Oryginalny
tytuł: Despicable Me 2
| Reżyseria: Pierre Coffin, Chris Renaud | Scenariusz: Ken Daurio,
Cinco Paul | Dubbing polski: Marek Robaczewski, Izabella Bukowska,
Miłogost Reczek, Lena Ignatjew-Zielonka, Magdalena Wasylik, Helena
Englert, Zbigniew Konopka | Kraj: USA | Gatunek: Animacja, Familijny,
Komedia
Premiera: 12 lipca 2013 (Świat) 07 czerwca 2013 (Polska)
Ocena:
7/10
Kontynuacja znanych przygód Gru i
jego żółciutkich minionków. Znowu zapowiadała się mega zabawa i
cała masa atrakcji od reżyserów Pierre'a Coffina i Chrisa Renauda.
No, ale niestety, druga część nie przebija pierwowzoru, a w
dodatku „Minionki rozrabiają”
stają się zbyt banalne.
Niegdyś złoczyńca, teraz prowadzi fabrykę żelków i dżemików,
czyli innymi słowy- Gru czyni dobro. Jednakże kiedy światu zagraża
niebezpieczeństwo ze strony tajemniczego przestępcy, to właśnie
Gru proszony jest o pomoc. We współpracy z uroczą agentką, a
także ku uciesze dziewczynek rozpoczyna pracę pod przykrywką w
ciastkarni. Nawet nie zauważa, że jego wierne minionki zaczynają
znikać bez śladu.
„Minionki
rozrabiają” znowu
potrafią nas rozbawić, ale prawda jest taka, że do najciekawszych
scen należą właśnie te z żółciutkimi bohaterami, których
pokochaliśmy już przy okazji pierwszego filmu. To na nich skupia
się najwięcej uwagi choć i Gru próbuje ją przyciągnąć w dość
schematyczny sposób- wątek miłosny, serio? Wydaje się, że gorzej
być nie może. Tego nikt się nie spodziewa i może jest to fajne
rozwiązanie dla fanów, ale nie dla mnie. Wystarczy już, że mega
złoczyńca stał się producentem dżemów! Dużo się dzieje, to
jest pewne, ale jakieś to wszystko pozbawione większego sensu.
Miniony ulegają mega transformacji i to też nie do końca mi się
podoba, wręcz przeciwnie- są strasznie przerażające. Film nie
trzyma poziomu jedynki, ale trzeba przyznać, że przyjemnie się go
oglądało i stanowił doskonałą rozrywkę na nudny wieczór.
Oryginalny
tytuł: The Lone Ranger
| Reżyseria: Gore Verbinski | Scenariusz: Todd Elliott, Terry
Rossio, Justin Haythe | Obsada: Johnny Depp, Armie Hammer, William
Fichtner, Tom Wilkinson, Ruth Wilson, Helena Bonham Carter | Kraj:
USA | Gatunek: Przygodowy, Western
Premiera: 22 czerwca 2013 (Świat) 19 lipca 2013 (Polska)
Ocena:
4/10
Pierwszy raz usłyszano o nim w
audycji radiowej o tytule „Lone
Ranger” w 1938. Od
tamtej pory wielokrotnie przenoszono go na ekrany telewizora i kin.
Komańcz Tonto i jego wierny biały przyjaciel Lone Ranger- razem
przeciwko złu i występku w filmie „Jeździec znikąd”
od twórcy „Piratów z Karaibów”
Gore'a Verabinskiego.
Młody prokurator John Reid (Armie
Hammer) powraca w
rodzinne strony, do swojego brata szeryfa, aby wraz z nim wymierzać
sprawiedliwość. Podczas poszukiwań pościgu za zbiegłym
przestępcą- Butchem Cavendishem, brat Johna ponosi śmierć, a on
sam zostaje przywrócony z martwych dzięki Indianinowi z plemienia
Komańczów imieniem Tonto (Johnny
Depp). Teraz tych dwóch
przemierza pustkowia, aby dorwać złoczyńcę i tym samym nie
doprowadzić do wojny Indian z białymi.
