Oryginalny tytuł: Captain America: The First Avanger
Reżyseria: Joe Johnston
Scenariusz: Stephen McFeely, Christopher Markus
Na podstawie: komiksu Jack'a Kirby'ego i Joe Simona
Zdjęcia: Shelly Johnson
Muzyka: Alan Silvestri
Kraj: USAGatunek: Akcja, Sci-Fi
Premiera światowa: 22 lipca 2011
Premiera polska: 05 sierpnia 2011
Obsada: Chris Evans, Hayley Atwell, Hugo Weaving, Stanley Tucci, Tommy Lee Jones, Dominic Cooper, Toby Jones, Neal McDonoug
Po
tym jak widzowie poznali Tony’ego Starka jako Iron Mana, Thora oraz
Bruce’a Bannera jako Hulka przyszedł czas, aby świat poznał
pierwszą postać komiksową od Marvela, czyli Kapitana Amerykę, a
tak właściwie to – Steve’a Rogersa. Ekranizacji jednego z
pierwszych komiksów podjął się Joe Johnston, którego
pokochaliśmy za film „Jumanji”.
To właśnie on podjął się przełożenia bohatera II wojny
światowej na wielki ekran i tym sposobem powstał „Captain
America: Pierwsze starcie”.
Niestety, produkcji tej daleko do świetności, a inne filmy
prezentujące bohaterów wchodzących w skład grupy Avengers,
zdecydowanie biją go na głowę.
Steve
Rogers (Chris
Evans)
ze wszystkich sił stara się dostać do armii i walczyć w obronie
kraju w czasie drugiej wojny światowej. Niestety, jest zdecydowanie
za niski i za chudy. Jednakże jest pewien człowiek, który w końcu
dostrzega w małym mężczyźnie wielki potencjał, a tym człowiekiem
jest dr Abraham Erskine (Stanley
Tucci).
Daje mu on szansę znalezienia się w armii i stania się jednym z
najsilniejszych żołnierzy jakich widział świat. Przeprowadza na
nim eksperyment, który nie tylko zamienia jego chuderlawe witki w
muskularne ciało, ale nadaje mu też ogromną siłę i zwinność.
Kiedy po eksperymencie dochodzi do tragedii projekt zostaje
zamknięty, a sam Rogers staje się paradującym w kostiumie
gwiazdorem- Kapitanem Ameryką. W końcu jednak zrywa ze swoim
dotychczasowym zajęciem i staje w jednym szeregu z żołnierzami,
aby obalić tyranię przywódcy grupy Hydra – Schmidtowi (Hugo
Weaving).
Akcja
filmu „Captain
America”
rozgrywa się w czasach drugiej wojny światowej, kiedy to świat
walczy z III Rzeszą i Adolfem Hitlerem. W te czasy twórcy komiksu,
wprowadzili do akcji grupę Hydra dowodzonej przez Schmidta, która
po zdobyciu kostki z Asgardu używa jej mocy niszcząc wszystkich
swoich przeciwnikiem przy pomocy jednego „puff!”. Przede
wszystkim, poza wojną oczywiście, na pierwszy plan wysuwa się
motyw eksperymentowania na ludziach.
Pierwszym eksperymentem dr
Erskine’a był oczywiście Schmidt, z którego uczynił o czerwono
czaszkowego potwora. Steve Rogers to jego drugie podejście, ale tym
razem eksperyment uwydatnia te pozytywne cechy bohatera. Od początku
wiadome jest, że tych dwoje będzie musiało stanąć do walki
przeciwko sobie. Nie jest zaskoczeniem także to kto wygra tą
rozgrywkę. Nie jest zaskakujące także uczucie pomiędzy Rogersem i
piękną agentką Peggy Carter. Prawdę mówiąc, niewiele elementów
w tym filmie jest zaskakujących, ale nie należy mówić, że żadne.
Reżyser oczywiście próbuje wprowadzić widza w rozdarcie
emocjonalne, kiedy kończy niektóre sceny walki, ucieczki w martwym
punkcie, nie pokazując jak się one kończą. Jednakże nawet pomimo
tego manewru i tak oglądający jest w stanie się domyślić, bowiem
wychodzi się z założenia, że główny bohater filmu nie może tak
po prostu zginąć w jego połowie. Co innego na końcu. I tutaj
właśnie pojawia się zwrot akcji. To co nam serwują twórcy,
łącząc film z zapowiadanym na 2012 rok „The
Avengers”,
jest dość niezwykłe, choć już nawet po obejrzeniu tej sceny
mówimy sobie: „No tak, to całkiem logiczne posunięcie”.
„Captain
America”
zdecydowanie różni się od innych filmów o Avengerach. Przede
wszystkim rozgrywa się on w czasie wojennym przez co twórcy mają
ograniczone pole manewru przy popisach. Wiadomo, że wówczas nie
było aż tak zaawansowanych technologii więc nie mogą sobie
poszaleć z efektami wizualnymi. Ponadto Kapitan Ameryka nie nosi
obcisłego wdzianka, rajstop i nie gromi przeciwnika piorunem z
nieba, czy laserem prosto z dłoni. Jest to zwyczajny człowiek,
który napędzany jest swoją odwagą, no i eksperymentalną
substancją, która dała mu siłę, mięśnie i wzrost. Nie ma więc
się tutaj zbyt zachwycać w szczególności, że gołą i muskularną
klatkę piersiową Evansa widzimy jedynie przez chwilę i to zaraz po
zakończeniu eksperymentu. Jednakże jest w tych efektach coś co
drażni, a mianowicie to jak Evans wygląda sprzed eksperymentu. Jego
postać, Rogers, jest dość… malutki. Spece od efektów musieli
jakoś przykurczyć barczystego Evansa. To co z nim zrobiono było
okropne. Nienaturalnie wielka głowa odwrotnie proporcjonalna do
wielkości jego ciała. Wyglądało to zupełnie nienaturalnie,
zupełnie jakby jego głowa została doczepiona do ciała kogoś
mniejszego. Nie ma tutaj wielkich fajerwerków, nie ma czym nacieszyć
oczu, więc jedyne co nam pozostaje to cieszyć się ograniczonymi do
minimum efektami komputerowymi- czyli mocą zdobytą przez Schmidta,
a także efektami specjalnymi. Ze względu na średniodynamiczną
akcję zobaczymy w filmie bardzo niewiele wybuchów. Mało tutaj też
pościgów, czy strzelanin. Obejrzymy za to walki wręcz i latającą
tarczę Kapitana Ameryki, która wydaje się żyć własnym życiem.
