NOWOŚCI

niedziela, 24 sierpnia 2014

1142. Strażnicy Galaktyki, reż. James Gunn

Oryginalny tytuł: Guardians of the Galaxy
Reżyseria: James Gunn
Scenariusz: James Gunn, Nicole Perlman
Na podstawie: komiksu Dana Abnetta oraz Andy'ego Lanninga
Zdjęcia: Ben Davis
Muzyka: Tyler Bates
Kraj: USA
Gatunek: Sci-Fi, Akcja
Premiera: 21 lipca 2014 (Świat) 01 sierpnia 2014 (Polska)
Obsada: Chris Pratt, Zoe Seldana, Dave Bautista, Vin Diesel, Bradley Cooper, Lee Pace, Michael Rooker, Karen Gillan, Djimon Hounsou, John C. Reilly, Glenn Close, Benicio Del Toro
     Każdego roku Marvel zasypuje nas kilkoma fascynującymi filmami, które jak nic przyciągają wszystkich fanów na sale kinowe. Wakacje należą do „Strażników Galaktyki”, gdzie za sterami zasiadł nie kto inny jak James Gunn. Patrząc na jego dorobek i widząc te mało kasowe, mało zachwycające i średniej jakości filmy, od razu nasuwa się pytanie, jak to się stało, że udało mu się stworzyć tak potężny film i w dodatku nie utracić jego ducha. Ryzykownym byłoby stwierdzenie, że jego najnowsza produkcja jest najlepszą pod jaką podpisał się Marvel, ale na pewno jest jedną z najlepszych!

     Gdy Peter Quill (Chris Pratt) był małym chłopcem i jego matka odeszła na skutek ciężkiej choroby całkowicie go osierocając, został porwany przez kosmitów. Zamiast zostać zjedzonym, przybysze pod dowództwem Youndu (Michael Rooker) czynią go jednego ze swoich i tym właśnie sposobem stając się łowcą nagród przybiera on pseudonim Star Lord. Jest właśnie na tropie tajemniczego globu, który chce sprzedać na własną rękę. Nie wie jednak, że na tym małym przedmiocie zależy również potężnemu Thanosowi (Josh Brolin), który wraz z jego sługą – Ronanem (Lee Pace), wysyła w pościg za nim swoją córkę i zarazem bezwzględną zabójczynię Gamorę (Zoe Seldana). Kiedy Quill i Gamora wchodzą w interakcję do walki włącza się tajemniczy człowiek drzewo Groot (Vin Diesel) oraz mały szop o imieniu Rocket (Bradley Cooper). Z powodu urządzonej demolki, trafiają do więzienia, gdzie poznają kolejnego wyrzutka społeczeństwa Daxa (Dave Bautista) - pałającego żądzą zemsty i mordu wobec Ronana, który niegdyś wybił mu rodzinę. Wraz z nowo przybyłymi więźniami obmyśla plan ucieczki, przyłączając się do misji ratowania Galaktyki.
     „Strażnicy Galaktyki” to kolejna i zarazem ostatnia produkcja marvelowska tego roku. Trzeba więc zakończyć ją z mega przytupem, tak żeby wszyscy chcieli więcej i mieli na co czekać! Chyba niewielu spodziewało się kierunku, w którym podążył ten obraz, przynajmniej nie Ci, którzy nie są zaznajomieni z komiksową wersją przygód tych wyjętych spod prawa strażników. Jest w tym jednak pewien pozytyw, gdyż niczego niespodziewający się widzowie mogą piać z zachwytu nad filmem. Ma on bowiem wszystko to, co powinien mieć pozytywny film o superbohaterach, ale ma również to czego nie mają niektóre produkcje – serce i duszę opartą na hitach muzycznych sprzed lat. Cała ta kosmiczna przygoda zaczyna się dość niepozornie i nawet nie tak całkiem kosmicznie. Bardzo intymne spojrzenie na ziemską rodzinę w jednej z najbardziej dramatycznych chwil w ich życiu- utraty matki, córki, przyjaciółki. I gdzieś w tym dramacie jest chłopiec, chłopiec nie mogący rozstać się z walkmanem i słuchawkami, a także odgrywaną na okrągło kasetą ze starymi hitami, jakby była to jego kotwica z przeszłością, z czasami gdy był zwykłym ziemianinem a nie kosmicznym łowcą nagród.
Na szczęście film nie na długo utrzymuje ten dramatyczny charakter i nawet wszelkie wątki napędzane rządzą zemsty, krwi i wyrwania się z uwięzi nie są w stanie przyćmić prawdziwego niezwykle zabawowego nastroju. Każda najbardziej traumatyczna chwila, najbardziej przerażające wydarzenie, które mrozi krew w żyłach, ustępuje przed siłą dowcipu twórców. Widać to także przy finalnym starciu, gdzie nikt się nie spodziewa kolejnego kroku Star-Lorda. Okazuje się więc, że w swojej pomysłowości obraz potrafi być nie tylko zabawny w bardzo nienachalny sposób, ale przede wszystkim zaskakujący w każdej z chwili. Jest kilka naprawdę zjawiskowych scen i to nie chodzi tylko o batalistyczne pięknie wyrysowane ujęcia, ale przede wszystkim najbardziej rozczulająca ze wszystkich scen podsumowująca postać o najbardziej złożonych dialogach, czyli Groota. Całe internety wyczekiwały aż Marvel w końcu wypuści ten jeden klip, klip dla którego widzowie powracają do kina, klip, który zrodził wiele pomysłów wśród fanów, innymi słowy scena tańczącego Groota. Taki tyci spoilerek, nic nie wnoszący do fabuły. Dla co najbardziej wytrwałych widzów jest również scena po napisach, po całych napisach. Jednakże stanowi ona bardziej hołd dla przeszłości niżeli zapowiedź przyszłości marvelowskich produkcji, choć... kto wie?
     Najnowsza produkcja Gunna wali po oczach niczym świąteczna choinka. Pełno tu wszelkiego rodzaju wystrzałowych ozdóbek, które świecą, wręcz rażą w oczy. Zachwytów więc jest tutaj nie mało, aczkolwiek w zbyt wielu miejscach przypomina to coś na wzór lucasowych „Gwiezdnych Wojen”- z tą różnicą, że tutaj każdy efekt ma sens i jest wprost cudowny! Jako film, którego akcja rozgrywa się w przestrzeni kosmicznej oczywistym jest, że muszą być tutaj spektakularne zdjęcia planet i innych dziwnych ciał niebieskich, jak dryfujący sobie kawałek skałki będący tronem Thanosa (a co!). Jako, że to miejsce spotkania wszechświatowej śmietanki towarzyskiej, jest to szansa nie tylko dla specjalistów od manewrów grafiką komputerową, ale też i charakteryzatorów. Spisali się na medal z każdą postacią, którą przyrobili i wyglądają niesamowicie autentycznie. Każdy element jest tutaj potrzebny, każdy detalik dopieszczony za pomocą machnięć kursorem, czy pędzlem do makijażu. Cudownie się na to patrzy, zdjęcia są autentycznie epickie! Gdy dochodzi do tego jeszcze muzyka... ale nie taka tradycyjnie komponowana przez Tylera Batesa, ale zlepek tych niesamowitych hitów kasetowych, to daje to tak niecodzienny klimat, zupełnie jak te rockowe brzmienia przy „300”. Już na zawsze będzie to znakiem rozpoznawczym dla „Strażników Galaktyki”.
     Czy ktokolwiek pomyślałby, że w „Strażnikach Galaktyki” będzie aż tak dużo ciekawych postaci? Jak to jest w ogóle możliwe, że twórca takiego czegoś jak „Slither” mógł wykrzesać ze swojej ekipy tak wiele dobrych kreacji. Weźmy chociażby takiego Chrisa Pratta. Jeszcze za czasów „Wykapanego ojca” nieliczne dziewczyny by się za nim oglądały, totalnie aseksualny, nie prezentujący sobą zbyt wiele. Teraz wyskoczył jak gumka z majtek z nową rzeźbą, zadziornym spojrzeniem i zabójczym uśmiechem, żeby zdobywać względy u kobiet ze swoją nagą klatą. W dodatku pod względem aktorskim całkowicie zaskakuje. Dotychczas totalna mimoza pokazała charakterek, a także to że ma poczucie humoru i to całkiem sympatyczne, pozbawione wulgarności czy sprośności. Jest to jeden z najbardziej zaskakujących występów. Drugą ciekawą postacią jest z pewnością Drax, a jak dodamy do tego, że w tej roli pojawia się niejaki Dave Bautista- zapaśnik i dotychczas całkowicie przezroczysty aktorzyna, odzyskujemy powoli wiarę w angażowanie podobnych mięśniaków do filmu. Jednakże tymi, którzy podbudowują całą tą kawalerię – przynajmniej od strony jasnej strony mocy, są niejaki Rocket i Groot, czyli najdziwniejsze z najdziwniejszych zestawień dwupostaciowych szopa pracza i człowieka drzewa. Tutaj głosy podkładają odpowiednio Bradley Cooper oraz Vin Diesel, choć ten drugi to za wiele do powiedzenia nie ma poza wtrąceniami składającymi się z trzech tych samych słów, poza jednym wyjątkiem. Cooper błyszczy dowcipem, a także świetną zabawą głosem. Gdyby nie informacja o obsadzie to niewielu udałoby się go rozszyfrować. Animacja tych dwóch postaci jest bezbłędna, a Groot swoimi reakcjami bardzo często przypomina mimiką Szczerbatka. Urocze!
     Pewne jest, że „Strażnicy Galaktyki” to film, który przechodzi najśmielsze oczekiwania, w szczególności, gdy podczas oglądania zwiastuna nie wiesz jak sklasyfikować swoje emocje i nadzieje z nim związane. Można powiedzieć, że jest to jeden z najlepszych filmów jakie przyszło mi oglądać w tym roku. Jest to takie swoiste pomieszanie dramatyzmu i niezwykle uroczego poczucia humoru z dynamiczną akcją, która rozkręca się już w pierwszej minucie. Poza tym, za całym sukcesem stoi również gwiazdorska obsada, zarówno po stronie dobra, jak i zła, która jest jedną z najmocniejszych w tym marvelowskim świecie. Pomimo naładowania postaciami udało mu się zachować stabilność, spójność całego obrazu, który nie sprawia wrażenia przeładowania fabułą. James Gunn ukłonił się również w stronę klasyki muzycznej, ale też i kinowej. Bardzo ciekawe efekty, które finał znajdują w niebanalnej, maksymalnie genialnej scenie z małym drzewkiem, dla której warto obejrzeć ten film! I to nawet więcej niż raz!
Ocena: 8/10

