Oryginalny tytuł: Pompeii
| Reżyseria: Paul W.S. Anderson | Scenariusz: Janet Scott Batchler,
Lee Batchler, Julian Fellowes, Michael Robert Johnson | Obsada: Kit
Harington, Emily Browning, Kiefer Sutherland, Adewale
Akinnuoye-Agbaje, Carrie-Anne Moss, Jared Harris, Jessica Lucas,
Sasha Roiz | Kraj: USA, Kanada, Niemcy | Gatunek: Akcja, Dramat
Premiera: 18 lutego 2014 (Świat) 21 lutego 2014 (Polska)
Ocena: 3/10
Paul W.S. Anderson i jego
niepowtarzalne wyczucie stylu, jeżeli chodzi o filmy, znowu w
natarciu! Ten nietypowy klimat sprawdził się przy wielu filmach
akcji, odnawianiu znanych historii, ale przy tak epickim wydarzeniu,
jakim są „Pompeje”
nie do końca się to udaje.
Milo, młody gladiator, któremu przed laty bestialsko wymordowano
rodziców, a także innych mieszkańców wioski. Teraz sprzedany
zostaje do Pompeii, gdzie walczy na swoje utrzymanie. Po drodze
spotyka Cassię, córkę tamtejszego zarządcy. Jednakże podczas
kolejnych walk na arenie przygotowanych specjalnie dla uciechy
przybyłego z Rzymu Corvusa, zaczyna drżeć Wezuwiusz. Nikt nie
spodziewał się, że te walki na arenie będą ostatnimi, których
doświadczą i obejrzą w swoim życiu.
Historia Pompeii i Wezuwiusza jest
jedną z najbardziej wstrząsających, ale także i widowiskowych.
Oczywistym więc wyborem było zrobić z tego spektakularne,
efekciarskie kino. Anderson jednak mocno przesadził, gdyż poza
efektami specjalnymi nie daje nam zupełnie nic. Niby próbuje
budować przeszłość głównego bohatera, zaplecze dla jego
późniejszych decyzji, zachowań, działań, ale to wszystko gdzieś
całkowicie się rozmywa i John Snow całkowicie przestaje tutaj
istnieć. Mocno zajeżdża tutaj „Gladiatorem”,
ale oczywiście nic konkretnego z tego nie wynika. Mogłaby to też
być ciekawa historia miłosna, gdyby nie to, że jest tak
beznadziejnie poprowadzona. Wszystko jest mdłe i nijakie, a kolejne
postaci pojawiają się tylko po to, aby za chwilę zniknąć pod
gruzami budynków, czy zalani lawą z Wezuwiusza. Może nawet i
lepiej, bo każda kolejna jest coraz bardziej denerwująca i tylko
zabiera tak cenny tlen. Wszystko wydaje się być mocno na wyrost,
tak straszliwie patetyczne, ale gdzieś tam tli się pewien promyczek
nadziei i pokierowania fabuły w dość innym, zaskakującym
kierunku. Zakończenie pozostawia więc lekki niedosyt, bo można
było zrobić z tego obrazu coś o wiele bardziej epickiego.
Oryginalny tytuł: Non-Stop
| Reżyseria: Jaume Collet-Serra | Scenariusz: John W. Richardson,
Christopher Roach, Ryan Engle | Obsada: Liam Neeson, Julianne Moore,
Michelle Dockery, Lupita Nyong'o, Corey Stoll, Scoot McNairy, Nate
Parker | Kraj: USA, Francja, Wielka Brytania | Gatunek: Thriller,
Akcja
Premiera: 27 stycznia 2014 (Świat) 28 lutego 2014 (Polska)
Ocena: 6/10
Filmy z Liamem Neesonem nie mają prawa się nie udać i nawet
reżyser o tak rozchwianych talentach, jak Jaume Collet-Serra nie
jest w stanie tego zmienić. Twórca kiepskiego „Domu
woskowych ciał” i dobrej „Sieroty”
powraca w podniebnym thrillerze, by po raz kolejny zaskoczyć widzów.
Bill Marks jest podniebnym szeryfem i choć nie znosi latać, pokład
samolotu jest mu niemalże domem. Podczas jednego z rutynowych lotów
dostaje tajemnicze smsy z pogróżkami w stronę pasażerów i
żądaniem pieniędzy. Każdy na pokładzie samolotu zostaje
podejrzanym. Oczywiście do momentu, kiedy na światło dzienne
wychodzą jego problemy, a konto na które rząd ma przelać
pieniądze okazuje się być jego własnością.
Produkcje, których akcja rozgrywa się w samolocie mają swój
ponadczasowy urok, ten pełen grozy, napięcia urok, który każdego
człowieka zniechęcił by do podróży tym środkiem transportu.
