Reżyseria: Kenji Misumi
Scenariusz: Kazuo Koike, Takeshi Kanda
Zdjęcia: Chishi Makiura
Muzyka: Kunihiko Murai
Kraj: Japonia
Gatunek: Akcja
Premiera światowa: 1972
Premiera polska na DVD: 17 maja 2011
Gatunek: Akcja
Premiera światowa: 1972
Premiera polska na DVD: 17 maja 2011
Obsada: Shintarô Katsu, Yukiji Asaoka, Akira
Yamauchi, Kamatari Fujiwara, Kô Nishimura, Mari Atsumi
Kino
azjatyckie jest bardzo specyficzne. W dzisiejszych czasach na topie
są przede wszystkim horrory z tego rejonu świata, które straszą
nawet ludzi o stalowych nerwach. Niegdyś najpopularniejszym
gatunkiem wywodzącym się z Japonii i innych krajów azjatyckich
były filmy akcji, w której władzę sprawowali samurajowie. Ich
brutalność i szczerość sprawiła, że mężczyźni po dziś dzień
fascynują się tymi orientalnymi produkcjami. Wśród takich filmów
wysokie miejsce zajmuje „Hanzo Brzytwa. Miecz
sprawiedliwości” japońskiego reżysera Kenji Musimi,
który stworzył też takie obrazy, jak „Opowieść o
Zatoichim” oraz „Samotny wilk i szczenię”.
Film odniósł ogromny sukces w 1972 roku na całym świecie, co
spowodowało, że pomysł zrodzony w głowach Kazuo Koike i
Takeshiego Kanda zyskał miano trylogii.
Hanzo
Itami (Shintarô Katsu) jest bezwzględnym funkcjonariuszem
magistratu. Nie lęka się prezentowania przed władzą swoich
poglądów, czy poddawania się torturom, aby udowodnić swoje racje.
Na własną rękę podejmuje działania obalenia korupcji wśród
stróżów prawa w Edo. Z przekonaniem i z mieczem w zanadrzu broni
niewinnych chcąc zniszczyć tych najgorszych. Uwodzi kochankę
własnego szefa, aby uzyskać od niej niezbędne informacje.
Dowiaduje się, że ktoś z pałacu chce jego śmierci. Ma niewiele
czasu na poznanie prawdy kto za tym stoi i skróceniem jego poczynań.
Co
tutaj dużo mówić, za specjalnym znawcą kina japońskiego to ja
nie jestem. Jednakże nawet i dla mnie niektóre elementy filmu były
przesadne i drażniące. Z początku fabuła jest intrygująca, kiedy
to solidnej postury mężczyzna, niejaki Hanzo, przeciwstawia się
swojemu szefostwu nie chcąc podpisać swoją krwią jednej
deklaracji. Hanzo łazi własnymi ścieżkami, gdyż naprawdę chce
chronić mieszkańców miasta, a nie tylko tych, którzy sfinansują
jego codzienne wydatki. Do tej pory wydarzenia są całkiem
zrozumiałe, potem jednak Hanzo odbija palma, krzywdząc ludzi –
niby w dobrej wierze, bądź zwyczajnie w świecie gwałcąc kobiety,
które przesłuchuje. Oczywiście stosunek odbywa się w czasie
trwania pogaduszki, a właściwie to owa rozmowa odbywa się w
trakcie erotycznej wycieczki. Najpierw wpada mu w ręce kochanka jego
szefa, a później córka lokalnego lekarza. Zaskakujące jest to, że
to co teoretycznie zaczyna się jako śmiały gwałt w końcu staje
się zwyczajnym aktem seksualnym. Hanzo bowiem okazuje się być nie
tylko bardzo dobrym stróżem prawa, ale przede wszystkim genialnym
kochankiem, więc kiedy już jakaś kobieta wpadnie na jego
narzędzie, to nie ma go dość. Jednakowoż Hanzo trenuje swoją
męskość na różne sposoby (ała!), które u widzów, w
szczególności żeńskiej ich części wywoła taki szok, że będą
musiały zbierać szczękę z podłogi.
