Reżyseria:
Sam Taylor-Johnson
Scenariusz: Kelly Marcel
Scenariusz: Kelly Marcel
Zdjęcia:
Seamus McGarvey
Muzyka:
Danny Elfman
Kraj: USA
Gatunek:
Melodramat, Erotyczny
Premiera: 09 lutego 2014 (Świat) 13 lutego 2015 (Polska)
Obsada: Dakota Johnson, Jamie Dornan, Jennifer Ehle, Eloise Mumford, Victor Rasuk, Luke Grimes, Marcia Gay Harden, Rita Ora, Max Martini, Callum Keith Rennie
Premiera: 09 lutego 2014 (Świat) 13 lutego 2015 (Polska)
Obsada: Dakota Johnson, Jamie Dornan, Jennifer Ehle, Eloise Mumford, Victor Rasuk, Luke Grimes, Marcia Gay Harden, Rita Ora, Max Martini, Callum Keith Rennie
Fenomen na skalę światową.
Powieść, która rozbudziła wiele kobiet różnych kultur, a ich
mężczyzn rozeźliła. Wzbudzając nie lada kontrowersje opisami
erotycznych przygód głównych bohaterów z pogranicza sado-maso,
sprawiła, że wielu rozmyślało o ucieleśnieniu ich fantazji. Po
tym jak rozhisteryzowane fanki sterroryzowały kandydata do tytułowej
roli, oczywistym stało się, że produkcja opóźniła się w
czasie. Nie mniej, w końcu stało się! Marzenia kobiet spełniły
się i już w Walentynki mogły zmaltretować swoich partnerów
seansem „Pięćdziesięciu twarzy Greya”.
Studentka literatury, Anastasia
Steele (Dakota Johnson),
postanawia wspomóc swoją chorą przyjaciółkę i w ramach
przysługi przeprowadza za nią wywiad do uczelnianej gazety z
przystojnym miliarderem- Christianem Greyem (Jamie
Dornan). Choć mężczyzna
sprawia wrażenie zdystansowanego, chłodnego i władczego, mogącego
mieć każdą kobietę na Ziemi, to właśnie Ana staje się obiektem
jego pożądania. Nie spodziewa się ona jednak, że Grey jest jednym
z najbardziej skomplikowanych mężczyzn na świecie, a jego
upodobania są dość specyficzne. Nie mniej, pomimo wątpliwości,
daje się wprowadzić w świat pełen erotycznych uniesień.
Jeden z najbardziej wyczekiwanych
filmów tego roku, z pewnością przez kobiety, które z namiętnością
zaczytywały się w kolejnych tomach trylogii o Greyu i Anastasii.
Wszystkie fanki wsadzono do szufladki znudzonych kur domowych,
czyniąc z „Pięćdziesięciu twarzy Greya”
dorosłą odmianę popularnej wśród młodzieży sagi „Zmierzch”.
Wszyscy wyczekiwali wielkiej rewolucji, rewolucji w kinie, gdzie
temat seksu wciąż pozostaje tematem tabu. Liczono na to, że tak
jak Grey otworzył drzwi literaturze erotycznej, również w gatunku
sado-maso, na polskim rynku wydawniczym, tak samo i film będzie
pewnego rodzaju ewenementem.
Niestety, scenarzyści tak bardzo
pracowali nad scenariuszem, bazując na książce, która w
większości składa się z samych scen wyuzdanego seksu, że prawie
całkowicie go z niej wycięli. Stwierdzono, że za dużo takich
fragmentów nie może być, no bo w końcu film trafić ma do
szerszej publiczności. Dlatego też zdesperowane fanki, a także Ci,
którzy z zaciekawieniem zastanawiali się jak wiele zostanie w
filmie pokazane wyszli z kina znudzeni i na pewno w większości
zawiedzeni! Twórcy poszli w drugą stronę i rajcujące sceny
uniesień łóżkowych postanowili zamienić na nieporadną, drętwą
grę słów i gestów. Prawdą jest, że momentami dostarczało to
sporo rozrywki, gdy Ana totalnie straciła rozum podczas pierwszego
spotkania z Greyem, czy chociażby drugiego spotkania w sklepie, a
nawet zabawne były również negocjacje umowy. Takich chwil było
jednak zdecydowanie za mało. Dobrze chociaż, że oszczędzono
widzom wewnętrznego monologu bohaterki, bo wtedy chyba większość
miałaby jeszcze większą ochotę strzelić sobie w twarz z nudów.
Z romansem to wszystko ma niewiele wspólnego, a ciągłe
przepychanki tak dobrze znane nam już ze schematów bajek dla
młodzieży w stylu „Zmierzchu”,
oscylujące wokół wielkich światowych problemów w stylu: „Nie
jestem dla ciebie odpowiedni!”, stają się mdłe i denerwujące.
Sprawdza się to przy okazji disneyowskich baśni, w stylu
„Kopciuszka”,
gdzie to zwyczajna dziewczyna wpada w oko księciu, a ich osobowość
ogranicza się jedynie do prezentowania ułomności swoich postaci.
No, ale w końcu... czymże jest film Taylor-Johnson, jak nie
współczesną, bardziej wulgarną wersją tej szlachetnej,
klasycznej bajki.
Aczkolwiek, nie dla fabuły człowiek poszedł do kina, przynajmniej
nie ten człowiek, który zna mniej więcej treść powieści.
