Muzyka: Ramin Djawadi
Kraj: USA, Indie
Gatunek: Horror, Komedia
Premiera:14 sierpnia 2011 (Świat) 02 września 2011 (Polska)
Obsada: Colin
Farrell, Anton Yelchin, Imogen Poots, Toni Collette, David Tennant,
Christopher Mintz-Plasse, Dave Franco, Reid Ewing
No i
proszę! Kolejny film o wampirkach, który zaszczycił światowe kina
swoją daremną obecnością. Kiedy człowiek ma nadzieję, że w
końcu pojawi się mroczny wampir, który nie będzie przypominał
wyglądem ani postępowaniem tych ugłaskanych do nieprzyzwoitości
współczesnych wampirów, kiedy wydaje mu się, że nic gorszego od
„Zmierzchu” nie może się zdarzyć, przytacza się
taki Gillespie („Facet od W-F'u”) ze swoim
tragicznym do łez „Postrachem nocy”. Produkcja ta
to remake filmu z 1985 roku, a więc z góry skazany był na
niepowodzenie, nawet jak zakropimy go wyskokowymi napojami, ale to co
się rozgrywa na ekranie przerasta nasze najczarniejsze koszmary.
Charlie
Brewster (Anton Yelchin) zrywa ze swoim dotychczasowym życiem
i w końcu staje się popularny. Spotyka się z najpiękniejszą
dziewczyną w szkole- Amy (Imogen Poots), a także ma nowych
kumpli. Dlatego też, kiedy jego dawny przyjaciel- Ed (Christopher
Mintz-Plasse), przychodzi do niego z informacją, że ich nowy
sąsiad- Jerry (Colin Farrell), jest wampirem, Charlie nie ma
zamiaru mu zawierzać. Jednakże prędko zmienia zdanie, kiedy jego
przyjaciel znika z powierzchni ziemi, a chłopak odkrywa w zasobach
Eda filmy, na który jest, a właściwie nie ma, Jerry'ego. Teraz to
Charlie zaczyna szpiegować swojego sąsiada, co sprowadza na niego
gniew wiekowego drapieżcy.
Niby
fabuła zapowiada jakąś konkretną treść, no ale niestety, nic
takiego nie ma tutaj miejsca, bowiem film jest zasadniczo o niczym.
No, oczywiście, głównym tematem jest tutaj bardzo stare zło pod
postacią wampira- Jerry'ego. Co to w ogóle za imię dla kogoś
takiego? No, ale już na tym etapie można się przynajmniej pośmiać,
bo chyba tylko o to chodziło w tym filmie- rozbawić widza do łez!
Bo czyż nie bawią nas debilne podchody do wampira, czyż nie bawi
ekscentryczny łowca wampirów, który zaszczyca nas tekstem typu
„Nie pomogę Ci, bo się boję”. Czyż nie komiczne jest
porzucenie przyjaciela dla popularności? Czyż nie doprowadza do łez
wygląd najważniejszego wampira, czy to jak krew sika niczym ze
szlaucha? Ubawu tutaj nie brakuje, to jest pewne.
Ale czy film
potrafi nas przestraszyć? Chyba nie takie było jego zadanie, bowiem
naprawdę nie ma się tutaj czego bać. Przywykliśmy już do
daremnego rozlewu krwi, a także wyssanych z palca rozwiązań. Jakim
sposobem wampir nie wyczuł jedzonka w jego domu? To proste,
oczywiście, że wyczuł, ale wolał się pobawić, bo jak wiadomo
wampirom lepiej smakuje jak trochę pobawią się jedzonkiem.
Co
wampir to inna technika i zupełnie inne metody zabijania go. Tutaj,
jak się okazuje, kiedy tylko zginie wampir ojciec, jego wampiry
dzieci nie umierają lub żyją sobie swoim martwym życiem pełnym
przepysznej i czerwonej krwi, ale przestają już dłużej się
męczyć i na powrót stają się ludźmi. Czyż to nie wspaniałe?
No oczywiście, już nie powrócisz ze zmarłych, kiedy Twój best
friend odetnie Ci łeb lub kołkiem przebije serce, a Ty się nagle
spopielisz. Wiele już naoglądaliśmy się wampirzych mord, ale to
co serwują nam efekciarze w tym filmie, jest poniżej wszelkiej
krytyki! Totalne przerobienie twarzy Jerry'ego odbiera mu jakikolwiek
realizm. Skomputeryzowanie jego wyglądu zdecydowanie nie wyszło mu
na dobre, chociaż lepiej było oglądać to niż lico Farrella. Nie
mniej, nie popisali się tutaj. Pod względem pozostałych efektów
film również zawodzi. Krew wygląda bardzo nienaturalnie, a ogólnie
sceny zabójstw są pozbawione smaku.
