NOWOŚCI

sobota, 28 kwietnia 2012

932. Green Lantern, reż. Martin Campbell

Reżyseria: Martin Campbell
Scenariusz: Michael Goldenberg, Greg Berlanti, Michael Green, Marc Guggenheim
Na podstawie: komiksu Billa Fingera i Martina Nodella
Zdjęcia: Dion Beebe
Muzyka: James Newton Howard
Kraj: USA
Gatunek: Sci-Fi, Akcja
Premiera światowa: 14  czerwca 2011
Premiera polska: 29 lipca 2011
Obsada: 
Ryan Reynolds, Blake Lively, Peter Sarsgaard, Mark Strong, Tim Robbins, Geoffrey Rush, Clancy Brown, Michael Clarke Duncan

      Po długich poszukiwaniach reżysera, który zająłby się realizacją filmu „Green Lantern”, po rezygnacji Quentina Tarantino, Zacka Snydera i Grega Berlanti, to w końcu Martin Campbell został jedną z najważniejszych osób sygnujących ten film swoim nazwiskiem. Ten twórca „Maski Zorro” tym razem porywa się na ekranizację jednego z ulubionych komiksów od DC Comics. Do tego komiksu powracają także twórcy licznych animacji, a ekipa odpowiedzialna za „Ligę Sprawiedliwych” wcieliła jego postać w swoje szeregi. Zielony bohater o niesłychanej zielonej mocy siły woli powraca filmie, aby przypodobać sobie szerszą publikę.
     Hal Jordan (Ryan Reynolds) jest przystojnym mężczyzną, który uwielbia latać. Pomimo tego, że jego ojciec zginął podczas testu jednej z maszyn, Hal zajmuje się dokładnie tym samym. Znany jest ze swojego lekkomyślnego podejścia do latania, wciąż próbując przełamać swój osobisty strach. Nie wypada to dobrze w oczach jego przyjaciółki – Carol Ferris (Blake Lively), która zostaje jego szefową. Pewnego późnego wieczoru życie Hala ulega całkowitej zmianie, kiedy w jego życiu pojawia się kosmita- Abin Sur, jeden z wojowników korpusu Zielonej Latarni, mający strzec porządku we wszechświecie. Będąc na łożu śmierci wyznaje Halowi, że pierścień, który leży w jego posiadaniu to właśnie Hala wybrał na swojego następcę. Gdy mężczyzna po raz pierwszy korzysta z pierścienia, dostaje się na planetę Oa. To właśnie tam przechodzi trening na wojownika poznając prawdziwą moc siły woli napędzającej pierścień, a także zagrożenie w postaci siły strachu, którą wykorzystuje Parallaxa, aby niszczyć życie we wszechświecie i zmierza w kierunku Ziemi.
    Film „Green Lantern” można by podzielić na dwie osobne części. Pierwsza z nich jest bardziej dramatyczna, gdyż bohater powraca swoimi wspomnieniami do wydarzeń z dzieciństwa, gdzie był świadkiem śmierci swojego ojca, znakomitego pilota. Wspomnienie to powoduje, że Hal stara się przełamać swój strach. Podchodzi lekkomyślnie do testu nowych maszyn i o mały włos nie traci życia. W tej części Hal rozmyśla nad swoim zachowaniem, a także jego wpływem na swoich najbliższych. 
Po tym przyziemnym fragmencie przychodzi czas na coś kosmicznego, coś magicznego, coś innego. Zapominamy na chwilę o emocjach, bo twórcy serwują nam ciekawą rozrywkę. Wówczas fabuła zaczyna się rozkręcać, nabiera tempa, co nie pozwala nam się nudzić. Hal leci w kosmos na planetę Oa, przechodzi trening, później odbywa walkę i objawia swoją moc na Ziemi. Widz dobrze się przy tym bawi, a momentami odczuwa również pewnego rodzaju napięcie, w szczególności, gdy do akcji wkracza Parallaxa, choć Zielona Latarnia trochę za szybko pozbywa się go z fabuły. Ogólnie to jest to film bardzo przewidywalny (ja osobiście nawet domyśliłam się czego będzie dotyczył wątek między napisami końcowymi), ale w sumie nie zwraca się na to szczególnej uwagi- no, chyba, że ktoś chce się bardzo doczepić.
