Reżyseria: Kim Ki-duk
Scenariusz: Kim Ki-duk
Zdjęcia: Dong-hyeon Baek
Muzyka: Ji-woong Park, Bark Jee-Woong
Kraj: Korea Południowa, Niemcy
Gatunek: Dramat
Premiera: 14 sierpnia 2003 (Świat) 07 stycznia 2005 (Polska)
Gatunek: Dramat
Premiera: 14 sierpnia 2003 (Świat) 07 stycznia 2005 (Polska)
Obsada: Kim Ki-duk, Yeong-su Oh, Young-min Kim,
Jae-kyeong Seo, Jong-ho Kim, Yeo-jin Ha, Dae-han Ji, Min Choi
Kiedy
Hollywood bierze się za film zaiste życiowe to nie trudno dostrzec
w nich cechy banalności. Jednakże, kiedy za temat zabierają się
twórcy z dalekiego wschodu, których wiara bazuje głównie na
dogmatach buddyzmu, wtedy trzeba liczyć się z tym, że będzie nad
czym rozmyślać. Kim Ki-duk, reżyser z powołania o duszy artysty,
zdobył rozgłos tytułem „Wild Animals”. Jego film
z 2003 roku o tytule „Wiosna, lato, jesień, zima.. i wiosna”
to swoista droga przez życie widziana oczami mnichów.
W
koreańskiej głuszy, pomiędzy wzgórzami, znajduje się małe
jeziorko, a na jego środku pływająca chata mnicha (Yeong-su
Oh). W ciszy i spokoju opiekuje się on swoim małym podrzuconym
niegdyś podopiecznym (Jong-ho Kim) przy okazji starając mu
się wpoić podstawowe prawa życia. Kiedy chłopiec dorasta
(Jae-kyeong Seo) w ich okolicy pojawia się kobieta z piękną
acz schorowaną córką (Yeo-jin Ha). Pozostawia ją pod
opiekom mnichów licząc na to, że ich towarzystwo uleczy jej duszę,
a także i ciało. Między dziewczyną, a mnichem nawiązuje się nić
porozumienia, która szybko przeradza się w głębsze uczucie. Żadne
z nich nie spodziewa się, że to spotkanie całkowicie odmieni ich
życia.
Prostota
filmu „Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna”
jest niesłychanie ujmująca, ale również i bardzo wymowna.
Opowieści o życiu nie wymagają zbędnych opisów, nie potrzebują
zawiłych dialogów, których niewielu z nas zrozumie. Obraz mówi
sam za siebie. Aktorzy tworzą historię za pomocą gestów, czynów,
a twórcy dopełniają to przepięknymi krajobrazami. Na pierwszy
rzut oka widać, że miejsce akcji jest tylko jedno. Mała chatka i
jej okolice, które stanowią symbol ludzkiej podróży, a także
bezpiecznego schronienia, domu, do którego mogą powrócić zawsze,
a który zawsze go przyjmie z otwartymi ramionami. Bardzo
inteligentne rozważania na temat przemijania czasu i zmian
zachodzących w człowieku. Urzekająca, choć też i zbyt łapczywa
interpretacja uczuć, a przy tym trafne odniesienia do miłości i
pożądania, które niejednokrotnie okazały się być zgubne dla
człowieka. Mnisi uczą także i poszanowania dla wiary, dla
tradycji, ale przede wszystkim życia, bez względu na to czy
człowieka, czy węża. Ostatecznie udowadnia się, że każdy ma
prawo do błędu, ale również i prawo do odkupienia swoich win.
Jako, że film obraca się wokół kultury mnichów nie ma tu mowy o
zbytniej przesadzie. Pozostaje spokój i mądrość życiowa, którą
obdarza nas starzec.
Obraz
fascynuje swoją formą. W głowie Kim Ki-duka zrodziła się bardzo
ciekawa koncepcja prezentacji. Dzieli swój obraz na pięć części,
każdy symbolizuje pięć różnych etapów życia człowieka, życia
mnicha. Przepełniony symboliką fascynuje z każdą minutą. Ki-duk
zabiera widza do Korei Południowej pracą Dong-hyeon Baeka
prezentując wspaniałość tamtejszej roślinności, ukazując
przejmujące krajobrazy, w której przychodzi żyć ludziom. Miejsca
tak urzekające, że nie wymagają komentarza, ale nie zostają go
pozbawione. Dopełnieniem do tej świetności jest niezwykle
nastrojowa, ale jakże i charakterystyczna muzyka skomponowana przez
duet Ji-woong Park oraz Bark Jee-Woong. Nic więcej nie jest
potrzebne do szczęścia, nic więcej nie jest potrzebne do
zaintrygowania widza.
Kim
Ki-duk bardzo rzadko występuje w swoich własnych filmach. Jednakże
w „Wiośnie...” robi nie tylko za reżysera, nie tylko za
scenarzystę, ale również za aktora. Pojawia się w końcowej
części podróży mnicha i jego występ jest dobry. Zagranie tak
kluczowych postaci jedynie poprzez gesty i mimikę dla wielu wydaje
się niesłychanie trudne. Często twórcy stawiają na treść niż
sposób w jaki jest ona przekazywana. Dlatego też Ci, którzy
zostali zaangażowani do tej produkcji mieli przed sobą nie lada
wyzwanie. Okazuje się, że zarówno Ki-duk, jak i pozostali
członkowie obsady poradzili sobie bez zarzutu. Przykuli uwagę
widza, sprawili, że ich polubiliśmy, że im sympatyzowaliśmy i
wraz z nimi odczuwaliśmy cierpienie. A do tego nie potrzeba żadnych
słów.
„Wiosna,
lato, jesień, zima... i wiosna” to tytuł, który
zaskakuje swoją prostotą, ale bardziej tym, że tak niewiele
potrzeba, aby zadowolić odbiorcę filmu. Pozbawiony zbędnych
komentarzy, bazujący głównie na ludzkiej wrażliwości na
zachowanie na ekranie. Prawdziwa moc tego obrazu tkwi nie tylko na
magicznych zdjęciach i inspirującej ścieżce dźwiękowej, ale w
prostocie opowiadanej historii. Nie męczy, ale prowadzi. Nie nudzi,
ale inspiruje do refleksji. Zmusza do zastanowienia się nad swoim
postępowaniem, nad własnym życiem, które potrafi być tak bardzo
nieprzewidywalne, jak bardzo wyboista potrafi być niekiedy droga.
Film obejrzany w ramiach 2. edycji Projekt Kino w kategorii "Dramat koreański".
Mam ten film i tylko czekam na zakupu telewizora żeby w końcu go zobaczyć. Wydaje się, że ten film nie może zawieść.
OdpowiedzUsuńKino koreańskie to w ogóle głęboka, przepastna studnia osobliwości. Weźmy ten film:
OdpowiedzUsuńhttp://www.kinoradio.pl/czytaj/notes/Kawalek_plastiku_zawiniety_w_szmatke-4-431
Genialny film. Mimo buddyjskiej otoczki uniwersalny.
OdpowiedzUsuń