Ridley
Scott powraca w wielkim stylu do naszego ulubionego gatunku w jego
wykonaniu – science fiction. Po mocno skrytykowanym „Prometeuszu”
udaje mu się zrehabilitować ekranizacją poczytnej powieści
Andy'ego Weira o tytule „Marsjanin”.
Film, który nie schodzi z najwyższych miejsc boxoffice i o którym
wszyscy mówią. Tym razem w pozytywnym świetle! Natomiast internety
śmieją się, że chwilę po premierze najnowszego obrazu Scotta na
Marsie odkryto wodę. Przypuszczenia? Tak się kończy wysłanie
Matta Damona w kosmos!
Grupa
astronautów pod dowództwem komandor Lewis (Jessica
Chastain) wyrusza na
Marsa. Gdy jednak na horyzoncie ukazuje się burza podejmują decyzję
o ewakuacji. Niestety, nie kończy się ona zbyt dobrze, gdyż jeden
z nich- uznany za zmarłego Mark Watney (Matt
Damon), zostaje
zostawiony w tyle. Kiedy ekipa jest już w drodze na Ziemię, Mark
próbuje przetrwać z dala od domu kurczowo łapiąc się nadziei, że
NASA nie da mu zginąć w kosmosie. Najtęższe głowy odkrywają, że
astronauta przeżył i robią co w ich mocy, aby utrzymać ten stan.
Takiego
filmu już dawno nie było na ekranie. Ridley Scott przeszedł sam
siebie. Tuż obok „Interstellar”
od Christophera Nolana oraz „Grawitacji”
Alfonso Cuaróna jest jednym z najciekawszych i najpiękniejszych
filmów o kosmicznych wojażach. Historia, która rozpoczyna się z
mocnym przytupem- serwując niezwykłe wrażenia pełne napięcia,
nie traci ani przez chwilę swojej genialności przez resztę seansu.
Dzięki świetnemu rozwinięciu pełnego humoru i genialnymi
pomysłami na przetrwanie oraz dobremu zakończeniu, równie
emocjonującemu jak rozpoczęcie, staje się spójnym, niemalże
idealnym dziełem obrazem. Czego chcieć więcej? Do samego seansu
„Marsjanina”
podchodzi się z lekką dozą ostrożności, nawet jeżeli ktoś
miłuje astronomię lub/i astronautykę. Jeżeli fabuła miałaby nas
zanudzić to zawsze pozostaną piękne zdjęcia, czyż nie? W
końcu... film o Marsie nie może być wizualnym koszmarkiem-
przynajmniej nie w dzisiejszych czasach! Okazuje się jednak, że
Goddard, który stworzył scenariusz na podstawie powieści odwalił
kawał dobrej roboty dając nam fascynujący film. W sumie... nie m
się co dziwić, bo przecież to ten człowiek dał nam ostatnio
serialowego „Daredevila”
oraz inną adaptację - „World War Z”.
Historia
oczywiście traktuje o przetrwaniu na Marsie, a z uwagi na wydłużony
czas przebywania tam Matt Damon został okrzyknięty Marsjaninem. To
jak udało mu się przeżyć przy ograniczonych zasobach
żywnościowych, a w dodatku przy zerowym kontakcie z człowiekiem,
to coś co napawa widza podziwem i wzbudza wielkie emocje. Od razu
załączają się w głowie trybiki odpowiadające za
współodczuwanie, bo przecież... trudno jest się nie wczuwać w
sytuację tak sympatycznego gościa jak Mark Watney, którego z
pewnością wielu polubiło. Problem jedynie taki, że nie każdy ma
takie samo wykształcenie jak bohater więc prawdopodobnie nie każdy
mógłby tak trzeźwo patrzeć na sytuację i wyjść cało z
opresji, z których wychodził on. W końcu... kto w sytuacjach
stresowych wpadłby na tak genialne pomysły. O ich logicznym
wykorzystaniu, a także genialnych pomysłach ekipy NASA, co do
odciążania kapsuły i całej misji ratunkowej nawet nie próbuję
się wypowiadać, bo nie specjalizuję się w astrodynamice jak
Donald Glover, aczkolwiek cała ta akcja wydaje się mega naciągana!
Inne tematy poruszane na szczeblu NASA? No oczywiście... tej agencji
ufać nie można. Ważne jest to, aby dbać o dobry wizerunek firmy,
bo kasa, bo sponsorzy, bo co ludzie powiedzą, bo nam zawieszą
programy kosmiczne... Pomijając to wszystko, faktem jest, że cały
film mógłby zakończyć się w pewnym konkretnym momencie. Zbędne
są jakiekolwiek dopowiedzenia, które zastosowano przy
„Marsjaninie”.