     To co łatwo daje się zauważyć podczas oglądania filmu to oczywiście efekty wizualne. W większości przypadków wykorzystywano do tego grafikę komputerową, choć nie zawsze. Całość magii w filmie utrzymana jest w większości w zielonych barwach, no chyba, że do akcji wkracza strach to wówczas pojawiają się też żółcie. Zieleń dominuje na planecie Oa, w kombinezonach wojowników korpusu Zielonej Latarni, czy w mocy pierścienia. Samą planetę wzorowano na magicznej krainie Oz- nawet trochę podobne z nazwy. Natomiast ku zaskoczeniu wszystkich, kostium Zielonej Latarni nie jest rzeczywisty. Tak naprawdę Reynolds nosił specjalny kombinezon, na który naniesiono komputerowo niesamowity kostium. Największą frajdę dawał jednakże pierścień. To on manifestował wszystko o czym pomyślała osoba go nosząca. Wyglądało to niekiedy bardzo efektownie, innym razem trochę raziło przesadą i tandetą, ale z pewnością robiło wrażenie na każdym widzu. Specjaliści od efektów postarali się także tworząc Parallaxę oraz jego atak na Ziemie. Zdumiewał, choć nie wyglądał zbyt realistycznie. W sumie to trudno sprawić, żeby kosmita spowity dziwacznym dymem wyglądał realnie więc w zasadzie można być zadowolonym z takiego efektu.
     Do tytułowej roli ubiegała się cała masa przystojnych i utalentowanych aktorów. W końcu w filmach o superbohaterach liczy się przede wszystkim wygląd. Rola przeszła obok nosa takim osobom jak Chris Pine, czy Sama Worthingtona. Ostatecznie rolę otrzymał Reynolds, które występ w filmie z pewnością nie był najgorszy, ale też i nie najlepszy. Dla osób, które już kiedyś uprzedziły się do niego i jego występ w filmie „Pogrzebany” nie przekonały ich do niego, to niestety jak Hal Jordan też nie zrobi zamieszania w ich głowach i sercach. Jako Zielona Latarnia nie robił zbytniego wrażenia. Kostium fajnie na nim leżał, ale aktorsko wypadał raczej przeciętnie. Obok niego stanęła Blake Lively, której rola mogła się trafić Jennifer Garner lub Evie Green Jednakże gwiazda „Plotkary” poradziła sobie nad wyraz dobrze. Zerwała z wizerunkiem Sereny i pokazała się z zupełnie innej strony jako Carol Ferris. Oprócz tej dwójki na ekranie mogliśmy zobaczyć także Petera Sarsgarda, którego postać była bardzo ciekawa i nawet nie najgorzej odegrana. Wśród bohaterów zakamuflowanych mogliśmy zobaczyć Marka Stronga, którego poznać dało się, bo jego dziwnym układzie ust, gdy mówi. Charakteryzacja jego twarzy była niesamowita- trudno było go rozpoznać. Co innego się dzieje, gdy wymienia się Michaela Clarka Duncana i Geoffreya Rush, bo ich można było poznać jedynie po głosie. Ten pierwszy jest bardzo charakterystyczny, ale gdy tylko duża postać przemówiła mocnym czarnym głosem od razu można być pewnym, że to Duncan.
    Niestety, „Zielona Latarnia” nie jest filmem idealnym. Pomimo tego, że jest bardzo efektowny i porusza dość istotne tematy, to jednak nie powala. Rozwój wydarzeń ogląda się z zaciekawieniem choć momentami wydaje się, że pełno tutaj zbędnych dłużyzn. Coś jest w tej produkcji co nie działa na jej korzyść. Trudno określić czy to anemiczna gra Ryana Reynoldsa, czy okrojony dowcip, którymi szczycą się filmy o superbohaterach, czy po prostu słaba fabuła sprawiły, że jest to raczej przeciętna produkcja. Szaleństwa nie ma. Nie porywa serca, choć oczy mogą poczuć się po części usatysfakcjonowane.

4 komentarze :

  1. widziałam film, miał dobre momenty, ale ogólnie jest raczej przeciętny, nie zapada w pamięć, a szkoda, bo historia jest ciekawa

    OdpowiedzUsuń
  2. Obiektywnie film jest mocno średni, ale nie przeszkadzało mi to w dobrej zabawie. Problem tkwi w tym, że Zielona Latarnia nie nadaje się na film na serio, tak jak Wonder Woman jest anachroniczna. Humor mógłby być bardziej konsekwentny, ale jak chce się robić film dla każdej kategorii wiekowej to takie bywają efekty.

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja nie lubię Zielonej Latarni i nie tknę palcem :P

    OdpowiedzUsuń
  4. mi się nawet podobał ale tylko aktor i jego mięśnie haha nie no tak serio to spodziewałam się więcej po tym filmie no ale niestety się zawiodłam. chociaż prawdą jest że były dobre momenty ;)

    OdpowiedzUsuń