NOWOŚCI

sobota, 15 lutego 2014

1108. Zimowa opowieść, reż. Akiva Goldsman

Oryginalny tytuł: Winter's Tale
Reżyseria: Akiva Goldsman
Scenariusz: Akiva Goldsman
Na podstawie: powieści Marka Helprina „Zimowa opowieść”
Zdjęcia: Caleb Deschanel
Muzyka: Hans Zimmer, Rupert Gregson-Williams
Kraj: USA
Gatunek: Melodramat, Fantasy
Premiera: 13 lutego 2014 (Świat) 14 lutego 2014 (Polska)
Obsada: Colin Farrell, Jessica Brown Findlay, Russell Crowe, Jennifer Connelly, William Hurt, Mckayla Twiggs, Ripley Sobo
    Jak żyć, gdy na ekranie kinowym pojawia się podobna produkcja. Jak to przetrwać, kiedy walentynkowy seans udaje się w całkiem odwrotnym kierunku. Akiva Goldsman, który dotychczas był sprawcą scenariuszy do „Jestem legendą”, czy „Piękny umysł” po raz pierwszy staje w roli reżysera. I to nie przy byle jakim filmie, bo w końcu „Zimowa opowieść” jest ekranizacją jednej z powieści Marka Helprina będącej kwintesencją nurtu realizmu magicznego. Jednakże produkcja szybko udowadnia, że chaos tematyczny, który w niej panuje, może być bardzo ciężkostrawny i niekoniecznie musi przysporzyć jej pozytywnych opinii.

