NOWOŚCI

sobota, 22 listopada 2014

SZORTy #9: Ja Frankenstein, Wielkie wesele, Ten niezręczny moment

Oryginalny tytuł: I, Frankenstein | Reżyseria: Stuart Beattie | Scenariusz: Stuart Beattie, Kevin Grevioux | Obsada: Aaron Eckhart, Yvonne Strahovski, Miranda Otto, Bill Nighy, Jai Courtney | Kraj: USA, Australia | Gatunek: Fantasy, Akcja
Premiera: 16 stycznia 2014 (Świat) 24 stycznia 2014 (Polska)
Ocena: 3/10


     Człowiek, który w ostatnich latach wziął się za ekranizację bestsellerowej powieści „Jutro” tym razem sięga po klasykę wśród monster movie, czyli Frankensteina. Nadając mu współczesności, wrzucając w dziwaczną wojnę demonów z gargulcami powstaje mega niestrawny potwór o nazwie „Ja, Frankenstein”.
      Potwór Frankensteina powstały przed laty i odrzucony przez swojego stwórcę. Nienawidzący samego siebie przez wieki przemierza świat zdając sobie sprawę ze swoich potężnych mocy. W końcu natrafia na gargulce pod przewodnictwem Leonore, które chronią ludzkość przed demonami. Nie wiedzą jednak, że książę demonów- Naberius, zrobi wszystko, aby odnaleźć Frankensteina i wykorzystać jego nieśmiertelność do stworzenia swojej nadprzyrodzonej armii. Potwór musi więc sprzymierzyć swoje siły z gargulcami oraz przepiękną pani doktor, aby udaremnić plany upadłego księcia.
     Zwiastuny nie dawały nadziei na żadne porywające kino, aczkolwiek spodziewać można było się naprawdę dynamicznego kina akcji. Jednakże już po paru minutach „Ja, Frankenstein” każdy dojdzie do wniosku, że choć jest to film fajnie zrealizowany pod względem wizualnym, to jednak potrafi zanudzić prawie na śmierć. Zaskakujące jest to, jak wykorzystanie tak ciekawych postaci jak potwór Frankensteina oraz gargulce, może zakończyć się taką porażką. Fabuła rozkręca się bardzo niemrawo, wręcz w ślimaczym tempie i nawet najbardziej porywające wątki nie mają szansy na wybronienie się. Twórcy trochę próbują macać tutaj motyw duszy i przeznaczenia, ale robią to bardziej po omacku. Okazuje się więc, że jedyne na czym może się skupić widz to oprawa wizualna. Choć i tutaj film daleki jest od ideału, to jednak można zawiesić oko na pięknych scenach walk, czy nie typowych transformacjach. Nic spektakularnego i momentami wypada to bardzo szkaradnie, ale i tak ma to swój gotycki urok. O grze aktorskiej może lepiej nawet nie wspominać, bo nawet pojawienie się takiego nazwiska jak Bill Nighy nie ratuje tego filmu. Nienaturalność i wtórność, to dwie cechy, które przewodzą temu obrazowi. Obejrzeć mogą jedynie fascynaci tematu, którzy ciekawi są innego spojrzenia na starego Frankensteina.
Oryginalny tytuł: The Big Wedding | Reżyseria: Justin Zackham | Scenariusz: Justin Zackham | Obsada: Robert De Niro, Diane Keaton, Katherine Heigl, Amanda Seyfried, Ben Barnes, Topher Grace, Susan Sarandon, Robin Williams | Kraj: USA | Gatunek: Komedia

Premiera: 25 kwietnia 2013 (Świat) 12 lipca 2013 (Polska)

