Reżyseria:
James Gunn
Scenariusz:
James Gunn, Nicole Perlman
Na
podstawie: komiksu Dana Abnetta oraz Andy'ego Lanninga
Zdjęcia:
Ben Davis
Muzyka:
Tyler Bates
Kraj:
USA
Gatunek:
Sci-Fi, Akcja
Premiera:
21 lipca 2014 (Świat) 01 sierpnia 2014 (Polska)
Obsada:
Chris Pratt, Zoe Seldana, Dave Bautista, Vin Diesel, Bradley Cooper,
Lee Pace, Michael Rooker, Karen Gillan, Djimon Hounsou, John C.
Reilly, Glenn Close, Benicio Del Toro
Każdego roku Marvel zasypuje
nas kilkoma fascynującymi filmami, które jak nic przyciągają
wszystkich fanów na sale kinowe. Wakacje należą do „Strażników
Galaktyki”,
gdzie za sterami zasiadł nie kto inny jak James Gunn. Patrząc na
jego dorobek i widząc te mało kasowe, mało zachwycające i
średniej jakości filmy, od razu nasuwa się pytanie, jak to się
stało, że udało mu się stworzyć tak potężny film i w dodatku
nie utracić jego ducha. Ryzykownym byłoby stwierdzenie, że jego
najnowsza produkcja jest najlepszą pod jaką podpisał się Marvel,
ale na pewno jest jedną z najlepszych!
Gdy Peter Quill (Chris
Pratt) był małym
chłopcem i jego matka odeszła na skutek ciężkiej choroby
całkowicie go osierocając, został porwany przez kosmitów. Zamiast
zostać zjedzonym, przybysze pod dowództwem Youndu (Michael
Rooker) czynią go
jednego ze swoich i tym właśnie sposobem stając się łowcą
nagród przybiera on pseudonim Star Lord. Jest właśnie na tropie
tajemniczego globu, który chce sprzedać na własną rękę. Nie wie
jednak, że na tym małym przedmiocie zależy również potężnemu
Thanosowi (Josh
Brolin), który wraz z
jego sługą – Ronanem (Lee
Pace), wysyła w
pościg za nim swoją córkę i zarazem bezwzględną zabójczynię
Gamorę (Zoe Seldana).
Kiedy Quill i Gamora wchodzą w interakcję do walki włącza się
tajemniczy człowiek drzewo Groot (Vin
Diesel) oraz mały
szop o imieniu Rocket (Bradley
Cooper). Z powodu
urządzonej demolki, trafiają do więzienia, gdzie poznają
kolejnego wyrzutka społeczeństwa Daxa (Dave
Bautista) - pałającego
żądzą zemsty i mordu wobec Ronana, który niegdyś wybił mu
rodzinę. Wraz z nowo przybyłymi więźniami obmyśla plan ucieczki,
przyłączając się do misji ratowania Galaktyki.
„Strażnicy Galaktyki”
to kolejna i zarazem ostatnia produkcja marvelowska tego roku. Trzeba
więc zakończyć ją z mega przytupem, tak żeby wszyscy chcieli
więcej i mieli na co czekać! Chyba niewielu spodziewało się
kierunku, w którym podążył ten obraz, przynajmniej nie Ci, którzy
nie są zaznajomieni z komiksową wersją przygód tych wyjętych
spod prawa strażników. Jest w tym jednak pewien pozytyw, gdyż
niczego niespodziewający się widzowie mogą piać z zachwytu nad
filmem. Ma on bowiem wszystko to, co powinien mieć pozytywny film o
superbohaterach, ale ma również to czego nie mają niektóre
produkcje – serce i duszę opartą na hitach muzycznych sprzed lat.
Cała ta kosmiczna przygoda zaczyna się dość niepozornie i nawet
nie tak całkiem kosmicznie. Bardzo intymne spojrzenie na ziemską
rodzinę w jednej z najbardziej dramatycznych chwil w ich życiu-
utraty matki, córki, przyjaciółki. I gdzieś w tym dramacie jest
chłopiec, chłopiec nie mogący rozstać się z walkmanem i
słuchawkami, a także odgrywaną na okrągło kasetą ze starymi
hitami, jakby była to jego kotwica z przeszłością, z czasami gdy
był zwykłym ziemianinem a nie kosmicznym łowcą nagród.