Ucisk ten da się wyczuć także i przy okazji „Non-stop”,
aczkolwiek tutaj samolot jest jedynie narzędziem niżeli jakąkolwiek
bardziej istotną bazą fabularną. Gra psychologiczna, w jaką
ładuje się Neeson wraz z terrorystą jest po prostu nie do
przeżycia. Trzyma w napięciu niemalże do ostatniej chwili, gdy to
z osoby na osoby przerzucamy swoje przeczucia. Gdy do tego dochodzi
również obwinianie o wszystko głównego bohatera historia nabiera
jeszcze większego tempa. Przy tak świetnie rozwijającej się
fabule wydaje się, że nie może być kiepskiego zakończenia- w
końcu jest tak wiele możliwości, aby ciekawie rozwiązać tę
sprawę. Niestety, twórcy wybrali chyba najbardziej tandetny i
oklepany ze sposobów, aby sfinalizować obraz. W ogóle tego nie
kupuję! Nie miało to zwyczajnie większego sensu, nijak się to
miało do całej opowieści zbudowanej przez te półtorej godziny. I
jeszcze ta okropna Julianne Moore, która w ogóle nie potrafiła
wiarygodnie zagrać postaci. Neeson trochę podratował sytuację,
ale ileż można być takim superbohaterem?
Oryginalny tytuł: Need
For Speed | Reżyseria:
Scott Waugh | Scenariusz: George Gatins | Obsada: Aaron Paul, Dominic
Cooper, Michael Keaton, Imogen Pots, Remi Malek, Scott Mescudi, Ramon
Rodriguez | Kraj: USA | Gatunek: Akcja
Premiera: 12 marca 2014 (Świat) 21 marca 2014 (Polska)
Ocena: 2/10
Czego może oczekiwać człowiek
po filmie, którego bazą fabularną jest ponadczasowa gra wyścigowa?
Na pewno tego, że będzie to znakomite kino akcji na miarę
„Szybkich i wściekłych”.
Jednakże film Scotta Waugha bardziej przypomina nowsze epizody
tamtejszej historii pozbawione zupełnie polotu, gdyż „Need
For Speed” to chyba
najbardziej nużący film z tego gatunku.
Pewien człowieczek za dnia prowadzi sobie zakład samochodowy,
dzięki czemu może w najlepszy sposób odpicowywać bryki, a w nocy
bierze udział w wyścigach. Wraz z przyjaciółmi dostają ogromne
zlecenie, którego efekty wymykają się spod kontroli i w
konsekwencji prowadzą do tragedii. Teraz, po kilku latach odsiadki,
młody wyścigowiec pragnie zemsty, a żeby ją wypełnić musi wziąć
udział w najbardziej ekskluzywnym wyścigu świata, do którego
zapraszani są tylko najlepsi.
Koncepcja „Need for
Speed” jest prosta,
niczym konstrukcja cepa. Tak banalnie poprowadzonej historii już
dawno nie widziałam. Wszystko rozbija się o wyścigi. Z początku
są to zwyczajne zapełniacze czasu do nużących pogaduszek o
przyszłości, a przybierają na sile- gdzieś chyba na 10 sekund.
Niemożliwością jest, aby film tego rodzaju był nudny, ale twórcy
postanowili wystawić cierpliwość widza na próbę, bowiem choć
niektóre z wyścigów uznać można za spektakularne, to jednak
podstawa ich rozgrywki nie wywołuje większej fascynacji.
Oczywiście, do momentu, kiedy nie dochodzi do tragedii i wówczas
pojawia się ten dramatyczny obrót spaw i chęć zemsty, która
sprawia, że teoretycznie wszystko nabrać powinno tempa. Niestety,
nie w tym przypadku, bowiem wszystko to tylko ukazuje karykaturalność
historii, której praktycznie nie ma! W takiej sytuacji obsada w
ogóle nie miała możliwości się wykazać, a ponoć Aaron Paul
jest genialny w „Breaking Bad”.
Tu za to jest niesamowicie nieznośny. Jak się okazuje filmu dobrego
filmu nie da się zbudować na samochodach, jeżeli nie umie się z
nich korzystać. Więc jeżeli ktoś przymierza się do obejrzenia
filmu tylko dla fajnych fur, to lepiej już sięgnąć po kolejną
odsłonę „Transformers”,
gdzie pięknych aut jest od zarąbania, a w dodatku mają o wiele
więcej mocy, a akcje z ich udziałem są o wiele bardziej
spektakularne.
Bu! Czekałam na 'Need For Speed' i liczyłam, że jednak będzie z tego coś więcej. Właśnie na miarę wspomnianych 'Szybkich i wściekłych'.
OdpowiedzUsuńCóż, żałuję bardzo.
Niestety. Mnie przynajmniej to nie porwało.
UsuńO "Need for Speed" się nie wypowiadam, ale "Pompeje" to był dramat - można spieprzyć ciekawą historię tak bardzo, że to aż niesamowite!
OdpowiedzUsuńOj dramat był, dramat! A miało być tak pięknie...
UsuńNo cóż, zdarza się
OdpowiedzUsuńFajny blog i zapraszam do mojego szkolnylook1
OdpowiedzUsuńMega przydatne wpisy. :)
OdpowiedzUsuńCo do Pompeii: jedynie sam wybuch Wezuwiusza jest cokolwiek warty w tym filmie. Studiuję archeologię i oglądając ten film nie można było powstrzymać się od komentarzy. Zdaję sobie sprawę, że widz całkowicie niezaznajomiony z tematem nie przyłoży do tego wagi, ale dobrze zrealizowany film (zwłaszcza pseudohistoryczny) to taki, który trzyma się rzeczywistości i prawdy jak najściślej może. W Pompejach nie ma żadnej rzetelności pod tym względem, mimo, że twórcy konsultowali się z historykami i archeologami. Chyba postawili wszystko na gorącą lawę i 'gorącego' Johna Snow... :)
OdpowiedzUsuń