NOWOŚCI

poniedziałek, 7 stycznia 2013

1013. Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna, reż. Kim Ki-duk

Oryginalny tytuł: Bom yeoreum gaeul gyeoul geurigo bombr
Reżyseria: Kim Ki-duk
Scenariusz:
Kim Ki-duk
Zdjęcia: Dong-hyeon Baek 
Muzyka: Ji-woong Park, Bark Jee-Woong
Kraj: Korea Południowa, Niemcy
Gatunek: Dramat
Premiera: 14 sierpnia 2003 (Świat) 07 stycznia 2005 (Polska)
Obsada: Kim Ki-duk, Yeong-su Oh, Young-min Kim, Jae-kyeong Seo, Jong-ho Kim, Yeo-jin Ha, Dae-han Ji, Min Choi
    Kiedy Hollywood bierze się za film zaiste życiowe to nie trudno dostrzec w nich cechy banalności. Jednakże, kiedy za temat zabierają się twórcy z dalekiego wschodu, których wiara bazuje głównie na dogmatach buddyzmu, wtedy trzeba liczyć się z tym, że będzie nad czym rozmyślać. Kim Ki-duk, reżyser z powołania o duszy artysty, zdobył rozgłos tytułem „Wild Animals”. Jego film z 2003 roku o tytule „Wiosna, lato, jesień, zima.. i wiosna” to swoista droga przez życie widziana oczami mnichów.
    W koreańskiej głuszy, pomiędzy wzgórzami, znajduje się małe jeziorko, a na jego środku pływająca chata mnicha (Yeong-su Oh). W ciszy i spokoju opiekuje się on swoim małym podrzuconym niegdyś podopiecznym (Jong-ho Kim) przy okazji starając mu się wpoić podstawowe prawa życia. Kiedy chłopiec dorasta (Jae-kyeong Seo) w ich okolicy pojawia się kobieta z piękną acz schorowaną córką (Yeo-jin Ha). Pozostawia ją pod opiekom mnichów licząc na to, że ich towarzystwo uleczy jej duszę, a także i ciało. Między dziewczyną, a mnichem nawiązuje się nić porozumienia, która szybko przeradza się w głębsze uczucie. Żadne z nich nie spodziewa się, że to spotkanie całkowicie odmieni ich życia.
    Prostota filmu „Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna” jest niesłychanie ujmująca, ale również i bardzo wymowna. Opowieści o życiu nie wymagają zbędnych opisów, nie potrzebują zawiłych dialogów, których niewielu z nas zrozumie. Obraz mówi sam za siebie. Aktorzy tworzą historię za pomocą gestów, czynów, a twórcy dopełniają to przepięknymi krajobrazami. Na pierwszy rzut oka widać, że miejsce akcji jest tylko jedno. Mała chatka i jej okolice, które stanowią symbol ludzkiej podróży, a także bezpiecznego schronienia, domu, do którego mogą powrócić zawsze, a który zawsze go przyjmie z otwartymi ramionami. Bardzo inteligentne rozważania na temat przemijania czasu i zmian zachodzących w człowieku. Urzekająca, choć też i zbyt łapczywa interpretacja uczuć, a przy tym trafne odniesienia do miłości i pożądania, które niejednokrotnie okazały się być zgubne dla człowieka. Mnisi uczą także i poszanowania dla wiary, dla tradycji, ale przede wszystkim życia, bez względu na to czy człowieka, czy węża. Ostatecznie udowadnia się, że każdy ma prawo do błędu, ale również i prawo do odkupienia swoich win. Jako, że film obraca się wokół kultury mnichów nie ma tu mowy o zbytniej przesadzie. Pozostaje spokój i mądrość życiowa, którą obdarza nas starzec.
     Obraz fascynuje swoją formą. W głowie Kim Ki-duka zrodziła się bardzo ciekawa koncepcja prezentacji. Dzieli swój obraz na pięć części, każdy symbolizuje pięć różnych etapów życia człowieka, życia mnicha. Przepełniony symboliką fascynuje z każdą minutą. Ki-duk zabiera widza do Korei Południowej pracą Dong-hyeon Baeka prezentując wspaniałość tamtejszej roślinności, ukazując przejmujące krajobrazy, w której przychodzi żyć ludziom. Miejsca tak urzekające, że nie wymagają komentarza, ale nie zostają go pozbawione. Dopełnieniem do tej świetności jest niezwykle nastrojowa, ale jakże i charakterystyczna muzyka skomponowana przez duet Ji-woong Park oraz Bark Jee-Woong. Nic więcej nie jest potrzebne do szczęścia, nic więcej nie jest potrzebne do zaintrygowania widza.
    Kim Ki-duk bardzo rzadko występuje w swoich własnych filmach. Jednakże w „Wiośnie...” robi nie tylko za reżysera, nie tylko za scenarzystę, ale również za aktora. Pojawia się w końcowej części podróży mnicha i jego występ jest dobry. Zagranie tak kluczowych postaci jedynie poprzez gesty i mimikę dla wielu wydaje się niesłychanie trudne. Często twórcy stawiają na treść niż sposób w jaki jest ona przekazywana. Dlatego też Ci, którzy zostali zaangażowani do tej produkcji mieli przed sobą nie lada wyzwanie. Okazuje się, że zarówno Ki-duk, jak i pozostali członkowie obsady poradzili sobie bez zarzutu. Przykuli uwagę widza, sprawili, że ich polubiliśmy, że im sympatyzowaliśmy i wraz z nimi odczuwaliśmy cierpienie. A do tego nie potrzeba żadnych słów.
    „Wiosna, lato, jesień, zima... i wiosna” to tytuł, który zaskakuje swoją prostotą, ale bardziej tym, że tak niewiele potrzeba, aby zadowolić odbiorcę filmu. Pozbawiony zbędnych komentarzy, bazujący głównie na ludzkiej wrażliwości na zachowanie na ekranie. Prawdziwa moc tego obrazu tkwi nie tylko na magicznych zdjęciach i inspirującej ścieżce dźwiękowej, ale w prostocie opowiadanej historii. Nie męczy, ale prowadzi. Nie nudzi, ale inspiruje do refleksji. Zmusza do zastanowienia się nad swoim postępowaniem, nad własnym życiem, które potrafi być tak bardzo nieprzewidywalne, jak bardzo wyboista potrafi być niekiedy droga.

Film obejrzany w ramiach 2. edycji Projekt Kino w kategorii "Dramat koreański".

3 komentarze :

  1. Mam ten film i tylko czekam na zakupu telewizora żeby w końcu go zobaczyć. Wydaje się, że ten film nie może zawieść.

    OdpowiedzUsuń
  2. Kino koreańskie to w ogóle głęboka, przepastna studnia osobliwości. Weźmy ten film:
    http://www.kinoradio.pl/czytaj/notes/Kawalek_plastiku_zawiniety_w_szmatke-4-431

    OdpowiedzUsuń
  3. Genialny film. Mimo buddyjskiej otoczki uniwersalny.

    OdpowiedzUsuń