8 komentarzy :

  1. Bawiłam się przednie, lepiej niż zakładałam. Chociaż zwiastuny zapowiadały niezłą zabawę, to istniało ryzyko, że umieszczono w nich wszystko, co najlepsze. A wtedy łatwo o rozczarowanie.

    Trochę szkoda, że czarne charaktery są takie płaskie i są... po prostu przesiąknięte złymi emocjami. Od czasów Lokiego powinni zauważyć, że takie postacie jak Ronan Oskarżyciel nie mają już racji bytu.

    Jak odnosisz się do tłumaczenia? Miałam wrażenie, że tutaj dystrybutor się nie wykazał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to były jakieś problemy z tłumaczeniem? W zasadzie to od dłuższego czasu nie zwracam uwagi na napisy... jakoś tak ostatnio mam. A było coś w stylu thorowego "zatkało kakao"?

      Usuń
    2. Pamiętam, że chwilę mi zajęło nim skumałam sens pewnego tekstu. Chodzi o wiadomość, którą Quill wysyła Prima Nova w związku z atakiem Ronana. To leciało coś w ten deseń: "Jestem złamasem, ale nie stuprocentowym członkiem". Tak, chodzi o słowo dick - bo już nie pamiętam jak przetłumaczyli kwestię "They got my dick message". Będzie dvd, to się z angielskimi subami obejrzy.

      Usuń
    3. acha acha, no fakt, było coś takiego. Dlatego tak jak mówię... w większości przypadków nie zwracam uwagi na tłumaczenia, choć czasem zdarza się jakieś rażące niedbalstwo :P

      Usuń
  2. No nie, a ja nie zgadzam się ze wszystkim co napisałaś;D Ten film to dla mnie szczyt żenady i nie wiem, jak Marvel mógł coś takiego wypuścić, choć z drugiej strony słabość tego filmu nie powinna dziwić skoro stworzył go gość od Scooby-Doo, które swoją drogą było lepsze od Strażników Galaktyki. Po prostu nie ogarniam zachwytów nad tym filmem, drętwymi postaciami, suchymi żartami i Prattem, który kompletnie nie potrafi grać.
    Jak mi się ten film nie podobał...Przepraszam za mój wylew żali;)

    OdpowiedzUsuń
  3. To na pewno będzie wkrótce film, o którym będzie się mówiło: klasyka, jak można było nie zobaczyć?
    tańczące drzewko robi taka furorę, że już taniec uzyskał nazwę! To Grooting :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Perełka. Jak do tej pory to najfajniejszy rozrywkowy film roku :)

    OdpowiedzUsuń