Scenariusz: Tony Kushner
Na podstawie: książki Doris Kearns Goodwin „Team of Rivals: The Political Genius of Abraham Lincoln”
Zdjęcia: Janusz Kamiński
Muzyka: John Williams
Kraj: USA
Gatunek: Biograficzny, Polityczny
Premiera: 08 października 2012 (Świat) 01 lutego 2013 (Polska)
Obsada: Daniel Day-Lewis, Tommy Lee Jones, Sally Field, Joseph Gordon-Lewitt, David Strathairn, James Spader, Hal Holbrook, John Hawkes, Jackie Earle Haley, Bruce McGill, Jared Harris, Lee Pace i inni
Człowiek
wielki, nie tylko z powodu swojego wzrostu, ale przede wszystkim za
sprawą swoich historycznych czynów. Abraham Lincoln był postacią
bardzo kontrowersyjną, ale przez większość czasu lubianą.
Wychwala się go za geniusz strategiczny, polityczny, no i prawniczy.
Jego osoba stała się przedmiotem rozważań Doris Kearns Goodwin w
jej książce, która z kolei stała się mocnym merytorycznym
fundamentem dla Stevena Spielberga do nakręcenia filmu o tytule
„Lincoln”.
Efekt mocno zaskakuje, w szczególności, że pracowano nad produkcją
dziesięć lat. Jeszcze bardziej zaskakują tak liczne nominacje do
najróżniejszych nagród, ale widać w tym nutę patriotyzmu oraz
pochwały nad dokonaniami prezydenta.
Początkowo
scenariusz traktować miał o całym życiu Abrahama Lincolna.
Ostatecznie skończyło się to na najważniejszym aspekcie jego
życia- zniesienia niewolnictwa w całym kraju. Abraham (Daniel
Day-Lewis) wraz ze swoją
żoną- Molly (Sally
Field), cierpią po
stracie syna. Prezydent rzuca się więc w wir swoich obowiązków
wobec narodu chcąc wprowadzić 13 poprawkę do Konstytucji i raz na
zawsze znieść niewolnictwo. Tutaj pomocny może okazać się
reprezentant izby- Thaddeus Stevens (Tommy
Lee Jones),
który ze swoim autorytetem może przeciągnąć na swoją stronę
odpowiednich ludzi.
Jednakże droga do równego traktowania białych i czarnych jest
niezwykle wyboista i kosztowna, bowiem do pomysłu trzeba będzie
przekonać wielu ludzi.
„Lincoln”
to bardzo trudny w odbiorze film, bowiem nie tylko prezentuje drogę
człowieka poprzez meandry ludzkiej nienawiści, ale robi to w
naprawdę nużący sposób. Historia wyswobadzania czarnoskórych z
niewoli białych jest bardzo powszechna i wielokrotnie wykorzystywana
była w filmach na przestrzeni wielu lat. Wciąż wykorzystywane
wątki wojny domowej i zwalniania niewolników z obowiązku służenia
swoim panom stały się już tak bardzo znane, że aż męczące. W
zeszłym roku dwa filmy dotykały tych tematów i każdy z nich robił
to na zupełnie inny sposób. „Django”
bawił się w przelewanie krwi i praktyczne wyciąganie czarnoskórych
z niewoli, natomiast „Lincoln” przedstawia
problem ze strony legislacyjnej. Nie dziwi więc, że nie ma tutaj
niesłychanych zwrotów w akcji, bo przecież zbytniego dynamizmu
tutaj nie ma i z założenia nie miało być. Może jednak trzymać w
napięciu w najważniejszych minutach na sali obrad i tak też się
dzieje. Są to chyba najlepsze minuty z całego filmu, bowiem poza
tym film Spielberga to ciągła polityczna gadanina. Ciekawie wypada
przekonywanie kolejnych polityków do swoich racji, a także pewne
uniki pozwalające pozostać nienaruszonym. Bawi trochę ożywienie,
które odbywa się podczas głosowania nad poprawką i zaskakuje to,
jak bardzo wpływa to na nasz odbiór filmu. Scenariusz pokazuje
prezydenta nie tylko jako dobrego polityka, ale również ojca i
męża. Odrobinę wzruszają jego problemy rodzinne i pewne
zdystansowanie wobec żony po utracie dziecka. Niepokoi rzucenie się
w wir pracy, a tym samym zamknięcie na problem. Bardzo interesujące
połączenie pokazujące rolę żony zamkniętej w świecie
politycznych przepychanek.
