NOWOŚCI

środa, 27 sierpnia 2014

1143. Klub Jimmy'ego, reż. Ken Loach

Oryginalny tytuł: Jimmy's Hall
Reżyseria: Ken Loach
Scenariusz: Paul Laverty
Zdjęcia: Robbie Ryan
Muzyka: George Fenton
Kraj: Wielka Brytania, Francja, Irlandia
Gatunek: Dramat
Premiera: 22 maja 2014 (Świat) 17 października 2014 (Polska)
Obsada: Barry Ward, Simone Kirby, Jim Norton, Francis Magee, Aisling Franciosi, Andrew Scott, Brian F. O'Byrne, Karl Geary
     Dotychczas najnowszy film od twórcy „Whisky dla aniołów” obejrzały trzy grupy ludzi. Uczestnicy Cannes byli wniebowzięci, widzowie przypatrujący się „Klubowi Jimmy'ego” podczas festiwalu Dwa Brzegi zakończyli seans owacjami na stojąco, natomiast blogerzy filmowi, którzy spotkali się 24 sierpnia w Krakowie nie byli aż tak bardzo zachwyceni nową propozycją Loacha. Bo choć docenić można warstwę wizualną i historię, to jednak ogólne wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

     Mała wioska w Irlandii to miejsce, w którym wszyscy ludzie spoglądają w stronę kościoła, wiernie trzymając się swoich przekonań. To także rodzinne strony Jimmy'ego Graltona (Barry Ward), który powraca ze Stanów Zjednoczonych. Zostaje bardzo ciepło przyjęty przez mieszkańców, mających nadzieję, że przywróci on świetność staremu klubowi, w którym mogli potańczyć, pobawić się, a także i czegoś nauczyć. Jednakże ponowne otwarcie przysparza im więcej cierpienia niżeli radości, gdy muszą stawić czoła ojcowi Sheridanowi (Jim Norton), a także mieszkańcom, traktujących uczestników zabaw, jak wcielenie zła.
     Po przygodach z whisky Ken Loach postanawia chwycić się totalnie odmiennej koncepcji. Porzuca więc wizerunek zapijaczonego świra i bierze się za opowieść z życia wziętą. Za cel obiera sobie komunistycznego lidera lat 20tych ubiegłego wieku, który miał znaczący wpływ na lokalną irlandzką młodzież. Pomimo tego, że jego życie jest bardzo burzliwe, to scenarzysta Paul Laverty postanowił stworzyć coś nie do końca radykalnego. Skupił się na najprzyjemniejszym aspekcie życia Graltona, jakim okazał się być klub taneczny. Zbudował tym samym całkiem ciekawą historię o klubie i człowieku przez jednych kochanym, a innych nienawidzonym. Dla ludzi nie żyjących w tamtych czasach niezwykle trudno jest zrozumieć powody, dla których niektórzy nie potrafili zaakceptować nowej rozrywki dla młodych, chcąc wybierać pomiędzy Bogiem, a Graltonem- do czego przymusza ich lokalny kapłan. Widać tutaj obraz społeczeństwa bojącego się zmian i potępienia, które może ich spotkać za pójście za duchem czasu. Niekiedy ludzie posuwają się do przesadnych czynów, krzywdzących, a myśl o nich nie może wynieść się z naszego umysłu. Jednakże pośród tego dramatyzmu czegoś tu brak.
     Brak tu jakiegoś wstrząsającego elementu, który radykalnie zmieniłby poglądy widza i wymusił na nim współodczuwanie. Pojawiają się tu sceny, które mogłyby wywołać w widzu napięcie- jak przykładowo scena tańca z ukochaną. Nawiązuje się pewna relacja pomiędzy bohaterami, dość intymna, dla niektórych pewnie niespokojna, ale pozbawiona jej dreszczyku, swoistego pazura, który pomógłby widzowi całkiem zatracić się w tym związku. Obraz ma jednak swój niepowtarzalny urok, czy to w wyżej wymienionej sytuacji, czy podczas nauki amerykańskiego tańca. Choć film ma głównie dramatyczny charakter, to nie brak mu zadziornego poczucia humoru- objawiającego się podczas poszukiwania klucza od drzwi „Nie wiem, gdzie go położyłam”, czy rejestrowaniu przez ojca Sheridana każdego wizytatora klubu założonego przez Jimmy'ego.
     Prawdopodobnie jednak film ten w ogóle by się nie obronił, a przynajmniej nie w takim stopniu, gdyby nie cały ten urok irlandzkiej wioseczki w pięknym irlandzkim otoczeniu. Do tańca przygrywają skoczne dźwięki- także i irlandzkie, a bohaterowie skaczą sobie wdzięcznie wyczyniając cuda swoimi stopami, które sprawiają wrażenie, jakby były w totalnej separacji z resztą ciała. Do tego przepiękne zdjęcie lokalnych terenów- wspaniale się to prezentuje, jak zresztą cała Irlandia. Wszystko to wygląda bardzo urokliwie, bardzo fascynująco, choć momentami aż ma się chęć zrzucić jakąś bombę.
     Nowy obraz Loacha jest w stanie dać nam popis gry aktorskiej, aczkolwiek nie jest powiedziane, że go daje. Mniej bądź bardziej znane nazwiska z pewnością nie przyciągają przed ekran, aczkolwiek już sama prezencja i postacie owszem. Niestety, niektórzy nie realizują zbytnio oczekiwań widzów, choć w całości bardzo przyjemnie ich się ogląda. Najlepsze wrażenie robi chyba postać ojca Sheridana, który jako mocno zatwardziały przeciwnik klubu młodzieżowego wznosi się na wyżyny naturalności, a co za tym idzie atrakcyjnej osobowości.
     „Klub Jimmy'ego” nie jest propozycją dla każdego. Momentami film naprawdę nużący, ale gdy już dotrwamy do pewnego momentu potrafi wciągnąć. Nie jest to obraz zbytnio dynamiczny, choć trzeba przyznać, że ma charakter, osobowość, której próżno szukać w większości dzisiejszych produkcji. Ma irlandzką duszę kryjącą się w dźwięcznej i skocznej muzyce, czy przepięknym wizerunku Irlandii. Widzimy ją w ludziach gotowych do walki o własną przyszłość, chcących coś zmienić. Ta idea jest piękna, a w tak pięknej otoczce w jakiej podaje ją Loach jest nawet zjadliwa. Szkoda tylko, że nie bardziej intymna i porywająca.
Ocena: 7/10
Film obejrzany przedpremierowo podczas zjazdu blogerów filmowych w Krakowie, dzięki dystrybutorowi Best Film i Kina pod Baranami.
http://bestfilm.pl/
http://www.kinopodbaranami.pl/

Prześlij komentarz