NOWOŚCI

piątek, 20 kwietnia 2012

936. Captain America: Pierwsze starcie, reż. Joe Johnston

Oryginalny tytuł: Captain America: The First Avanger
Reżyseria: Joe Johnston
Scenariusz: Stephen McFeely, Christopher Markus
Na podstawie: komiksu Jack'a Kirby'ego i Joe Simona
Zdjęcia: Shelly Johnson
Muzyka: Alan Silvestri
Kraj: USA
Gatunek: Akcja, Sci-Fi
Premiera światowa: 22 lipca 2011
Premiera polska: 05 sierpnia 2011 

Obsada: Chris Evans, Hayley Atwell, Hugo Weaving, Stanley Tucci, Tommy Lee Jones, Dominic Cooper, Toby Jones, Neal McDonoug 

             Po tym jak widzowie poznali Tony’ego Starka jako Iron Mana, Thora oraz Bruce’a Bannera jako Hulka przyszedł czas, aby świat poznał pierwszą postać komiksową od Marvela, czyli Kapitana Amerykę, a tak właściwie to – Steve’a Rogersa. Ekranizacji jednego z pierwszych komiksów podjął się Joe Johnston, którego pokochaliśmy za film „Jumanji”. To właśnie on podjął się przełożenia bohatera II wojny światowej na wielki ekran i tym sposobem powstał „Captain America: Pierwsze starcie”. Niestety, produkcji tej daleko do świetności, a inne filmy prezentujące bohaterów wchodzących w skład grupy Avengers, zdecydowanie biją go na głowę.
       Steve Rogers (Chris Evans) ze wszystkich sił stara się dostać do armii i walczyć w obronie kraju w czasie drugiej wojny światowej. Niestety, jest zdecydowanie za niski i za chudy. Jednakże jest pewien człowiek, który w końcu dostrzega w małym mężczyźnie wielki potencjał, a tym człowiekiem jest dr Abraham Erskine (Stanley Tucci). Daje mu on szansę znalezienia się w armii i stania się jednym z najsilniejszych żołnierzy jakich widział świat. Przeprowadza na nim eksperyment, który nie tylko zamienia jego chuderlawe witki w muskularne ciało, ale nadaje mu też ogromną siłę i zwinność. Kiedy po eksperymencie dochodzi do tragedii projekt zostaje zamknięty, a sam Rogers staje się paradującym w kostiumie gwiazdorem- Kapitanem Ameryką. W końcu jednak zrywa ze swoim dotychczasowym zajęciem i staje w jednym szeregu z żołnierzami, aby obalić tyranię przywódcy grupy Hydra – Schmidtowi (Hugo Weaving).
       Akcja filmu „Captain America” rozgrywa się w czasach drugiej wojny światowej, kiedy to świat walczy z III Rzeszą i Adolfem Hitlerem. W te czasy twórcy komiksu, wprowadzili do akcji grupę Hydra dowodzonej przez Schmidta, która po zdobyciu kostki z Asgardu używa jej mocy niszcząc wszystkich swoich przeciwnikiem przy pomocy jednego „puff!”. Przede wszystkim, poza wojną oczywiście, na pierwszy plan wysuwa się motyw eksperymentowania na ludziach. 
Pierwszym eksperymentem dr Erskine’a był oczywiście Schmidt, z którego uczynił o czerwono czaszkowego potwora. Steve Rogers to jego drugie podejście, ale tym razem eksperyment uwydatnia te pozytywne cechy bohatera. Od początku wiadome jest, że tych dwoje będzie musiało stanąć do walki przeciwko sobie. Nie jest zaskoczeniem także to kto wygra tą rozgrywkę. Nie jest zaskakujące także uczucie pomiędzy Rogersem i piękną agentką Peggy Carter. Prawdę mówiąc, niewiele elementów w tym filmie jest zaskakujących, ale nie należy mówić, że żadne. Reżyser oczywiście próbuje wprowadzić widza w rozdarcie emocjonalne, kiedy kończy niektóre sceny walki, ucieczki w martwym punkcie, nie pokazując jak się one kończą. Jednakże nawet pomimo tego manewru i tak oglądający jest w stanie się domyślić, bowiem wychodzi się z założenia, że główny bohater filmu nie może tak po prostu zginąć w jego połowie. Co innego na końcu. I tutaj właśnie pojawia się zwrot akcji. To co nam serwują twórcy, łącząc film z zapowiadanym na 2012 rok „The Avengers”, jest dość niezwykłe, choć już nawet po obejrzeniu tej sceny mówimy sobie: „No tak, to całkiem logiczne posunięcie”.
Captain America” zdecydowanie różni się od innych filmów o Avengerach. Przede wszystkim rozgrywa się on w czasie wojennym przez co twórcy mają ograniczone pole manewru przy popisach. Wiadomo, że wówczas nie było aż tak zaawansowanych technologii więc nie mogą sobie poszaleć z efektami wizualnymi. Ponadto Kapitan Ameryka nie nosi obcisłego wdzianka, rajstop i nie gromi przeciwnika piorunem z nieba, czy laserem prosto z dłoni. Jest to zwyczajny człowiek, który napędzany jest swoją odwagą, no i eksperymentalną substancją, która dała mu siłę, mięśnie i wzrost. Nie ma więc się tutaj zbyt zachwycać w szczególności, że gołą i muskularną klatkę piersiową Evansa widzimy jedynie przez chwilę i to zaraz po zakończeniu eksperymentu. Jednakże jest w tych