Ocena: 4/10

     Ma w swoim dorobku twórczym taki megahit jak „Choć goni nas czas”, który zachwycał sposobem w jakim zaprezentowany został temat śmierci. Teraz Justin Zackham nie tylko tworzy scenariusz, ale i reżyseruje obrazowi zgoła odmiennemu, który pozostaje daleeeko w tyle za poprzednikiem. Mowa o „Wielkim weselu”, do którego zaproszono wielkie gwiazdy.
     Jeden ze skarbów rozwiedzionych Dona i Ellie Griffinów- Alejandro, wkrótce bierze ślub ze swoją najukochańszą Missy. Nie byłby to żaden problem, gdyby nie fakt, że młodzieniec zaprasza na to wydarzenie swoją biologiczną matkę, kobietę bardzo konserwatywną i religijną. Niestety, nie uprzedził jej, że jego rodzice adopcyjni już od dawna są rozwiedzeni i próbują ułożyć sobie życie na nowo. Wobec tego, żeby nie przyprawić kobiety o zawał serca Griffinowie postanawiają udawać zgodne i szczęśliwe małżeństwo.
     I tak oto powstał chyba jeden z najdziwaczniejszych scenariuszy wszech czasy. „Wielkie wesele” nie dość, że wcale nie takie wielkie to przyprawiające kłopoty o jakich człowiek nawet by nie pomyślał. Nie byłoby prościej po prostu powiedzieć prawdę? Nie, bo na czym wówczas opierałaby się koncepcja. Pierwsze minuty zapowiadające nader śmiechowy film szybko odeszły w niepamięć. Nadmiar problemów egzystencjalnych reszty członków rodziny sprawia, że film zaczyna tracić ogólny sens nadawany mu przez sam tytuł. Szybko więc przemienia się w swoisty dramat, w którym każdy dorzuca kilka groszy do ogólnej fabuły. Jedyne co mogłoby zachwycić to chociaż wesele, aczkolwiek i tutaj twórcy nie poszaleli zbytnio. Momentami interesujące zdjęcia nie wystarczają, żeby udźwignąć całość, a mocno wtórna i przewidywalna fabuła nie pomaga. Szkoda, bo mógł być to naprawdę lekki i zabawny film, a tak to powstała religijna przepychanka, w której gdzieś tam próbują pojawić się uczucia. Dziwne metody na rozwinięcie dziwnej akcji i choć lekkie to jednak nie do końca strawne.
Oryginalny tytuł: That Awkward Moment | Reżyseria: Tom Gormican | Scenariusz: Tom Gormican | Obsada: Zac Efron, Miles Teller, Michael B. Jordan, Imogen Poots, Mackenzie Davis, Jessica Lucas | Kraj: USA | Gatunek: Komedia romantyczna
Premiera: 27 stycznia 2014 (Świat) 28 lutego 2014 (Polska)

Ocena: 3/10
     Samotny weekend kiedy to mamy ochotę obejrzeć coś niezobowiązującego. Wybór pada na debiutancki film Toma Gormicana „Ten niezręczny moment”, w którym gwiazda przeboju Disneya odpowiada na pytanie, co zrobić kiedy kobieta zadanie niewygodne pytanie „Co dalej?”.
     Trójka najlepszych przyjaciół uwielbia spędzać wspólnie wieczory i razem wychodzić na miasto, aby wyrywać panienki. Interesują ich jedynie niezobowiązujące związki, dlatego też na każde pytanie „Co dalej?” reagują ucieczką. Wszystko się jednak zmienia podczas jednego z takowych wypadów Jason wydaje się poznać swoja bratnią duszę.
     Film, który miał być czymś naprawdę przyjemnym, z założenia wyładowanym najbardziej rozbrajającym poczuciem humoru szybko udowadnia, że jest czymś wręcz przeciwnym. „Ten niezręczny moment” to nie jest wyśmiewanie stałych związków, ale badanie ich i prezentowanie o co w tym wszystkim naprawdę chodzi. I choć przesłanie jest tutaj bardzo jasne, to jednak przedstawione w bardzo ślamazarny, ciężki do zniesienia sposób. Momentami nie ma żadnego elementu, jakiego można by się uczepić, aby pozostać skupionym na tej produkcji. Do tego stopnia, że po kilku dniach z łatwością wylatuje nam z pamięci spotkanie z produkcją Gormicana. Przykre jest to niesamowicie z uwagi na to, że w obrazie drzemał spory potencjał. Niestety, choć gwiazda „High School Musical” stara się zrobić wszystko, aby podratować odrobinę ten film, to anemiczność fabuły i jej prezentacji podziałała tu jedynie na niekorzyść.

1 komentarz :

  1. Z powyższych widziałam jedynie "Ja, Frankenstein" i zgadzam się - film słaby, nie wart zachodu :)

    OdpowiedzUsuń