Na
szczęście film nie na długo utrzymuje ten dramatyczny charakter i
nawet wszelkie wątki napędzane rządzą zemsty, krwi i wyrwania się
z uwięzi nie są w stanie przyćmić prawdziwego niezwykle
zabawowego nastroju. Każda najbardziej traumatyczna chwila,
najbardziej przerażające wydarzenie, które mrozi krew w żyłach,
ustępuje przed siłą dowcipu twórców. Widać to także przy
finalnym starciu, gdzie nikt się nie spodziewa kolejnego kroku
Star-Lorda. Okazuje się więc, że w swojej pomysłowości obraz
potrafi być nie tylko zabawny w bardzo nienachalny sposób, ale
przede wszystkim zaskakujący w każdej z chwili. Jest kilka naprawdę
zjawiskowych scen i to nie chodzi tylko o batalistyczne pięknie
wyrysowane ujęcia, ale przede wszystkim najbardziej rozczulająca ze
wszystkich scen podsumowująca postać o najbardziej złożonych
dialogach, czyli Groota. Całe internety wyczekiwały aż Marvel w
końcu wypuści ten jeden klip, klip dla którego widzowie powracają
do kina, klip, który zrodził wiele pomysłów wśród fanów,
innymi słowy scena tańczącego Groota. Taki tyci spoilerek, nic nie
wnoszący do fabuły. Dla co najbardziej wytrwałych widzów jest
również scena po napisach, po całych napisach. Jednakże stanowi
ona bardziej hołd dla przeszłości niżeli zapowiedź przyszłości
marvelowskich produkcji, choć... kto wie?
Najnowsza produkcja Gunna wali
po oczach niczym świąteczna choinka. Pełno tu wszelkiego rodzaju
wystrzałowych ozdóbek, które świecą, wręcz rażą w oczy.
Zachwytów więc jest tutaj nie mało, aczkolwiek w zbyt wielu
miejscach przypomina to coś na wzór lucasowych „Gwiezdnych
Wojen”-
z tą różnicą, że tutaj każdy efekt ma sens i jest wprost
cudowny! Jako film, którego akcja rozgrywa się w przestrzeni
kosmicznej oczywistym jest, że muszą być tutaj spektakularne
zdjęcia planet i innych dziwnych ciał niebieskich, jak dryfujący
sobie kawałek skałki będący tronem Thanosa (a co!). Jako, że to
miejsce spotkania wszechświatowej śmietanki towarzyskiej, jest to
szansa nie tylko dla specjalistów od manewrów grafiką komputerową,
ale też i charakteryzatorów. Spisali się na medal z każdą
postacią, którą przyrobili i wyglądają niesamowicie
autentycznie. Każdy element jest tutaj potrzebny, każdy detalik
dopieszczony za pomocą machnięć kursorem, czy pędzlem do
makijażu. Cudownie się na to patrzy, zdjęcia są autentycznie
epickie! Gdy dochodzi do tego jeszcze muzyka... ale nie taka
tradycyjnie komponowana przez Tylera Batesa, ale zlepek tych
niesamowitych hitów kasetowych, to daje to tak niecodzienny klimat,
zupełnie jak te rockowe brzmienia przy „300”.
Już na zawsze będzie to znakiem rozpoznawczym dla „Strażników
Galaktyki”.
Czy
ktokolwiek pomyślałby, że w „Strażnikach
Galaktyki”
będzie aż tak dużo ciekawych postaci? Jak to jest w ogóle
możliwe, że twórca takiego czegoś jak „Slither”
mógł wykrzesać ze swojej ekipy tak wiele dobrych kreacji. Weźmy
chociażby takiego Chrisa Pratta. Jeszcze za czasów „Wykapanego
ojca”
nieliczne dziewczyny by się za nim oglądały, totalnie aseksualny,
nie prezentujący sobą zbyt wiele. Teraz wyskoczył jak gumka z
majtek z nową rzeźbą, zadziornym spojrzeniem i zabójczym
uśmiechem, żeby zdobywać względy u kobiet ze swoją nagą klatą.
W dodatku pod względem aktorskim całkowicie zaskakuje. Dotychczas
totalna mimoza pokazała charakterek, a także to że ma poczucie
humoru i to całkiem sympatyczne, pozbawione wulgarności czy
sprośności. Jest to jeden z najbardziej zaskakujących występów.
