Reżyseria:
David Dobkin
Scenariusz:
Nick Schenk, Bill Dubuque
Zdjęcia:
Janusz Kamiński
Muzyka:
Thomas Newman
Kraj: USA
Gatunek:
Dramat
Premiera:
04 września 2014 (Świat) 17 października 2014 (Polska)
Obsada:
Robert Downey Jr., Robert Duvall, Vera Farmiga, Billy Bob Thorton,
Vincent D'Onofrio, Jeremy Strong, Dax Shepard, Leighton Meester
Gdyby
ktoś kiedyś powiedział mi, że człowiek, który tworzy nie do
końca śmieszne i udane komedie stworzy film o niezwykle oscarowym
temacie i z wielkim wyczuciem, kazałabym mu się stuknąć w głowę.
Prawda jest jednak taka, że choć Dobkin ma na swoim koncie
chociażby „Faceta
od W-F'u”
stworzył niezwykle emocjonalną, intymną opowieść o tytule
„Sędzia”.
Wad tu nie brak, ale pomimo tego wielkiego miszmaszu obraz ma szansę
spodobać się wielu!
Henry
Palmer (Robert
Downey Jr.)
jest jednym z najlepszych adwokatów w mieście. Kiedy dostaje
telefon o śmierci swojej matki rzuca wszystko i rusza w rodzinne
strony na pogrzeb, nie zabierając ze sobą ani żony, z którą
aktualnie się rozwodzi, ani młodej córki. Na miejscu musi stawić
czoła nie tylko swojemu ojcu (Robert
Duvall)-
szanowanego wśród lokalnej społeczności sędziemu, ale także i
przeszłości, którą widzi w twarzy swojego brata Glenna (Vincent
D'Onofrio),
czy ukochanej Sam (Vera
Fermiga).
I gdy ma już wyjeżdżać na skutek kolejnej utarczki z ojcem
okazuje się, że jego doświadczenie i umysł stanie się niezbędne
na miejscu, bowiem jego ojciec zostaje oskarżony o zabójstwo z
premedytacją.
Jedni
filmem są zachwyceni, inni uważają, że jest to typowa monotonna
produkcja pod Oscary. Innymi słowy- opinia nie do końca zachęcająca
dla kogoś targanego sprzecznościami, toczącego w głowie bitwę,
czy dać się obrazowi zanudzić na śmierć, czy stanąć przed tym
wyzwaniem z podniesionym czołem. Nie taki diabeł straszny jak go
malują, a wręcz przeciwnie... pomimo wszelkich niechęci do
oglądania czegokolwiek film potrafi zaskoczyć. Zamiast być nużącym
autentycznie zaintrygował, a momentami straszliwie wzruszył. Jak to
się w ogóle stało? Z początku sceptyczne podejście do filmu
pozwoliło mi nie przykuwać do niego uwagi i gryzmolić sobie na
karteczkach luźne spostrzeżenia o tym, na co właśnie patrzę.
Pierwsza myśl? „Co ten obraz taki nieczysty?”. Jednakże już
wkrótce po tych słowach całkowicie zatraciłam się w seansie.
Niejednokrotnie przyrównywany do „Sierpnia
w hrabstwie Osage”
okazuje się być dokładnym odzwierciedleniem tegoż właśnie
obrazu, a właściwie męskim jego zwierciadlanym odbiciem i to w
dodatku prawniczym. Można by rzec, że prawo to najnudniejszy aspekt
scenariusza, nic bardziej mylnego. Wątek ten zostaje tak fascynująco
poprowadzony, że od chwili usłyszenia historii o Blackwellu i Hope
dostajemy gęsiej skórki. Jest to bowiem idealny pokaz trudu zawodu
sędziego, który bardzo często podejmować musi trudne decyzje, a
później żyć z ich konsekwencjami, w szczególności w tak małym
miasteczku. Pod tym względem
„Sędzia” różni
się od wspomnianego obrazu Johna Wellsa. Jednakże najważniejszą
różnicą jest to, że ma jakąś konkretną fabułę i całą masę
wątków osadzonych na prawniczym tle. Być może jest ich nawet za
dużo, ale w jakiś bardzo dziwny sposób ten cały miszmasz
tematyczny klei się w jedną całość. Dramatyczna, kryminalna
przyszłość Hanka łączy się z jego konfliktem na linii
ojciec-syn (dość oklepanym, tak na marginesie!), a także z jego
uczuciem do Sam. Dziwne jest jednak zapychanie czasu jego drugim
życiem- tym prawdziwym, gdzie ciąży nad nim widmo rozwodu, a także
ten przyjemniejszy ciężar pod postacią córeczki. Do tego jest
jeszcze przecież historia z przeszłości, która staje ością w
gardle całej rodzinie, niszczenie kariery i inne tego typu
opowieści. Innymi słowy chodząca „rodzina problem”, w której
mało emocji, a więcej prawniczych odzywek.