Wszyscy dobrze wiedzą, że całą tę fascynację wywołują sceny
seksu. Podobnież zawstydzały nawet największe gwiazdy muzyki i
kina, w końcu nie ma to jak dobra reklama. Prawda jest jednak taka,
że choć pokazano więcej niż można byłoby przypuszczać, to i
tak było tego o wiele za mało w porównaniu z książką. Akcja w
sławetnym czerwonym pokoju może raz na godzinę, a tak to wszelkie
ekspresje seksualne pojawiały się naprawdę sporadycznie. Jak już
dochodziło do większego rozpasania się na ekranie, to kamera tak
sprawnie przesuwała się po ciałach bohaterów, że trudno było
cokolwiek zobaczyć poza fragmentami ciała. Sprytnie ukrywała to
czego widz miał nie widzieć, co by jeszcze bardziej się nie
zgorszyć, a ukazując to, co pobudzić może jego wyobraźnię.
Tutaj pojawiły się małe smaczki, całkiem gustowne, pod postacią
biustu i tyłka Johnson, a także klatki i tyłka Dornana. Jakby nie
było, można było na czymś oko zawiesić. Oczywiście, co bardziej
złośliwi na sali dopatrywali się owłosienia tam gdzie, według
nich, być go nie powinno, totalnie zapominając, a może nawet i
ignorując fakt, że oglądają zwyczajną dziewczynę, a nie
sfotoszopowaną modelkę na okładce Playboya.
Dobrze chociaż, że muzyka spełnia tutaj swoje zadanie. Bowiem
jest najmocniejszą stroną całego tego bajzlu. Kawałki niezwykle
różnorodne- od klasyki poprzez współczesne brzmienia i remiksy
ulubionych utworów. Głosy takich gwiazd jak Frank Sinatra, Beyonce,
czy The Weekend i Skylar Grey. Wykorzystywane przy najróżniejszych
okazjach, świetnie wkomponowane w sceny erotyczne, dające radość
przy nieco frywolniejszych sytuacjach. Innymi słowy bardzo dobrze
dobrany soundtrack, który podnosi jakoś filmu. Do tego wykonania
uzupełnione zostają również przez muzykę skomponowaną przez
Danny'ego Elfmana, ale to takie utwory jak „Love Me Like You Do”
Ellie Goulding, czy „Haunted” Beyonce tworzą klimat. Szkoda
tylko, że „I Know You” Skylar Grey nie pojawia się nigdzie w
trakcie, a posłuchać można go dopiero w trakcie napisów
końcowych. Wielka szkoda, ale i to jest dobre!
Największą obawą fanów
literackich pierwowzorów jest to, że odtwórcy najważniejszych ról
nie spełnią oczekiwań. Kobiety całego świata podzieliły się na
drużyny i każda prezentowała swoich faworytów. Kiedy więc
początkowo na Greya obrano Charliego Hunnama świat oszalał! Tak
bardzo uprzykrzano życie aktorowi, że w obawie o swoje życie
zrezygnował z roli. Choć oczywiście według oficjalnej wersji
zwyczajnie nie miał czasu na przygotowanie się do roli. Zastąpienie
go Jamie'm Dornanem to jak strzał w kolano... Ciężko jest
zrozumieć powody takiego wyboru, w szczególności, że
dotychczasowe kreacje nie pozwalały sądzić, że będzie on
idealnym Christianem. Wybór Dakoty Johnson do roli Anastasi również
był niczym policzek dla fanek. Tym razem zarzucano jej
nieodpowiednią urodę do tejże postaci. Jak żyć... Ostatecznie
właśnie ta dwójka stworzyła pamiętliwy duet, w którym nie było
zbyt wiele napięcia. Dialogi wypowiadane nienaturalnie idealnie
pasowały do wyjętych z kontekstu sytuacji. Innymi słowy totalne
pozbawienie emocji królowało na ekranie! Stało się więc to,
czego się obawiano, ta dwójka nie podołała roli.
„Pięćdziesiąt
twarzy Greya” to film,
który obiecywał wiele. Miało być sensualnie i namiętnie. Miało
być napięcie i cała masa wulgarnego seksu. Dornan i Johnson mieli
być cudownie zakochani i uroczy w swoich rolach, ale przede
wszystkim mieli być mocnymi charakterami, które nie zagubią się
pomiędzy tą papką. Wszystko miało być tak wspaniałe, tak
interesujące, tak pobudzające. Niestety, wyszło tak jak zawsze
przy produkcjach nastawionych głównie na zyski. Zamiast zrobić
porządne romansidło ze scenami erotycznymi z prawdziwego zdarzenia,
postawiono na mdłe chwyty i schematy, które położyły film na
łopatki. Jedynie broni się ścieżka dźwiękowa, no i co niektóre
sceny z czerwonego pokoju. To jednak zdecydowanie za mało. Za mało
na coś co miało być przełomowe i miało być odzwierciedleniem
kobiecych fantazji. Jeżeli tak bowiem ma wyglądać spełnienie
filmowych marzeń... to nie chcę, aby inne się spełniały.
Ocena: 4/10
Widziałem ten film, szału nie zrobił. Ja to mam teraz straszną fazę na klasyki takie jak Pulp Fiction czy moje najukochańsze Sin City, które ostatnio wypożyczyłem przez VOD (toya ma już dostępną tą opcję co mnie bardzo cieszy bo wygodnie). Magluje ten film już któryś raz i nie mogę się od niego oderwać. Nie bez przyczyny wymieniłem dwa filmy Tarantino. Jest to swego rodzaju fenomen. Jego można albo kochać albo nienawidzić i ja mam dokładnie i to i to – Kill Billa nie trawiłem za nic w świecie albo Od świtu do zmierzchu Roberta Rodruiqeza… totalna porażka.
OdpowiedzUsuń