Drugą ciekawą postacią jest z pewnością Drax, a jak dodamy do
tego, że w tej roli pojawia się niejaki Dave Bautista- zapaśnik i
dotychczas całkowicie przezroczysty aktorzyna, odzyskujemy powoli
wiarę w angażowanie podobnych mięśniaków do filmu. Jednakże
tymi, którzy podbudowują całą tą kawalerię – przynajmniej od
strony jasnej strony mocy, są niejaki Rocket i Groot, czyli
najdziwniejsze z najdziwniejszych zestawień dwupostaciowych szopa
pracza i człowieka drzewa. Tutaj głosy podkładają odpowiednio
Bradley Cooper oraz Vin Diesel, choć ten drugi to za wiele do
powiedzenia nie ma poza wtrąceniami składającymi się z trzech
tych samych słów, poza jednym wyjątkiem. Cooper błyszczy
dowcipem, a także świetną zabawą głosem. Gdyby nie informacja o
obsadzie to niewielu udałoby się go rozszyfrować. Animacja tych
dwóch postaci jest bezbłędna, a Groot swoimi reakcjami bardzo
często przypomina mimiką Szczerbatka. Urocze!
Pewne jest, że „Strażnicy
Galaktyki” to
film, który przechodzi najśmielsze oczekiwania, w szczególności,
gdy podczas oglądania zwiastuna nie wiesz jak sklasyfikować swoje
emocje i nadzieje z nim związane. Można powiedzieć, że jest to
jeden z najlepszych filmów jakie przyszło mi oglądać w tym roku.
Jest to takie swoiste pomieszanie dramatyzmu i niezwykle uroczego
poczucia humoru z dynamiczną akcją, która rozkręca się już w
pierwszej minucie. Poza tym, za całym sukcesem stoi również
gwiazdorska obsada, zarówno po stronie dobra, jak i zła, która
jest jedną z najmocniejszych w tym marvelowskim świecie. Pomimo
naładowania postaciami udało mu się zachować stabilność,
spójność całego obrazu, który nie sprawia wrażenia
przeładowania fabułą. James Gunn ukłonił się również w stronę
klasyki muzycznej, ale też i kinowej. Bardzo ciekawe efekty, które
finał znajdują w niebanalnej, maksymalnie genialnej scenie z małym
drzewkiem, dla której warto obejrzeć ten film! I to nawet więcej
niż raz!
Ocena: 8/10
Bawiłam się przednie, lepiej niż zakładałam. Chociaż zwiastuny zapowiadały niezłą zabawę, to istniało ryzyko, że umieszczono w nich wszystko, co najlepsze. A wtedy łatwo o rozczarowanie.
OdpowiedzUsuńTrochę szkoda, że czarne charaktery są takie płaskie i są... po prostu przesiąknięte złymi emocjami. Od czasów Lokiego powinni zauważyć, że takie postacie jak Ronan Oskarżyciel nie mają już racji bytu.
Jak odnosisz się do tłumaczenia? Miałam wrażenie, że tutaj dystrybutor się nie wykazał.
A to były jakieś problemy z tłumaczeniem? W zasadzie to od dłuższego czasu nie zwracam uwagi na napisy... jakoś tak ostatnio mam. A było coś w stylu thorowego "zatkało kakao"?
UsuńPamiętam, że chwilę mi zajęło nim skumałam sens pewnego tekstu. Chodzi o wiadomość, którą Quill wysyła Prima Nova w związku z atakiem Ronana. To leciało coś w ten deseń: "Jestem złamasem, ale nie stuprocentowym członkiem". Tak, chodzi o słowo dick - bo już nie pamiętam jak przetłumaczyli kwestię "They got my dick message". Będzie dvd, to się z angielskimi subami obejrzy.
Usuńacha acha, no fakt, było coś takiego. Dlatego tak jak mówię... w większości przypadków nie zwracam uwagi na tłumaczenia, choć czasem zdarza się jakieś rażące niedbalstwo :P
UsuńNo nie, a ja nie zgadzam się ze wszystkim co napisałaś;D Ten film to dla mnie szczyt żenady i nie wiem, jak Marvel mógł coś takiego wypuścić, choć z drugiej strony słabość tego filmu nie powinna dziwić skoro stworzył go gość od Scooby-Doo, które swoją drogą było lepsze od Strażników Galaktyki. Po prostu nie ogarniam zachwytów nad tym filmem, drętwymi postaciami, suchymi żartami i Prattem, który kompletnie nie potrafi grać.
OdpowiedzUsuńJak mi się ten film nie podobał...Przepraszam za mój wylew żali;)
Hmmm... każdy ma prawo do własnego zdania :)
UsuńTo na pewno będzie wkrótce film, o którym będzie się mówiło: klasyka, jak można było nie zobaczyć?
OdpowiedzUsuńtańczące drzewko robi taka furorę, że już taniec uzyskał nazwę! To Grooting :D
Perełka. Jak do tej pory to najfajniejszy rozrywkowy film roku :)
OdpowiedzUsuń