NOWOŚCI

wtorek, 24 lutego 2015

1168. Pięćdziesiąt twarzy Greya, reż. Sam Taylor-Johnson

Oryginalny tytuł: Fifty Shades of Grey
Reżyseria: Sam Taylor-Johnson
Scenariusz: Kelly Marcel
Na podstawie: powieści E.L. James „Pięćdziesiąt twarzy Greya” [recenzja]
Zdjęcia: Seamus McGarvey
Muzyka: Danny Elfman
Kraj: USA
Gatunek: Melodramat, Erotyczny
Premiera: 09 lutego 2014 (Świat) 13 lutego 2015 (Polska)
Obsada: Dakota Johnson, Jamie Dornan, Jennifer Ehle, Eloise Mumford, Victor Rasuk, Luke Grimes, Marcia Gay Harden, Rita Ora, Max Martini, Callum Keith Rennie
     Fenomen na skalę światową. Powieść, która rozbudziła wiele kobiet różnych kultur, a ich mężczyzn rozeźliła. Wzbudzając nie lada kontrowersje opisami erotycznych przygód głównych bohaterów z pogranicza sado-maso, sprawiła, że wielu rozmyślało o ucieleśnieniu ich fantazji. Po tym jak rozhisteryzowane fanki sterroryzowały kandydata do tytułowej roli, oczywistym stało się, że produkcja opóźniła się w czasie. Nie mniej, w końcu stało się! Marzenia kobiet spełniły się i już w Walentynki mogły zmaltretować swoich partnerów seansem „Pięćdziesięciu twarzy Greya”.

     Studentka literatury, Anastasia Steele (Dakota Johnson), postanawia wspomóc swoją chorą przyjaciółkę i w ramach przysługi przeprowadza za nią wywiad do uczelnianej gazety z przystojnym miliarderem- Christianem Greyem (Jamie Dornan). Choć mężczyzna sprawia wrażenie zdystansowanego, chłodnego i władczego, mogącego mieć każdą kobietę na Ziemi, to właśnie Ana staje się obiektem jego pożądania. Nie spodziewa się ona jednak, że Grey jest jednym z najbardziej skomplikowanych mężczyzn na świecie, a jego upodobania są dość specyficzne. Nie mniej, pomimo wątpliwości, daje się wprowadzić w świat pełen erotycznych uniesień.
     Jeden z najbardziej wyczekiwanych filmów tego roku, z pewnością przez kobiety, które z namiętnością zaczytywały się w kolejnych tomach trylogii o Greyu i Anastasii. Wszystkie fanki wsadzono do szufladki znudzonych kur domowych, czyniąc z „Pięćdziesięciu twarzy Greya” dorosłą odmianę popularnej wśród młodzieży sagi „Zmierzch”. Wszyscy wyczekiwali wielkiej rewolucji, rewolucji w kinie, gdzie temat seksu wciąż pozostaje tematem tabu. Liczono na to, że tak jak Grey otworzył drzwi literaturze erotycznej, również w gatunku sado-maso, na polskim rynku wydawniczym, tak samo i film będzie pewnego rodzaju ewenementem.
     Niestety, scenarzyści tak bardzo pracowali nad scenariuszem, bazując na książce, która w większości składa się z samych scen wyuzdanego seksu, że prawie całkowicie go z niej wycięli. Stwierdzono, że za dużo takich fragmentów nie może być, no bo w końcu film trafić ma do szerszej publiczności. Dlatego też zdesperowane fanki, a także Ci, którzy z zaciekawieniem zastanawiali się jak wiele zostanie w filmie pokazane wyszli z kina znudzeni i na pewno w większości zawiedzeni! Twórcy poszli w drugą stronę i rajcujące sceny uniesień łóżkowych postanowili zamienić na nieporadną, drętwą grę słów i gestów. Prawdą jest, że momentami dostarczało to sporo rozrywki, gdy Ana totalnie straciła rozum podczas pierwszego spotkania z Greyem, czy chociażby drugiego spotkania w sklepie, a nawet zabawne były również negocjacje umowy. Takich chwil było jednak zdecydowanie za mało. Dobrze chociaż, że oszczędzono widzom wewnętrznego monologu bohaterki, bo wtedy chyba większość miałaby jeszcze większą ochotę strzelić sobie w twarz z nudów. Z romansem to wszystko ma niewiele wspólnego, a ciągłe przepychanki tak dobrze znane nam już ze schematów bajek dla młodzieży w stylu „Zmierzchu”, oscylujące wokół wielkich światowych problemów w stylu: „Nie jestem dla ciebie odpowiedni!”, stają się mdłe i denerwujące. Sprawdza się to przy okazji disneyowskich baśni, w stylu „Kopciuszka”, gdzie to zwyczajna dziewczyna wpada w oko księciu, a ich osobowość ogranicza się jedynie do prezentowania ułomności swoich postaci. No, ale w końcu... czymże jest film Taylor-Johnson, jak nie współczesną, bardziej wulgarną wersją tej szlachetnej, klasycznej bajki.
     Aczkolwiek, nie dla fabuły człowiek poszedł do kina, przynajmniej nie ten człowiek, który zna mniej więcej treść powieści. Wszyscy dobrze wiedzą, że całą tę fascynację wywołują sceny seksu. Podobnież zawstydzały nawet największe gwiazdy muzyki i kina, w końcu nie ma to jak dobra reklama. Prawda jest jednak taka, że choć pokazano więcej niż można byłoby przypuszczać, to i tak było tego o wiele za mało w porównaniu z książką. Akcja w sławetnym czerwonym pokoju może raz na godzinę, a tak to wszelkie ekspresje seksualne pojawiały się naprawdę sporadycznie. Jak już dochodziło do większego rozpasania się na ekranie, to kamera tak sprawnie przesuwała się po ciałach bohaterów, że trudno było cokolwiek zobaczyć poza fragmentami ciała. Sprytnie ukrywała to czego widz miał nie widzieć, co by jeszcze bardziej się nie zgorszyć, a ukazując to, co pobudzić może jego wyobraźnię. Tutaj pojawiły się małe smaczki, całkiem gustowne, pod postacią biustu i tyłka Johnson, a także klatki i tyłka Dornana. Jakby nie było, można było na czymś oko zawiesić. Oczywiście, co bardziej złośliwi na sali dopatrywali się owłosienia tam gdzie, według nich, być go nie powinno, totalnie zapominając, a może nawet i ignorując fakt, że oglądają zwyczajną dziewczynę, a nie sfotoszopowaną modelkę na okładce Playboya.
     Dobrze chociaż, że muzyka spełnia tutaj swoje zadanie. Bowiem jest najmocniejszą stroną całego tego bajzlu. Kawałki niezwykle różnorodne- od klasyki poprzez współczesne brzmienia i remiksy ulubionych utworów. Głosy takich gwiazd jak Frank Sinatra, Beyonce, czy The Weekend i Skylar Grey. Wykorzystywane przy najróżniejszych okazjach, świetnie wkomponowane w sceny erotyczne, dające radość przy nieco frywolniejszych sytuacjach. Innymi słowy bardzo dobrze dobrany soundtrack, który podnosi jakoś filmu. Do tego wykonania uzupełnione zostają również przez muzykę skomponowaną przez Danny'ego Elfmana, ale to takie utwory jak „Love Me Like You Do” Ellie Goulding, czy „Haunted” Beyonce tworzą klimat. Szkoda tylko, że „I Know You” Skylar Grey nie pojawia się nigdzie w trakcie, a posłuchać można go dopiero w trakcie napisów końcowych. Wielka szkoda, ale i to jest dobre!
     Największą obawą fanów literackich pierwowzorów jest to, że odtwórcy najważniejszych ról nie spełnią oczekiwań. Kobiety całego świata podzieliły się na drużyny i każda prezentowała swoich faworytów. Kiedy więc początkowo na Greya obrano Charliego Hunnama świat oszalał! Tak bardzo uprzykrzano życie aktorowi, że w obawie o swoje życie zrezygnował z roli. Choć oczywiście według oficjalnej wersji zwyczajnie nie miał czasu na przygotowanie się do roli. Zastąpienie go Jamie'm Dornanem to jak strzał w kolano... Ciężko jest zrozumieć powody takiego wyboru, w szczególności, że dotychczasowe kreacje nie pozwalały sądzić, że będzie on idealnym Christianem. Wybór Dakoty Johnson do roli Anastasi również był niczym policzek dla fanek. Tym razem zarzucano jej nieodpowiednią urodę do tejże postaci. Jak żyć... Ostatecznie właśnie ta dwójka stworzyła pamiętliwy duet, w którym nie było zbyt wiele napięcia. Dialogi wypowiadane nienaturalnie idealnie pasowały do wyjętych z kontekstu sytuacji. Innymi słowy totalne pozbawienie emocji królowało na ekranie! Stało się więc to, czego się obawiano, ta dwójka nie podołała roli.
     „Pięćdziesiąt twarzy Greya” to film, który obiecywał wiele. Miało być sensualnie i namiętnie. Miało być napięcie i cała masa wulgarnego seksu. Dornan i Johnson mieli być cudownie zakochani i uroczy w swoich rolach, ale przede wszystkim mieli być mocnymi charakterami, które nie zagubią się pomiędzy tą papką. Wszystko miało być tak wspaniałe, tak interesujące, tak pobudzające. Niestety, wyszło tak jak zawsze przy produkcjach nastawionych głównie na zyski. Zamiast zrobić porządne romansidło ze scenami erotycznymi z prawdziwego zdarzenia, postawiono na mdłe chwyty i schematy, które położyły film na łopatki. Jedynie broni się ścieżka dźwiękowa, no i co niektóre sceny z czerwonego pokoju. To jednak zdecydowanie za mało. Za mało na coś co miało być przełomowe i miało być odzwierciedleniem kobiecych fantazji. Jeżeli tak bowiem ma wyglądać spełnienie filmowych marzeń... to nie chcę, aby inne się spełniały.
Ocena: 4/10

1 komentarz :

  1. Widziałem ten film, szału nie zrobił. Ja to mam teraz straszną fazę na klasyki takie jak Pulp Fiction czy moje najukochańsze Sin City, które ostatnio wypożyczyłem przez VOD (toya ma już dostępną tą opcję co mnie bardzo cieszy bo wygodnie). Magluje ten film już któryś raz i nie mogę się od niego oderwać. Nie bez przyczyny wymieniłem dwa filmy Tarantino. Jest to swego rodzaju fenomen. Jego można albo kochać albo nienawidzić i ja mam dokładnie i to i to – Kill Billa nie trawiłem za nic w świecie albo Od świtu do zmierzchu Roberta Rodruiqeza… totalna porażka.

    OdpowiedzUsuń