efektach coś co drażni, a mianowicie to jak Evans wygląda sprzed eksperymentu. Jego postać, Rogers, jest dość… malutki. Spece od efektów musieli jakoś przykurczyć barczystego Evansa. To co z nim zrobiono było okropne. Nienaturalnie wielka głowa odwrotnie proporcjonalna do wielkości jego ciała. Wyglądało to zupełnie nienaturalnie, zupełnie jakby jego głowa została doczepiona do ciała kogoś mniejszego. Nie ma tutaj wielkich fajerwerków, nie ma czym nacieszyć oczu, więc jedyne co nam pozostaje to cieszyć się ograniczonymi do minimum efektami komputerowymi- czyli mocą zdobytą przez Schmidta, a także efektami specjalnymi. Ze względu na średniodynamiczną akcję zobaczymy w filmie bardzo niewiele wybuchów. Mało tutaj też pościgów, czy strzelanin. Obejrzymy za to walki wręcz i latającą tarczę Kapitana Ameryki, która wydaje się żyć własnym życiem. Jest jednak coś co może zachwycać przy tym filmie i nie jest to tytułowy bohater. Niesamowity jest tutaj klimat drugiej wojny światowej. Shelly Johnson („Wilkołak”) postarał się, aby zdjęcia do filmu były naprawdę efektowne. Zachowana w spokojnych klimatach kolorystyka, z której wyróżniała się jedynie czerwona głowa Schmidta, robiła spore wrażenie. Dzięki temu film wydawał się magiczny i to bez użycia zabójczych efektów z użyciem komputera. Do tego dodano kompozycje Alana Silvestri i dostaliśmy film, który mógłby robić za wyjęty żywcem z czasów wojennych- pomijając oczywiście współczesnych aktorów.
O rolę najważniejszego mściciela ubiegała się cała masa aktorów, dla których pojawienie się w podobnej produkcji mogło okazać się zbawienne. Gdyby wybór nie padł na Chrisa Evansa to w roli Kapitana Ameryki mogliśmy obejrzeć albo Garretta Hedlund („Tron: Dziedzictwo”), albo Ryana Phillippe, albo nawet Jensen Ackles („Supernatural”). Ostatecznie, dobrze się stało, że to bohater „Fantastycznej czwórki” pojawił się jako ten tytułowy bohater, bowiem miał do tego chyba najlepsze warunki- przynajmniej te wizualne, bo jeżeli chodzi o aktorstwo to sprawa wygląda niemalże fatalnie. Początkowo winę można było zwalić na te dysproporcje jego postaci, które najwyraźniej rozpraszały też samego aktora, ale później nie było na to żadnego wytłumaczenia. Evans zagrał swoją rolę całkowicie bez emocji, co wydaje się niemalże niemożliwe. Jego twarz nie zdradza niczego, w porównaniu do ciała, bo przecież każdy normalny mały człowiek rzuca się na odpalonego granata próbując chyba wchłonąć jego siłę swoim chuderlawym ciałkiem. Tragedia, nie ma co tu dużo mówić. Niestety, na tym etapie zawodzi także Hugo Weaving, który zagrał samego Schmidta. W tym wypadku rozpraszać mogła jego czerwona czaszka, co całkiem sprawnie utrudniało skupienie się na aktorstwie tego pana. Ciężko jest odnaleźć w nim starego Agenta Smitha z „Matrixa”. Z jednej strony to i dobrze, bo przecież nie może być Smithem do końca życia aktorskiego, ale z drugiej trochę się za tym tęskni. W jedynej roli kobiecej- oprócz przypadkowej blondyneczki, zobaczymy Hayley Atwell. Widzowie mogą ją pamiętać z roli w filmie „Księżna” (jako Bess) bądź „Sen Kassandry” (jako Angela Stark). Zachwyca urodą i próbuje zachwycać aktorstwem. Marnie jej to wychodzi, ale z pewnością lepiej niż jej kolegom na planie. W filmie pojawia się także jeszcze jedna postać, a mianowicie Howard Stark (w tej roli Dominic Cooper). Rola ta stanowi idealny łącznik ze światem przyszłości i potomkiem Howarda, czyli Tony’m Starkiem, który wzbogaca ekipę mścicieli. Jest to dość niesamowite, w szczególności kiedy widz uzmysłowi sobie, że nazwisko Stark przewija się w każdej produkcji przygotowującej nas do zbliżającej się premiery filmu.
         Po obejrzeniu filmu „Captain America: Pierwsze starcie” możemy czuć się w pełni przygotowani na nadchodzącą w 2012 roku premierę „The Avengers”, choć nie do końca usatysfakcjonowani tym co zobaczyliśmy na ekranie. Twórcy nie omieszkają dać widzom do zrozumienia, że to już koniec przygotowań. Świadczy o tym nie tylko finał „Captain America”, ale też i elementy dopowiedzenia po napisach końcowych. Wtedy też obejrzeć możemy zwiastun mścicieli, który z pewnością co niektórych wprawi w osłupienie. Sam Kapitan Ameryka nie robi aż tak piorunującego wrażenia, jak jego koledzy. Można nawet powiedzieć, że jego historia jest zbyt przyziemna, a przez to momentami nużąca. Nie mniej nie ma wątpliwości, że w towarzystwie innych komiksowych bohaterów zabłyśnie na nowo i powali nas jak Thor, czy Iron Man.

1 komentarz :