Z początku film straszliwie się
dłuży, potem próbuje być natarczywie zabawny, a gdy dochodzi do
rozkręcenia się akcji zatraca się w swojej głupocie. Ogólny
zamysł „Jeźdźca znikąd”
jest całkiem nie najgorszy, bo w końcu gra toczy się o wyższą
stawkę i tak nawet o konkretnej głębi, ale to w jaki sposób się
to wszystko jest naprawdę żenujące. Najbardziej w głowie zostaje
scena wykolejenia się pociągu i niedoszłego zgniecenia bohaterów
przed czym ratuje ich jeden z elementów owego środka lokomocji. Gdy
dodamy do tego białego rumaka skaczącego po dachach, a także
strzelanie z wagonu jednego pociągu do napastnika znajdującego się
po drugiej stronie torowiska w innym wagonie, czy przechodzenie przy
pomocy drabiny z jednego wagonu na drugie to okazuje się, że ten
film kpi sobie z inteligencji widza. W pewnym momencie zaczęłam
dopuszczać do siebie myśl, że może jest to jakaś parodia
westernów. Nie mniej, film jest bardzo ładnie zrobiony, muzyka
Hansa Zimmera świetna, Johnny Depp szaleje na ekranie w swoim stylu-
choć tym razem nie jest aż tak wyrazisty i zachwycający, ale
zdecydowanie za mało w tym wszystkim uroczej Heleny Bonham Carter.
Mogło być o wiele lepiej, ale o dziwo, mogło też być i gorzej.
Oryginalny
tytuł: Blue Jasmine
| Reżyseria: Woody Allen | Scenariusz: Woody Allen | Obsada: Cate
Blanchett, Alec Baldwin, Sally Hawkins, Bobby Cannavale, Peter
Sarsgaard | Kraj: USA | Gatunek: Dramat
Premiera: 26 lipca 2013 (Świat) 23 sierpnia 2013 (Polska)
Ocena: 6/10
Woody Allen zachwyca nas swoją
filmową inteligencją już od dziesiątek lat. Dzisiejsze filmy
dalekie są od jego przebojowych tworów, takich jak „Annie
Hall”, ale i tak
wzbudzają sporo entuzjazmu. Po wycieczkach po najciekawszych
stolicach Allen zabiera nas w głąb ludzkiej psychiki za sprawą
najnowszego tytułu „Blue Jasmine”.
Bohaterką filmu jest dojrzała
kobieta- Jasmine (Cate
Blanchett), która
próbuje stanąć na nogi po brutalnym opuszczeniu swojego
luksusowego życia, gdy jej mąż skazany został za oszustwa. Jako,
że nie ma grosza przy duszy postanawia skorzystać z uprzejmości
swojej przybranej siostry Ginger (Sally
Hawkins) i ulokować się
tam dopóki nie znajdzie nowego mieszkania. Kobiecie ciężko jest
porzucić stare nawyki, a na myśl o ciężkiej pracy robi jej się
słabo. Liczy jednak, że jej los szybko się odmieni, gdy udaje jej
się spotkać przystojnego i dobrze ustawionego pod względem
finansowym Dwighta (Peter
Sarsgaard).
Świat
widział już wiele filmów Woody'ego Allena, ale żaden z nich nie
wzbudzał tak dziwacznych uczuć, jakie wywołuje w widzu „Blue
Jasmine”. O ile w ogóle
jakiekolwiek udaje mu się wywołać. Historia wydaje się w
porządku, bo przedstawia tutaj obraz kobiety, która wybiera życie
w fałszu, odwracając wzrok kiedy jej mąż okrada ludzi z ostatnich
oszczędności- nawet jej własną siostrę. I to wszystko tylko dla
pieniędzy, dla luksusów, których Jasmine bała się utracić. Typ
ten dobrze znany, który świetnie zostaje zobrazowany za pomocą
osoby Cate Blanchett. Kobieta niesamowicie piękna, z klasą,
idealnie nadająca się do tej roli. Bez większych problemów
wcielająca się w kogoś zakręconego- zawładniętego jakąś
schizofrenią, i zmanierowanego. Aktorka pokazała cały wachlarz
najrozmaitszych emocji! Pomimo to, co zaskakujące, film jest tak
lekki, że praktycznie w ogóle pozbawiony jakiegoś konkretnego
zamknięcia. Zupełnie jakby scenarzyście w jednej chwili przeszła
ochota na dzielenie się swoją wizją. Trochę jest to szokujące,
ale przede wszystkim nieszablonowe podejście do tematu i
współczesnego filmu, który zawsze musi się jakoś kończyć. Na
dodatek urządzony on został ze smakiem!
Mionionki pod względem rozrywkowym rzeczywiście nie zawodzą. Można by się przyczepić, ale tak to zazwyczaj jest z kolejnymi częściami. Ale co tam! Na weekend czy luźny wieczór całkiem przyjemna rzecz :). Dobrze się bawiłam. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńMinionki są numerem jeden na mojej liście "do obejrzenia" :) Niedługo je zobaczę!
OdpowiedzUsuń