Film
to ewidentne dzieło sztuki pod względem wizualnym, a to wszystko
dzięki naszemu rodakowi Wolskiemu Dariuszowi, który po raz kolejny
dowodzi, że jest genialnym operatorem. Piękny Mars, urzekające są
jego czerwienie i pomarańcze. Te wszystkie wzniesienia, doliny,
wszystko jest tak piękne, że aż zapiera dech w piersi. Gdyby
jednak było wam mało, to są też ujęcia w kosmosie. Rewelacyjny
Hermes przypomina odrobinkę prom z „Grawitacji”
więc jak sobie Zimowy Żołnierz wisi prawie, że na zewnątrz to od
razu przypomina się akcja wielkiej katastrofy z George'm Clooneyem
oraz Sandrą Bullock. Aczkolwiek gwiezdne wędrówki bohaterów...
cóż, laicy, przypięci pasami i całkowicie zaopatrzeni. Ich
koledzy po fachu mieli gorzej. Najmroczniej tak dryfować w kosmosie.
Przy tej okazji ma się piękne widoki na jaśniejącą błękitem
Ziemię i ziejącym czerwienią Marsem. Rewelacyjne widoki. Można by
patrzeć na nie godzinami. Oczywiście... z bezpiecznej odległości,
czyli z Ziemi, przed TV lub właśnie na ekranie kinowym, a nie
dryfując między jednym promem a drugim. Pamiętajcie,
bezpieczeństwo przede wszystkim! Do tych wspaniałych widokówek
idealnie pasuje... muzyka disco. Na jej temat jest tutaj bardzo wiele
żartów, a okazuje się, że idealnie pasuje do co niektórych
wydarzeń. Podczas napisów usłyszymy również „I
will survive”. Aż się
uchachałam wychodząc z kina myśląc, że kawałek ten stanowi
kwintesencję całego filmu.
Aktorsko
wypada to wszystko bardzo dobrze. Oczywiście, całość uwagi skupia
się na Damonie więc wiadomym jest, że musiał się postarać. Rola
Watneya jest zdecydowanie bardziej rozbudowana niż psychola z
„Interstellar”.
Potraktował ją z humorem, ze sporym dystansem, ale przy tym nie
przestał być profesjonalny. Idealnie oddał emocje towarzyszące
podobnym sytuacjom (no tak... przecież raz na jakiś czas zapodaję
sobie szaleńcze podróże na Marsa więc wiem o co mu chodzi), przez
co widz bez problemu wczuwa się w jego sytuację, szybko nabiera
sympatii i życzy mu oczywiście jak najlepiej. Choć trzeba
przyznać, że nie raz zostaje wystawiony na ciężką próbę.
Reszta ekipy również daje się ponieść emocjom, ale nie oszukujmy
się... oni się nie liczą. Choć ciekawie było zobaczyć, że Sean
Bean nie ginie w jakiejś samozwańczej misji ratowania wszechświata.
„Marsjanin”
okazał się być zaskoczeniem, w dodatku zaskoczeniem bardzo
pozytywnym. Ridley Scott znowu pokazał klasę i to chwilami o wiele
większą niż ostatnie kosmiczne hity. Niewątpliwie film ma sporo
usterek, niczym Hab na Marsie, bo nie jest to niestety dzieło
idealne- choć kosztowne, ale bardzo mu do niego blisko.
Najważniejsze, że spełnia swoje zadanie i potrafi zafascynować
widza, a także zaintrygować dalszym rozwojem wydarzeń. Trzyma w
napięciu, potrafi rozbawić, a także zmusić widza do wielkich
rozkmin- ale te związane z logiką zachowań sprzętu w kosmosie
lepiej sobie darować. Wraz z genialnymi zdjęciami, cudownym Marsem
i nieskończonym wszechświatem wzbudza naprawdę skrajne emocje- od
wielkich wzruszeń, aż do wielkiego podziwu. Film nad filmy,
zdecydowanie jeden z piękniejszych ostatnimi czasy, a do tego
wartościowszych. Warto zobaczyć na dużym ekranie.
Ocena:
8/10
Oryginalny
tytuł: The Martian
/ Reżyseria:
Ridley Scott / Scenariusz: Drew Goddard / Na podstawie: powieści
Andy'ego Weira / Zdjęcia:
Dariusz Wolski / Muzyka: Harry Gregson-Williams / Obsada: Matt Damon,
Jessica Chastain, Kristen Wiig, Jeff Daniels, Sean Bean, Chiwetel
Ejiofor, Mackenzie Davis, Michael Peña,
Kate Mara, Sebastian Stan, Aksel Hennie / Kraj:
USA / Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Premiera: 11 września 2015 (Świat) 02 października 2015 (Polska)
Prześlij komentarz