Jest jednak coś co może zachwycać przy tym filmie i nie jest to
tytułowy bohater. Niesamowity jest tutaj klimat drugiej wojny
światowej. Shelly Johnson („Wilkołak”)
postarał się, aby zdjęcia do filmu były naprawdę efektowne.
Zachowana w spokojnych klimatach kolorystyka, z której wyróżniała
się jedynie czerwona głowa Schmidta, robiła spore wrażenie.
Dzięki temu film wydawał się magiczny i to bez użycia zabójczych
efektów z użyciem komputera. Do tego dodano kompozycje Alana
Silvestri i dostaliśmy film, który mógłby robić za wyjęty
żywcem z czasów wojennych- pomijając oczywiście współczesnych
aktorów.
O
rolę najważniejszego mściciela ubiegała się cała masa aktorów,
dla których pojawienie się w podobnej produkcji mogło okazać się
zbawienne. Gdyby wybór nie padł na Chrisa Evansa to w roli Kapitana
Ameryki mogliśmy obejrzeć albo Garretta Hedlund („Tron:
Dziedzictwo”),
albo Ryana Phillippe, albo nawet Jensen Ackles („Supernatural”).
Ostatecznie, dobrze się stało, że to bohater „Fantastycznej
czwórki”
pojawił się jako ten tytułowy bohater, bowiem miał do tego chyba
najlepsze warunki- przynajmniej te wizualne, bo jeżeli chodzi o
aktorstwo to sprawa wygląda niemalże fatalnie. Początkowo winę
można było zwalić na te dysproporcje jego postaci, które
najwyraźniej rozpraszały też samego aktora, ale później nie było
na to żadnego wytłumaczenia. Evans zagrał swoją rolę całkowicie
bez emocji, co wydaje się niemalże niemożliwe. Jego twarz nie
zdradza niczego, w porównaniu do ciała, bo przecież każdy
normalny mały człowiek rzuca się na odpalonego granata próbując
chyba wchłonąć jego siłę swoim chuderlawym ciałkiem. Tragedia,
nie ma co tu dużo mówić. Niestety, na tym etapie zawodzi także
Hugo Weaving, który zagrał samego Schmidta. W tym wypadku
rozpraszać mogła jego czerwona czaszka, co całkiem sprawnie
utrudniało skupienie się na aktorstwie tego pana. Ciężko jest
odnaleźć w nim starego Agenta Smitha z „Matrixa”.
Z jednej strony to i dobrze, bo przecież nie może być Smithem do
końca życia aktorskiego, ale z drugiej trochę się za tym tęskni.
W jedynej roli kobiecej- oprócz przypadkowej blondyneczki, zobaczymy
Hayley Atwell. Widzowie mogą ją pamiętać z roli w filmie
„Księżna”
(jako Bess) bądź „Sen
Kassandry”
(jako Angela Stark). Zachwyca urodą i próbuje zachwycać
aktorstwem. Marnie jej to wychodzi, ale z pewnością lepiej niż jej
kolegom na planie. W filmie pojawia się także jeszcze jedna postać,
a mianowicie Howard Stark (w tej roli Dominic Cooper). Rola ta
stanowi idealny łącznik ze światem przyszłości i potomkiem
Howarda, czyli Tony’m Starkiem, który wzbogaca ekipę mścicieli.
Jest to dość niesamowite, w szczególności kiedy widz uzmysłowi
sobie, że nazwisko Stark przewija się w każdej produkcji
przygotowującej nas do zbliżającej się premiery filmu.
Po
obejrzeniu filmu „Captain
America: Pierwsze starcie”
możemy czuć się w pełni przygotowani na nadchodzącą w 2012 roku
premierę „The
Avengers”,
choć nie do końca usatysfakcjonowani tym co zobaczyliśmy na
ekranie. Twórcy nie omieszkają dać widzom do zrozumienia, że to
już koniec przygotowań. Świadczy o tym nie tylko finał „Captain
America”, ale
też i elementy dopowiedzenia po napisach końcowych. Wtedy też
obejrzeć możemy zwiastun mścicieli, który z pewnością co
niektórych wprawi w osłupienie. Sam Kapitan Ameryka nie robi aż
tak piorunującego wrażenia, jak jego koledzy. Można nawet
powiedzieć, że jego historia jest zbyt przyziemna, a przez to
momentami nużąca. Nie mniej nie ma wątpliwości, że w
towarzystwie innych komiksowych bohaterów zabłyśnie na nowo i
powali nas jak Thor, czy Iron Man.
oglądałam i chętnie obejrzę drugi raz :)
OdpowiedzUsuń