Gdy zapomnimy o sklerozie Joe Palmera, próby wygrzebania z
zakamarków jego umysłu odpowiedzi na pytanie „Rozjechałeś go,
czy nie?!” i tym ciągłym napięciu wyczekując na poznanie
prawdy, można uznać, że jest to niesłychanie wzruszający film.
Oczywiście, raczej niedopuszczalne jest, aby na rozprawie tego typu
można było wyciągać podobne brudy, nie zmienia to jednak faktu,
że proces stał się o wiele bardziej osobisty niż oczekiwaniu, a
dzięki temu atmosfera była tak gęsta, iż można było ciąć ją
nożem. Dochodzi tutaj do kilku bardzo wzruszających scen, niektórzy
mogą nawet uronić łezkę po ogłoszeniu wyroku. To wszystko co
robi Dobkin z widzem jest nie do pomyślenia, całkowicie manipuluje
jego emocjami. Do tego dochodzi jeszcze zaangażowanie do gry
świetnego kompozytora Thomasa Newmana, który pisze przecudownie
nastrojową muzykę, od słuchania której łzy zbierają się w
oczach. No i za całym tym klimatem stoi też i nagradzany
wielokrotnie nasz rodak Janusz Kamiński, któremu udało się
oczarować nas pracą kamery- momentami jej surowością, a innym
razem ciepłem, które biło z obrazu. Cudownie!
Choć
byłabym w wielkim szoku gdyby Dobkin albo jego koledzy scenarzyści
dostali Oscara albo chociaż nominację za ten film, to jeżeli
chodzi o Roberta Duvalla to wydaje mi się to być oczywiste. Może
nie jest to jego życiowa rola, ale z pewnością był to znakomity
występ pod każdym względem. Surowość, a przede wszystkim etyka,
którą kierował się bohater to coś pięknego. Staje się swoistym
symbolem upadku niektórych ludzkich wartości, ale przede wszystkim
uosobieniem szacunku, który wzbudza w ludziach sędzia. Jednakże
ponad wszystko wciąż pozostawał człowiekiem. Człowiekiem z
ambicjami nie tylko swoimi, ale również wobec swoich synów.
Wspaniała rola! Drugi Robert, Robert Downey Jr. pokazał się z
zupełnie innej strony. Oczywiście, mógł odrobinę poszpanować
niczym Tony Stark, ale jak wyskoczył w jednej chwili w koszulce z
Metalliki i to w dodatku z różowymi rękawami... to było
zjawiskowe! Po raz kolejny dał się poznać światu jako człowiek z
charakterem. Udało mu się urzec każdego! Bardzo dobra rola, ale w
moim mniemaniu nieoscarowa.
„Sędzia”-
film, który przed seansem wywoływał we mnie najrozmaitsze uczucia.
Po seansie pamiętam te cudowne sceny nad jeziorem, humor wspinający
się po belkach i wybijający okna. Pamiętam uczucie rozdarcia w
trakcie postępowania sądowego, podczas przesłuchań, dojmujące
uczucie przerażenia na widok sceny sklepowej i tak bardzo
traumatyzujące mnie uczucie pustki w związku z finałem historii.
Tyle emocji, tyle wrażeń, których w ogóle nie spodziewałabym się
po tym seansie. I choć świadoma jestem, że niektóre wątki to
zwykła tandeta, pewne szarpnięcie za serca krytyków i członków
Akademii filmowej, to jednak uznaję nowy obraz od Dobkina za bardzo
wartościowy, ale przede wszystkim bardzo ciepły, choć tak
niezwykle surowy. Podoba mi się ten miszmasz wątkowy, bowiem
wywołuje tak wiele sprzecznych emocji. A to uwielbiam!
Ocena: 8/10
Za możliwość obejrzenia filmu serdecznie dziękuję dystrybutorowi- Warner Bros.!
jeszcze tego nie widziałem, ale mam zamiar się wybrać do kina :) dzięki za recenzje
OdpowiedzUsuń