Zdjęcia: Joseph
White
Muzyka: Joseph Bishara
Kraj: USA, Hiszpania
Gatunek: Horror
Premiera: 10 listopada 2011 (Świat)
Obsada: Timothy Gibbs, Michael Landes, Wendy Glenn, Angela Rosal, Lluise Soler
Muzyka: Joseph Bishara
Kraj: USA, Hiszpania
Gatunek: Horror
Premiera: 10 listopada 2011 (Świat)
Obsada: Timothy Gibbs, Michael Landes, Wendy Glenn, Angela Rosal, Lluise Soler
Czekasz
na film dość długo. Zaintrygowała Cię zapowiedź i po prostu nie
przeżyjesz jak nie obejrzysz filmu w całości. Jednakże, zazwyczaj
zwiastun nie do końca przekazuje sens filmu, a stanowi jedynie
najlepsze jego elementy, co potem kończy się naszym ogromnym
zawodem. Darren Lynn Bousman, znany wszystkim jako jeden z twórców
kultowej „Piły”
próbuje znowu straszyć widzów. Co zaskakujące, jedyne co może
przerażać w jego filmie „11-11-11”
to wykonanie ciekawego zamysłu, przez co zbyt wielu fanów to on
sobie nie przysporzy.
Joseph
Crone (Timothy Gibbs)
jest znanym i szanowanym autorem powieści z dreszczykiem, pomimo
swojego agnostycznego podejścia do życia. Kiedy w straszliwym
pożarze ginie jego żona i syn, Joseph nie potrafi pogodzić się z
tą stratą, a jego niechęć do Boga pogłębia się jeszcze
bardziej. Wtedy dowiaduje się od swojego brata, Samuela (Michael
Landes), że ich ojciec
umiera. Joseph czym prędzej pakuje swoje rzeczy i wyrusza do
Hiszpanii, aby w swoim dawnym domu być przy umierającym ojcu.
Wówczas zaczyna mieć dziwne halucynacje, a liczby 11-11 prześladują
go na każdym kroku. Okazują się być one zapowiedzią okropnych
wydarzeń przypadających na dzień 11 listopada, w którym to
zostaną otworzone tajemne wrota i nieczyste siły przybędą po
Samuela.
Jedno
jest pewne, film ten nie jest tym czego się człowiek spodziewa.
Mamy nadzieję na coś prawdziwie niezwykłego. Coś co zmrozi nas
do szpiku kości, zaskoczy niespotykanie i może też przerazi. W
pewnej części „11-11-11”
spełnia swój cel, bo finał jest prawdziwą niespodzianką. Nikt
nie spodziewałby się takiego obrotu spraw, no bo i skąd.
Najciekawsze jest to, że bardzo wielu widzów, po tym finale
pozostaje z pustką, ponieważ to co zostało nam przedstawione jest
zupełnie... niezrozumiałe! Nasze rozumki nie są w stanie ogarnąć,
jak to się zdarzyć mogło, bo przecież rozwój fabuły był taki
daremny. Budowanie napięcia ludzie, budowanie napięcia! Tutaj w
sumie ta budowa idzie dość niemrawo. Dzieją się jakieś
niewyjaśnione rzeczy, których powodów w ogóle nie trybimy.
Oczywiście, sam bohater dochodzi do jakichś konkluzji przeszukując
odmęty Internetu. Dziwne jest to, że jak my sobie wpiszemy w
Googlach 11-11 to nie wyskakują nam podobne śmieci, no ale w sumie
u nas w Polsce miało miejsce zaskakujące wydarzenie tego dnia,
czyli zamieszki z okazji 11 listopada. To o tym było głośno, a nie
o jakichś posłańcach posługujących się tymi cyframi jako swoim
znakiem rozpoznawczym. Cóż to one chcą przekazać naszemu
bohaterowi? Ano na pewno, że wydarzy się coś złego. W końcu to
nie przelewki, a 11.11.11 trafia się tylko raz na sto lat, choć to
i tak spore naginanie rzeczywistości. O co dokładnie chodzi? Nie
wiadomo. Źródła internetowe twierdzą, że tegoż dnia otworzy się
brama, a aniołowie przychodzą i ostrzegają przed tym. Zaś z
drugiej strony jest Samuel, który twierdzi, że to nie anioły,
tylko jakieś demony. Komu wierzyć? Okazuje się być to kluczową
decyzją w tym filmie.