Jednakże
pomimo negatywnych emocji jakie wzbudza postać Hanzo można znaleźć
w nim też dobre cechy, które niejako stanowią odzwierciedlenie
ogólnego zamysłu tej produkcji. Samuraj ten ma swój honor, dla
niego liczy się jedynie sprawiedliwość i to, aby chronić
niewinnych. Targają nim sprzeczne emocje, kiedy przyjdzie mu pomóc
dwójce rodzeństwa, a dokładnie ich ojcu. Choć jego metody nie są
najprzyjemniejsze i najnormalniejsze, to jednak ma dobre intencje.
Nie
jest to produkcja z wielkim rozmachem, ani nowoczesna, ani
hollywoodzka. Dlatego też wszystko zachowane jest w stylu japońskim.
Wspaniała scenografia, przeciętny montaż, nie tak przebojowa
muzyka i przede wszystkim makabryczne efekty w postaci krwi. Takowa
leje się tutaj strumieniami, niektóre sceny są tak brutalne, że
lepiej nie podjadać nic w tym czasie. Aczkolwiek, kiedy przyjdzie
nam już zobaczyć tą krwawą rzeźnie to bardziej ona bawi niż
przeraża, bowiem krew ma tak nienaturalnie czerwony kolor, że na
pewno jest keczupem. Montaż momentami jest tak tragiczny, że aż
dziw, iż film opuścił montażownię w takim stanie. Widać
nierówności, widać nieścisłości, wszystko widać. Nie powala,
niestety. Muzyka bywa dość irytująca, bo trudno, żeby tak nie
było kiedy jeden motyw muzyczny zaproponowany przez Kunihiko Murai
magluje się przez cały film. Staje się to nużące.
W
obsadzie również nie ma szału, jednakże jest to co zawsze można
dostrzec w kreacjach Japończyków, czyli ogień. Oglądając ten typ
filmów nie trudno odnieść wrażenie, że są oni bardzo nerwowi i
niekiedy sprawiają wrażenie, jakby mieli eksplodować ze
zdenerwowania. Idealnie uosabia to Shintarô Katsu w roli Hanzo.
Kobiety, które się tutaj pojawiają i które wchodzą w seksualne
relacje z głównym bohaterem są zupełnie pozbawione jakichkolwiek
emocji. Zarówno Yukiji Asaok, jak i Mari Atsumi, są tak
zaangażowane niczym japonki na naszych stopach. Być może i piękne,
być może typowe gejsze, ale głupie spojrzenie i totalna
beznamiętność nie robią wrażenia na nikim- no może oprócz
mężczyzn, którzy pogapią się na ich nagie ciała.
„Hanzo
Brzytwa” jedynie potwierdziło moje przypuszczenia- nigdy
nie przekonam się do kina akcji z azjatyckiego kontynentu. Potrafię
jednak zrozumieć, dlaczego dla innych może się to wydawać
interesujące i pociągające, przede wszystkim dla mężczyzn. Mają
w nim swoją ukochaną akcję, przez co cały czas coś się dzieje,
są też samurajowie, które uosabiają, w jakiś tam niepojęty dla
mnie sposób, sprawiedliwość i lojalność, no a poza tym jest
trochę seksu, choć za mało widać, aby można było się tym...
zadowolić. Być może jest tutaj jakieś moralne przesłanie,
aczkolwiek ja nie widzę tutaj nic poza walką z niesprawiedliwością,
którą prowadzi główny bohater- Hanzo Brzytwa.
Recenzja dla portalu Anime-Games-World.
Zapowiada się nieźle, oglądałem sporo klasycznych filmów, ale ten najwyraźniej pominąłem :)
OdpowiedzUsuń