NOWOŚCI

wtorek, 3 lipca 2012

956. Nie bój się ciemności, reż. Troy Nixey

Oryginalny tytuł: Don't Be Afraid of the Dark
Reżyseria:  Troy Nixey
Scenariusz: Guillermo del Toro, Matthew Robbins 
Na podstawie: scenariusza Nigela McKeanda
Zdjęcia: Oliver Stapleton
Muzyka: Marco Beltrami, Buck Sanders
Kraj: USA, Australia, Meksyk
Gatunek: Horror
Premiera: 06 listopada 2010 (Świat) 26 sierpnia 2011 (Polska)
Obsada: Bailee Madison, Katie Holmes, Guy Pearce, Jack Thompson, Julia Blake, Alan Dale

     Guillermo del Toro powraca z kolejnym filmem. Tym razem, ten meksykański twórca takich hitów, jak „Labirynt fauna”, czy „Hellboy”, przedstawia widzom swój największy koszmar z dzieciństwa, czyli własną interpretację klasycznego horroru telewizyjnego z 1973 roku. Film ten miał ogromny wpływ na dzieciństwo del Toro i jego rodzeństwa. Każde dziecko boi się ciemności, jednakże wprowadzona przez del Toro koncepcja w filmie „Nie bój się ciemności” dodatkowo pobudza tę małą fobię. Reżyserię tej przerażającej historii powierzył debiutującemu w tej roli Troyowi Nixeyowi.
     Mała dziewczynka imieniem Sally (Bailee Madison) zostaje odesłana przez swoją matkę do ojca- Alexa (Guy Pearce), który niedawno zakupił przepiękną, wiekową rezydencję z zamiarem jej odnowienia. Pomaga mu w tym jego piękna dziewczyna- Kim (Katie Holmes), której przyjdzie też w obowiązku zaopiekować się małą Sally. Pewnego dnia odkrywają piwnicę, a w niej pracownię dawnego właściciela domu, który zniknął wraz ze swoim synem w tajemniczych okolicznościach. Żadne z nowych mieszkańców nie zdaje sobie sprawy z zagrożenia czyhającego w ciemnościach, aż do chwili kiedy osamotniona i odrzucona przez rodziców Sally, uwalnia z piwnicy nowych towarzyszów zabaw, którzy mogą okazać się powodem ich rychłej zguby.
     Inspiracją dla stworzenia scenariusza przez Guillerma del Toro była nie tylko przygoda z filmem „Nie bój się ciemności” z 1973 roku. Wówczas młody chłopiec miał wielką obsesję na punkcie Wróżki Zębuszki, o której opowiada się małym dzieciom, że zabiera im spod poduszki ząbki, które im wypadną, a w zamian zostawia pieniążek. Szczęśliwie, w Polsce nie opowiada się podobnych bredni i dzieci mogą spać spokojnie. Jednakowoż w USA Zębowa Wróżka już nie raz była tematem filmów grozy. Jakiś czas temu oglądać mogliśmy „Darkness Falls”, a teraz przyszedł czas na nową odsłonę „Nie bój się ciemności”.
     Teoretycznie widz spodziewa się zupełnie czegoś innego, ja spodziewałam się czegoś innego. Zapuściłam sobie film i myślę „W końcu coś strasznego!”, wciąż rozmyślając o ciemnościach i o wszelkich okropnościach, które mogą tam czyhać. Wydawałoby się, że duchy- pudło! Otóż z duchami ma to niewiele wspólnego, choć nie oznacza to, że będzie to tematycznie coś gorszego. Wszyscy jednak wiemy, że Zębowa Wróżka, bądź Zębowe okrutne Wróżki w liczbie mnogiej, nie istnieją! Prawda?
Nie mniej, twórcom udało się stworzyć niesamowity klimat poprzez ulokowanie akcji w starym, ale jakże pięknym domu, w którym niegdyś miała miejsce straszliwa tragedia. Zadbano tutaj o każdy detal. Drewniane wykończenia schodów, drzwi, ścian... są po prostu znakomite. Nadają ciepło temu miejscu, choć może i nie o to chodziło. Poza tym, ten niezwykły ogród... bardzo długo przychodzi nam zachwycać się jego prostotą i jednoczesnym pięknem, przez co troszku zapominamy, że oglądamy przecież horror. Jednakże, gdy w domu gasną światła, powraca napięcie, bo przecież w wentylacji kroczą malutkie, zębiaste i pomarszczone stworzonka, które tylko czekają, aby dorwać się do dziecięcych ząbków i kosteczek. Z pewnością nie bez wpływu na uczucie zagrożenia było to, że istoty te długo pozostawały w ukryciu. Z początku w ogóle nie wiadomo było co to szarżuje po ciemnych kątach. Del Toro długo nie trzyma nas w niepewności i wystarczy, że głupiutka dziewczynka postanowi sobie poświecić trochę pod prześcieradłem, aby straszliwy stwór objawił nam swoją makabryczną mordkę. I wtedy cały czar o słodkim i rozkosznym pryska! Zajmując miejsce wszelkim straszliwościom, które na etapie projektowania przyjęły formę glinianych figurek, aby później straszyć nas na ekranie przy zastosowaniu technik komputerowych.
     Film ten ma nas nie tylko straszyć. O dziwo ma on drugie dno, które w pewien sposób na nas wpływa. Pojawia się bowiem dziecko, które jest odrzucone przez rodzica ze względu na rozwód. Dziecko, które czuje się niekochane i szuka sobie nowego przyjaciela. W pewnym momencie widz zastanawia się nad tym po jaką cholerę ta dziewczynka idzie do tej piwnicy i otwiera to palenisko, z którego coś do niej przemawia. Jednakże, kiedy bardziej się zamyślimy nad jej postacią zrozumiemy powody jej działania, Sally po prostu potrzebowała kogoś kto się nią zainteresuje. Z tego też powodu film nie jest swoistym horrorem, ale przede wszystkim dramatem obrazującym umysł dziecka, które staje w obliczu rozwodu rodziców, a co gorsza- nowych członków rodziny, pod postacią Kim. Nie zabraknie też innych dramatyzmów, kiedy ta sama, znienawidzona przez Sally Kim, zrobi wszystko, aby ocalić dziewczynkę. Tym samym zakończenie całej tej historii jest dość makabryczne i chwytające za serce, choć ostatecznie nie do końca jest zrozumiałe.
     W najważniejszej i zarazem jedynej dziecięcej roli zobaczymy Bailee Madison, której może daleko do aktorstwa Dakoty Fanning, ale póki co całkiem dobrze sobie radzi. Twórcy dostali o niej cynk od Natalie Portman, która miała przyjemność z nią występować przy okazji kręcenia zdjęć do filmu „Bracia”. Jedynym wyborem, którego byli w 100 % pewni było wybranie Guya Pearce'a i Katie Holmes. Wiedzieli, że ta dwójka będzie idealna do ról im przypisanych, choć nie byli pewni, czy uda im się ich zaangażować. Trudno jest powiedzieć, czy spisali się wzorowo. Można powiedzieć, że Holmes była trochę przygaszona w roli Kim, choć ostatecznie wykrzesała z siebie tyle emocji i energii, że aż dziw brał. Z drugiej strony był zaś Pearce, który chyba żadną swoją rolą mnie nie przekona. Nie podzielam więc zachwytu twórców i uważam, że w roli Alexa wypadł dość blado.
     Choć, „Nie bój się ciemności”, okazał się być zupełnie innym filmem niż się spodziewałam to nie czuje się w żaden sposób zawiedziona. Ma on kilka mankamentów, ale w dzisiejszych czasach naprawdę trudno o straszny horror. Ten może do końca nie przeraża samą historią, ale z pewnością wykonaniem. Nie brakuje mu mrocznego klimatu zbudowanego na straszliwej opowieści. Małe homucule z początku bardziej wprawiały w zachwyt niż straszyły, ale to też do tej jednej chwili, która wszystko zmieniła. Z pewnością można zachwycić się nad wykonaniem tego filmu i wspaniałej scenografii. Del Toro słynie zawsze z takich miejsc, które oglądać możemy czy to w „Labiryncie fauna”, czy w „Sierocińcu”. Miejsca te są zawsze zwodnicze, zresztą tak samo, jak i fabuła, która się w nich rozgrywa. Przerażenie skrywane jest za maską wspaniałości- pięknych ogrodów i niebywałej aranżacji wnętrz, ale i tak ostatecznie przychodzi nam ją zedrzeć, a potem pozostają nam już tylko senne koszmary.

5 komentarzy :

  1. dla mnie ten film również okazał się inny niż myślałam, liczyłam na niego ale niestety zrobił na mnie dość złe wrażenie,

    pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  2. No, i ja właśnie lubię tak wracać po przerwie do recenzowania, przeglądać blogi i natykać się na recenzje hiszpańskich horrorów Agniechy, a następnie wyśmiewać jej oceny. Aga, przyznaj, jesteś miłośniczką hiszpańskich horrorów i mimo tego że są słabe, chcesz z nich zrobić fajne filmy ? :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ ten film był beznadziejny:/ Same efekty komputerowe, zero nastroju, zero napięcia. Moim zdaniem idealny dla wielbicieli efekciarstwa, ale poszukiwacz grozy nie znajdzie raczej tutaj nic dla siebie.
    Pozdrawiam i mimo odmiennego zdania dzięki za reckę:)

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie żeby od razu beznadzieja... ale wiele do beznadziei nie brakuje ^^ Czy udało się stworzyć klimat... no klimat niby jest, ale ten powinien być raczej wisienką na torcie, powinien dopełniać dzieła. A tutaj akcja sobie, klimat sobie, choćby nie wiem, jak dobry, nie uratuje całej produkcji. Aktorsko sprawdziła się tylko Bailee Madison, interakcje między bohaterami są, za przeproszeniem, z rzyci wyjęte, a groza... jaka groza? Tu zgadzam się z Buffy, czyste efekciarstwo i nic więcej.
    Recka ciekawa, zawsze miło jest zapoznać się z kompletnie innym od własnego punktem widzenia, ale do tej produkcji zwyczajnie się nie przekonam ;)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń