Reżyseria: George Miller
Scenariusz: Nick Lathouris, Brendan McCarthy, George Miller
Zdjęcia: John Seale
Muzyka: Junkie XL
Kraj: USA, Australia
Gatunek: Sci-Fi, Sensacyjny
Premiera: 07 maja 2015 (Świat) 22 maja 2015 (Polska)
Obsada: Tom Hardy, Charlize Theron, Nicholas Hoult, Hugh Keays-Byrne, Josh Helman, Nathan Jones, Rosie Huntington-Whiteley
Seria
George'a Millera jest kolejnym przykładem wielkiego fenomenu, który
trudno zrozumieć, gdy stara się nadrobić go w dzisiejszych
czasach. Jestem jedną z osób, które wpadły w ten dołek o
niesamowitym klimacie, ale nie do końca zrozumiały o co tyle
krzyku. „Mad Max” jest produkcją mocno przeciętną,
nie potrafiącą się obronić w świecie zbombardowanym przez
postapokaliptyczne krajobrazy. Po wielu latach przerwy, w trakcie
której reżyser popełnił animację o tańczących pingwinach
powraca do swoich korzeni i już od najbliższego piątku będziemy
mogli podziwiać nowy, piękny film „Mad Max. Fury Road”
w technologii 3D.
Wieczny
Joe (Hugh Keays-Byrne) rządzi Cytadelą, kontrolując każdą kroplę wody, kontrolując
każdą kroplę mleka. Spod ucisku jego rządów próbuje wyrwać się
Imperatorka Furiosa (Charlize Theron), która wykrada swojemu władcy machinę wojenną,
a w niej piękne Matki. Kobieta marzy o jednym- bezpiecznym
schronieniu dla siebie samej i Matek. Do wyprawy w poszukiwaniu azylu
przyłącza się Max (Tom Hardy), niedawno uwięziony przez ekipę Trepów, ale
przede wszystkim ścigany przez demony przeszłości. Wszyscy wkroczą
na drogę pełną gniewu, piasku i ognia, walcząc o przyszłość,
walcząc z przeszłością.
„Mad
Max” jest chyba jedną z najmniej ulubionych przeze mnie
starych serii. Ciężko ogarnąć o co tak naprawdę chodzi, gdy
większość fabuły buja się wokół jakichś psychopatów na
motorach. Kolejne filmy względnie podnosiły poziom i w końcu twór
ten ewoluował w „Na drodze gniewu”. Ewidentnie
jest to kontynuacja przyjętej koncepcji, ale w żaden sposób
niełącząca się z poprzednimi przedsięwzięciami. Powraca wątek
psychicznego wyniszczenia ludzi i choć każdy pomyślałby, że to
wielkie bum przyniosło koniec, to ja będę stać na stanowisku, że
to jakiś wirus odebrał ludziom rozum. Rewolucji ulega motyw ropy,
jako najbardziej pożądanego surowca na ziemi. Obok niej pojawiła
się też woda, no ale przecież... po co oszczędzać coś, co jest
tak ważne skoro można marnować zasoby na jakiś daremny,
wielogodzinny pościg, rozwalając po drodze każdą poruszającą
się machinę. Logika myślenia potworków postapo.
W nowym filmie
Miller idzie jednak o krok dalej i płodzi jakiś bardzo poroniony
pomysł Matek rodzących. Nawet nie próbuję tego zrozumieć... To
po prostu nie jest to! Nie zapominajmy jeszcze o nawiązaniach do
mitycznej Valhalli, bo przecież każdy Trep chce się tam dostać.
Wystarczy dogadać się z Wiecznym Joe, wysmarować sobie usta jakimś
srebrnym spreyem, no i oczywiście puścić się w wir walki i ginąć
w podziwie. Whatever. Tylko psychiczny zrozumie psychicznego.
Jednakże nie można odmówić tej produkcji jednego... akcja jest po
prostu niesamowita! Dużo się dzieje, wręcz przytłaczająco dużo,
a dynamiczne pościgi zawstydziłyby nawet twórców „Szybkich
i wściekłych”. Skoczność niektórych rozwiązań
przywołuje na myśl występy cyrkowe, a jeden wybuch goni kolejny
nie patrząc na to, czy bierze na ofiarę płeć piękną, czy męską.
