Reżyseria: Gonzalo
López-Gallago
Scenariusz: Brian
Miller, Cory Goodman
Zdjęcia: Jose David Montero
Zdjęcia: Jose David Montero
Muzyka: brak
Kraj: USA, Kanada
Gatunek: Sci-Fi, Thriller
Gatunek: Sci-Fi, Thriller
Premiera: 25 sierpnia 2011 (Świat)
Obsada: Warren
Christie, Lloyd Owen, Ryan Robbins, Ali Liabert, Andrew Airlie,
Michael Kopsa, Kurt Max Runte
Według
oficjalnych doniesień ostatni lot Amerykan na Księżyc odbył się
w 1972 roku na pokładzie Apollo 17. Film Gonzalo Lópeza-Gallego,
reżysera hiszpańskiego pochodzenia, prezentuje teorię na temat
domniemanej okrytej tajemnicą wyprawy „Apollo
18”.
Produkcja utrzymana w klimacie popularnego ostatnimi czasy filmu
dokumentalizowanego, nie robi takiej furory jak „Paranormal
Activity”,
jednakowoż stanowi to pewien rodzaj innowacji w filmach gatunku
science fiction.
Trójka
astronautów udaje się na tajną misję Apollo 18 na Księżyc.
Podczas, gdy podpułkownik John Grey (Ryan
Robbins)
zostaje na orbicie, jego towarzysze – Kapitan Nate Walker (Lloyd
Owen)
i Benjamin Anderson (Warren
Christie),
lądują na Księżycu, aby pobrać próbki. Teoretycznie rutynowa
wyprawa zamienia się w koszmar, kiedy po odkryciu ciała rosyjskiego
astronauty podejmują próbę wrócenia do domu. Jednakże coś
uniemożliwia im odlot przy okazji niszcząc ich komunikację z bazą
na Ziemi i kolegą na orbicie. Wkrótce po tym natrafiają na obcą
formę życia…
Wszyscy
widzieliśmy w naszym życiu przynajmniej jeden film science fiction.
Może zdarzyło się, że ktoś z nas widział także taki o
podróżach w kosmos. W ostatnich kilku latach zaroiło się także
od filmów, które kręcone są w stylu dokumentu, dzięki czemu mają
urzeczywistnić konkretną produkcję. „Apollo
18”
prezentuje połączenie tych dwóch elementów, a przy tym pozostaje
niesamowicie oryginalny. Dlaczego? Bowiem poza zdjęciami kręconymi
z kamer astronautów mogliśmy oglądać także archiwalne zdjęcia z
wypraw na Księżyc czy wystąpień Prezydenta. Na tym polega chyba
sukces tego typu obrazów. Udaje im się w genialny sposób
zaprezentować fabułę. To co widzimy uzależnione jest od samych
kamer, a nie trudno jest się domyślić, że na Księżycu może być
problem z odbiorem obrazu. Wyszło to wszystko, tak jak wyszło,
niekiedy obraz się urywa, bądź chce zamrugać widza na śmierć,
aczkolwiek w trafny sposób potęguje to uczucie grozy i niepewności,
bo przecież tak trudno dostrzec wówczas zagrożenie. O dziwo
najbardziej ohydne sceny było widać idealnie. Największą frajdę
sprawiało jednak wyłapywanie kamieni.
