Reżyseria:
Ken Loach
Scenariusz: Paul Laverty
Scenariusz: Paul Laverty
Zdjęcia:
Robbie Ryan
Muzyka:
George Fenton
Kraj:
Wielka Brytania, Francja, Irlandia
Gatunek:
Dramat
Premiera: 22 maja 2014 (Świat) 17 października 2014 (Polska)
Obsada: Barry Ward, Simone Kirby, Jim Norton, Francis Magee, Aisling Franciosi, Andrew Scott, Brian F. O'Byrne, Karl Geary
Premiera: 22 maja 2014 (Świat) 17 października 2014 (Polska)
Obsada: Barry Ward, Simone Kirby, Jim Norton, Francis Magee, Aisling Franciosi, Andrew Scott, Brian F. O'Byrne, Karl Geary
Dotychczas najnowszy film od
twórcy „Whisky dla aniołów”
obejrzały trzy grupy ludzi. Uczestnicy Cannes byli wniebowzięci,
widzowie przypatrujący się „Klubowi Jimmy'ego”
podczas festiwalu Dwa Brzegi zakończyli seans owacjami na stojąco,
natomiast blogerzy filmowi, którzy spotkali się 24 sierpnia w
Krakowie nie byli aż tak bardzo zachwyceni nową propozycją Loacha.
Bo choć docenić można warstwę wizualną i historię, to jednak
ogólne wykonanie pozostawia sporo do życzenia.
Mała wioska w Irlandii to
miejsce, w którym wszyscy ludzie spoglądają w stronę kościoła,
wiernie trzymając się swoich przekonań. To także rodzinne strony
Jimmy'ego Graltona (Barry
Ward), który powraca ze
Stanów Zjednoczonych. Zostaje bardzo ciepło przyjęty przez
mieszkańców, mających nadzieję, że przywróci on świetność
staremu klubowi, w którym mogli potańczyć, pobawić się, a także
i czegoś nauczyć. Jednakże ponowne otwarcie przysparza im więcej
cierpienia niżeli radości, gdy muszą stawić czoła ojcowi
Sheridanowi (Jim Norton),
a także mieszkańcom, traktujących uczestników zabaw, jak
wcielenie zła.
Po przygodach z whisky Ken Loach
postanawia chwycić się totalnie odmiennej koncepcji. Porzuca więc
wizerunek zapijaczonego świra i bierze się za opowieść z życia
wziętą. Za cel obiera sobie komunistycznego lidera lat 20tych
ubiegłego wieku, który miał znaczący wpływ na lokalną irlandzką
młodzież. Pomimo tego, że jego życie jest bardzo burzliwe, to
scenarzysta Paul Laverty postanowił stworzyć coś nie do końca
radykalnego. Skupił się na najprzyjemniejszym aspekcie życia
Graltona, jakim okazał się być klub taneczny. Zbudował tym samym
całkiem ciekawą historię o klubie i człowieku przez jednych
kochanym, a innych nienawidzonym. Dla ludzi nie żyjących w tamtych
czasach niezwykle trudno jest zrozumieć powody, dla których
niektórzy nie potrafili zaakceptować nowej rozrywki dla młodych,
chcąc wybierać pomiędzy Bogiem, a Graltonem- do czego przymusza
ich lokalny kapłan. Widać tutaj obraz społeczeństwa bojącego się
zmian i potępienia, które może ich spotkać za pójście za duchem
czasu. Niekiedy ludzie posuwają się do przesadnych czynów,
krzywdzących, a myśl o nich nie może wynieść się z naszego
umysłu. Jednakże pośród
tego dramatyzmu czegoś tu
brak.
Brak tu jakiegoś wstrząsającego elementu, który radykalnie
zmieniłby poglądy widza i wymusił na nim współodczuwanie.
Pojawiają się tu sceny, które mogłyby wywołać w widzu napięcie-
jak przykładowo scena tańca z ukochaną. Nawiązuje się pewna
relacja pomiędzy bohaterami, dość intymna, dla niektórych pewnie
niespokojna, ale pozbawiona jej dreszczyku, swoistego pazura, który
pomógłby widzowi całkiem zatracić się w tym związku. Obraz ma
jednak swój niepowtarzalny urok, czy to w wyżej wymienionej
sytuacji, czy podczas nauki amerykańskiego tańca. Choć film ma
głównie dramatyczny charakter, to nie brak mu zadziornego poczucia
humoru- objawiającego się podczas poszukiwania klucza od drzwi „Nie
wiem, gdzie go położyłam”, czy rejestrowaniu przez ojca
Sheridana każdego wizytatora klubu założonego przez Jimmy'ego.
Prawdopodobnie jednak film ten w
ogóle by się nie obronił, a przynajmniej nie w takim stopniu,
gdyby nie cały ten urok irlandzkiej wioseczki w pięknym irlandzkim
otoczeniu. Do tańca przygrywają skoczne dźwięki- także i
irlandzkie, a bohaterowie skaczą sobie wdzięcznie wyczyniając cuda
swoimi stopami, które sprawiają wrażenie, jakby były w totalnej
separacji z resztą ciała. Do tego przepiękne zdjęcie lokalnych
terenów- wspaniale
się to prezentuje, jak
zresztą cała Irlandia.
Wszystko to wygląda bardzo urokliwie, bardzo fascynująco, choć
momentami aż ma się chęć zrzucić jakąś bombę.
Nowy obraz Loacha jest w stanie dać nam popis gry aktorskiej,
aczkolwiek nie jest powiedziane, że go daje. Mniej bądź bardziej
znane nazwiska z pewnością nie przyciągają przed ekran,
aczkolwiek już sama prezencja i postacie owszem. Niestety, niektórzy
nie realizują zbytnio oczekiwań widzów, choć w całości bardzo
przyjemnie ich się ogląda. Najlepsze wrażenie robi chyba postać
ojca Sheridana, który jako mocno zatwardziały przeciwnik klubu
młodzieżowego wznosi się na wyżyny naturalności, a co za tym
idzie atrakcyjnej osobowości.
„Klub Jimmy'ego”
nie jest propozycją dla każdego. Momentami film naprawdę nużący,
ale gdy
już dotrwamy do pewnego momentu potrafi
wciągnąć. Nie jest to
obraz zbytnio dynamiczny, choć
trzeba przyznać, że ma charakter, osobowość, której próżno
szukać w większości
dzisiejszych produkcji. Ma irlandzką duszę kryjącą się w
dźwięcznej i skocznej muzyce, czy przepięknym wizerunku Irlandii.
Widzimy ją w ludziach gotowych do walki o własną
przyszłość, chcących coś
zmienić. Ta idea jest piękna, a w tak pięknej otoczce w jakiej
podaje ją Loach jest nawet zjadliwa. Szkoda tylko, że nie bardziej
intymna i porywająca.
Ocena: 7/10
Film obejrzany przedpremierowo podczas zjazdu blogerów filmowych
w Krakowie, dzięki dystrybutorowi Best Film i Kina pod Baranami.
Prześlij komentarz