Tak,
jak i przy wcześniejszych filmach fabuła w ogóle mnie nie
przekonuje. Jednakże najnowszy film George'a Millera ma coś, czego
nie mają poprzednie obrazy – dostęp do nowoczesnych technologii
mogące wynieść produkcję na wyżyny! Ten oto twór jest
przecudownie piękny. Niesamowicie surowe krajobrazy pustynne...
piękne! Oczywistym jest, że w dzisiejszych czasach, do takiego
dostępu do technologii, film będzie baaaaardzo widowiskowy! To jest
chyba największy plus tego seansu. Najbardziej w fotel wciska scena,
która dech zapiera już podczas zapowiedzi. Genialnie zmontowana,
przepiękna wizualnie i muzycznie. Cudo, dla którego warto film
zobaczyć na wielkim ekranie i to najlepiej w IMAX. Szkoda, że nie
miałam tej możliwości.
Wrażenie robi tutaj wszystko- począwszy
od agresywnie wyglądających pojazdów jeżdżących, aż po
spektakularną charakteryzację. Zatem nie trudno stwierdzić, że to
właśnie oblicze Wiecznego Joe, czy Nuxa, przyciągnie tysiące
przed ekrany. Ich obrzydliwy wygląd jest intrygujący, a tyle, aby
chcieć obejrzeć to na sali kinowej. A ich aktorstwo? Można
powiedzieć, że to są dwie najlepsze osobowości nowego „Mad
Maxa”. Obaj jak najbardziej walnięci na głowie i
genialnie odegrani przez Hugh Keays-Byrne i Nicholasa Houlta, choć
dla mnie to właśnie ten drugi jest objawieniem! Świetnie wczuli
się w postaci tak oderwane od rzeczywistości. Hugh nadrabia
wyglądem, ale Nick zawładnie chyba wszystkimi sercami po tym
występie. Bardzo wszechstronna postać przypominająca małego
kociaka walczącego o uznanie, który łagodnieje przy bliższym
poznaniu. Hoult nie grał szalonego, on został wariatem na rzecz tej
roli. Tyle gadano o tym, że Tom Hardy zostaje nowym Maxem. No i co z
tego wyszło? Najwięcej nagadał się przy początkowym monologu, a
potem wypowiedział może raptem dwie kwestie. Mniejsza. Mocno
niewyraźny w tym obrazie, momentami Charlize Theron go
przyćmiewała... No, ale to w końcu Charlize.
Kolejnym
sporym atutem jest ścieżka dźwiękowa. Skomponowana przez samego
Junkie XL, specjalisty od mocnych brzmień, co już udowodnił
podczas tworzenia soundtracku kontynuacji „300”.
Utwory są bardzo różnorodne. Jedne bardziej stonowane, drugie
mocniejsze, a w trzecie wplata się plująca ogniem gitara i
perkusja. Serio... scena z gitarzystą jest mega, mega
surrealistyczna. Przynajmniej stanowi dosłowne wytłumaczenie
pojawienia się w brzmieniach instrumentu szarpanego. Z obrazem
komponuje się tutaj każdy dźwięk, czego idealnym przykładem jest
kawałek „The Chase”- mój ulubiony! Nie mamy do czynienia
z żadną abstrakcją- choć może to też zawodzić, ale stanowi to
integralną całość.
„Mad
Max. Na drodze gniewu” jest filmem baardzo specyficznym.
Choć wątki są tutaj mocno absurdalne, to jednak klimat
postapokalipsy w jakiś pokrętny sposób jest w stanie to
wytłumaczyć. Choć nie pojawiają się zbędne kwestie, to intencje
bohaterów są jak najbardziej oczywiste. Choć nie porusza zbytnio
istotnych kwestii, a pierwotna koncepcja gubi się gdzieś pomiędzy
jednym wybuchem a drugim, przyznać trzeba, że zabawa jest tutaj
przednia. George Miller zrobił bardzo spektakularne widowisko, gdzie
nie liczy się symbolika konkretnych elementów, nie liczy się
przeszłość serii. Ważne jest tu i teraz, ważna jest
najpiękniejsza w świecie burza piaskowa, najbardziej w świecie
szpetny ryj Wiecznego Joe, a także świetnie przysposobione do walki
machiny jeżdżące. To wszystko ma swój urok, to wszystko ma swój
styl, to wszystko ma swój klimat, klimat apokalipsy czającej się
za rogiem i czekającej na sposobność, aby ogłupić i nas!
Ocena:
7/10
Film
obejrzany przedpremierowo w ramach otwarcia 18. Festiwalu Filmowego
CROPP Kultowe w Katowicach!
Byłem w kinie na tym. Myślę, że to jeden z najlepszych filmów tego roku :P
OdpowiedzUsuńhttp://horrorywarteobejrzenia.blogspot.com/
Tu znajdziecie moje recenzje filmów :)