NOWOŚCI

środa, 3 grudnia 2014

1156. Igrzyska śmierci. Kosogłos część 1, reż. Francis Lawrence

Oryginalny tytuł: The Hunger Games: Mockingjay Part I
Reżyseria: Francis Lawrence
Scenariusz: Danny Strong, Peter Craig
Na podstawie: powieści Suzanne Collins „Kosogłos” [recenzja]
Zdjęcia: Jo Willems
Muzyka: James Newton Howard
Kraj: USA
Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Premiera: 10 listopada 2014 (Świat) 21 listopada 2014 (Polska)
Obsada: Jennifer Lawrence, Josh Hutcherson, Liam Hemsworth, Woody Harrelson, Donald Sutherland, Philip Seymour Hoffman, Julianne Moore, Natalie Dormer, Stanley Tucci, Elizabeth Banks, Willow Shields, Sam Claflin, Mahershala Ali, Jena Malone, Jeffrey Wrigh
      Rozpoczyna się wielkie zamknięcie „Igrzysk śmierci”. To co w powieści przybrało format jednego tomu, tak w wersji filmowej znowu pokuszono się o rozczłonowanie fabuły na dwoje. Wszyscy fani opowieści wiernie głoszą, że „Kosogłos” jest najgorszym z trylogii, nie dziwi więc, że pierwsza część najnowszego filmu od Francisa Lawrence nie należy do najlepszych. To co najlepsze pozostawiono na koniec, a póki co widzowie muszą jakoś przetrwać wszystkie te dłużyzny, które oferuje produkcja.