Tutaj na ekranie zobaczymy sobie zarys postaci wyłaniający się z
obłoku mgły, tam znowuż jakąś paskudną pomarszczoną mordę,
która już samym wyglądem straszy, a jeszcze śmie się odzywać i
wydawać nieartykułowane dźwięki, a poza tym to jeszcze jest
przecież ten niezwykły dom, który mógłby idealnym miejscem do
kręcenia większości horrorów. Już on sam przeraża, choć w
ogóle zdjęcia i muzyka, jakoś nie sprzyjają dobremu samopoczuciu.
Cały film mamy gęsią skórkę, choć zasadniczo niewiele się
tutaj dzieje. W końcu cała fabuła skupia się na pisarzu i na jego
podejściu do religii. Z tego też powodu to właśnie kwestie wiary
są tutaj poruszane i naciągane do granic możliwości. Intryguje
trochę działalność brata i ojca Josepha i budzi ona pewien
niepokój. Msza, której jesteśmy świadkami pozostawia sporo do
życzenia i przywołuje na myśl swoistą sektę, no ale co kraj to
obyczaj i wiara. Trzeba jednak przyznać, że to ciągłe rozczulanie
się Josepha bywa denerwujące, a to jak ta Sadie mu się naprzykrza
wydaje się jeszcze gorsze. Co za kobieta leci za facetem na drugi
koniec świata? Za facetem, którego technicznie rzecz biorąc nie
zna! Racjonalne posunięcia bohaterów nie są dobrą stroną tego
filmu, ale jak się ostatecznie okazuje wszystko ma tutaj głębszy
sens. Nawet ten konflikt na linii ojciec-Joseph-Samuel.
Kolejny
maluteńki, ale jakże i potężny plusik tego filmu to ten
rozczulający się nad sobą Joseph Crone, a mianowicie Timothy
Gibbs. Facet już dość wiekowy, który dopiero robi większe
zamieszanie w Hollywood. Cóż też pchnęło Darrena Lynn Bousmana
do zaangażowania do tej produkcji właśnie Gibbsa? Pewnie ten jego
hiszpański, męski i groźny zarazem wygląd! Głos też niczego
sobie i każda w sumie chciałaby, żeby ktoś taki ją chronił. No,
ale on gustuje w braciszkach. W każdym bądź razie chyba najlepiej
radził sobie z całej tej obsady i jego najmilej się wspomina.
Bardziej znaną twarzą jest Michael Landes, który objawiał swoje
lico już w takich filmach jak „Oszukać przeznaczenie
2”, gdzie grał dzielnego
policjanta lub w „Opętanym”
u boku Buffy, gdzie szybko go uśmiercili, ano niestety. Jako cudowny
brat Samuel idealnie spełnił swoje zadanie, choć nie do końca
przekonywał w swoim uporze i zaangażowaniu. Równie beznadziejna
była tylko Sadie aka Wendy Glenn i jej, pożal się Boże,
aktorstwo. Daremna, sztywna, bez charyzmy i w dodatku w ogóle nie
potrafi grać ciałem.
„11-11-11”
dość mocno zawodzi i naprawdę ciężko jest wytrzymać do tego
niesamowitego finału, w którym wszystko staje się jasne, choć,
jak się okazuje, w ogóle nie zdawaliśmy sobie sprawy z niejasności
tej produkcji. Ale co by było, gdyby nie było tych retrospekcji?
Człowiek pozostałby tak samo głupi, jak na początku filmu! Jedyne
dobrze, że film jest zaskakujący, jest to jego największa zaleta,
bo gdyby nie ten traumatyczny finał to pewnie wylądowałby wśród
najgorszych filmów roku, a miał do tego ogromne predyspozycje.
Czekałam na ten moment, który zaważy na mojej ocenie i na
szczęście, mogę go określić średniaczkiem.
Amerykańskie horrory już od dawna przestały mnie interesować, bo - w większości - nie mają już zwyczajnie nic do zaoferowania. Raz na jakiś czas zdarza się wyjątek. Twoja opinia raczej nie sprawia, żebym pomyślał o tym filmie właśnie jako o wyjątku, po który z przyjemnością sięgnę. Pewnie nie dałbym rady wytrzymać do tego zaskakującego finału:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Już od dłuższego czasu przymierzam się do tego filmu. Chcę go zobaczyć. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń