NOWOŚCI

czwartek, 29 marca 2012

927. Gniew tytanów, reż. Jonathan Liebesman

Oryginalny tytuł: Wrath of the Titans
Seria: Starcie tytanów | Gniew tytanów
Reżyseria: Jonathan Liebesman
Scenariusz: Dan Mazeau, David Johnson
Zdjęcia: Ben Davis
Muzyka: Javier Navarrete  
Kraj: USA
Gatunek: Fantasy, Przygodowy
Premiera światowa: 28 marca 2012
Premiera polska: 30 marca 2012
Obsada: Sam Worthington, Liam Neeson, Ralph Fiennes, Rosamund Pike, Edgar Ramirez, Toby Kebbell, Bill Nighy, Danny Huston, John Bell

    Dwa lata temu mieliśmy prawdziwą akcję wspierającą imię mitologicznego herosa- Perseusza. Z jednej strony prezentowano nam wersję, w której jest on synem Posejdona („Percy Jackson i Bogowie Olimpijscy”), a z drugiej synem Zeusa („Starcie tytanów”). Drugi tytuł był unowocześnioną wersją hitu z lat 80tych. Tamten nie doczekał się sequela, jednakże w nowej odsłonie takowy się pokazał. Jednakże o ile lepiej byłoby, gdyby Jonathan Liebesman („Darkness Falls”, „Inwazja: Bitwa o Los Angeles”) w spokoju pozostawił ten kasowy film w technologii 3D. I o ile film pod względem efekciarstwa i ogólnego zastosowania tej nowoczesnej techniki bije na głowę pierwszą część przygód dzielnego rybaka, to pod względem fabularnym pozostawia wiele do życzenia.
   Wiele lat po bitwie z Krakenem, Perseusz (Sam Worthington) odszedł w cień porzucając swoje przeznaczenie jako heros i poświęcając się w pełni swojemu synowi jako zwyczajny rybak. Niestety, bogowie tracą swoją energię, bowiem władca tytanów, a także ojciec wszystkich bogów- Kronos, chce wydostać się z czeluści Tartaru. Zeus (Sam Neil) zwraca się do swojego syna o pomoc, a kiedy ten zdaje sobie sprawę, jak wielkie niebezpieczeństwo zagraża światu i jego synowi, wyrusza do królowej Andromedy (Rosamund Pike), aby odnaleźć syna Posejdona- Agenora (Toby Kebbell), i raz na zawsze pokonać Kronosa. Nie będzie to jednak takie łatwe, bowiem sam bóg wojny- Ares (Edgar Ramirez), zaniedbany przez swojego ojca Zeusa sprzymierza się z wrogiem, Hadesem (Ralph Fiennes).
     Powtarzałam to już wiele razy i powtórzę raz jeszcze. Jeżeli filmy w trójwymiarze to oglądane tylko i wyłącznie na gigantycznym ekranie w IMAXie w prawdziwymi okularami idealnie do tego przystosowanymi. Nie powinno dziwić więc, że tak bardzo zahipnotyzowały mnie efekty, które zaserwowano widzom na pokazie filmu. Wszystko było o wiele bardziej wyraziste, o wiele bardziej fascynujące. Oglądający obrywali kamieniami w twarz, czołgali się po wąskich jaskiniach, a Kronos oblewał ich gorącą lawą. O wiele lepiej patrzyło się na wszelkie objawy boskiej mocy, a niezwykłe stwory, które pojawiały się w produkcji robiły o wiele większe wrażenie. Jednakże przy tym całym efekciarstwie widać dotyk obróbki komputerowej. Gigantyczni cyklopi są pozbawieni realizmu, chimera odróżnia się od tła, a Minotaur pluje się niemiłosiernie (którego według mitu zabił Tezeusz, a nie Perseusz!). Nie mniej, i tak dostarczają one sporo uniesień, tak samo jak podróż po Labiryncie, czy wielki finał. Jest czym zachwycić oko, to jest pewne. Dlatego też o wypada to o wiele lepiej niż w pierwszym filmie. Mitologiczny klimat podtrzymywany jest przez odludne tereny, które udało się ująć operatorom, a także muzyce idealnie uzupełniającej to czego nie udało się oddać słowom i obrazom.
    Choć film ten to niebywałe widowisko, trzeba przyznać, że jest to jedyny jego atut. Oczywiście, pojawiają się tutaj przesłania typu walki o pewność siebie i swoją przyszłość, ale to w jaki banalny sposób się to odbywa jest wręcz irytujące. Rybak, który postanawia całkowicie zignorować to, że został wybrany i jako człowiek posiadający boską moc, mógłby jakoś przysłużyć się dobru ogółu. Łowi sobie ryby zadowolony ze swojego ojcowskiej misji, trzeba to docenić. Odwraca się od swojego ojca, do którego w pewnym momencie zaczyna pałać ogromną miłością, co także okazuje się być całkowitym zaskoczeniem. Nie można także zapomnieć o czarnym charakterze w tej produkcji, Hadesie, który zawsze prezentowany był jako ten zły, a teraz nagle przechodzi jakieś dziwaczne, wręcz żenujące przeobrażenie, które całkowicie odbiera moc tej postaci. Inny motyw, który może frustrować to fakt, że odbiera się boskie moce samym bogom, a tym samym czyni się ich śmiertelnymi. To zupełnie tak, jakby odebrać boskość chrześcijańskiemu Bogu i go uśmiercić, co zresztą spróbowali uczynić scenarzyści serialu „Supernatural”. Ponadto powiela się tutaj schemat z pierwszego filmu. Perseusz odbywa podróż, w wyniku której ma dowiedzieć się jak pokonać tego złego. W międzyczasie postanawia zabujać się w kobiecie, bo przecież gdzieś tam wykwitło jakby znikąd uczucie między tą dwójką. A potem co? Po tym wszystkim jeden całus i do widzenia. Można było sobie to podarować. Zakończenie jest dość miernie i trzeba liczyć się z tym, że na tym zakończy się seria o Perseuszu, choć niezbadane są psychopatyczne zapędy scenarzystów i kto wie, czy nie będziemy świadkami jakiegoś wielkiego comebacka.
     Ewidentnie widać, że Sam Worthington w niczym się nie rozwinął od czasu „Starcia tytanów”. Jego postać jest delikatnie mówiąc mdła i denerwująca. Nie wzbudza większych zachwytów, nie jest też przekonująca. W dodatku postanowiono go oszpecić i kazano zapuścić włosy. Bardzo go to postarza i w zasadzie o to chodziło, bowiem jest spora różnica czasowa w fabule dwóch filmów. Na ekranie jednoczy się on z Tobym Kebbellem, który wciela się tutaj w syna Posejdona. Trzeba mu przyznać, że robi wrażenie i jest chyba jedną z ciekawszych postaci, która utrzymuje się długo w filmie. Nie dorasta jednak do pięt Billemu Nighy, który bez większych przeszkód stał się Hefajstosem. Choć fan mitów zupełnie inaczej wyobrażał sobie tego boga ognia i kowali, to jednak to co prezentuje sobą Nighy jest genialne. Jest on bardzo specyficzny i z pełną pasją oddaje się swoim kreacjom. Można go przyrównywać do Johnny'ego Deppa, który także potrafi stać się każdym. Ponarzekałam wcześniej już na postać Hadesa, a tym samym na Ralph Finnesa, dlatego pochwalić należy jego arcywroga- Zeusa, czyli Liama Neesona. Dla niego występ w tym filmie nie był przełomowy. Bardziej pamięta się go z bardziej dynamicznych ról, chociażby w „Uprowadzonej”, aczkolwiek najważniejsze, że nie drażnił swoją interpretacją Zeusa. Niestety, na skutek konfliktów w interesie postać kobieca Gemmy Arterton grającej Io, zastąpiona została przez Andromedę, czyli Rosamund Pike. Pełna była sprzeczności i chaosu, ale względnie potrafiła porazić tym z jaką pasją oddawała się roli.
    Kłamstwem byłoby powiedzieć, że „Gniew tytanów” zawodzi. Nauczeni doświadczeniem wiemy, że rzadko zdarza się, aby kontynuacja utrzymywała poziom pierwszego filmu, a o przewyższaniu go jakością można już w ogóle zapomnieć. Film Liebesmana dzieli wrażenia, jakie odbieramy w czasie seansu. Z jednej strony pieści nasze oczy poprzez efekty wizualne, a przy tym udowadnia jak sensowne jest chodzenie na filmy 3D do IMAXa. Niestety, scenariusz nie stanowi podstawy do zachwytu, bowiem jest tak banalny i momentami infantylny, że trudno jest przeżyć kolejne wpadki fabularne. Jednakże, szybko o tym zapominamy, bowiem film ogląda się naprawdę przyjemnie i zaskoczeniem zauważymy, że te półtorej godziny seansu minęło nam w jednej chwili.

Za zaproszenie na pokaz specjalny filmu serdecznie dziękuję polskiemu dystrybutorowi, Warner Bros. Polska!

Oficjalny kanał WB na YouTube

1 komentarz :

  1. Przede mną jeszcze pierwsza część, a mimo że fabuła jakoś nie zachwyca, to i tak z chęcią obejrzę :)

    OdpowiedzUsuń