aż się uchachałam wychodząc z kina myśląc, że kawałek ten stanowi kwintesencję całego filmu.
     Aktorsko wypada to wszystko bardzo dobrze. Oczywiście, całość uwagi skupia się na Damonie więc wiadomym jest, że musiał się postarać. Rola Watneya jest zdecydowanie bardziej rozbudowana niż psychola z „Interstellar”. Potraktował ją z humorem, ze sporym dystansem, ale przy tym nie przestał być profesjonalny. Idealnie oddał emocje towarzyszące podobnym sytuacjom (no tak... przecież raz na jakiś czas zapodaję sobie szaleńcze podróże na Marsa więc wiem o co mu chodzi), przez co widz bez problemu wczuwa się w jego sytuację, szybko nabiera sympatii i życzy mu oczywiście jak najlepiej. Choć trzeba przyznać, że nie raz zostaje wystawiony na ciężką próbę. Reszta ekipy również daje się ponieść emocjom, ale nie oszukujmy się... oni się nie liczą. Choć ciekawie było zobaczyć, że Sean Bean nie ginie w jakiejś samozwańczej misji ratowania wszechświata.
      „Marsjanin” okazał się być zaskoczeniem, w dodatku zaskoczeniem bardzo pozytywnym. Ridley Scott znowu pokazał klasę i to chwilami o wiele większą niż ostatnie kosmiczne hity. Niewątpliwie film ma sporo usterek, niczym Hab na Marsie, bo nie jest to niestety dzieło idealne- choć kosztowne, ale bardzo mu do niego blisko. Najważniejsze, że spełnia swoje zadanie i potrafi zafascynować widza, a także zaintrygować dalszym rozwojem wydarzeń. Trzyma w napięciu, potrafi rozbawić, a także zmusić widza do wielkich rozkmin- ale te związane z logiką zachowań sprzętu w kosmosie lepiej sobie darować. Wraz z genialnymi zdjęciami, cudownym Marsem i nieskończonym wszechświatem wzbudza naprawdę skrajne emocje- od wielkich wzruszeń, aż do wielkiego podziwu. Film nad filmy, zdecydowanie jeden z piękniejszych ostatnimi czasy, a do tego wartościowszych. Warto zobaczyć na dużym ekranie.

Ocena: 8/10


Oryginalny tytuł: The Martian / Reżyseria: Ridley Scott / Scenariusz: Drew Goddard / Na podstawie: powieści Andy'ego Weira / Zdjęcia: Dariusz Wolski / Muzyka: Harry Gregson-Williams / Obsada: Matt Damon, Jessica Chastain, Kristen Wiig, Jeff Daniels, Sean Bean, Chiwetel Ejiofor, Mackenzie Davis, Michael Peña, Kate Mara, Sebastian Stan, Aksel Hennie / Kraj: USA / Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Premiera: 11 września 2015 (Świat) 02 października 2015 (Polska)

Prześlij komentarz