NOWOŚCI

środa, 16 maja 2012

939. Hanzo Brzytwa: Miecz Sprawiedliwości, reż. Kenji Misumi

Oryginalny tytuł: Goyôkiba
Reżyseria: Kenji Misumi
Scenariusz: Kazuo Koike, Takeshi Kanda
Zdjęcia: Chishi Makiura
Muzyka: Kunihiko Murai
Kraj: Japonia
Gatunek: Akcja
Premiera światowa: 1972
Premiera polska na DVD: 17 maja 2011
Obsada: Shintarô Katsu, Yukiji Asaoka, Akira Yamauchi, Kamatari Fujiwara, Kô Nishimura, Mari Atsumi

    Kino azjatyckie jest bardzo specyficzne. W dzisiejszych czasach na topie są przede wszystkim horrory z tego rejonu świata, które straszą nawet ludzi o stalowych nerwach. Niegdyś najpopularniejszym gatunkiem wywodzącym się z Japonii i innych krajów azjatyckich były filmy akcji, w której władzę sprawowali samurajowie. Ich brutalność i szczerość sprawiła, że mężczyźni po dziś dzień fascynują się tymi orientalnymi produkcjami. Wśród takich filmów wysokie miejsce zajmuje „Hanzo Brzytwa. Miecz sprawiedliwości” japońskiego reżysera Kenji Musimi, który stworzył też takie obrazy, jak „Opowieść o Zatoichim” oraz „Samotny wilk i szczenię”. Film odniósł ogromny sukces w 1972 roku na całym świecie, co spowodowało, że pomysł zrodzony w głowach Kazuo Koike i Takeshiego Kanda zyskał miano trylogii.
   Hanzo Itami (Shintarô Katsu) jest bezwzględnym funkcjonariuszem magistratu. Nie lęka się prezentowania przed władzą swoich poglądów, czy poddawania się torturom, aby udowodnić swoje racje. Na własną rękę podejmuje działania obalenia korupcji wśród stróżów prawa w Edo. Z przekonaniem i z mieczem w zanadrzu broni niewinnych chcąc zniszczyć tych najgorszych. Uwodzi kochankę własnego szefa, aby uzyskać od niej niezbędne informacje. Dowiaduje się, że ktoś z pałacu chce jego śmierci. Ma niewiele czasu na poznanie prawdy kto za tym stoi i skróceniem jego poczynań.
     Co tutaj dużo mówić, za specjalnym znawcą kina japońskiego to ja nie jestem. Jednakże nawet i dla mnie niektóre elementy filmu były przesadne i drażniące. Z początku fabuła jest intrygująca, kiedy to solidnej postury mężczyzna, niejaki Hanzo, przeciwstawia się swojemu szefostwu nie chcąc podpisać swoją krwią jednej deklaracji. Hanzo łazi własnymi ścieżkami, gdyż naprawdę chce chronić mieszkańców miasta, a nie tylko tych, którzy sfinansują jego codzienne wydatki. Do tej pory wydarzenia są całkiem zrozumiałe, potem jednak Hanzo odbija palma, krzywdząc ludzi – niby w dobrej wierze, bądź zwyczajnie w świecie gwałcąc kobiety, które przesłuchuje. Oczywiście stosunek odbywa się w czasie trwania pogaduszki, a właściwie to owa rozmowa odbywa się w trakcie erotycznej wycieczki. Najpierw wpada mu w ręce kochanka jego szefa, a później córka lokalnego lekarza. Zaskakujące jest to, że to co teoretycznie zaczyna się jako śmiały gwałt w końcu staje się zwyczajnym aktem seksualnym. Hanzo bowiem okazuje się być nie tylko bardzo dobrym stróżem prawa, ale przede wszystkim genialnym kochankiem, więc kiedy już jakaś kobieta wpadnie na jego narzędzie, to nie ma go dość. Jednakowoż Hanzo trenuje swoją męskość na różne sposoby (ała!), które u widzów, w szczególności żeńskiej ich części wywoła taki szok, że będą musiały zbierać szczękę z podłogi.
    Jednakże pomimo negatywnych emocji jakie wzbudza postać Hanzo można znaleźć w nim też dobre cechy, które niejako stanowią odzwierciedlenie ogólnego zamysłu tej produkcji. Samuraj ten ma swój honor, dla niego liczy się jedynie sprawiedliwość i to, aby chronić niewinnych. Targają nim sprzeczne emocje, kiedy przyjdzie mu pomóc dwójce rodzeństwa, a dokładnie ich ojcu. Choć jego metody nie są najprzyjemniejsze i najnormalniejsze, to jednak ma dobre intencje.
     Nie jest to produkcja z wielkim rozmachem, ani nowoczesna, ani hollywoodzka. Dlatego też wszystko zachowane jest w stylu japońskim. Wspaniała scenografia, przeciętny montaż, nie tak przebojowa muzyka i przede wszystkim makabryczne efekty w postaci krwi. Takowa leje się tutaj strumieniami, niektóre sceny są tak brutalne, że lepiej nie podjadać nic w tym czasie. Aczkolwiek, kiedy przyjdzie nam już zobaczyć tą krwawą rzeźnie to bardziej ona bawi niż przeraża, bowiem krew ma tak nienaturalnie czerwony kolor, że na pewno jest keczupem. Montaż momentami jest tak tragiczny, że aż dziw, iż film opuścił montażownię w takim stanie. Widać nierówności, widać nieścisłości, wszystko widać. Nie powala, niestety. Muzyka bywa dość irytująca, bo trudno, żeby tak nie było kiedy jeden motyw muzyczny zaproponowany przez Kunihiko Murai magluje się przez cały film. Staje się to nużące.
    W obsadzie również nie ma szału, jednakże jest to co zawsze można dostrzec w kreacjach Japończyków, czyli ogień. Oglądając ten typ filmów nie trudno odnieść wrażenie, że są oni bardzo nerwowi i niekiedy sprawiają wrażenie, jakby mieli eksplodować ze zdenerwowania. Idealnie uosabia to Shintarô Katsu w roli Hanzo. Kobiety, które się tutaj pojawiają i które wchodzą w seksualne relacje z głównym bohaterem są zupełnie pozbawione jakichkolwiek emocji. Zarówno Yukiji Asaok, jak i Mari Atsumi, są tak zaangażowane niczym japonki na naszych stopach. Być może i piękne, być może typowe gejsze, ale głupie spojrzenie i totalna beznamiętność nie robią wrażenia na nikim- no może oprócz mężczyzn, którzy pogapią się na ich nagie ciała.
     „Hanzo Brzytwa” jedynie potwierdziło moje przypuszczenia- nigdy nie przekonam się do kina akcji z azjatyckiego kontynentu. Potrafię jednak zrozumieć, dlaczego dla innych może się to wydawać interesujące i pociągające, przede wszystkim dla mężczyzn. Mają w nim swoją ukochaną akcję, przez co cały czas coś się dzieje, są też samurajowie, które uosabiają, w jakiś tam niepojęty dla mnie sposób, sprawiedliwość i lojalność, no a poza tym jest trochę seksu, choć za mało widać, aby można było się tym... zadowolić. Być może jest tutaj jakieś moralne przesłanie, aczkolwiek ja nie widzę tutaj nic poza walką z niesprawiedliwością, którą prowadzi główny bohater- Hanzo Brzytwa.

Recenzja dla portalu Anime-Games-World.


1 komentarz :

  1. Zapowiada się nieźle, oglądałem sporo klasycznych filmów, ale ten najwyraźniej pominąłem :)

    OdpowiedzUsuń