NOWOŚCI

wtorek, 19 maja 2015

1174. Mad Max. Na drodze gniewu, reż. George Miller

Oryginalny tytuł: Mad Max. Fury Road
Reżyseria: George Miller
Scenariusz: Nick Lathouris, Brendan McCarthy, George Miller
Zdjęcia: John Seale
Muzyka: Junkie XL
Kraj: USA, Australia
Gatunek: Sci-Fi, Sensacyjny
Premiera: 07 maja 2015 (Świat) 22 maja 2015 (Polska)
Obsada: Tom Hardy, Charlize Theron, Nicholas Hoult, Hugh Keays-Byrne, Josh Helman, Nathan Jones, Rosie Huntington-Whiteley

     Seria George'a Millera jest kolejnym przykładem wielkiego fenomenu, który trudno zrozumieć, gdy stara się nadrobić go w dzisiejszych czasach. Jestem jedną z osób, które wpadły w ten dołek o niesamowitym klimacie, ale nie do końca zrozumiały o co tyle krzyku. „Mad Max” jest produkcją mocno przeciętną, nie potrafiącą się obronić w świecie zbombardowanym przez postapokaliptyczne krajobrazy. Po wielu latach przerwy, w trakcie której reżyser popełnił animację o tańczących pingwinach powraca do swoich korzeni i już od najbliższego piątku będziemy mogli podziwiać nowy, piękny film „Mad Max. Fury Road” w technologii 3D.

     Wieczny Joe (Hugh Keays-Byrne) rządzi Cytadelą, kontrolując każdą kroplę wody, kontrolując każdą kroplę mleka. Spod ucisku jego rządów próbuje wyrwać się Imperatorka Furiosa (Charlize Theron), która wykrada swojemu władcy machinę wojenną, a w niej piękne Matki. Kobieta marzy o jednym- bezpiecznym schronieniu dla siebie samej i Matek. Do wyprawy w poszukiwaniu azylu przyłącza się Max (Tom Hardy), niedawno uwięziony przez ekipę Trepów, ale przede wszystkim ścigany przez demony przeszłości. Wszyscy wkroczą na drogę pełną gniewu, piasku i ognia, walcząc o przyszłość, walcząc z przeszłością.
     „Mad Max” jest chyba jedną z najmniej ulubionych przeze mnie starych serii. Ciężko ogarnąć o co tak naprawdę chodzi, gdy większość fabuły buja się wokół jakichś psychopatów na motorach. Kolejne filmy względnie podnosiły poziom i w końcu twór ten ewoluował w „Na drodze gniewu”. Ewidentnie jest to kontynuacja przyjętej koncepcji, ale w żaden sposób niełącząca się z poprzednimi przedsięwzięciami. Powraca wątek psychicznego wyniszczenia ludzi i choć każdy pomyślałby, że to wielkie bum przyniosło koniec, to ja będę stać na stanowisku, że to jakiś wirus odebrał ludziom rozum. Rewolucji ulega motyw ropy, jako najbardziej pożądanego surowca na ziemi. Obok niej pojawiła się też woda, no ale przecież... po co oszczędzać coś, co jest tak ważne skoro można marnować zasoby na jakiś daremny, wielogodzinny pościg, rozwalając po drodze każdą poruszającą się machinę. Logika myślenia potworków postapo.
W nowym filmie Miller idzie jednak o krok dalej i płodzi jakiś bardzo poroniony pomysł Matek rodzących. Nawet nie próbuję tego zrozumieć... To po prostu nie jest to! Nie zapominajmy jeszcze o nawiązaniach do mitycznej Valhalli, bo przecież każdy Trep chce się tam dostać. Wystarczy dogadać się z Wiecznym Joe, wysmarować sobie usta jakimś srebrnym spreyem, no i oczywiście puścić się w wir walki i ginąć w podziwie. Whatever. Tylko psychiczny zrozumie psychicznego. Jednakże nie można odmówić tej produkcji jednego... akcja jest po prostu niesamowita! Dużo się dzieje, wręcz przytłaczająco dużo, a dynamiczne pościgi zawstydziłyby nawet twórców „Szybkich i wściekłych”. Skoczność niektórych rozwiązań przywołuje na myśl występy cyrkowe, a jeden wybuch goni kolejny nie patrząc na to, czy bierze na ofiarę płeć piękną, czy męską.
     Tak, jak i przy wcześniejszych filmach fabuła w ogóle mnie nie przekonuje. Jednakże najnowszy film George'a Millera ma coś, czego nie mają poprzednie obrazy – dostęp do nowoczesnych technologii mogące wynieść produkcję na wyżyny! Ten oto twór jest przecudownie piękny. Niesamowicie surowe krajobrazy pustynne... piękne! Oczywistym jest, że w dzisiejszych czasach, do takiego dostępu do technologii, film będzie baaaaardzo widowiskowy! To jest chyba największy plus tego seansu. Najbardziej w fotel wciska scena, która dech zapiera już podczas zapowiedzi. Genialnie zmontowana, przepiękna wizualnie i muzycznie. Cudo, dla którego warto film zobaczyć na wielkim ekranie i to najlepiej w IMAX. Szkoda, że nie miałam tej możliwości.
Wrażenie robi tutaj wszystko- począwszy od agresywnie wyglądających pojazdów jeżdżących, aż po spektakularną charakteryzację. Zatem nie trudno stwierdzić, że to właśnie oblicze Wiecznego Joe, czy Nuxa, przyciągnie tysiące przed ekrany. Ich obrzydliwy wygląd jest intrygujący, a tyle, aby chcieć obejrzeć to na sali kinowej. A ich aktorstwo? Można powiedzieć, że to są dwie najlepsze osobowości nowego „Mad Maxa”. Obaj jak najbardziej walnięci na głowie i genialnie odegrani przez Hugh Keays-Byrne i Nicholasa Houlta, choć dla mnie to właśnie ten drugi jest objawieniem! Świetnie wczuli się w postaci tak oderwane od rzeczywistości. Hugh nadrabia wyglądem, ale Nick zawładnie chyba wszystkimi sercami po tym występie. Bardzo wszechstronna postać przypominająca małego kociaka walczącego o uznanie, który łagodnieje przy bliższym poznaniu. Hoult nie grał szalonego, on został wariatem na rzecz tej roli. Tyle gadano o tym, że Tom Hardy zostaje nowym Maxem. No i co z tego wyszło? Najwięcej nagadał się przy początkowym monologu, a potem wypowiedział może raptem dwie kwestie. Mniejsza. Mocno niewyraźny w tym obrazie, momentami Charlize Theron go przyćmiewała... No, ale to w końcu Charlize.
     Kolejnym sporym atutem jest ścieżka dźwiękowa. Skomponowana przez samego Junkie XL, specjalisty od mocnych brzmień, co już udowodnił podczas tworzenia soundtracku kontynuacji „300”. Utwory są bardzo różnorodne. Jedne bardziej stonowane, drugie mocniejsze, a w trzecie wplata się plująca ogniem gitara i perkusja. Serio... scena z gitarzystą jest mega, mega surrealistyczna. Przynajmniej stanowi dosłowne wytłumaczenie pojawienia się w brzmieniach instrumentu szarpanego. Z obrazem komponuje się tutaj każdy dźwięk, czego idealnym przykładem jest kawałek „The Chase”- mój ulubiony! Nie mamy do czynienia z żadną abstrakcją- choć może to też zawodzić, ale stanowi to integralną całość.
     „Mad Max. Na drodze gniewu” jest filmem baardzo specyficznym. Choć wątki są tutaj mocno absurdalne, to jednak klimat postapokalipsy w jakiś pokrętny sposób jest w stanie to wytłumaczyć. Choć nie pojawiają się zbędne kwestie, to intencje bohaterów są jak najbardziej oczywiste. Choć nie porusza zbytnio istotnych kwestii, a pierwotna koncepcja gubi się gdzieś pomiędzy jednym wybuchem a drugim, przyznać trzeba, że zabawa jest tutaj przednia. George Miller zrobił bardzo spektakularne widowisko, gdzie nie liczy się symbolika konkretnych elementów, nie liczy się przeszłość serii. Ważne jest tu i teraz, ważna jest najpiękniejsza w świecie burza piaskowa, najbardziej w świecie szpetny ryj Wiecznego Joe, a także świetnie przysposobione do walki machiny jeżdżące. To wszystko ma swój urok, to wszystko ma swój styl, to wszystko ma swój klimat, klimat apokalipsy czającej się za rogiem i czekającej na sposobność, aby ogłupić i nas!

Ocena: 7/10

Film obejrzany przedpremierowo w ramach otwarcia 18. Festiwalu Filmowego CROPP Kultowe w Katowicach!
www.croppkultowe.pl

1 komentarz :

  1. Byłem w kinie na tym. Myślę, że to jeden z najlepszych filmów tego roku :P
    http://horrorywarteobejrzenia.blogspot.com/
    Tu znajdziecie moje recenzje filmów :)

    OdpowiedzUsuń