Oglądając
film nie można nie zwrócić uwagi na bardzo dobre zdjęcia, które
nadają pewnej głębi temu co oglądamy na ekranie. Utrzymany
zostaje w dość surowym klimacie, ale praca wykonana przez Janusza
Kamińskiego jest wręcz spektakularna. Poruszają obrazy powojenne,
bowiem posiadają drugą stronę więc dodatkowo zachwycają. Sporym
atutem są tutaj również i kostiumy stworzone przez Joannę
Johnston („Czas wojny”),
nie mniej na mnie nie robią aż tak wielkiego wrażenia i osobiście,
podczas ceremonii, kibicować będę w tej kategorii „Annie
Kareninie”. Nie oznacza
to, że są złe- są po prostu inne. Brak w nich większego
przepychu, być może z powodu wieku osób ich noszących. To coś
zupełnie innego niż w „Przeminęło z wiatrem”,
gdzie Scarlett chciała wyglądać pięknie i młodzieńczo. Film
ubiega się również o statuetkę za najlepszą muzykę. Ta,
stworzona na potrzeby produkcji przez Johna Williamsa robi bardzo
duże wrażenie i może być sporym zagrożeniem dla rywali. Nuty
dające porwać się chwili i wynoszące na wyżyny film, który na
to nie zasługuje. Bardzo dobrze wkomponowuje się w obraz dając
większą potęgę emocji.
Daniel Day-Lewis gra niemalże same dobre i bardzo dobre role. Na
jego półkach stoi już kilka najważniejszych statuetek świata
kina. Nie ma się więc co dziwić, że Spielberg to właśnie jego
obsadził w głównej roli- była wręcz dla niego stworzona.
Day-Lewis, który w takich kreacjach czuje się jak ryba w wodzie
wypadł bardzo naturalnie. Przy okazji przedstawił siłę charakteru
Lincolna, a także jego nieustępliwość oraz życzliwość.
Tolerancja, której się dopuszczał okazała się być wyzwalająca,
natomiast sam Day-Lewis potrafił zahipnotyzować. Fascynuje to z jak
wielką determinacją pracował ciałem, twarzą i głosem. Godne
pochwały! I choć Tommy Lee Jones jest zaledwie postacią drugiego
planu to równie dobrze radzi sobie na planie. Z pewnością jest to
jedna z jego najlepszych ról, dająca szansę na pokazanie emocji i
potęgi tego aktora. Nominacji do Oscara nie uniknęła również i
Sally Field, która okazała się być jedyną znaczącą postacią
kobiecą w tej produkcji. Idealnie odegrała postać kobiety żyjącej
w cieniu swojego męża, nie mogącej liczyć na jego wsparcie, czy
też zrozumienie. Przepełniona bólem bez problemu potrafiła zagrać
lekkie zachwianie psychiczne, ale niekoniecznie musi wystarczyć to
dla Oscara.
Jeżeli
ktoś lubuje w politycznych wojażach, to proszę bardzo- może
rozpocząć seans „Lincolna”.
Nie mniej, gdy ktoś
przełącza telewizor, kiedy w wiadomościach pojawia się wzmianka o
rządzie i polityce, z pewnością powinien sobie podarować ten
film. Nie jest istotne, że opowiada o tak ważnej postaci, jaką był
Lincoln. Nie ważne jest to, jak świetnie wykonany został film- czy
to pod względem wizualnym, czy muzycznym. Istotne jest to w jaki
sposób twórcy próbują zwrócić uwagę widza. Niestety,
Spielberg nie skorzystał chyba ze złotego środka, bo choć jego
produkcja jest naprawdę piękna i traktuje o ważnej części
amerykańskiej historii, to jednak niekończące się dialogi i cała
masa dłużyzn zabija fascynację tym tytułem.
Ocena: 6/10
Tyle się zbieram, żeby ten film obejrzeć i nie mogę. Ale w końcu i tak to zrobię, ze względu na Day-Lewisa.
OdpowiedzUsuńSłyszałam, że jest to film, który zachwyca głównie Amerykanów z powodu tła historycznego. Nie wiem czy sama skusiłabym się na pójście do kina. Raczej spasuje tym razem.
OdpowiedzUsuńMam podobne myśli na temat "Lincolna" do twoich. Choć Day-Lewis aż tak mnie nie zaskoczył (wolałbym, jakby statuetkę dostał Phoenix). Ogólnie, film prezentuje się jako bardzo patetyczna produkcja, co czasami odbiera się na plus, a czasami całkowicie na minus - chociażby dlatego, że produkcja staje się okropnie nudna. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńMusze sobie w końcu poszukać trochę czasu na ten film. Jestem ciekawa swojej reakcji.
OdpowiedzUsuń