W
najważniejszej roli tego filmu, czyli w postać wampira Jerry'ego
wcielił się nie kto inny, jak najpaskudniejszy z najpaskudniejszych
Colin Farrell. Pozachwycać możemy się jego muskulaturą i
ewentualnie, zdeformowaną komputerową mordą, ale poza tym nie ma
tutaj żadnych rewelacji. Aktorem jest on żadnym, a przez to nijako
zagrał w tym filmie. Bez emocji, bez jakiegokolwiek zaangażowania-
po prostu, równie dobrze mogłoby go nie być, bo zastąpić mogłaby
go jego komputerowy sobowtór. Także wśród przedstawicieli młodego
pokolenia nie ma większych talentów. Anton Yelchin więcej emocji
wykrzesał z siebie podczas epizodycznej roli w „Star Treku”,
aniżeli jako ganiający za wampirem łowca. Nie lepsza była Imogen
Poots, ale ta mogła chociaż porażać swoją delikatną urodą.
Cały film ratuje jedynie David Tennant, któremu przypadła w
udziale rola Petera Vincenta – showmana uzbrojonego po zęby w
mistyczną broń. Tennant idealnie nadawał się do tej roli, bo
najlepiej zna się na walkach ze złymi siłami, co udowadniał nie
raz grze w brytyjskim serialu „Doktor Who”. Szału nie ma,
ale ostatecznie tylko on jest strawny w tym filmie.
Nie
ma tutaj co ukrywać, „Postrach nocy” to totalne
dno i dwa metry mułu. Miło, że akurat tym filmem uprzyjemniłam
sobie zakończenie 2011 roku. W końcu znalazłam swój najgorszy
film tego roku! Ciężkostrawna i bardzo przewidywalna fabuła.
Całkowicie pozbawiony sensu i smaku rozlew krwi. W dodatku
traumatyczne efekty specjalne i komputerowe, które kładą ten film
na łopatki. A gdyby tego jeszcze było mało to dodaje się tutaj
„przystojnego” Colina Farrella, który ze swoim aktorstwem jest
gwoździem do przysłowiowej trumny. Nigdy nie sądziłam, że
jakikolwiek film pobije swoją beznadziejnością „Zmierzch”,
no ale proszę, człowieka zaskakuje się na każdym kroku.
Mi akurat podobał się ten film. Zmierzch to (teraz) dla mnie totalne dno (dzięki mojej kuzynce). W "Postrachu Nocy" nie widzę dyskotekowych kul, które za wszelką cenę chcą zdobyć największą fleję w całej okolicy. Collin Farrel jako mężczyzna nie jest najgorszy (porównuję do Justina Biebera). A David Tennant jest genialny. Uwielbiam "Doktora Who" z jego udziałem a jako Peter Vincent wypadł cudownie.
OdpowiedzUsuńMi też się podobał - nie wybitnie, ale nie najgorzej ;) Podeszłam do niego jako do produkcji kompletnie luźnej, która raczej wyśmiewa konwencję polowania na wampiry (głównie dzięki fenomenalnej postaci Vincenta), niż próbuje stworzyć prawdziwy horrorowy klimat. Było tu kilka mocniejszych scen - np. myszkowanie w domu Jerry'ego - i budowania nastroju, ale ogólnie chyba nie o to tu chodziło. Poza tym mamy tu złego wampira, złego do szpiku kości, a Farell, choć też za nim nie przepadam, wypadł całkiem przekonująco. Ogólnie "Fright Night" można zdecydowanie obejrzeć jeśli szuka się prostego i nieskomplikowanego filmu na wolny wieczór ;)
OdpowiedzUsuńJa niestety nie miałam okazji oglądać tego filmu, ale może kiedyś po niego sięgnę :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i zapraszam do mnie :*
Mam przyjemność oznajmić, że organizuję mój pierwszy blogowy konkurs! Zapraszam Cię do zabawy. Można wygrać ebook, który naprawdę mi się spodobał. Szczegóły u mnie na blogu. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńhttp://ksiazki-legera.blogspot.com/2012/07/konkurs.html
Jeżeli w godzinach 0:00 - 11:30 próbowałaś wziąć udział w konkursie, a blog z przyczyn technicznych nie istniał, nie martw się! Strona znów funkcjonuje poprawnie. Konkurs ciągle trwa, a ty możesz wygrać wspaniały ebook. Zapraszam jeszcze raz do konkursu. Pozdrawiam :)
Usuń