Już
podczas oglądania zwiastuna domyślić można się, że produkcja
Lópeza-Gallego nie będzie wcale taka przeciętna. Od początku nas
intryguje, dlatego też wyczekujemy na rozwój akcji. Nie zrażamy
się kiedy za uchem po pięciu minutach krzyczą „Czy zawsze musisz
wybierać takie beznadziejne filmy?”. Wówczas trzeba odpowiedzieć:
„Czy zawsze musisz być taki ograniczony umysłowo?”, a wtedy
macie pewne, że obejrzycie film do końca w ciszy i spokoju,
względnym! Bo przecież z taką fabułą nie ma mowy ani o jednym
ani o drugim. Widz zastanawia się jak w ogóle możliwe jest spanie
w warunkach w jakich śpią astronauci. Tu coś trzeszczy, tam coś
drapie. Mnie to byle gwizd budzi w środku nocy, kiedy to powinnam
być już dawno w fazie REM. Oczywiście, podglądanie astronautów
podczas ich nudnych działań na kilku metrach sześciennych wcale
nie jest takie fascynujące, ale zawsze musi być jakieś rozwinięcie
przed pełnią szczęścia. A jest na co czekać! Niewyjaśnione
zgony, tajemnicze kamyczki, sekrety ze strony DOD, to jedynie
najdrobniejsze problemy dwójki bohaterów. W końcu prawdziwe
problemy zaczynają się, kiedy kamienie księżycowe zaczynają ich
atakować. Jednakże to co jest najciekawsze w tym filmie to nawet
nie ta fabuła, nie te kamienie, nie zdjęcia Księżyca, ale to
uczucie, które produkcja pozostawia w nas po seansie. Na końcu
twórcy zarzucają ilością kamieni księżycowych, które dotarły
na Ziemię, rozesłano po krajach i które zniknęły. I choć wiemy,
że ten film to fikcja, to jednak zasiewa pewne dziwne uczucie
niepewności w widzu.
Do
filmu zaangażowano twarze, które nie robią oszałamiającej
kariery w show biznesie, a przez to nie są aż tak rozpoznawalne.
Większość z nich ma za sobą występy gościnne w wielu serialach,
ale ostatecznie akcja kręci się wokół trójki z nich. Ten, który
zepchnięty został na dalszy plan (czyt. orbitę) znany może być
fanom kanadyjskiej produkcji telewizyjnej od SyFy, czyli
„Sanktuarium”.
Mowa o Ryanie Robbinsie, którego poznałam od razu (jako osoba
zapoznana ze wspomnianym serialem). Jego rola jest tutaj bardzo
ograniczona, więc nie miał okazji do zabłyśnięcia swoim
aktorstwem. Panowie, którzy ostatecznie wylądowali na Księżycu to
Lloyd Owen i Warren Christie. Tego pierwszego kojarzyć można z
serii o „Młodym
Indianie Jonesie”.
On chyba najlepiej poradził sobie ze swoją rolą, w końcu była
najbardziej wymagająca w związku z czym wymagała od niego
najwięcej zaangażowania. Był przekonujący i interesujący, z
pewnością pozostaje w pamięci na dłuższy czas. Szkoda, że nie
można powiedzieć tego samego o Warrenie, choć także i on nie
osiadł na laurach. Jednakże nie był aż tak wyrazisty, jak jego
towarzysz, ale wszystko to uzależnione było od ról, całkowicie od
siebie odmiennych.
„Apollo
18”
prezentuje bardzo ciekawą i niepokojącą teorię na temat
zaprzestania lotów na Księżyc. Z pewnością jest ona daleka od
prawdy, aczkolwiek już ziarenko niewygody kiełkuje w naszych
sercach. Film z pewnością znajdzie swoich zwolenników, jak i
przeciwników. Ci pierwsi to będą fani kina dokumentalizowanego, a
drudzy zapewne będą fanami klasycznych produkcji science fiction.
Według mnie takie rozwiązanie i to w dodatku z idealnym
wmontowaniem w to filmów archiwalnych stanowi idealną rozrywkę.
Podobna forma prezentacji nadaje wyrazistości produkcji i przede
wszystkim większego realizmu. Momentami bawi, ale przede wszystkim
wzbudza obawy i przerażenie. Zdarza się, że zaskoczy widza, choć
wielu elementów można się domyślić. Wiele pytań pozostaje bez
odpowiedzi, aczkolwiek ma to też pozytywne konsekwencje dla
ostatecznego odbioru filmu.
Prześlij komentarz