      Katniss Everdeen (Jennifer Lawrence) została odratowana z areny 75. igrzysk ćwierćwiecza. Teraz wraz z innymi ocalonymi przebywa w podziemnym kompleksie dystryktu 13 uznawanego za zniszczony. Tam właśnie rodzi się rebelia, której przewodzi prezydent Coin (Julianne Moore), chcąca obalić prezydenta Snowa (Donald Sutherland) i raz na zawsze wyzwolić Panem od reżimu i igrzysk głodowych. Katniss ma odegrać tutaj kluczową rolę, ma zostać się jej Kosogłosem, twarzą rewolucji, który zrzeszy wszystkie dystrykty i wypowie wojnę Kapitolowi. Dziewczyna dość niechętnie zgadza się na układ, w szczególności, że jej ukochany Peeta (Josh Hutcherson) nie miał tyle szczęścia co ona i stał się marionetką w rękach wroga.
     „Igrzyska śmierci” są problematyczne od pierwszego filmu, który pojawił się na ekranie. Wrażenia z kolejnych produkcji wahają się niczym na gigantycznej sinusoidzie. Dość przeciętna jedynka, świetna dwójka i znowu marna trójka. Utrzymane w dość surowym klimacie niekoniecznie wpadają w gusta każdego, ale drugi obraz miał przynajmniej to coś, dało się odczuć prawdziwą siłę rewolucji, solidarność ludzi w dążeniu do lepszego świata. Okrucieństwo było widoczne niemalże na każdym kadrze, a finałowe głodowe igrzyska tylko podsycały klimat. „Kosogłos” nie oferuje większych atrakcji. Cała fabuła kręci się wokół tworzenia propagandowych filmów mających nawoływać ludzi do walki. Minimalizm jest tutaj wręcz przytłaczający, a przy tym nie potrafi wykrzesać z widza większych emocji. Tutaj tkwi właśnie problem, ta nieumiejętność stworzenia warunków do odczuwania niedoli bohaterów. Wszystko wydaje się tu takie mocno kalekie. Patetyczne dialogi w ogóle nie zdają roli. Pierwsza połowa powieści rozwleczona została niesamowicie rozwleczona, wypełniona zbędną gadaniną będącą typowym zapychaczem czasu i nic nie wnoszącym do fabuły. Przygotowania do finałowej części są dość męczące, szalenie nużące. Jeszcze ten cały dramat Katniss, po której ewidentnie widać już rozdarcie pomiędzy uczuciami do Gale'a a Peety. Takie to totalnie oderwane od klimatu tej opowieści, aczkolwiek pokazujące coraz bardziej jak bardzo Katniss zmieniła się od tej pierwszej sceny w pierwszym filmie. Nie można tutaj liczyć na większą akcję, bardziej uczucie osaczenia serwowane ze strony Kapitolu. Można liczyć jednak na kilka wspaniałych scen, do tych wywołujących największe napięcie jest z pewnością akcja na schodach kompleksu dystryktu 13, a do najbardziej wzniosłych...
     … jedna jedyna scena, która staje się wyznacznikiem tego dość słabego filmu. Najbardziej wzruszająca i to nie tylko z powodu zdjęć wyzierających w tle, nie ze względu na montaż, ale utwór. Najpiękniejszą sceną w filmie jest chwila, w której Katniss śpiewa „The Hanging Tree”. Dalsze sekwencje przeniesienia tego na propagandowy klip, a także to co ten utwór wywołuje wśród ludzi... to jest dokładnie to co czuliśmy podczas Tournee zwycięzców w czasie drugiego filmu. Najbardziej emocjonująca chwila w całej produkcji. Przy niej ujawnia się również piękno zdjęć- w szczególności pogorzeliska na miejscu Dystryktu 12, ale przede wszystkim kompozycja muzyczna Jamesa Newtona Howarda, które były ledwo dostrzegalne przez cały obraz, a to zaskakuje. Niewiele się tutaj przebiło przez tą warstwę nijakości, ale „Drzewo wisielców” robi wrażenie! Wszyscy fani powieści czekali na tę chwilę z niecierpliwością, chwilę, w której mogli usłyszeć na żywo to, co rozczytywali w powieści i wydaje mi się, że żadne z nich się nie obrazi jeżeli powiem, że twórcy sprostali ich, naszym wymaganiom!
     Wszyscy zachwycają się Jennifer Lawrence, ja nigdy nie podzielałam tej sympatii. W szczególności w przypadku jej kreacji Katniss. Występem w „Kosogłosie” tylko udowodniła jak wielkie ma zdolności do przesady, że w swoim aktorstwie staje się wręcz karykaturalną postacią. Wierzę, że chce dobrze, ale brak tutaj tej autentyczności. Każdy jej gest, mimika jej twarzy- wszystko wypada sztucznie, przynajmniej w moim odczuciu. Dziewczyna jest bardzo sympatyczna, ale to co pokazała w najnowszym filmie w ogóle jej nie wyszło. Zasadniczo nie miała pewnie i oparcia w reszcie obsady, która również nie do końca sobie radziła. Najwięcej emocji wykrzestał z siebie Donald Sutherland i przez to stał się chyba najbardziej przekonującą postacią z całego filmu. Tuż obok Julianne Moore, która jako jego przeciwniczka nie pozostawała mu dłużna. Jednakże najwięcej uwagi widzów przykuwała tym razem Natalie Dormer, która jako Cressida biegała za Katniss z kamerą i próbowała dodać jej występom życia i pasji. Kobieta, która jak dla mnie jest symbolem piękna, pokazując mi się w „Elementary” i „Grze o tron”, tutaj została oszpecona. Wygolona głowa, tatuaże- mocno ją odmieniają, dodają jej pazura, który znalazł również odzwierciedlenie w jej grze aktorskiej- choć bardzo małe. Ten film na pewno będzie sentymentalny z jednego powodu- jest to jedna z ostatnich ról nieżyjącego Philipa Seymoura Hoffmana.
       „Kosogłos” nie podbił mojego serca, czego nie zrobiła także i zamykająca trylogię powieść. Nudny kawał historii rozwleczony zostaje na dwa filmy, z czego największa akcja standardowo czekać będzie na nas u mety podróży. Produkcji Lawrence'a brak większych emocji, a nawet jak się jakieś pojawiają to zaraz zostają stłumione przez denne rozmowy, które raz trącą banalnością, innym razem sprawiają, że można byłoby przy nich usnąć. Nie czuć tutaj tego ducha, nie czuć tej solidarności, natomiast przygotowania do wielkiej rewolucji nie mają aż takiego rozmachu, aczkolwiek zdarzają się chwile przełomowe. Wspomniane sceny w dystrykcie 13, zniszczenie tamy, czy najwspanialsze w świecie wykonanie piosenki to trzy takie światełka, które pomagają dotrwać o końca tego słabego filmu. Pozostaje tylko wierzyć, że część druga zdewastuje nas emocjonalnie tak jak powieść.
Ocena: 5/10
Recenzja dla portalu A-G-W.info!
a-g-w.infocinema-city.pl

2 komentarze :

  1. Jak zwykle przed obejrzeniem filmu najpierw przeczytałam książkę. W ogólnym rozrachunku muszę powiedzieć, że całkiem całkiem. Jak na literaturę młodzieżową - może być. Co do filmu - zdecydowanie najbardziej brutalna część - ale czemu się dziwić, skoro taka właśnie jest wojna? Podobały mi się zabiegi kamerzysty - wszelkie momenty z ruszającym się obrazem podkreślały dramatyzm sytuacji, a zarazem ja uwiarygodniały. Potraktowałabym film trochę mniej surowo. Ode mnie 6+

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No powiem szczerze, że po prostu nie poczułam tego klimatu. Bardziej wzruszył mnie obraz postapo i tej solidarności. Bardzo mnie to poruszało wtedy. Tutaj tego nie widzę, a Lawrence zwyczajnie mnie drażniła.

      Usuń