Źródło: Warner Bros.
     Peter Lake (Colin Farrell) jest drobnym złodziejaszkiem, który za niemowlaka przybył do wybrzeży Nowego Jorku w malutkim modelu łódki. Odnaleziony i wychowywany został przez człowieka żyjącego z połowu małż, ale szybko zboczył z kariery mechanika i wpadł w ręce niejakiego Pearly Soames (Russell Crowe)- kolekcjonera dusz, demona na usługach Lucyfera, którego obawiają się wszyscy mieszkańcy. Pewnego dnia wszystko ulega zmianie, gdy Pearly poznaje prawdziwe przeznaczenie Petera, robi więc wszystko, aby jego cud się nie ziścił. Uciekając przed wysłannikami demona Peter odnajduje tajemniczego białego konia, który przyprowadza go pod drzwi urodziwej rudowłosej, umierającej na suchoty– Beverly (Jessica Brown Findlay). Zakochują się w sobie od pierwszego wejrzenia i spędzają ze sobą każdą chwilę. Niestety, przeznaczenie bywa okrutne i ich losy się rozdzielają. Sto lat później Peter dalej kroczy po Ziemi, aby wypełnić nieznane mu przeznaczenie.
      Tak bezsensownego misz maszu tematycznego w jednym filmie już dawno nie widziałam. Wszelkie zwiastuny kinowe dawały nadzieję na to, że „Zimowa opowieść” będzie nie tylko idealnym obrazem do obejrzenia we dwójkę w walentynkowy wieczór, ale przede wszystkim będzie to porywająca, wzruszająca i zdecydowanie najbardziej magiczna romantyczna podróż. I choć w pierwszym momencie, tak się właśnie dzieje, to jednak następuje pewien przełomowy moment, w którym to fabuła całkowicie rozmija się z naszymi oczekiwaniami. Wydaje się, że naczelnym tematem jest oczywiście, to co dostrzegamy w zapowiedziach, a mianowicie przepiękne uczucie, które łączy dwójkę bohaterów, teoretycznie tych najgłówniejszych. Nie ma co narzekać, gdyby film składał się tylko z tych i podobnych im scen, to byłby to najbardziej delikatny, najbardziej romantyczny i najbardziej fascynujący romans w kinematografii. Gdyby.
Źródło: Warner Bros.
Niestety, kiedy do miłości zaczynają wtrącać się cuda (!), demony, anioły, czy latające konio-psy, to wszystko zaczyna tracić swój pierwotny cel. Wszystko nabiera wymuszonego metaforycznego charakteru, a przede wszystkim sensowności nastawionej już na standardową i odwieczną oklepaną walkę dobra ze złem. No i dobrze, nawet to można byłoby jakoś znieść, gdyby nie zakończenie całkowicie wyrwane z kontekstu. Wszystko przez to, że nagle z romansu skazanego na niepowodzenie z powodu choroby bohaterki film przekształca się w totalne science fiction, gdy bohater ni stąd ni zowąd dożywa dodatkowe sto lat, aby wypełnić swoje przeznaczenie. I tutaj kolejne zaskoczenie, bo nie chodzi o przeznaczenie, o cud prawdziwej miłości, która przetrwa śmierć, ale o coś zupełnie innego, coś tak totalnie nieromantycznego, że aż szokuje. A wszystko to tak banalnie zakończone, że aż dziw bierze.
      Na szczęście, choć fabularnie film mocno kuleje, to jest naprawdę pięknie zrobiony. W szczególności w czasie Nowego Jorku z początku XX wieku, kiedy prostota tak cudownie kontrastuje z elegancją. Kluczową rolę odgrywały tu kostiumy wspaniale komponujące się z tą epoką, a także i scenografia- Nowy Jork zasypany śniegiem, zmarznięte ulice, wspaniałe ośnieżone budowle na miarę domu nad jeziorem. Wszystko to łączy w sobie subtelność i ostrość zimowych klimatów, ale przede wszystkim podsyca magiczny nastrój całego obrazu. Całość upiększają kompozycje muzyczne, a za nie odpowiadali w duecie Hans Zimmer i Rupert Gregson-Williams. Osobno tworzą oni wspaniałą muzykę, w szczególności ten pierwszy jest bardzo charakterystyczny, jednakże w parze nie osiągają niczego wybitnego, ot przeciętna melancholijna muzyka, która wykorzystując znane nuty idealnie wkręca się w nastrój. To co jednak najbardziej dobija w tym filmie, to choć charakteryzuje się on naprawdę pięknymi zdjęciami, to większość dobrego wrażenia zepsuta zostaje przez bardzo kiepskie wykorzystanie efektów specjalnych. Przez to powstają sceny przywołujące na myśl katastrofę Titanica, czy latające konie z błyszczącymi niewidzialnymi skrzydłami (anioł, czy co?) . W dużej mierze uwydatnić mają pewną grozę czarnych charakterów w filmie, aczkolwiek trudno powiedzieć, że spiczaste zęby Lu wyskakujące znienacka, czy poszarpana twarz Pearly'ego to coś co mogłoby zachwycić i faktycznie przerazić. Wypada to o wiele za tandetnie, bo już chyba lepiej by było, gdyby twórcy poszli na całość i unaocznili bardziej całe to drzemiące w nich zło- a nie jedynie za pomocą cienia rzucanego na ceglasty mur.
Źródło: Warner Bros.
      Kolejny zawód sprawia nam obsada. Dobór może i drugorzędny, bo nie są to gwiazdy największego formatu, ale nazwiska sprawiały wrażenie, że nie może dojść do katastrofy w ich grze. Tragedii oczywiście nie było, ale i tak denerwujący Colin Farrell, nadaj takim pozostaje. Jego wizerunek zostaje odrobinę ułagodzony, a zdecydowanie bardziej podoba się wersja nieogolonego zapominalskiego o długich włosach. Jego na pozór gładkie lico nie robi zbyt wielkiego wrażenia, gdyż odkrywa niedoskonałości mimiki jego twarzy. Choć wydaje się, że całe ciało dostosowuje się do emocji, które mają zostać przelane na nas z ekranu cała twarz zdradza, że tak nie jest. Typ czarusia przestał się już sprawdzać, a całość wypada dość blado. Nadrabia tutaj jedynie Jessica Brown Findlay, która zachwyca swoim urokiem. Jednakże aktorsko również wypada dość blado, choć może być to spowodowane towarzyszem zaniżającym opinię. Zazwyczaj w takich przypadkach najlepiej sprawdzają się czarne charaktery i na pewien sposób i w przypadku „Zimowej opowieści” tak właśnie jest. Russell Crowe, jako Pearly, może nie prezentuje dokładnie tego, co można by oczekiwać po takim aktorze, ale zdecydowana zabawa głosem i mimika robią swoje. Największą niespodzianką w obsadzie jest postać Lu. Nigdzie nie pokazywany w żadnych zapowiedziach aktor wywołuje jedynie jedno wielkie niekontrolowane „PFFFF!”, gdy w najbardziej napiętym momencie i wyczekiwaniu któż może to być w tej roli, pojawia się akurat on. Serio?
Źródło: Warner Bros.
     Nazwisko Akiva Goldsman, a także urokliwie magiczne zapowiedzi sprawiają, że podróż do kina na tytuł „Zimowa opowieść” wydaje się być czymś koniecznym do wykonania! Szybko jednak okazuje się, że choć jest to film całkiem przyjemny, to momentami całkowicie niezrozumiały. Cóż z tego, że pięknie wykonany- choć chyba na zawsze w głowie pozostanie wizerunek latającego konia, cóż z tego, że muzyka jest tak nastrojowa, skoro efekt nie jest w stanie sprostać naszym oczekiwaniom. Oprócz tego, że scenariusz to niespójny twór, w którym panuje totalny bałagan wątkowy i gatunkowy, to w dodatku film jest niesamowicie nudny, a dialogi i ogólny wydźwięk przesiąknięte banalnością. Zdecydowanie jest to jedno z największych rozczarowań tego roku.
Ocena: 4/10
Film obejrzałam na zaproszenie Warner Bros.!
http://www.youtube.com/channel/UC3KEiIZBtsTB6P7278uKuug

4 komentarze :

  1. Film ogląda się dobrze, póki nie chce się za bardzo myśleć. Lubię Colina Farrella więc w romantycznym wydaniu mi odpowiadał. Fabuła kuleje, ale druga połowa filmu przyprawia o ból głowy. Szkoda, bo zapowiadał się przyjemny i magiczny film.

    Książkę nieprędko obadam, ale doszły do mnie słuchy, że w filmie niewiele z niej zostało.

    OdpowiedzUsuń
  2. A zwiastun był nader zachęcający

    OdpowiedzUsuń
  3. Słabiutko. Zwiastun był tak piękny, że... postanowiłam zdecydowanie przeczytać książkę. :D Jestem nią zachwycona, a jak widać nie można powiedzieć tego o filmie. :( Mam nadzieję, że sięgniesz i sama się przekonasz. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Oj spodziewałem się większej magii - i wyższej oceny. Jak widać, łatwo można się zawieść.

    OdpowiedzUsuń